czwartek, 11 kwietnia 2019

Rozdział 46

Renn
Nerwowym ruchem przeczesałam moje włosy, ciągle nie mogłam przyzwyczaić się do ich nowego wyglądu. Były teraz znacznie krótsze, ledwie sięgały moich ramion, a przez nowy kolor ledwo poznawałam się w lustrze. Tak, wczoraj kiedy Priya pomogła mi je obciąć pobiegłam do sklepu i kupiłam pierwszą lepszą ciemną farbę. Na początku myślałam, żeby pofarbować je w całości na czarno, ale koniec końców zdecydowałam się na ciemny brąz.
Kiedy on wrócił do domu nie był na mnie zły, z zadziwiającą łatwością kupił kłamstwo o umówionej wizycie u fryzjera, o której zapomniałam wspomnieć. Oczywiście wspólna wycieczka została natychmiast odwołana z powodu „pracy”, można powiedzieć, że wygrałam tę walkę i wyszłam z niej bez szwanku.
Jeszcze raz przeczesałam włosy, spojrzałam sobie w oczy i z westchnięciem odeszła od lustra kierując się w stronę wyjścia ze szkolnej toalety. Moja dłoń zbliżyła się do klamki, kiedy z drugiej strony ktoś inny za nią szarpnął, odskoczyłam kawałek, w samą porę, żeby uniknąć uderzenia, i stanęłam oko w oko z Amber. Nasze oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
Blondi wyglądała zupełnie inaczej, jakby dojrzała. Jej makijaż był bardziej stonowany, ubrania idealnie podkreślały jej wysportowaną, szczupłą sylwetkę, a włosy... Jej włosy wyglądały niesamowicie, tak jak moje ledwie sięgały ramion, były pocieniowane i błyszczały jak wykonane z kryształu.
- Do twarzy ci w tym - powiedziałyśmy jednocześnie, z taką samą mieszaniną zaskoczenia i zażenowania w głosach. Po czym od razu spuściłyśmy wzrok.
- To zasługa mojego fryzjera, potrafi działać cuda - mruknęła Amber.
- Zrobiłam to sama, z małą pomocą. - Wskazałam na swoją nową fryzurę.
- O. - Blondi lekko otworzyła usta ze zdziwienia. - Ten nowy kolor bardzo ci pasuje. - Spuściła wzrok speszona.
- Dzięki. - Podrapałam się po policzku, żeby ukryć moje zmieszanie.
Bez dalszych słów pożegnania każda z nas poszła w swoją stronę. Nasza rozmowa była niezręczna, ale obie, na swój sposób, musiałyśmy się nią cieszyć.
Przez chwilę pozwoliłam sobie nie myśleć o niczym, ale zaraz przywołałam się do porządku i skupiłam na Samie, nadszedł czas, żeby dowiedział się prawdy. Trzęsącą się ręką sięgnęłam komórkę i wystukałam na niej szybką wiadomość do chłopaka, nie ona była wielkim wyznaniem, tylko miejscem i godziną spotkania. Sam i tak będzie wiedział, o co mi chodzi, zawsze wie.
Kiedy dobiegłam do sali A, on już na mnie czekał. Skinęliśmy sobie głowami i bez słowa wślizgnęliśmy się do środka. Usiadłam na jednej z ławek, a Sam oparł się o biurko nauczyciela z założonymi rękami, był gotowy mnie wysłuchać.
- Wiem, że... - Spuściłam wzrok, nie wiedziałam jak zacząć. - Ostatnio działo się sporo dziwnych i szalonych rzeczy. - Zaśmiałam się płytko.
- Stąd te włosy? - zapytał lekko, żeby rozluźnić atmosferę panującą między nami.
Skinęłam głową.
- Do twarzy ci w nich.
- Dz-dzięki - mruknęłam, a potem westchnęłam ciężko, nie miałam pojęcia od czego powinnam zacząć opowiadać.
- Wiesz, że możesz powiedzieć mi o wszystkim, nie będę cię oceniać, a może nawet ci pomogę - powiedział delikatnie i usiadł obok mnie.
- Tutaj chyba nic się nie da zrobić - powiedziałam podłamana ostatnimi wydarzeniami, a jednocześnie wzruszona jego deklaracją. - Mój ojciec przyjechał mnie odwiedzić - wyszeptałam drżącym głosem.
- Co?! - Spojrzał na mnie zaskoczony i momentalnie mnie objął, jakby to mogło cokolwiek zmienić.
Później, prawie przez łzy, opowiedziałam mu wszystko, jak ten człowiek wepchnął się z butami w moje życie i zaczął przejmować nad nim kontrolę oraz o moich podejrzeniach, że jest tutaj, aby mnie wykorzystać. Sam cały czas spokojnie mnie słuchał i pocieszał, chociaż dobrze wiedział, że to nic nie da, to jednak próbował podbudować moje morale.
Kiedy skończyliśmy rozmawiać powoli zbliżał się czas rozpoczęcia zajęć. Wspólnie w ciszy wyszliśmy na pełen już korytarz i ruszyliśmy w stronę sali biologicznej. Nagle ktoś za nami na nas zagwizdał, spojrzeliśmy za siebie i zobaczyliśmy Priyę.
