piątek, 16 grudnia 2016

Rozdział 28

Renn
Minął tydzień od przybycia Sama do naszego liceum. Tydzień od naszej rozmowy. Tydzień jego usilnych starań, żebym zorganizowała koncert.
- Renn, błagam zgódź się - zaczął starą już śpiewkę.
- Nie. - Zamknęłam swoją szafkę.
- Proszę. - Oparł się o szafkę obok mnie.
- Nie i koniec. - Szybko uciekłam do klasy.
Tak właśnie wyglądały nasze rozmowy. On ciągle prosił, a ja odmawiałam. Oboje wiedzieliśmy, że jedno z nas w końcu pęknie pod naciskiem drugiego. Chłopak męczył mnie, więc dzień i noc, przed szkołą, po szkole, na lekcjach, na przerwach z oczami jak dwa błagające spodki. Moja cierpliwość powoli zaczęła się kończyć, a poziom wkurzenia osiągał już swoje apogeum. Czarę goryczy przelała ostatnia prośba mojego przyjaciela.
Siedziałam z chłopakami na dziedzińcu, pogoda bardzo nam sprzyjała. Moi znajomi rozmawiali między sobą, a ja w zamyśleniu obserwowałam powoli żółknące liście. Sam powoli łapał dobry kontakt z resztą, pewnie sprzedał im kilka historyjek z moim udziałem.
- Renn - zaczął starą śpiewkę. - Błagam cię, zgódź się.
Moja cierpliwość się skończyła, tama, która wstrzymywała wszystkie negatywne emocje rozpadła się. Zlała mnie fala złości i... strachu. Nie kontrolując się wstałam i wrzasnęłam na całe gardło:
- NIE!!!
Wszyscy się na mnie spojrzeli, a ja uciekłam do szkoły.

Sam
Renn w szybkim tempie opuściła nasze towarzystwo, jej cierpliwość się skończyła. Na wierzch wyszedł gniew i... strach. Rena pękła, całkowicie się odsłaniając. Zlekceważyłem chłopaków i pognałem za nią do budynku.
Przebiegłem główny hol, ale nigdzie jej nie zauważyłem. Nie miałem pojęcia, gdzie dalej szukać. W końcu nie znałem jeszcze zbyt dobrze szkoły. Zatrzymałem się na klatce schodowej, nie wiedziałem co mam zrobić. Iść na górę? Wspiąłem się na ledwie trzy stopnie, kiedy ktoś otworzył drzwi od łazienki. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem swoją zgubę. Błyskawicznie do niej dopadłem. Zagrodziłem jej drogę ucieczki stając zaraz przed nią. Moja przyjaciółka wyglądała jak przestraszone zwierzę. Ostrożnie i delikatnie zapytałem ją:
- Dlaczego nie chcesz zorganizować koncertu?
Spojrzała w ziemię i skuliła się.
Czekałem cierpliwie.
- Boje się - wyszeptała cicho.
- Czego się boisz?
- A co... Co jeśli już tego nie potrafię? - Spojrzała na mnie smutnie.
Zaśmiałem się delikatnie.
- Po czym stwierdzasz, że już nie umiesz?
- No bo...
- Lubiłaś to? - spytałem stanowczo.
Przytaknęła cicho.
- Podobało ci się to?
- Tak - odpowiedziała niepewnie.
- Innym się podobało?
- Byli zachwyceni.
- To czego się tu bać? - Spojrzeliśmy sobie w oczy. - Chcesz spróbować jeszcze raz?
- Tak - powiedziała z pełną determinacją. - O ile pomożesz.
- Oczywiście, zrobię dla ciebie wszystko, co będziesz chciała.
- Zaczniemy od jutra, ale nikomu nic nie mów - napomniała mnie.
- Ani słówka - przyrzekłem jej.
Przytuliliśmy się.
Ciesze się, że udało mi się dopiąć swego. Zapowiada się naprawdę dobra impreza.

Renn
Następnego dnia wróciłam do szkoły z nowym planem organizatorskim, do którego nie do końca się przekonałam. Musiałam zasięgnąć czyjejś opinii, bez zdradzania szczegółów.
