środa, 16 listopada 2016

Rozdział 27

Oto staję przed murami mojego nowego liceum. Nazywa się ono Słodki Amoris, trochę pokręcona nazwa, ale sama szkoła wydaje się być ok. Lekko zaspany wkraczam na dziedziniec, nikogo jeszcze tu nie ma - pewnie dlatego, że są lekcje.  Rozglądając się po okolicy ruszyłem do drzwi głównych.
Na korytarzu, było nieziemsko cicho. Mijając rzędy szafek szukałem biura dyrekcji. W końcu do niego dotarłem. Podszedłem i stanowczo zapukałem do drzwi.
- Proszę wejść.
Otworzyłem drzwi i pewnie wkroczyłem do gabinetu. Przy biurku siedziała starsza kobieta, a obok niej leżał mały piesek. Zapowiada się dziwnie, pomyślałem. Usiadłem na wyznaczonym miejscu i przedstawiłem się oraz postarałem wyjaśnić całą sytuację.
- Bardzo miło mi cię w końcu spotkać - powiedziała życzliwie dyrektorka. - Powinieneś zgłosić się do pana Farazowskiego, to on oprowadzi cię po szkolę. Witam w naszym liceum i życzę ci miłego dnia.
Skinąłem głową i wyszedłem z biura, tak oto rozpoczął się kolejny rozdział mojego życia.

2 godziny wcześniej - Renn
Bieg na orientację dobiegł końca, a ja i Kastiel staliśmy się głównym tematem w szkolę. Wszyscy zapomnieli o zwycięscy - na marginesie to była Amber, a zajęli się dwójką biednych ludzi zgubionych w lesie. Dlaczego zawsze kończy się na tym, że to ja jestem w centrum wydarzenia? Czy chociaż raz nie może to być ktoś inny, najlepiej taki, żeby nie mieć ze mną związku?! No, ale nic. Plotki to coś, co można przeżyć. W końcu szkoła o tym zapomni i wszystko się skończy, łatwizna, ale sytuacja w której się teraz znajduję raczej szybko nie minie.
Pewnie myślicie sobie „Hej, Renn, ale gdzie ty właściwie jesteś?”. Już wam mówię, wiecie gdzie? W piekle, a zaczynało się tak niewinnie (jak zawsze). Oboje z Kastielem narozrabialiśmy, to fakt, ale nie przypuszczałam, że nasza dyrektorka weźmie to tak mocno do siebie. Oczywiście zgubienie uczniów jest dość... poważne... i stresujące, tylko kto widział, żeby się potem na nich tak wydzierać!
Wróćmy do początku, jak mówiłam zaczęło się niewinnie. Przyszłam do szkoły, normalnie jak w każdy inny dzień udałam się na lekcję biologii. Przy okazji zagadując kilku znajomych, dołączyłam do swojej paczki. Nataniel i Lysander porobili sobie ze mnie i z rudzielca żarty, później była lekcja. Już prawie czułam, jak unikam tego dywanika, aż tu nagle... Coś zagrało, a potem był wrzask:
- Panna Perry oraz pan Kastiel, oboje jesteście proszeni do mojego gabinetu. Natychmiast!!!
Tak, to była nasza kochana pani dyrektor. Oczywiście jak zwykle dyskretnie załatwiała kolejną szkolną sprawę. Co śmieszniejsze nasza nauczycielka biologi - Formułka - praktycznie wywaliła nas z klasy. Serio, byłam pewna, że najchętniej by nas sama spakował i odstawiła pod sam gabinet. Tak czy siak iść trzeba było, no bo co? Uciec - nie można. Skłamać - nie można. Schować się we własnej szafce, cóż to jak ucieczka i kłamstwo razem wzięte, więc nie można. Poza tym mamy w szkolę niezawodny system monitoringu - o czym się już raz przekonałam.
Czując się jak ten skazaniec razem z moim kolegą dowlokłam się do siedliska diabła, który nami rządzi. Cichutko otworzyłam drzwi, a tam wkurzona na maksa dyrektorka każe nam siadać. Oczywiście zrobiła to bardzo uprzejmie, pokazał w milczeniu dwa siedzenia przed sobą i już. No to grzecznie usiadłam, a tu już leci monolog. Jacy to my źli, niewychowani, jak to grono pedagogiczne się o nas martwiło, jak to nas szukano, jak się bano, jak to już prawię policję wzywano i rodziców zawiadamiano. Normalnie, aż się pisać nie chcę. Podsumowując dostaliśmy solidny opieprz za nic, uświadomieni, że bieg na orientację okazał się klapą, a pan Farazowski ryzykując swym życiem poszedł nas szukać, przy okazji naraził się on na wiele niebezpieczeństw takich jak wiewiórki i żuczki. No dobra, aż tak to nie było, ale wiecie dyrektorka ma dar do przesady.