- Co za włosy. - Uśmiechnęła się nonszalancko i powoli otaksowała mnie wzrokiem. - Muszę przyznać, że to cięcie wyszło mi nie najgorzej. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej zadowolona z siebie.
- Szybka rada, zostań fryzjerem. - Sam puścił jej oczko.
Zaśmiałam się krótko.
- Widzę, że dogadaliście się już w pewnych kwestiach. - Spojrzała na nas z ulgą.
- Tak, już tak - przytaknęłam jej przyjaźnie. Muszę pamiętać, że oprócz Sama  jest jeszcze jedna osoba, która się o mnie martwi.
Prowadząc wesołą pogawędkę weszliśmy do sali i zajęliśmy miejsca obok siebie.
- Sorry, za przerwanie, ale czy macie jakieś przybory geometryczne przy sobie? - zapytała nas Kim, wyglądała na mocno niezadowoloną, że musi kogoś o to prosić.
- Ale nie mamy dzisiaj matematyki, prawda? - zapytała zaskoczona Priya.
- To nie na matmę - dziewczyna ubiegła nas z odpowiedzią. - To na korepetycję... Nataniel powiedział, że mam je mieć. - Spuściła wzrok zawstydzona tym, co powiedziała.
- Masz jakiś problem z Natanielem? - zapytałam niepewnie.
- Nie! - zaprzeczyła szybko. - Nataniel jest dobrym nauczycielem, tylko... Ciężko znoszę jego osobowość.
- Nikt nie karzę ci go kochać - spróbował pocieszyć ją Sam.
- Ta - mruknęła nieprzekonana.
- Trochę razem posiedzicie i się do niego przekonasz, wierz mi. - Z lekkim, uprzejmym uśmiechem podałam jej kątomierz, linijkę i ekierkę.
- Wielkie dzięki, Renn, ratujesz mi życie. - Kim z wielkim uśmiechem zabrała ode mnie przybory geometryczne. - Swoją drogą, świetnie ci w tych włosach - rzuciła na odchodne.
- Dzięki - zarumieniłam się lekko.
- Widzę, że zaczynasz podbijać świat - rzuciła do mnie śpiewnie Pryia.
- Prze-przestań! - Teraz zrobiłam się ekstremalnie czerwona.

Sam
Lekcja dobiegła końca, przeprosiłem dziewczyny i zostawiłem je we własnym towarzystwie. Musiałem przemyśleć kilka rzeczy w samotności, a gdzie można znaleźć spokój, jak nie na środku szkolnego dziedzińca w zimę, że nie wspomnę o dużej ilości świeżego, orzeźwiającego powietrza.
Wyszedłem na zewnątrz i usiadłem na pustej ławce, jednej z wielu. Musiałem zrozumieć, co dokładnie się stało i jak. Ojciec Reny zjawił się u niej w poniedziałek, dzień przyjazdu Priyi, a później powoli przejął kontrolę nad jej życiem szkolnym, zawodowym i prywatnym. Po co? Wątpię, żeby zatęsknił za swoją córką, w końcu po rozwodzie urwał z nią jakikolwiek kontakt. Może przypuszczenia Renn są prawdziwe, a on przyjechał do niej tylko po to, aby wykorzystać ją w jakichś negocjacjach biznesowych, a może ponownie próbuje zrobić ze swojej rodziny celebrytów, ale jaki ma w tym cel?
Moje gdybania zostały przerwane przez czyjeś nerwowe wołania:
- Lysander! Lysander, zaczekaj!
Spojrzałem w tamtym kierunku i zauważyłem Ninę, która biegła za oddalającym się od niej białowłosym. Chłopak nie biegł, ale szedł na tyle szybko, aby jego fanka nie mogła za nim nadążyć, co dziwniejsze wyglądał na zirytowanego, a w jego przypadku to naprawdę wielka rzadkość.
- Nino, daj mi już spokój, proszę - bardzo starał się brzmieć na spokojnego.
- Ale... Ale ty nie chcesz mi nic powiedzieć! - krzyknęła na niego obrażona. Wyglądała jak czterolatka, która żąda od mamy kupna nowej lalki.
- To nie jest twoja sprawa - napomniał ją chłodno.
- Wiem, że dzieje się coś złego. Widzę, że zachowujesz się inaczej. Martwię się. - W jej oczach pojawiły się łzy.
- Idź do domu, Nino. Przestań za mną chodzić, zajmij się szkołą i swoimi znajomymi - nakazał jej lodowato.
Blondynka kompletnie się rozkleiła, a Lysander, co bardzo do niego niepodobne, zostawił ją samą sobie.
Po tym, co zobaczyłem poczułem, że czas się zwijać. Lepiej, żeby nie wiedział, że widziałem te scenę.

Renn
Zaczęła się ostatnia lekcja przed przerwą obiadową, historia. Fraziu jak zwykle zaczął lekcję od sprawdzenia obecności, a potem zakopał się we własnych papierach szukając naszych klasówek.