Otworzyłam swoją szafkę i wyciągnęłam z niej czarną teczkę z organizacją wydarzenia. Umówiłam się w bibliotece z Samem, aby przedyskutować plan oraz poprawić jakieś niezgodności. Po drodze natknęłam się na Alexy'ego, odpowiednią osobę do potwierdzenia naszego pomysłu. Zaczepiłam go:
- Hejka. - Podeszłam do niego.
- O, cześć Renn. - Uśmiechnął się przyjaźnie. - Coś się stało?
- Mniej więcej. Chciałabym poznać twoją opinie.
- Aha - mruknął. - To co chcesz wiedzieć?
- Co byś powiedział na koncert w naszej szkole? - wypaliłam poddenerwowana.
- To świetny plan! - wykrzyknął. - Planujesz zrobić coś takiego?
- Nie - pisnęłam spanikowana.
- Czyli tak!
- To jeszcze nic pewnego, musimy to obgadać z Samem.
- Matko, muszę o tym powiedzieć reszcie - powiedział podekscytowany.
- Nie! - krzyknęłam i złapałam go za ramię. - Nikomu nic nie mów, sama to zrobię, jak uda nam się z Samem coś ustalić.
-Ale... - Zrobił smutną minę.
- Proszę - szepnęłam błagalnie.
- No dobra, zrobię dla ciebie wyjątek i się powstrzymam. - Uśmiechnął się szeroko.
- Mam nadzieje, że masz silną wolę - mruknęłam na odchodne.
- Ja też! - krzyknął za mną.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Ach, ten Alexy.
Uspokojona, ale i spóźniona wpadłam do biblioteki, gdzie czekał na mnie Sam. Usiadłam obok niego przy stoliku na samym końcu pomieszczenia. W milczeniu podałam mu mój plan, czekając, aż on się z nim zapozna. Mój przyjaciel odłożył papiery i spojrzał na mnie poważnym wzrokiem:
- Świetnie to zaplanowałaś, przynajmniej na papierze.
- Ale? - spytałam wyczuwając, że chce coś jeszcze dodać.
- Ale kto ma zagrać tutaj za darmo?
- Tym zajęłam się już na samym początku, chcę poprosić o to Lysandra i Kastiela, mają własny zespół.
- A co z dyrektorką?
- Na pewno nie da nam pieniędzy, ale damy sobie radę sami. Jedyne czego potrzebujemy to jej zgoda.
- Ok, to wszystko już wiemy, od czego zaczynamy? - Podniósł się ze swojego miejsca.
- Bez zespołu nie ma muzyki, a bez muzyki nie ma koncertu. - Też się podniosłam. - Muszę najpierw przekonać Lysandra i Kastiela, a potem się zobaczy.
- Jasne, spotkamy się tu później. - Zebraliśmy się do wyjścia.
- I pamiętaj, masz mi pomóc - napomniałam go.
- Wiem, wiem.
Przez następną godzinę obsesyjnie poszukiwałam Lysandra. Na szczęście udało mi się go znaleźć jeszcze przed długą przerwą. Zauważyłam go przez zupełny przypadek, stał pod drzewem, a raczej szukał czegoś w okolicy drzewa na dziedzińcu.
Podeszłam do niego i przez chwilę w ciszy obserwowałam, co on robi. Chłopak grzebał w trawie oraz przeszukiwał okolice korzeni drzewa.
Chrząknęłam, żeby zwrócić na siebie jego uwagę - podziałało.
- O, Renn, chciałaś coś? - Spojrzał na mnie.
- Tak, mam do ciebie pewną sprawę.
- Rozumiem, możemy porozmawiać o tym, jak znajdę swój notatnik. - Znowu zaczął się rozglądać.
- To dość ważne - powiedziałam poważnie.
- Dobrze, w takim razie porozmawiajmy przy szukaniu mojego notatnika. - Uklęknął i przeczesywał trawę dłońmi.
- Dobra. - Uklęknęłam obok niego i zaczęłam mu pomagać.
Jakiś czas nic nie mówiliśmy skupieni na poszukiwaniach. Musiałam zebrać słowa, żeby wszystko dobrze przedstawić. Ułożyłam w głowie swoją wypowiedź i zaczęłam:
- Ja i Sam mamy pewien pomysł, bo widzisz bieg na orientacje nie wypalił, dlatego Sammy wymyślił, że moglibyśmy zorganizować tu koncert. - Spojrzałam na chłopaka z nadzieją.