W końcu po bitych trzydziestu minutach wrzasku zostaliśmy wywaleni na korytarz z nakazem pomocy naszemu wybawicielowi. Tak też ja, jakoby dzielna księżniczka ruszyłam do swego wychowawcy, żeby mieć to z głowy, raz, a dobrze. Za to mój leniwy koleżka olał to i poszedł gdzieś tam, w siną dal. Ok, kończę już z tym głupim tonem.
Zapukałam do pokoju nauczycielskiego i poprosiłam o swojego wychowawcę. Po chwili pojawił się mój nauczyciel z kubikiem kawy w ręce.
- O co chodzi Renn? - zapytał od czasu do czasu popijając z kubka.
Przedstawiłam całą sytuację.
- Nie miałem pojęcia, że dyrektorka będzie chciała was ukarać. - Spojrzał na mnie z politowaniem.
- To nic takiego. - Podrapałam się w tył głowy. - I tak powinnam panu podziękować za odnalezienie nas wtedy w lesie, więc jeśli mam w czymś pomóc, to chętnie to zrobię.
- Właściwie mam pewną sprawę, w której mogłabyś mi pomóc - przyznał po chwili namysłu. - Doszły mnie słuchy, że oprowadziłaś bliźniaków po części szkoły, czy to prawda?
- Tak - odpowiedziałam z wahaniem.
- Przyjechał do nas długo oczekiwany uczeń z zagranicznej podróży. Zostałem wyznaczony do oprowadzenia go, ale mam dzisiaj dużo pracy, gdybyś mogła pokazać mu chociaż parter... - Farazowski spojrzał na mnie prosząco.
- Oczywiście, to nie będzie żaden problem. - Posłałam nauczycielowi delikatny, uprzejmy uśmiech.
- Wspaniale! W takim razie na długiej przerwie przyjdź pod pokój nauczycielski.
Wymieniliśmy się jeszcze krótkimi pożegnaniami i rozeszliśmy w swoje strony. Wróciłam do sali, w której miałam mieć następną lekcję - historię. Zajęłam swoje miejsce, potem nadeszła lekcja, którą olałam. Cały czas rozmyślałam o nowych uczniach, ostatnimi czasy pojawiali się dosyć często, z jednej strony było to bardzo pokręcone, ale z drugiej zabawne urozmaicenie. Historia się skończyła. Jeszcze jedna lekcja do długiej przerwy.
Weszłam do kolejnej sali lekcyjnej, tym razem czekało mnie zastępstwo, czyli godzina wolna. Usadowiłam się na tyle i czekałam, aż zjawią się chłopacy. Mieliśmy zwyczaj siadać obok siebie na takich lekcjach i przegadywać je do reszty, nawet jeśli nie wszyscy się kochaliśmy - Kastiel i Nataniel. Po pewnym czasie wszyscy byliśmy już w klasie.
- Kastiel, byłeś już u Fraza? - spytałam szperając w swojej torbie.
- Yhm.
- I co ci powiedział? - Zainteresował się Lysander.
- Wielką pomocą będzie jak do końca tygodnia zostanę na lekcjach, ułatwię mu pracę.
Zaśmiałam się.
- A tobie co kazał zrobić, mądralo? - Spojrzał na mnie lekko podminowany.
- Mam oprowadzić nowego ucznia. - Uśmiechnęłam się zadziornie.
- Kolejnego?
- A co ja na to poradzę, że ostatnio tak się mnożą? - Westchnęłam teatralnie.
Porozmawialiśmy jeszcze o kilku nieistotnych rzeczach, aż zabrzmiał nasz zbawienny dzwonek. Schowałam do torby swoje rzeczy i wyszłam z sali.

***
Wyszedłem z biura dyrektorki i ruszyłem do pokoju nauczycielskiego... prawdopodobnie. Absolutnie nie wiedziałem, gdzie to jest. Błądziłem tak dobre piętnaście minut, do samego dzwonka.
To moja szansa, pomyślałem.
Rozejrzałem się po holu, żeby kogoś zapytać o drogę. Wszyscy szli w niezbyt znanym mi kierunku. Zobaczyłem jedną dziewczynę, stała przy szafce. Podszedłem do niej. Była ode mnie niższa, miała śliczne, rude włosy, które zostały związane w warkocz do połowy pleców. Jej ubiór był równie fantastyczny, przypominał mi rockowy kostium jakiejś gwiazdy. Postukałem ją delikatnie w ramię. Odwróciła się z lekkim roztargnieniem i obrzuciła mnie spojrzeniem turkusowych oczu.