Nie mogąc na to patrzeć zaczęłam rozglądać się po klasie. Amber i jej paczka, jak zwykle, szczebiotały o mało obchodzących mnie rzeczach. Dalej był Armin, który dyskretnie grał w coś na telefonie. Alexy i Rozalia rozmawiali o ich ostatnim, wspólnym wypadzie do galerii handlowej. Kastiela i Nataniela nie było w ogóle, ten drugi zapewne siedział przy swoim biurku w pokoju gospodarzy i nadrabiał zaległości w pracy papierkowej, a pierwszemu najwyraźniej nie chciało się marnować czasu i energii na nudną historię. Z tego powodu Lysander siedział dzisiaj sam jak palec, wyglądał na zmęczonego i poddenerwowanego.
Znikąd odwrócił się w moim kierunku, nasze spojrzenia się spotkały. Jego twarz rozpogodziła się. Uśmiechnęłam się do niego niezdarnie, odpowiedział mi tym samym.
- Dobrze, zaczynamy dzisiejszą lekcję. - Farazowski klasnął w ręce, żeby zwrócić na siebie naszą uwagę.
Z cichym westchnieniem otworzyłam zeszyt i zaczęłam zapisywać temat. Nagle na mojej ławce pojawiła się mała, zgięta na pół karteczka. Wzięłam ją do ręki i zaczęłam czytać.
„Chce ci coś powiedzieć, zaczekaj na mnie przy wyjściu z sali. ~L”
Spojrzałam w kierunku, gdzie siedział Lysander i skinęłam mu głową, aby wiedział, że wiadomość dotarła. Uczynił to samo i uśmiechnął się kącikiem ust.
Niezbyt porywająca lekcja dobiegła końca, a ja zaciekawiona tym, co chłopak ma mi do powiedzenia od razu wybiegłam z sali zostawiając Sama i Priyę bez słowa wyjaśnienia. Drugą osobą, która pośpiesznie wyszła z klasy był Lysander, we własnej osobie, co delikatnie mnie rozbawiło. Najwyraźniej oboje nie mogliśmy doczekać się tej rozmowy.
- To o czym chciałeś ze mną porozmawiać? - zapytałam lekko zaciekawiona przeciągając samogłoski.
- Widziałem, że ostatnio chodziłaś bardzo przygnębiona i nie byłaś sobą - odpowiedział poważnie patrząc mi w oczy. Te słowa mocno ostudziły mój zapał.
- Tak, cóż... Ja... Mam kilka spraw... Problemów rodzinnych. - Zawstydzona i zasmucona skierowałam spojrzenie w dół.
- O! - Chłopak był wyraźnie zaskoczony. - Ja... Nie chciałem cię zasmucić, tylko... Po-pomyślałem, że może powinnaś trochę od tego odpocząć, na przykład wychodząc z przyjaciółmi. - Uśmiechnął się niezgrabnie.
- Nie mam ochoty na imprezę - mruknęłam.
- Nie o tym myślałem. - Zaskoczona tą wypowiedzią ponownie na niego spojrzałam. - Chciałem zapytać, czy nie chciałabyś wybrać się na kolację do „Lavender Charm”. W sobotę wieczorem, o dziewiętnastej. Ze mną i Rozalią, i Leo. Co ty na to? - zaproponował poddenerwowany i z nadzieją spojrzał mi w oczy.
- Ja...
Zamilkłam na sekundę, bardzo chciałam się zgodzić, ale nie wiedziałam, co on by na to powiedział, czy przyjąłby to spokojnie, czy rozzłościłabym go tym? Moje życie przestawało być moje i jeśli chciałam gdzieś iść najpierw musiałam zapytać go o zgodę.
- Nie wiem czy ta data mi pasuję - skłamałam, ale zanim Lysander zdążył coś odpowiedzieć dodałam: - Sprawdzę to i dam ci odpowiedź, obiecuję. - Uśmiechnęłam się przyjaźnie.
- Dobrze, w takim razie zadzwoń do mnie dzisiaj wieczorem, jutro może nie być mnie w szkole.
- Wyjeżdżasz gdzieś? - zapytałam zaskoczona.
- Tak jakby, mam do załatwienia kilka rzeczy. - Uśmiechnął się krzywo, ale jego oczy wydały mi się dziwnie smutne.
Nie chcąc drążyć tego tematu zgodziłam się na ten układ, a potem wróciłam do swojego towarzystwa i ruszyłam na lunch.
Pozostała część dnia minęła w nerwach, przynajmniej dla mnie. Byłam zła, że muszę zapytać go o pozwolenie na wyjście z moimi znajomymi, mimo że to był mój czas wolny, a nie jego. Z drugiej strony czułam strach na myśl o tym, że to pytanie go sprowokuje albo w zamian zażyczy sobie czegoś, czego nie będę mogła spełnić. Przy takich opcjach najzwyczajniejsza odmowa to prawdziwy luksus. Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że moje obawy są niczym niepoparte, w końcu od momentu jego przyjazdu nic się nie wydarzyło, przynajmniej w sferze rękoczynów, ale znam tego człowieka i wiem, że czasem wystarczy moment, żeby wybuchnął.