- Tutaj? Znaczy się, w liceum? - zapytał zdziwiony.
Przytaknęłam.
- Cóż, to mogłoby się udać. Niestety nie wydaje mi się, by któryś z zespołów muzycznych chciał zagrać tu za darmo. - Zrobił zmartwioną minę.
- Wiem o tym, dlatego pomyślałam o waszej grupie z Kastielem. Wy moglibyście zagrać. - Wstałam z ziemi.
- W sumie masz racje, to całkiem dobry pomysł i przemyślane posunięcie. Pod warunkiem, że Kastiel też się zgodzi. - Otrzepał się z trawy.
- Świetnie! - krzyknęłam. - W takim razie obgadajcie to we własnym gronie.
- Wątpię, żeby był z tym problem. Kastiel powinien się zgodzić, zawsze chciał zagrać na scenie. - Lysander zaczął obchodzić pień drzewa.
- Czekaj, wy w ogóle nie macie doświadczenia scenicznego? - zapytałam lekko zaniepokojona.
- Kastiel nie, ale ja już raz występowałem. - Z rezygnacją oparł się o pień drzewa. - Poddaje się, nie mam zielonego pojęcia, co się stało z tym zeszytem.
W tej chwili coś zaszeleściło, a potem uderzyło chłopaka w głowę i spadło na ziemię. Lysander złapał się za bolące miejsce. Podniosłam ten ,,pocisk”, okazał się nim nasz zaginiony notatnik. Wybuchłam niekontrolowanym śmiechem, trwało to jakiś czas, dopóki nie poczułam na sobie wzroku chłopaka. Nie wiem, ile się tak wpatrywał, ale nie wydawał się zły. Zakryłam twarz jego zeszytem, żeby ukryć rumieniec.
- Jakim cudem zgubiłeś tam notatnik? - zapytałam, starając się przybrać normalny ton.
Chłopak delikatnie odebrał mi swoją własność.
- Dobre pytanie, też chciałbym to wiedzieć.
Znowu zaczęłam się śmiać, tym razem zawtórował mi także Lysander.
- Jesteś niemożliwy - starałam się uspokoić. - W każdym razie, pogadaj z Kastielem o tym koncercie, zobaczymy się potem.
- Dobrze.
Pomachałam mu i roześmiana pobiegłam z powrotem do biblioteki.
Zakładałam, że Kastiel się zgodzi, więc zaczęłam rozmyślać już o zbieraniu funduszy oraz sposobie uzyskania zgody na moje przedsięwzięcie. Jednak tym razem szczęście nie dopisało moim planom.
Na długiej przerwie, kiedy starałam się z Samem zapełnić luki w projekcie. Do naszego stolika podszedł Lysander i spokojnym tonem oznajmił:
- Kastiel się nie zgodził.
Sama zamurowało.
- Jak to się nie zgodził?! - wrzasnęłam na pół biblioteki.
- Rena, uspokój się - powiedział spokojnie Sam.
Prychnęłam.
- Błagam cię, nie wydziwiaj. - Skupił się na Lysandrze. - Myślisz, że Kastiel zmieni jeszcze zdanie?
- Cóż - zamyślił się. - Kastiel ma dzisiaj zły dzień, nie do końca wiem, co się stało, ale musimy to przeczekać i już.
-  Ile to może potrwać? - dopytał brunet.
Lysander wzruszył tylko ramionami.
- W takim razie poczekamy - stwierdził spokojnie Sam.
- Poczekamy? Poczekamy?! - Podniosłam się gwałtownie. - Nie mamy czasu na czekanie! Niedługo zacznie się sezon z okazji Halloween, wtedy nie będzie szansy, na przykucie tak dużej uwagi - tłumaczyłam nerwowo. - Przez takie zwlekanie zamiast zysków otrzymamy tylko straty.
- Rozumiemy to! - zagłuszył mnie Sam. - Ale bez Kastiela koncertu też może nie być, a nie wydaje mi się, żebyś miała pomysł jak go przekonać.
- Pewnie! Siedź tu i marnuj nasz czas!