- Przepraszam. - Chrząknąłem speszony. - Czy wiesz gdzie jest pokój nauczycielski?
Rudowłosa wpatrywała się we mnie przez chwilę, po czym odpowiedziała:
- Oczywiście. Pokój nauczycielski jest w tamtą stronę. - Pokazał palcem przed siebie. - Na pewno trafisz.
- Dzięki. - Uśmiechnąłem się przyjaźnie i ruszyłem korytarzem przed siebie.
Dziewczyna miała racje, mój cel był łatwy do znalezienia. Na wszystkich drzwiach wisiały tabliczki z nazwami pomieszczeń. Zatrzymałem się przed odpowiednim napisem i pociągnąłem za klamkę.
W środku czekał na mnie mój nowy wychowawca. Przywitaliśmy się skinieniem głowy, a pan Farazowski zabrał się do wyjaśnień:
- Widzisz, jestem dzisiaj strasznie zarobiony, ale bardzo się cieszę, że mogę cię tu oprowadzić. Czy załatwiłeś już wszystkie formalności?
- Tak, powysyłałem wszystko elektronicznie - mruknąłem.
- To dobrze - przytaknął mi. - A teraz przejdźmy do ważniejszych rzeczy. - Otworzył dziennik i zaczął go kartkować.

Renn
Zbiegłam po schodach jak oparzona. Cholerny rudzielec, że też musiał mnie zatrzymać na korytarzu. Przez niego jestem spóźniona! Mam nadzieje, że nie za bardzo... Nie, no wiadomo, że bardzo! Oby Fraz się nie zapaplał, zawsze jak nie wie co robić to gada od czapy. Boże, jak się nie pospieszę to zamiast ucznia dostanę trupa!
Gwałtownie zahamowałam i zatrzymałam się przed drzwiami, chwyciłam za klamkę. Lekko poddenerwowana weszłam do środka.

***
Razem z profesorem zrobiliśmy wszystko, co miało być zrobione. Teraz pozostało czekać nam na uczennicę, która miała mnie oprowadzić. Przez chwilę zastanawiałem się czy będzie to ta ruda ślicznotka, ale... to było mało prawdopodobne.
Pan Farazowski nerwowo zerkał na zegar, lekko zmieszany otworzył usta, kiedy ktoś gwałtownie otworzył drzwi.
- Przepraszam... za... spóźnienie... - wysapała nastolatka.
Spojrzałem na nią, była ode mnie o wiele niższa, miała jasne, prawię białe włosy z czarnymi końcówkami. Tak bardzo przypominała JĄ. Pan Farazowski zostawił nas wracając do swoich obowiązków. Spojrzała na mnie. Zamarłem. Czas się zatrzymał, kiedy jej czerwone oczy spotkały się z moimi.

Renn
Stanęłam jak wryta. Jego twarz, jego ubranie, jego rozczochrane, brązowe włosy - wszystko było takie samo. Nasze spojrzenia się spotkały, jego zielone oczy były odbiciem moich emocji: radości, zmieszania, rozpoznania, niepewności. I jak na sygnał wpadłam w jego otwarte ramiona. Już wiedziałam.
- Sam! - krzyknęłam szczęśliwa.
Okręciliśmy się wokół własnej osi.
- Renn - szepnął mi do ucha.
Poczułam się jak zbłąkana dusza, która właśnie odnalazła swój stary dom. Nie mogłam w to uwierzyć. Opuszczając nasze miasto byłam pewna, że się nie spotkamy, a mimo to los znowu nas do siebie zaprowadził.
Atmosfera pierwszego szoku w końcu się ulotniła. Bez namysłu zapytałam:
- Jakim cudem się tu znalazłeś?
- Jakim cudem TY się tu znalazłaś? - zapytał nadal trzymając mnie w ramionach.
- Długa historia - mruknęłam.
- Cóż, moja na pewno jest dłuższa. - Spojrzał na mnie zachęcająco.
- Przeprowadziłam się - oznajmiałam głośno.
- Na prawdę? To znaczy, że po szkolę możemy do ciebie wpaść.
- Jasne, czuj się zaproszony. O każdej porze. - Zaśmiałam się.
W tej chwili oderwał nas od siebie dzwonek na lekcje. Jeszcze raz zlustrowałam go wzrokiem. Cała ta sytuacja była raczej komiczna, oboje nie widzieliśmy się od roku, a mimo to rozmawialiśmy jakby minął jeden dzień.