Kiedy wróciłam do domu go jeszcze nie było, rzuciłam więc swoje rzeczy i wyprowadziłam psy na spacer, a potem poleniuchowałam chwilę przed telewizorem. Jak tylko jego samochód zaparkował na podjeździe uciekłam z moimi książkami do pokoju. Rozłożyłam je starannie na biurku i przystąpiłam do „nauki”.
Usłyszałam jak otwiera drzwi i odpędza od siebie moje psiaki, po chwili zawoła mnie:
- Renn! Zejdź na dół! - słychać było, że jest w dość dobrym humorze. Dobrze.
- Zaraz, tylko skończę! - odkrzyknęłam mu i chwyciwszy za ołówek podkreśliłam jakieś losowe zdanie w książce od chemii.
- Nauka? - zapytał z progu.
Wzdrygnęłam się, dlaczego nie usłyszałam jak wchodzi po schodach?! Odwróciłam się w jego stronę, luźno opierał się o framugę drzwi.
- Tak, chemia - odpowiedziałam siląc się na lekki ton i podniosłam książkę tak, by mógł zobaczyć jej okładkę. - Wzięłam sobie twoją radę do serca. - Uśmiechnęłam się lekko.
Nic mi nie odpowiedział, ale dało się wyczuć, że jego humor z dobrego zmienił się na świetny. Podobało mu się to, że zastosowałam się do jego polecenia, że jego słowa mają na mnie wpływ, że jestem pod jego władzą, jaką daje mu pozycja ojca. Kiedy w końcu skończył napawać się tą chwilą jak gdyby nigdy nic, lekkim pogodnym tonem powiedział:
- Zostaw to na razie i zjemy. - Po czym ruszył do wyjścia, a ja zanim.
Przez chwilę milczeliśmy, chyba czekał, aż o coś go zapytam, na przykład „Co jemy?” albo „Dlaczego tak wcześnie?”, ale ja nie miałam zamiaru pytać go o taką błahostkę. Może i wydaje mu się, że mnie pozbadł, ale ja ciągle walczę. W pewnym momencie znudziło mu się czekanie na jakąkolwiek reakcje z mojej strony, sam zaczął mówić:
- Dzisiaj na obiad jest chińszczyzna. Nie miałem czasu nic kupić, dlatego zamówiłem gotowca, co ty na to? - zapytał z drobnym entuzjazmem, bardzo zależało mu na mojej opinii.
- Jak dla mnie, może być - mruknęłam bez przekonania.
To skutecznie ostudziło jego zapały i do końca kolacji nie próbował już ze mną rozmawiać, zamiast tego przeglądał jakieś papiery z firmy. Do czasu, kiedy to ja się odezwałam:
- Tato - to słowo ledwo przeszło mi przez usta - mam do ciebie prośbę.
- Tak? - Spojrzał na mnie z ciekawością. - O co chodzi?
- Moi znajomi wychodzą w sobotę do restauracji, zaprosili mnie - Starałam się brzmieć spokojnie i lekko, jakby nie zależało mi na tym wyjściu tak bardzo. Z trudem panowałam nad moim głosem, ale panowałam.
- Znajomi, czyli kot? - zapytał chłodno.
- Koleżanka i kolega z klasy. No i jeszcze jego starszy brat - odpowiedziałam szybko.
- Do jakiej restauracji chcecie iść?
- Do „Lavender Charm”, to ta restauracja w centrum. Jest w jednym z wieżowców.
W milczeniu oparł podbródek na swojej prawej dłoni, zastanawiał się nad tym, co powiedziałam.
Nie wiedząc, co powie wypaliłam:
- To porządna dzielnica, nic mi się nie stanie. Poza tym umówiliśmy się o dziewiętnastej w sobotę, nie stracę ani minuty lekcji - mówiłam z prędkością karabinu maszynowego.
- A co z nauką? - zapytał mnie twardo.
- Uczę się bez przerwy od kilku dni, potrzebuję chwili wytchnienia, a to dobra okazja, odstresuję się, naładuje akumulatory, a w niedziele wrócę do książek. - Uśmiechnęłam się najładniej jak umiałam.
Zapadła minuta ciężkiej ciszy, po której odpowiedział:
- Zgoda. - Cicho westchnęłam z ulgą. - Ale o dwudziestej pierwszej masz być tutaj. - Kilka razy stuknął palcem wskazującym w blat stołu.
- Będę, obiecuje - przytaknęłam żarliwie.

Po czym bez zbędnych ceregieli wróciłam do siebie, a raczej do łazienki, z telefonem. Odkręciłam wodę z kranu, usiadłam na sedesie i wybrałam numer Lysandra.
- Słucham? - Odebrał niemal natychmiast.
- To ja, Renn - powiedziałam niezbyt głośno. - Dzwonie w sprawie naszego wyjścia.
- Mo-możesz iść?! - wykrzyknął zaskoczony.
- Tak! - pisnęłam entuzjastycznie.