Opuściłam bibliotekę jak błyskawica. Gniew rozsadzał mnie od środka, w brew pozorom nie byłam zła ani na Sama, ani na Lysandra, ani na Kastiela, tylko na siebie. Głupia przyjęłam za pewniak, że wszyscy zgodzą się na mój plan z marszu, kompletnie nie przewidziałam innych możliwości, a teraz kiedy nastąpiła jakaś komplikacja nie mogę sobie poradzić. Brakuje mi czasu, miejsca, kasy, zgody, a teraz nawet muzyków. W takim stanie błąkałam się po szkole, aż na jego nieszczęście stanął mi na drodze. W gniewie wrzasnęłam, żeby go zatrzymać:
- Ej, ty!
Chłopak odwrócił się w moją stronę.
- Domyślam się, że dopadłaś już Lysandra i teraz sama przyszłaś mnie pomęczyć. Odpuść sobie i idź zająć się czymś innym. - Machnął w moją stronę.
Ten gest, tylko spotęgował mój gniew i zamienił go w prawdziwą furię. Momentalnie zbliżyłam się do niego, chwyciłam za koszulę i mocno szarpnęłam w dół, tak by nasze twarze znalazły się na jednym poziomie.
- Odpuścić? - zapytałam jadowicie. - Tak się składa, że nie mam zamiaru! Wiesz ile czasu zajęło mi zaplanowanie tego wszystkiego?! Nie zrobiłam tego, po to, żebyś teraz wszystko zepsuł swoimi humorami! Może Lysander lubi bawić się z tobą w kotka i myszkę, ale ja nie. Te sprawy biorę na poważnie, dlatego powiedz od razu, o co chodzi. Boisz się, nie chcesz, czy co?
Zmierzyliśmy się wzrokiem.
- Nie chodzi o to, że nie chcę. Ja... Nie mogę - powiedział cicho. - Zespół mi się wzmacniacz i nie mam jak grać.
Parsknęłam.
- Serio? Komplikujesz sprawę z takiego powodu? Wystarczy kupić nowy.
- Nie stać mnie. Nowy wzmacniacz kosztuje dwie stówy. Ledwo wytrzasnąłem połowę tej sumki.
- Nie wierzę, że marnujesz nasz czas przez taką drobnostkę. - Uśmiechnęłam się lekko.
Odwróciłam się, nadal trzymając rudzielca za bluzkę i wróciłam do biblioteki. Tam rzuciłam go na krzesło.
- Rena, co ty...? - Sam spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Ten idiota zepsuł wzmacniacz. - Opadłam na swoje miejsce. - Tyle krzyku o nowy wzmacniacz - westchnęłam.
- Ej! - Kastiel nagle odzyskał swój rezon. - To nie jest ,,tylko” wzmacniacz, bez niego nie da się grać, dziewczynko.
Spojrzałam na niego sceptycznie.
- Wiem co to gitara elektryczna i jak działa. - Klasnęłam w dłonie. - Właśnie teraz przechodzimy do kolejnych punktów naszego planu. - Odhaczyłam jeden z punktów na liście. - Musimy zdobyć pieniądze i zgodę dyrekcji.
- I jak chcesz to zrobić? - zapytał z kpiną rudzielec.
- Litości, chłopczyku, nie taki wilk straszny jak go malują. To jasne, że dyrka nie dam złamanego grosza, choćby się waliło i paliło. Musimy to załatwić na własną rękę, czyli zrobimy...
- Zbiórkę szkolną - dokończył za mnie Sam.
- Dokładnie. - Skinęłam głową dla potwierdzenia. - Jedno z nas idzie pogadać o wszystkim z klasą, a drugie zabiera Nataniela i przekonuje bestie do podpisania papierka. - Wstałam z krzesła. - Powodzenia, Sammy. - Położyłam mu rękę na ramieniu.
- Co? Czemu ja mam do niej iść? Nawet mnie nie zna - oburzył się.
- No właśnie, masz u niej większe szanse! Tylko nie zapomni o planie i żywej tarczy... Znaczy Natanielu.
- A ty?
- A ja, pójdę ogłosić klasie dobrą nowinę i wykorzystam ich podstępnie do moich niecnych czynów w celu zdobycia pieniędzy. - Posłałam mu zadziorny uśmieszek.
Oboje ruszyliśmy do naszych zadań.

Sam
Rozdzieliliśmy się przed salą A i pokojem gospodarzy. Spojrzałem na Renn i niemo życzyłem jej powodzenia.