- Absolutnie nic się nie zmieniłeś - oznajmiłam mu. - Nadal nosisz te ohydne spodnie moro. - Zrobiłam zniesmaczoną minę wymownie patrząc na jego ciuch.
- I kto to mówi! A ten szatański kolor na twoich włosach, to co?! - wykrzyknął z udawaną wyższością.
- Ej, jest świetny - oburzyłam się i spojrzałam na swoje biedne włosy.
- Tak jak moje moro. - Wypiął dumnie pierś.
Przewróciłam oczami.
Znowu czułam się jak dziecko i podobało mi się to. Oczywiście równie dobrze mogłabym tu zostać i rozmawiać z Samem w nieskończoność, ale pan Farazowski kazał nam obejść kawałek szkoły w czterdzieści pięć minut, a to się samo nie wykona.
Na początek postanowiłam pokazać mu najważniejsze miejsca, czyli łazienki, pokój gospodarzy i jeszcze inne tego typu bzdety. Dopiero potem przeszliśmy do prawdziwych rarytasów.
Zaczęłam od biblioteki.
- To jest nasza biblioteka. - Złapałam Sama za rękę i poprowadziłam w głąb pomieszczenia. - Rok temu była na zupełnie innym piętrze, ale musieli ją przenieść niżej. Zrobiło się za dużo książek. - Uśmiechnęłam się do niego słodko.
- To naprawdę bardzo ciekawe, tylko po co mnie tu zaciągnęłaś? - Spojrzał na mnie.
Rozejrzałam się. W nowej bibliotece było zdecydowanie więcej miejsca, ale nie zmieniło to poczucia przytulności. Większość powierzchni zajmowały regały pełne książek, mimo to wygospodarowano kawałek na kilka stolików i stanowisk komputerowych do nauki.
- No wiesz... - powiedziałam cichutko. - Czasem tu wpadam, myślałam, że ci też się tu spodoba.
- Przecież nie powiedziałem, że mi się nie podoba - nerwowo tłumaczył się Sam. - Jestem po prostu zdziwiony, że ktoś twojego charakteru nagle jest spokojny.
- No wiesz co?! - oburzyłam się. - Wychodzimy. - Pociągnęłam chłopaka za rękę i wyciągnęłam go na korytarz.
- Hej, hej, spokojnie. Nie miałem nic złego na myśli. Chociaż trochę zaskoczyłaś mnie tą biblioteką.
Zaśmiałam się.
- Wiem, po prostu często pomagam w niej Natanielowi albo odrabiam lekcje.
- Widzisz, teraz ma to sens.
Dalej trzymając się za ręce wyszliśmy ze szkoły. Dziedziniec przypadł Samowi do gustu, nic dziwnego, w końcu uwielbia przesiadywać na świeżym powietrzu. Niestety, to nie to chciałam mu pokazać. Pomimo jego dość głośnych protestów pociągnęłam go do ogrodu. Mój przyjaciel zaniemówił z wrażenia. Ogród o tej porze roku wyglądał nad wyraz pięknie. Widać, że Jade musiał się nieźle napracować.
Poznałam to po jego oczach. Sam był zachwycony!
- Tutaj jest klub ogrodników, a to wszystko, co widzisz jest robotą - Zawiesiłam głos dla lepszego efektu. - Jade!
- Żartujesz! Jade, tutaj?! Przecież on poszedł do...
- Liceum ekonomicznego - dokończyłam za niego. - Ale wpada tu co jakiś czas i dorabia na zajmowaniu się naszymi kwiatkami. Łączy przyjemne z pożytecznym.
- No proszę, nie myślałem, że z niego taki spryciarz - powiedział z uznaniem Sam.
- To dlatego, że za mało myślisz. - Wyszczerzyłam się.
Chłopak spojrzał na mnie, po czym z kamienną twarzą zaczął mnie łaskotać. Zaniosłam się głośnym śmiechem. Na szczęście uratował mnie dzwonek.
- Koniec wycieczki - wysapałam zmęczona.
- O nie, a tak się świetnie bawiłem. - Brunet zrobił smutną minę.
- Nie udawaj. - Dźgnęłam go w brzuch. - Co teraz masz?
- Chyba co TY teraz masz? W ogóle nie znam waszego planu.
- Serio? Miałeś masę czasu, żeby się go nauczyć.
- Zapomniałem. - Chłopak uśmiechnął się przepraszająco.
- Matko, co z ciebie za człowiek. - Posłałam mu ponure spojrzenie. - No trudno. Mamy teraz wf, więc mogę podrzucić cię chłopakom. - Chwyciłam go za rękę.