- To.. To doskonale! Muszę powiedzieć Rozie, będzie zachwycona - brzmiał na naprawdę zadowolonego z faktu, że się zgodziłam.
- Pewnie, zrób to od razu. - Zaśmiałam się szczerze.
- W takim razie - Lysander zapanował nad sobą - do zobaczenia w sobotę, mam po ciebie przyjść? - zapytał z uprzejmością godną dżentelemena.
- Nie, nie trzeba! - zaprzeczyłam szybko wystraszona wizją spotkania jego i mojego ojca. - Spotkajmy się na miejscu.
- Dobrze, do soboty - pożegnał się zdawkowo, chyba moja odpowiedź go rozczarowała.
Schowałam telefon do tylnej kieszeni spodni, zakręciłam kran i teraz naprawdę wróciłam do swojego pokoju, i naprawdę zaczęłam uczyć się chemii.
Następnego dnia w szkole, z samego rana zostałam upolowana przez Rozalię na schodach.
- To prawda? Czy to prawda? Idziesz z Lysiem do restauracji?! - zapytała podekscytowana.
- Tak - odpowiedziałam spokojnie. - Plus, przypominam ci, że ty i Leo też tam będziecie. - Uśmiechnęłam się krzywo.
- O mój Jezu, musimy ci kupić jakąś sukienkę! - Całkowicie mnie olała.
- Mam - powiedziałam studząc jej zapał.
- Ona się nie nadaje! Potrzebujemy czegoś ekstra jak... jak... - Zaczęła rozglądać się na boki. - Jak mała czarna!
- Żartujesz?!
- Absolutnie nie! Musimy iść na zakupy, najlepiej zaraz! - Siłą zmusiła mnie, żebym poszła z nią w stronę wyjścia.
- Jak to teraz?! - zapytałam zaskoczona i próbowałam się wyrwać. - A co z lekcjami?
- Daj spokój. - Machnęła lekceważąco ręką. - To tylko angielski.
- Ale ja muszę na nim być. - Z dużym wysiłkiem i pomocą boskich mocy wyrwałam się z jej uścisku.
- Ok... - Rozalia spojrzała na mnie podejrzliwie. - Wcześniej chętniej się z niego zwijałaś.
Zamarłam, co niby mam jej powiedzieć? „Sorry, ale mój ojciec-tyran, którego nie widziałam ponad rok, własnie wrócił i ustawia mi życie tak jak mu się podoba.”? To brzmi jeszcze gorzej, niż wygląda... Nawet jeśli jesteśmy przyjaciółkami, to nie chcę wtajemniczać ją w coś takiego.
- Po prostu załatwmy to na okienku albo po lekcjach, ok? - zapytałam zręcznie unikając tego tematu.
- Ok. - Westchnęła ciężko tracąc wcześniejszy zapał. Poczułam się okropnie z tego powodu.
Lekcje mijały, aż nadszedł czas naszego okienka. Rozalia odzyskała swoją energię i praktycznie wyniosła mnie ze szkoły cały czas bredząc o małej czarnej, a ja tylko tępo jej przytakiwałam.
- Leo! - Rozalia zawołał do swojego chłopaka już od progu. - Przyszłyśmy z Renn! - Uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć - przywitałam się z nim niezręcznie, kiedy doszłyśmy do lady.
- Dobrze cię znowu widzieć. - Uśmiechnął się delikatnie.
- Leo! - dziewczyna fuknęła na niego. - Renn potrzebuje sukienki na jutrzejszy wieczór. - Popatrzyła się na niego intensywnie.
- Oczywiście, rozejrzyj się tam. - Wskazał na jakiś wieszak po lewej. - Niedawno dotarła do mnie najnowsza kolekcja.
- Ok - mruknęłam i ruszyłam w wyznaczone miejsce, dopóki ręka Rozalii i jej stalowy uścisk mnie nie zatrzymały.
- Kochanie - Roza zwróciła się do niego najsłodziej jak mogła w tym momencie. - Miałam na myśli, że RENN bardzo potrzebuje TEGO na JUTRZEJSZY WIECZÓR - powiedziała mocno akcentując niektóre słowa.
- A, tak! - Leo momentalnie sobie coś przypomniał. - Zaraz wrócę. - Zniknął na zapleczu.
- Co ty znowu kombinujesz? - Spojrzałam na moją przyjaciółkę podejrzliwie.
- Nic. - Zrobiła minę niewiniątka.
Chciałam zasypać ją pytaniami, ale nim zdążyłam to zrobić Leo wrócił do nas z elegancką torbą zakupową.
- Proszę bardzo. - Podał mi ją z uśmiechem.
- Dzie-dziękuje - mruknęłam zaskoczona i z ciekawością ją otworzyłam. Za nim zdążyłam zobaczyć co jest w środku Roza popchnęła mnie w stronę przymierzalni. Spojrzałam na nią z wyrzutem, ale poszłam przymierzyć tę „niespodziankę”.