Wszedłem do pomieszczenia. Nataniel siedział przy biurku i porządkował jakieś teczki.
- Cześć - przywitałem go na wejściu.
- O, cześć. - Spojrzał na mnie znad papierów. - Potrzebujesz czegoś, Sam?
- Ta, mam do ciebie tycią sprawę. Musimy poprosić o coś dyrektorkę.
Blondyn spojrzał na mnie zdziwiony.
- A o co chcesz ją poprosić?
- O zgodę, na to. - podałem mu plany Renn.
Przeczytanie i wytłumaczenie chłopakowi całego pomysłu zajęło mi piętnaście minut. Z każdym moim słowem mój słuchacz wydawał się coraz bardziej przekonany. Na końcu zapytałem się go:
- To jak, co ty na to?
- Cóż, wszystko jest tu jasne i klarowne. Osoba, która to zrobiła ma duże doświadczenie, zaplanowała to prawie perfekcyjnie, uwzględniła nawet problemy z budżetem. Gdzie znalazłeś tak dobrego organizatora? - wypowiedział się rzeczowo.
- Siedzę obok niej, to Renn - odparłem dumnie.
- Co? Ona, sama zrobiła coś takiego?! - zapytał zdumiony blondyn.
- Pewnie i to w jedno popołudnie, ale wracając do tematu. Muszę iść z tym do dyrektorki, więc... - Spojrzałem na niego pytająco.
- Jest teraz w swoim gabinecie, możemy do niej pójść. Myślę, że się na to zgodzi. - Uśmiechnął się uprzejmie.
- Ekstra, to chodź! - krzyknąłem entuzjastycznie.
W bardzo szybkim tempie znaleźliśmy się w jej biurze. Chwilę potrwało zanim nas wpuszczono, ale kiedy już tam weszliśmy, od razu rzucono nas na głęboką wodę.
- O co chodzi? - zapytała rzeczowo dyrektorka, przy okazji mierząc nas chłodnym spojrzenie znad okularów.
Nataniel i ja wspólnie zaprezentowaliśmy projekt Renn. Właściwie to Nataniel wszystko przedstawił, ja tylko dopowiedziałem kilka drobnych szczegółów. Dyrektorka słuchała wszystkiego w wielkim skupieniu. Po wszystkim zmarszczyła brwi, pogłaskała swojego mopsa i zapytał poważnie:
- Rozumiem, o co wam chodzi, ale te fundusze... Jak, konkretnie, chcecie je zdobyć?
- Chcemy zorganizować zbiórkę szkolną wśród uczniów. W tej chwili Renn z naszą klasą już zaczynają się tym zajmować, ale potrzebna jest pani zgoda. - Spojrzałem na nią z nadzieją.
- Cóż - mruknęła zamyślona. - Dobrze, zgadzam się na to, róbcie co chcecie, ale o wszystkich postępach mam wiedzieć osobiście - ostrzegła nas.
- Tak będzie, pani dyrektor - obiecał jej Nataniel.
Dyrektorka sięgnęła odpowiedni formularz, podpisała go i podała mi. Podziękowałem jej z wielkim uśmiechem i wyszedłem na korytarz. Zgoda została zdobyta!

Renn
Rozdzieliliśmy się przed salą A i pokojem gospodarzy. Spojrzałam na Sama i niemo życzyłam mu powodzenia.
Weszłam do klasy i stanęłam przy biurku Farazowskiego, który jak zawsze pił kawę ze swojego kubka.
- Proszę pana, czy mogę coś ogłosić? - spytałam go.
- Czy to ważne? - Upił łyk kawy.
- Dosyć tak, chce zorganizować pewien projekt szkolny, ale potrzebuję pomocy klasy.
- Co chcesz zrobić? - zapytał nauczyciel z zaciekawieniem.
Po łebkach wyjaśniłam, o co chodzi.
- A co ze zgodą?
- Już ją załatwiamy. Sam i Nataniel właśnie poszli po nią do pani dyrektor - poinformowałam go.
- Widzę, że wszystko już zaplanowałaś - odparł z namysłem Fraziu. - Myślę, że nie będzie problemu jak powiesz o tym teraz reszcie i razem przygotujecie plan zbiórki.