Wyszliśmy na dziedziniec. Prawie natychmiast ruszyłam do naszej ławki, mam nadzieje, że reszta zareaguje dobrze na towarzystwo Sama. Najchętniej sama bym go wszędzie pooprowadzała, ale co zrobić? Nie chcę rozstawać się z moim dawno niewidzianym przyjacielem, ale nie zawsze dostaje się rzeczy, których się chce.

Sam
Renn prowadziła mnie do swoich znajomych. Przez cały czas szczebiocząc o różnych rzeczach. Słuchałem jej jak zaklęty. Zupełnie jak za dawnych lat...
Zobaczyłem ich już z daleka. Renn ciągnęła mnie w stronę trzech chłopaków siedzących na oddalonej od reszty ławce. Pierwszy siedział z książką i coś czytał, miał blond włosy, a jego ubiór był dość sztywny. Ma dobre oceny i na pewno zajmuje jakieś odpowiedzialne stanowisko przewodniczącego albo kogoś w tym stylu. Obok niego siedział drugi chłopak, ten pisał coś w swoim zeszycie. Ubierał się dziwnie i sprawiał wrażenie zamyślonego. Czyżbym trafił na artystę? Ostatni chłopak palił papierosa. Po jego wyglądzie od razu wiedziałem z jakim typem mam do czynienia - bad boy. Jak to możliwe, że Renie udało się zgromadzić tak różne charaktery? Rzuciłem jeszcze jedno spojrzenie na ławkę. Bad boy siedział odrobinę bliżej artysty, czyli to przyjaciele. Artystę i blondyna dzielił normalny odstęp (lekko większy niż z bad boy'em), czyli znajomi. Za to blondyn i bad boy na bank się nie lubią, ponieważ pierwszy ciągle rzuca pełne dezaprobaty spojrzenia w stronę drugiego. W takim razie, po co tu przyszli? Odpowiedź jest prosta, oboje lubią Renn, lubią ją na tyle mocno, że są w stanie znieść obecność tego drugiego, dla niej.
W końcu doszliśmy do tej przedziwnej ekipy. Wszyscy jak na komendę spojrzeli na nas. Każdy z chłopaków z osobna się spiął, mniej lub bardziej. Renn miała błyszczące oczy i promienną buzię, pewnie sam byłbym zazdrosny o siebie w takiej sytuacji. Do tego dodajmy fakt, że ciągle trzymała mnie za rękę. Już widzę jak bad boy'owi krew gotuje się w żyłach.
- Renn? - zapytał spokojnie artysta.
- Chłopcy. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Może przedstawisz nam swojego kolegę, co? Panno Radosna.
Renn parsknęła śmiechem.
- Widzicie ten nowy uczeń to...
- Nie przeciągaj struny. - Blondyn rzucił mi badawcze spojrzenie.
- To mój dawno niewidziany najlepszy przyjaciel!!! - wrzasnęła uradowana. - Nie macie pojęcia jakie to zaskoczenie. Zdecydowanie uwielbiam ten dzień - pisnęła ze szczęścia.
Spojrzałem po jej znajomych, byli zdziwieni, a niektórym zrobiło się głupio.
- Siema, jestem Sam Cordnel - przedstawiłem się nowemu towarzystwu.
- Lysander - powiedział artysta.
- Nataniel. - Blondyn skinął mi głową.
- Kastiel - mruknął zły bad boy.
- Cieszę się, że się poznaliście, a teraz was zostawiam. - Rena momentalnie się odwróciła i pobiegła w kierunku szkoły.
- C-co?! - Chłopacy byli równie zaskoczeni.
- No przecież macie razem lekcje. - Wzruszyła ramionami i już jej nie było.
Uśmiechnąłem się pod nosem, nic się nie zmieniła.
- Najpierw tu wpada w skowroneczkach, a potem zostawia swojego kolegę do niańczenia - prychnął Kastiel.
- Spokojnie dam sobie radę, tylko powiedzcie mi gdzie jest sala gimnastyczna. - Przeczesałem dłonią swoje włosy.
- No coś ty, jesteś nowym uczniem z naszej klasy, to jasne, że cię tu oprowadzimy - powiedział spokojnie Nataniel.
- Przypominam, że zostało nam piętnaście minut - dodał Lysander.
- Dobra chodźcie, ty też Sam. - Kastiel ruszył w stronę, gdzie zapewne znajdowała się sala.
Nie zważając na jego nieprzyjemny ton ruszyłem za nim na następną lekcje.
Sala gimnastyczna była naprawdę przestronna. Rozejrzałem się po parkiecie, większość chłopaków już ćwiczyła. Poszedłem za znajomymi Renn do szatni. Szatnia była naprawdę fajna, z prysznicami i długim rzędem szafek. Otworzyłem jedną z nich i wrzuciłem tam swoją torbę. Zacząłem się przebierać.