W tajemniczej torbie czekała na mnie mała czarna. Sukienka miała asymetryczny dekolt, jedyny, prawy rękaw był długi. Dół także był asymetryczny, lewa strona spódnicy była krótsza i sięgała do połowy uda, z kolei prawa do kolana.
Szybko się w nią przebrałam i muszę powiedzieć, że podobało mi się to, co zobaczyłam w lustrze.
- I jak? - usłyszałam głos Rozalii dobiegający zza kotary.
- Sama zobacz. - Zadowolona z siebie wyszłam jej na spotkanie.
Dziewczyna obejrzała mnie z każdej strony, z niecierpliwością czekałam na jej werdykt, a kiedy padł...
- Moglibyśmy ją jeszcze trochę skrócić.
...Mnie opadły ręce.
- Nie! - sprzeciwiłam się żarliwie. - Jest idealna.
- Ale... - Rozalia nie wiedziała, co mi na to odpowiedzieć. - Leo? - zapytała tonem małego dziecka i spojrzała w jego stronę szukając wsparcia.
- Ta wersja podoba mi się bardziej - odparł jej z kamienną twarzą.
- Po czyjej stronie ty jesteś, co?! - zapytała oburzona. - Nie ważne - bąknęła po chwili. - Bierz ją - rozkazała mi.
Szybko wróciłam do przymierzalni i założyłam na siebie moje ciuchy, a potem poszłam w kierunku kasy.
- Gdzie ty z tym idziesz? - zapytała białowłosa, która stała już przy wyjściu.
- Zapłacić? - Spojrzałam na nią jak na głupią.
- Nie musisz.
- Co? - zaniemówiłam na to stwierdzenie. - Ale...
- To prezent na koszt firmy - wtrącił się Leo. - Dla mojej stałej i najlepszej klientki. - Uśmiechnął się przyjaźnie.
- Ja... Dziękuję! - niezamierzenie krzyknęłam. W tym momencie zalało mnie tyle ciepłych uczuć, że jedyne, na co się zdobyłam to wielki, szczery, radosny uśmiech.
Później ja i Rozalia wróciłyśmy do szkoły, ta chciała przyjść i pomóc mi wyszykować się przed kolacją, ale grzecznie podziękowałam jej i odrzuciłam tą hojną ofertę. W innych okolicznościach na pewno chętnie bym z niej skorzystała. Reszta dnia znowu minęła mi na nauce, chemii przede wszystkim.
No i nadszedł ten dzień, a raczej wieczór, ubrałam się w podarowaną sukienkę, zrobiłam wieczorowy makijaż, usta pomalowałam czerwona szminką, a na nogi założyłam czerwone szpilki i cienkie, beżowe rajstopy. Dodatkowo, aby ochronić się jakoś przed niską temperaturą okryłam się długim czarnym płaszczem.
Niecałe trzydzieści minut później stanęłam pod drzwiami wielkiego wieżowca, cała reszta już na mnie czekała.
Lysander i Leo byli ubrani jak zwykle, chociaż oni na co dzień chodzą w uroczystych strojach. Za to Rozalia założyła na siebie długą do ziemi, mocno przylegającą, fioletową suknię z odkrytymi plecami. Jej makijaż wyglądał podobnie do mojego, ale włosy uczesała w wysoki, zgrabny kok.
- Hej - przywitałam się z nimi radośnie. - Mam nadzieje, że się nie spóźniłam.
- Spokojnie, przyszliśmy chwilę przed tobą. - Leo posłał mi uspokajający uśmiech.
W odpowiedzi odetchnęłam z ulgą.
- Bylibyśmy wcześniej, ale ktoś walczył ze strojem. - Lysander wymownie spojrzał na Rozalię.
- Słucham? - Rozalia spojrzała na niego groźnie, na co zachichotałam pod nosem, a uśmiech Leo stał się odrobinkę szerszy.
- Uważam, że spóźnienie było tego warte, efekt jest powalający - skomplementowałam białowłosą, aby polepszyć jej nastrój.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się szeroko. - Chociaż z nas dwóch to ty wyglądasz jak prawdziwa gwiazda wieczoru, prawda Lysio?
Chłopak otaksował mnie od góry do dołu.
- Tak, wyglądasz bardzo pięknie dzisiejszego wieczoru - skomplementował mnie spokojnie, ale na jego twarzy wykwitł mocny rumieniec.
- Dziękuje - mruknęłam zawstydzona - ale to też zasługa Rozalii i Leo.
- Naprawdę? - zapytał zaskoczony.
- Tylko strój! - Roza weszła mi w słowo.
Kiedy wszystkie komplementy, które miały paść, już padły, postanowiliśmy, że czas najwyższy pójść coś zjeść. Przeszliśmy wielki, elegancko urządzony hall i wjechaliśmy windą na dwudzieste siódme piętro. Chłopcy od razu zabrali od nas nasze płaszcze i zanieśli do szatni.
„Lavender Charm” było bardzo gustowną restauracją. Na kremowych ścianach pełno było obrazów, beżowe fotele wyglądały na wygodne, a stoły z ciemnego drewna udekorowano ze smakiem.