- Bardzo dziękuje. - Posłałam wychowawcy szeroki uśmiech.
- Nie masz za co. - Odpowiedział mi łagodnym uśmiechem. - Daj mi tylko dwadzieścia minut, muszę omówić kilka ważnych spraw, potem rób, co chcesz, Renn.
- Dobrze.
Odeszłam od biurka mojego nauczyciela i usadowiłam się w ławce. Zaczęliśmy lekcje. Farazowski zaczął z nami omawiać różne ważne rzeczy, typu ubezpieczenie, rada rodziców i jeszcze kilka podobnych temacików. Cała ta gadanina zajęła mu dwadzieścia pięć minut, pewnie dlatego, że co chwila musiał kogoś uciszać. Biedny belfer. Kiedy on tak rozprawiał o usprawiedliwieniach, ja wyglądałam przez okno.
Właśnie zaczynał się drugi tydzień października, ale pogoda nadal była piękna. Liście zmieniały już swoje kolory, a drzewa powoli zaczynały wyglądać jak z obrazków. Słońce jeszcze mocno grzało, ale pojawiały się już powiewy zimniejszego wiatru. Chyba od jutra powinnam zacząć nosić swoją skórzaną kurtkę.
- Dobrze, to już wszystko co miałem do powiedzenia. Teraz Renn chcę wam coś ogłosić. Renn. - Nauczyciel gestem ręki kazał mi stanąć obok niego.
Podniosłam się i zrobiłam co mi kazał. Po drodze przytaknęłam Alexy'emu na jego nieme pytanie. Ucieszył się. Stanęłam na wyznaczonym miejscu i zaczęłam mówić spokojnym tonem:
- Bieg na orientacje nie wypadł zbyt dobrze, nie zebraliśmy wystarczająco dużo pieniędzy. Dlatego wpadłam na pomysł, że możemy zorganizować koncert.
Rozległy się podniecone szepty.
- Niestety, bez pieniędzy nie możemy zacząć pracy. Musimy zorganizować zbiórkę szkolną, ponieważ szkoła nie da nam ani grosza. Chcecie pomóc? - Omiotłam moich kolegów pewnym siebie spojrzeniem.
W pomieszczeniu zaległa cisza, jak zawsze nikt nie chciał być TYM pierwszym. Przełknęłam narastającą gulę w gardle.
- Ja się zgłaszam! - wykrzyknął Alexy. - To będzie świetna zabawa, a dodatkowo zrobimy coś dla innych.
Po tej deklaracji reszta zgłosiła się automatycznie, wszyscy oprócz Klementyny i Spółki Amber. Nie zdziwiło mnie to.
- Nie mam ochoty pomagać w czymś takim. Z resztą nie masz nawet zgody na coś takiego, a ja nie mam ochoty pocić się nad czymś, czego może nie być - powiedziała Amber.
Wzruszyłam ramionami i już miałam jej rzucić jakąś ripostę, kiedy nagle otworzyły się drzwi i do klasy weszli Sam i Nataniel.
- Mamy zgodę. - Sam pomachał mi kartką przed oczami.
Spojrzałam w stronę Blondi i posłałam jej triumfalny uśmiech. Później poszło nam już szybko. Do końca lekcji wpadliśmy na pomysł w jakiej formie zrobić zbiórkę, a na następnej lekcji postanowiliśmy go wykonać. Violetta narysował plakat, który potem reszta dziewczyn ozdobiła. Nasz wychowawca przyniósł nam z kantorka urnę wyborczą, którą wykorzystaliśmy jako skarbonkę. Przed końcem lekcji Sam razem z pomocą chłopaków ustawił wszystko na głównym holu. Jako pierwsza wrzuciłam parę drobniaków, które miałam w kieszeni. Nasza „skarbonka” działała do końca tygodnia, czyli trzy dni. W tym czasie skupiłam się na szukaniu miejsca, gdzie można by ustawić scenę. Nic nie znalazłam.
Na następny tydzień zebraliśmy się w pokoju gospodarzy i otworzyliśmy naszą „skarbonkę”, była dość ciężka. Wysypaliśmy z niej masę banknotów i tonę monet, które z charakterystycznym brzękiem wylały się na stół. Nataniel wszystko przeliczył i okazało się, że zebraliśmy prawie dwa tysiące. Powtórzę DWA TYSIĄCE! To więcej niż potrzebowaliśmy, o wiele więcej!!! Ale co tu dużo gadać, nasza zbiórka odniosła ogromny sukces. Szybko obliczyłam cenę nowego wzmacniacza i podałam kasę Samowi.