- Wow, z kim się pobiłeś, panie gospodarzu? - usłyszałem szyderstwo w głosie Kastiela.
Zaciekawiony odwróciłem się i spojrzałem na Nataniela. Na plecach chłopaka było mnóstwo siniaków, wyglądało to okropnie.
- Zamknij się Kastiel - mruknął groźnie blondyn. - Po prostu... Spadłem ze schodów.
- Ta, jasne - prychnął rudzielec.
Spojrzałem ukradkiem na te dwójkę. Ja też nie uwierzyłem w to kiepskie kłamstwo, ale nie odezwałem się. Nie zbyt dobrze znałem Nataniela oraz nie chciałem drążyć delikatnego tematu. Wolałem podpytać o to Renn.
Zapanowała niezręczna cisza.
- Sam, długo znasz się z Renn? - zapytał Nataniel, po to żeby zmienić temat.
Pozostał dwójka spojrzała na nas.
- Z dziewięć lat. - Założyłem spodnie dresowe.
- Dziewięć lat? - powtórzył z niedowierzaniem Kastiel.
- A jak się poznaliście? - zapytał cicho Lysander.
- Przez ojców. Pracują w tej samej branży i często uczestniczą w tych samych bankietach. Własnie na jednym z nich się spotkaliśmy. Mieliśmy wtedy po siedem osiem lat. Z resztą cały czas widywaliśmy się na różnych imprezach, spędzaliśmy wakacje w tych samych miejscach, raz nawet pojechaliśmy z rodzicami w delegacje, a potem poszliśmy do tego samego gimnazjum... Serio, mieliśmy sporo czasu, żeby się dogadać. - Zakończyłem swoją historyjkę.
- Czyli ty też jesteś bogaty? - zapytał z wahaniem Nataniel.
- Ta. - Skrzywiłem się lekko.
- A jaka była wtedy Renn? - spytał Lysander.
- Rena... Rena właściwie się nie zmieniła. Co prawda, kiedyś, kiedy była mała była mniej zadziorna, a bardziej sztywniacka. Z wiekiem jej to przeszło, teraz to taka zadziornica o dobrym sercu. - Zarumieniłem się. - Boże, to zabrzmiało tak... Coś jest ze mną nie tak jak powinno. - Zaśmiałem się delikatnie.
- Czekaj mówisz o tej samej Perry, którą znamy? - zapytał z niedowierzaniem Kastiel.
- A znacie jakąś inną? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Wróciliśmy do przebierania się. Zauważyłem, że Lysander znacznie się od nas odsunął i tyłem do szafek zaczął zdejmować koszulę. Bad boy mocno się tym zirytował:
- Lysander choć tu, i tak kiedyś wszyscy go zobaczą. Nie wydziwiaj.
- Skoro ten dzień ma nadejść to wolę, żeby nadszedł potem - odparował artysta i założył sportową bluzę.
Spojrzałem na Kastiela pytająco.
- Ma tatuaż. Zrobił go sobie na początku liceum, a teraz się go wstydzi - wytłumaczył mi.
- To raczej błąd młodości - mruknął cicho białowłosy.
- Widzisz? - Kastiel wskazał na przyjaciela palcem. - Ma na jego punkcie obsesje.
Przebraliśmy się do końca i wyszliśmy na parkiet zagrać w kosza, było całkiem dobrze.
Po lekcjach poczekałem chwilę na Renn, postanowiliśmy, że pójdziemy do niej do domu.
- Już jestem. - Podbiegła do mnie radosnym truchtem.
- To świetnie, a teraz prowadź. - Puściłem ją przodem.
- Jak było na lekcji z chłopakami? - zagadnęła mnie.
- Całkiem fajnie. Kastiel na początku był dość opryskliwy, ale potem mu przeszło. Do tego dostaliśmy nowego nauczyciela.
- Serio, kogo?
- Nazywa się Borys... Jest dość... - Próbowałem znaleźć odpowiednie słowo.
- Inny - dokończyła za mnie Renn. - Spotkałam go już, pomagał przy biegu na orientację.
Opowiedziała mi swoją przygodę, a ja prawie umarłem ze śmiechu, ona zresztą też.
- Popatrz, tutaj pracuje razem z bliźniakami. - Wskazał na jeden z budynków.
Spojrzałem na niego, był dość duży i piętrowy. Na zewnątrz powystawiano stoliki i tablice z cenami. Nad wejściem wisiał szyld „W Raju”.
- Fajna miejscówka - przyznałem.