Leo podszedł do recepcjonisty i powiadomił o naszej rezerwacji, chwilę później poprowadzono nas do jednego ze stołów. Lysander od razu odsunął moje krzesło, to samo zrobił Leo dla Rozy. Ja i ona siedziałyśmy obok siebie, naprzeciwko mnie był Lysander, z kolei po mojej lewej było okno, z którego rozciągał się niesamowity widok na nocną panoramę miasta.
Niedługo później pojawił się kelner, chłopcy zamówili po sałatce, a ja wzięłam wołowinę w sosie szefa kuchni, za to Rozalia zamówiła jedzenia jak dla całego batalionu.
W między czasie Leo i ona zabawiali nas historią o tym ja oni i jego rodzice przyszli tutaj po szkolnym przedstawieniu. Jedzenie zostało podane, więc zabraliśmy się do pałaszowania, i muszę przyznać, że była to jedna z najlepszych rzeczy jakie jadłam.
- Wasza grupa jest ostatnio bardzo zajęta, prawda? - zapytała mnie przymilnie dziewczyna.
- Całkiem - przyznałam uprzejmie.
Wyglądała na niezadowoloną z mojej odpowiedzi.
- Bez Lysandra i reszty musi ci się okropnie nudzić. - Jego i jej spojrzenia się spotkały.
- Zawsze jest milej, kiedy ma się wokół siebie swoich znajomych - mruknęłam niezdecydowana, czułam, że zaczyna się tu dziać coś dziwnego.
- Wolałabyś, żeby Lysio był częściej obok ciebie? - zapytała z iskrzącymi się oczami.
- Ja... - Nie wiedziałam jaką mam jej dać odpowiedź.
- Rozalio. - Leo posłał jej spojrzenie pełne dezaprobaty, a Lysander czerwony jak pomidor odwrócił twarz w stronę okna.
W minucie niezręcznej ciszy opuściłam towarzystwo mówiąc, że idę do toalety, kiedy z niej wróciłam wszyscy mieli zdecydowanie lepszy humor. Pogawędzilismy ze sobą jeszcze chwilę, Rozalia opowiedziała nam o swoich ostatnich zakupach, Leo o nowej kolekcji, którą szyję, a Lysander o zespole.
- Ale ostatnio mamy mały zastój, wpadliśmy w monotonię i nie wiemy już co pisać. - Westchnął ciężko.
- Próbowaliście zamienić się rolami? - zapytałam zaciekawiona tematem.
- Co masz na myśli? - Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, najwyraźniej nigdy nie słyszał o takiej metodzie.
- No wiesz... - Wzruszyłam ramionami, szukałam odpowiednich słów, aby opisać mu to jak najlepiej. - Kiedy zespół łapie monotonia to najlepiej zrobić coś niecodziennego. Na przykład u nas, w REM-ie, ktoś inny komponował, a ktoś inny pisał, kiedy osobie numer jeden nudziło się pisanie, a osobie numer dwa komponowanie to zamieniały się miejscami lub ktoś inny zaczynał się tym zajmować.
- Czyli ja powinienem zająć się muzyką, a on tekstem? - zapytał zaintrygowany, ale niepewny tego pomysłu.
Przytaknęłam.
- To... Bardzo ciekawa propozycja. - Uśmiechnął się do mnie promiennie.
- Widzicie, która godzina? - zapytała nagle Roza. - Chyba powinniśmy się zbierać prawda Leo? - Spojrzała na niego intensywnie.
- Tak, tak, masz rację - odpowiedział jej dziwnie sztucznym tonem.
Spojrzałam na zegar, zostało mi pół godziny, żeby dotrzeć do domu!
- Ja też muszę już lecieć - oświadczyłam poddenerwowana.
- Serio? - Roza wyglądała jakby zaczęła tracić chęci do życia.
- Tak.
Leo od razu poprosił o rachunek, odliczyłam swoją część i położyłam na stole.
- Nie trzeba. - Lysander złapał mnie za rękę. - Ja za nas zapłacę - oznajmił delikatnie.
- Nie trz... - zaczęłam żarliwie protestować.
- Zapłacę - przerwał mi stanowczo, co było bardzo do niego niepodobne.
Postanowiłam się nie kłócić, zamiast tego pożegnałam się ze wszystkimi i wstałam od stołu.
Nagle Lysander podskoczył na swoim siedzeniu, spojrzał z pretensją na Rozalię, która uśmiechała się chytrze i zwrócił do mnie:
- Odprowadzę cię!
- Dobrze. - Uśmiechnęłam się ciepło.
Poszliśmy do szatni, gdzie odebraliśmy nasze płaszcze, a raczej on to zrobił i pomógł mi założyć mój.
Rozmawiając o błahych rzeczach wysiedliśmy na naszym przystanku blisko szkoły, zostało mi dziesięć minut.
- Jesteś strasznie nerwowa - zauważył chłopak z przejęciem, a ja myślałam, że moje serce stanie.
- Na-naprawdę? - Zrobiłam zdziwioną minę, jakbym nie wiedziała, co ma na myśli.