- Sam, pójdziesz kupić za to wzmacniacz naszej królewnie - rozkazałam mu.
- Tak jest szefowo, tylko gdzie ja mam go szukać? - Spojrzał na Kastiela wyczekująco.
Rudzielec westchnął cicho i leniwym ruchem nabazgrał na kartce adres sklepu.
- Masz. - Podał papier brunetowi. - Jest tam tylko jeden wzmacniacz za dwieście, ten masz kupić.
- Ok, jeśli to wszystkie wasze życzenia to chętnie bym się tam już wybrał, żeby potem nie całować klamki. - Ukłonił się sarkastycznie.
- Przypominam, że sam chciałeś zostać chłopcem na posyłki. Nie masz prawa teraz marudzić - upomniałam go.
- Wiem wiem, nie bój nic. Jestem w stanie wytrzymać trochę biegu w zamian za koncert. - Przewrócił oczami.
- To świetnie, a teraz idź załatwić ten wzmacniacz. - Pokazałam mu drzwi.
Sam westchnął i wyszedł za drzwi. Ja z kolei przeniosłam się do innego stolika, gdzie rozłożyłam swój plan. Uporczywie rozmyślając o miejscu naszej imprezy. Nataniel wrócił do innych papierów. Kastiel czytał jakiś stary magazyn muzyczny, a Lysander pisał coś w notatniku.
Nagle do pomieszczenia wpadło istne tornado w postaci Rozalii. Moja przyjaciółka bez słowa chwyciła mnie za rękę i mimo moich głośnych protestów wyciągnęła mnie na korytarz. Później złapała moją rękę w żelazny uścisk i zaciągnęła na klatkę schodową.
- Znalazłam nasze miejsce na koncert! - krzyknęła radośnie.
Rozejrzałam się po holu.
- Ta, to naprawdę świetna miejscówka, ale wątpię żebyśmy tu kogokolwiek zmieścili, nie mówiąc już o zmieszczeniu czegokolwiek. - Spojrzałam na nią spode łba.
Roza popatrzyła się na mnie, po czym wybuchnęła śmiechem.
- Nie mówię o korytarzu. - Popchnęła mnie w kierunku drzwi do piwnicy. - Mówiłam o tym.
Spojrzałam na nią sceptycznie.
- Fakt, to lepsze miejsce - przyznałam.
- Co nie?! Wiedziałam, że ci się spodoba. Jest tylko taka jedna, mała sprawa, ale taka maluteńka. - Przybliżyła do kciuka palec wskazujący.
- Błagam, nie mów mi, że się zawaliła i trzeba ją odgruzować - jęknęłam.
- Co? Nie. Jest cała brudna i pełno w niej pudeł, trzeba to posprzątać. Chociaż to prawie jak odgruzowanie. - Zaśmiała się.
- I chcesz, żebyśmy zrobiły to same? - oburzyłam się.
- Nie. - Parsknęła. - Pójdziemy po chłopców i oni nam pomogą.
- Wątpię, to miejscówka Kastiela i Lysandra. Nie będą chcieli jej zniszczyć. - Westchnęłam.
- Nie damy im wyboru, - Rozalia zaśmiała się złowieszczo.

Sam
Właśnie wyszedłem ze sklepu, taszcząc za sobą wielki wzmacniacz. Czemu był taki ciężki? ...I dlaczego akurat ja musiałem odwalać tak niewdzięczną pracę? No tak, sam obiecałem, że zrobię wszystko byleby zorganizować imprezę. Idiota. Idiota, który dał się wrobić w rolę tragarza.
Po długim czasie mozolnego chodu wreszcie doczłapałem się do szkoły i pokoju gospodarzy. Nikogo już w nim nie było.
- Pewnie, ja się męczę, a oni wychodzą do domu. Super. - Odstawiłem zakup Kastiela w kąt. - Nareszcie mogę iść do domu - mruknąłem zadowolony.