- I dobrze płatna - dodała z uśmiechem. - Pomógł mi ją znaleźć mój znajomy, Zack. - Popatrzyła z nostalgią na szyld.
- Muszę go kiedyś poznać - powiedziałem, żeby ją rozweselić.
- To raczej nie będzie możliwe. - Posmutniała jeszcze bardziej. - Wyjechał na wymarzone studia w te wakacje.
Kurdę, chciałem ją pocieszyć, a osiągnąłem jeszcze gorszy efekt. Chciałem spróbować jeszcze raz, ale nie wiedziałem jak.
- Przez niego teraz użeram się z Arminem, a on potrafi roznieść całą zastawę w trzy sekundy.
Wybuchnąłem radosnym śmiechem. Nawet jeśli jesteś smutna i tak starasz się śmiać. Rena jesteś niesamowita.
- Gdyby nie ja, w tej kafejce nie ostałby się żaden kubek. - Skrzyżowała ręce na piersi w geście obrazy.
- Czyli zostawił cię na pastwę losu? - zapytałem żartobliwie.
- Nie, no coś ty. Piszę do mnie kilka maili tygodniowo, ciągle mi o czymś przypomina, „Renn, pamiętaj o kwiatach.”. „Renn, wiesz, że trawnik się kosi?”, i tak do znudzenia Renn, Renn, Renn...
- Ciesze się. - Spojrzałem jej prosto w oczy. - Ciesze się, że jest ktoś, kto opiekował się tobą, kiedy mnie nie było.
- Taa, ale już wróciłeś. Teraz jest was dwóch, gorzej być nie mogło - zamarudziła pod nosem.
Weszliśmy do parku.
- A tak właściwe, to czemu zgłosiłaś się do oprowadzania nowych uczniów?
- To była kara - odparła lakonicznie.
- Dzięki - mruknąłem urażony.
- Naprawdę, za to, że Kastiel zgubił nas podczas biegu dostaliśmy opieprz i kare. Farazowski kazał mi oprowadzić nowego ucznia i tyle - wytłumaczyła się energicznie.
- Czekaj, nakrzyczeli na was za to, że się zgubiliście? - spytałem zaskoczony.
- No właśnie! Też tego nie rozumiem. Ponoć dyrektorka zrobiła to dlatego, że bieg nie przyniósł oczekiwanych zysków.
- A wy się mieliście do tego... Jak?
- Kto wie. - Wzruszyła ramionami. - Chodź już jesteśmy.
Renn mieszkała w dużym jak na jedną osobę domu. Oczywiście miał piętro i mały garaż, w którym na pewno stał jej motor. Od drzwi garażu ciągnął się żwirowy podjazd, a od niego odchodziła mała odnoga tworząc ścieżkę do drzwi.
Poszliśmy nią starając się nie podeptać świeżo ściętego, małego trawniczka. Renn otworzyła drzwi i weszła do środka. Najpierw zdjąłem buty i zostawiłem torbę w małym przedpokoju z wieszakiem, szafką na buty i lustrem. Potem weszliśmy do dużego pomieszczenia, które jednocześnie było salonem, kuchnią i jadalnią. W otwartej kuchni było wszystko to, co w kuchni jest potrzebne, dodatkowo była tam mikrofala i ekspres do kawy. Tam też znajdowały się drzwi prowadzące na ganek i malutki przydomowy ogródek. W dużym odstępie od blatów stał stół z sześcioma krzesłami. Daleko za nim z lewej strony postawiona została kanapa i telewizor. Oprócz tego pełno tu było różnego rodzaju psich zabawek, gdzieś w kącie postawiono trzy legowiska. Nagle znikąd trzy dobermany wyskoczyły na mnie i zaczęły mnie lizać po twarzy. Renn szybko je odgoniła i zniknęła w kuchni robiąc ciepłą herbatę. Obserwowałem każdy jej ruch z kanapy, aż coś zauważyłem.
- Nie wierze, że ciągle masz to stare zdjęcie. - Pokazałem na lodówkę.
- Ja je lubię. - Wyszła z kuchni i usiadła obok mnie. - Wszyscy na nim jesteśmy i wyglądamy tak... normalnie. - Spojrzała w kubek.
- Mówisz tak,  jakbyś nie miała żadnych innych zdjęć. - Upiłem łyk herbaty.
- Oczywiście, że mam wszystkie nasze zdjęcia, ale to mi się wyjątkowo podoba.
- Może dlatego, że ani Vanessa, ani Leaiti nie wpychają się nam w kadr - zażartowałem.
- Możliwe. - Zaśmiała się.
- A właśnie, co u nich piszczy?
- U Leaiti to nie wiem. Nie gadamy za często, jest zbyt zajęta zmienianiem chłopaków.