- Tak, co chwilę zerkasz na telefon, podczas kolacji też byłaś spięta, a kiedy spojrzałaś na zegar miałaś wystraszoną minę. Czy coś jest nie tak? - zapytał zmartwiony.

- Nie! - zaprzeczyłam szybko. - Po prostu zostało mi kilka rzeczy do zrobienia w domu, a nie chcę zostawiać ich na jutro - skłamałam.
- Rozumiem. - Przez chwilę wyglądał jakby bił się z myślami, aż w końcu zapytał z wahaniem: - A jak podobało ci się nasze spotkanie?
- Było fantastyczne - odpowiedziałam zarumieniona. - Jak na podwójną randkę - dodałam ze śmiechem.
- Wiedziałaś?! - zapytał zaskoczony i zrobił się czerwony.
- Ciężko było się nie domyśleć, zwłaszcza po zachowaniu Rozalii. - Zaśmiałam się. - I tym jak kopnęła cię pod stołem.
- Następnym razem nie będę prosił jej o pomoc - przyrzekł żarliwie.
Zaśmiałam się jeszcze głośniej.
- O ile uda nam się wyjść drugi raz - dodałam ciągle się śmiejąc.
- A chcesz następnego razu? - zapytał niepewnie i chwycił mnie za rękę.
Śmiech zamarł mi na ustach, czy chciałabym, aby to spotkanie się powtórzyło... Wróć, czy chciałabym iść z nim na kolejną randkę?
Lysander jest bardzo miły, pomógł mi w kilku sytuacjach, w stosunku do kobiet zawsze zachowuje się jak dżentelmen... Jest też bardzo przystojny i kiedy z nim jestem czuję się spokojniejsza, silniejsza i... I ja chyba chciałabym spróbować.
Zbliżyłam się do niego, położyłam mu rękę na torsie, a on się do mnie nachylił. Prawie szepcząc powiedziałam:
- Z wiel... - Zadzwonił mój budzik, wybiła dwudziesta pierwsza. - Ja... Muszę iść, przepraszam. - Szybko zaczęłam się od niego oddalać. Kątem oka zauważyłam, że jego mina zrzedła, zraniłam go.
Dźwięk budzika brzmiał jak dzwon ostateczny, biegłam najszybciej jak mogłam, nawet nie patrząc, gdzie stawiam stopy. Z hukiem wbiegłam do domu, byłam zdyszana i wystraszona jak cholera.
- Już jestem! - zawołał najgłośniej jak mogłam w takim stanie.
Usłyszałam szuranie odsuwanego krzesła.
- O dziewięć minut za późno - mruknął groźnie i zaczął do mnie podchodzić.
Zdębiałam, chciałam przecisnąć się obok niego i uciec po schodach do mojego pokoju, ale moje ciało się nie ruszało, byłam zbyt przerażona by zrobić cokolwiek, poza staniem tu i drżeniem jak listek na wietrze. Ból prawej reki zaczął się nasilać, ale nawet to nie było w stanie zmobilizować mnie do ruszenia się chociaż o milimetr.
- Powiedziałem ci, że masz tu być o dwudziestej pierwszej, dlaczego się spóźniłaś? - zapytał poważnie.
- Były korki - wbrew sobie zaczęłam tłumaczyć się w ogóle nie panując nad swoim głosem.
- Nie kłam! - ryknął na mnie i uderzył w pięścią w drzwi. Wzdrygnęłam się. - Nie tego cię uczyłem!
Cofnęłam się o krok uderzając plecami o drzwi wejściowe.
- Ja... ja... - próbowałam powiedzieć coś, cokolwiek, żeby tylko go udobruchać, ale moje gardło przestało mnie słuchać.
- Zamknij się!
Na chwilę zapadła cisza, po której on odetchnął i nadal groźnie, ale z opanowaniem rozkazał mi:
- Zejdź mi z oczu.
Posłusznie pokiwałam głową i prawie pobiegła na schody, ale kiedy mijałam stół on wydał kolejny rozkaz:
- Zostaw telefon na stole, nie potrzebujesz go.
Drżącymi rękami wyciągnęłam urządzenie z kieszeni i odłożyłam je na blat. Nie sprzeczałam się, nie dyskutowałam, nic nie mogłam z tym zrobić, byłam zbyt przerażona.


***

Cześć i czołem! Dzisiejsza wstawka jest raczej szybka, ponieważ jestem ostatnio dość zajęta, przede wszystkim moja uwaga skupiła się na jednym z konkursów literackich, któremu poświęcam teraz sporo czasu, a Słodki Pamiętniki pozostał trochę na uboczu. Jednak nie lękajcie się, gdyż kiedy to całe zamieszanie się skończy wrócę na „właściwe” tory i poprowadzę naszą historie do końca. ^^ Plus, za kilka dni miną 4 lata od kiedy ten blog istnieje. Niestety, nie mam dla was żadnego speciala, poza moimi podziękowaniami, że nadal tu jesteście i to czytacie. Bardzo wam dziękuje i do zobaczenia w czerwcu. (Jezu, ta notka naprawdę jest szybka xD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Domi L