Zaśmiałem się.
- A Van wkręciła się u Deza i pomaga mu ostatnio zorganizować koncert.
- Koncert?
- Tak, chcą zrobić koncert znanych wokalistów z okolic Starego Teatru, celują zarówno w tych topowych jak i tych z poprzedniego pokolenia.
- Czyli nasza mała Vanesska się ustawiła - podsumowałem.
- Ta poprosiła mnie nawet o pomoc przy tym cyrku.
- Nie przesadzaj, to nawet dobrze brzmi. Zwłaszcza, że niedługo Halloween.
- Jasne, zabawa zapowiada się super, ale znając życie Van zepchnie mnie z drabiny, przewróci mnie na schodach i zrzuci mi coś na głowę. Później wyjdę z tego budynku z siniakiem na siniaku. - Upiła trochę herbaty.
Przeszedł mnie zimny dreszcz. Ostatnie słowa Renn sprawiły, że znów przed oczami stanął mi obraz z szatni - plecy Nataniela. Plecy, na których dosłownie widać było siniak na siniaku. Musiałem ją o to zapytać, moja intuicja podpowiadała mi, że trzeba to zrobić. Wiedziałem, że to delikatny temat i zniszczy nasze beztroskie spotkanie po latach. W końcu zapytałem:
- Renn, czy Nataniel ma jakieś problemy domowe?
Znieruchomiała, a uśmiech powoli spełzł z jej twarzy.
- Jakie problemy domowe? - Spojrzała na mnie ze zmartwieniem.
- Widziałem w szatni jak się przebierał. Miał pełno okropnych siniaków.
- Może coś sobie zrobił - powiedziała niemrawo.
- Taa, według jego wersji spadłe ze schodów. W domu. - Uchwyciłem jej wzrok. - Oboje wiemy, że to przereklamowany bajer.
- Co sugerujesz? - Utkwiła wzrok w kubku i mocno go ścisnęła.
- Nie wiem, nie znam go...
- Ale ja go znam - dokończyła za mnie.
Przytaknąłem.
- Ma wredną siostrę, z którą darł koty jak byli dziećmi. Jego rodzice są dosyć wymagający i raczej nie chwalą syna za jego wybitne osiągnięcia. Są też dość bogaci. Reszty nie wiem. - Spojrzała w bok.
- Rozumiem, czyli to znany schemat - skwitowałem oschle.
- A ty i twoja nieomylna intuicja chcecie to zmienić - zauważyła chłodno.
Otworzyłem usta, żeby jej odpowiedzieć, ale nie dała mi dojść do słowa.
- Sam, już raz spróbowaliśmy zmienić pewien schemat i dostaliśmy solidną nauczkę. Lepiej się w to nie mieszać i już. To nie nasza sprawa, nikt nas nie prosi, żebyśmy coś z tym zrobili.
Niechętnie przyznałem jej rację. Dobrze pamiętałem tamtą „przygodę” i nie chciałbym, aby znowu się powtórzyła. Do tego Rena miała dobre argumenty, którym nie sposób było zaprzeczyć. Jednak gdzieś w duchu nadal trwałem przy swoim zdaniu i postanowiłem nie odpuszczać tej sprawy.
Renn wyszła do łazienki, żeby ochłonąć, ja w tym czasie dopiłem letnią już herbatę. Pozwoliłem moim myślą mnie pochłonąć. Sprawa Nataniela odpłynęła daleko w nieznane, a ja skupiłem się na tym słynnym biegu na orientacje i mojej nowej szkole. Potem cofnąłem się do gimnazjum i mojej paczki. Wtedy wszystko było proste, w szkole nauka, w domu powaga, po szkolę imprezy, wariactwo i koncerty. Ta, dużo koncertów. Czasem nawet organizowaliśmy koncerty jak Vanessa i Renn. Renn i koncerty... Nagle do głowy wpadł mi szalony plan.
Renn wróciła z łazienki, widać było po niej, że jest o wiele spokojniejsza. Odzyskała nawet swój dobry humor, prawie. Szybko doskoczyłem do niej i wyrzuciłem z siebie nowo powstały pomysł.
- Renn, już wiem jak zebrać kasę dla szkoły. Musisz zorganizować koncert!

***

Witam wszystkich. Właśnie wróciłam ze szkoły. Powiem jedno, czekam na święta. :D Zrezygnowałam też z robienia wcięć w akapitach, wybaczcie, ale zajmują za dużo czasu. :/ Myślę, że rozdział jest ok, a wy? Czekam na komentarze i do następnego miesiąca. ^^
Szablon wykonała Domi L