Z cichym trzaśnięciem zamknąłem drzwi. Podszedłem do swojej szafki znajdującej się na klatce schodowej. Musiałem wyciągnąć z niej swoje notatki z angielskiego, ponieważ nauczyciel zapowiedział nam sprawdzian. Otworzyłem metalowe drzwiczki i wygrzebał ze środka swój zeszyt oraz podręcznik, tak na wszelki wypadek. Nagle usłyszałem dźwięk, jakby coś spadło. Zdziwiony rozejrzałem się po korytarzu, ani jednej żywej duszy. Znowu usłyszałem ten hałas.
- Cholera!!! - krzyknął ktoś.
Spojrzałem za siebie, idealnie za mną były drzwi do piwnicy, najwidoczniej ktoś tam był. Pchany ciekawością uchyliłem je i zajrzałem do środka. Nic nie widziałem, po omacku zszedłem po schodach i zajrzałem do oświetlonej graciarni. Ewidentnie ktoś się tu kręcił. Na palcach wszedłem do środka, nagle jedna ze stert śmieci zawaliła się na mnie. Krzyknąłem, a śmieci przygniotły mnie, wzbijając przy tym tumany kurzu. Mój krzyk zamienił się w kaszel. Zza śmieci wybiegła przestraszona dziewczyna o białych włosach, chyba nazywała się Rozalia.
- Sorry - pisnęła.
- Spoko - odpowiedziałem nadal kaszląc.
- Roza, kogo tym razem spróbowałaś zabić? - Renn wyszła zza jej pleców.
- Chyba twojego kolegę, ale nic mu nie jest. - Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.
- O, Sam. - Renn dopiero mnie zauważyła. - Świetnie się składa, że już wróciłeś, potrzeba nam rąk do pracy. - Wyszczerzyła do mnie zęby.
- Co? - zdziwiłem się.
- To. - Pokazała na pomieszczenie.
- Czemu? - Wstałem i otrzepałem się z kurzu.
- To nasze miejsce na koncert - oznajmiła mi Renn.
- Znalazłam je - dodała dumnie Rozalia.
- Tylko trzeba posprzątać. - Rena wzruszyła ramionami.
- Kiedy ja nie mam czasu. Poszedłem po zgodę i kupiłem wzmacniacz, to chyba wystarczająco dużo. - Spojrzałem na nią z determinacją.
- Obiecałeś zrobić wszystko - przypomniała mi śpiewnym głosem.
- Będziesz mnie tym szantażować?
- Tak.
- Okej, już pędzę. - Oboje uśmiechnęliśmy się w ten sam sposób.
Ledwie się ruszyłem, a z prawej strony ktoś pchnął kolejną stertę bibelotów. Dziewczyny odskoczyły z piskiem. W powietrze znowu wzbiły się tumany kurzu. Zakaszlałem. Zza kartonów wyszedł Kastiel.
- Czyżbym coś przerwał? - zapytał zadziornie.
- Prawie moje życie - warknęła Renn.
- Ryzyko zawodowe. - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się łobuzersko.
- Ja ci dam ryzyko, wiesz ile to kosztuje?! - wrzasnęła Roza. Po czym pokazała na swoją zabrudzoną sukienkę.
- Sporo? - mruknął rudzielec.
- Kastiel! - Dziewczyna ruszyła w jego stronę.
Nasz znajomy szybko uciekł w głąb piwnicy, a rozwścieczona przyjaciółka Renn pognała za nim. Rena westchnęła cicho i gestem kazała mi pomóc z posprzątaniem pozostałości po tamtej dwójce. Jęknąłem, ale schyliłem się, żeby ogarnąć ten mini burdel.

Renn
Zmęczona wywlekłam się z piwnicy, zaraz za mną wyszedł Sam, a reszta czekała już na nas na górze. Wysprzątanie całej piwnicy zajęło nam dwie godziny. Nadźwigałam się jak nigdy, prawie padałam na twarz, a do tego wyglądałam jak kurzowy potwór. Co prawda reszta wyglądała tak samo, nawet Rozalia się nie uchroniła, prze co marudziła niemiłosiernie.
Wyszliśmy ze szkoły i wracaliśmy do domu. Roza pożegnała się z nami na pierwszym przystanku. Przed kafejką rozstaliśmy się z Natanielem, a przy parku z Samem. Zostałam tylko ja, Kastiel i Lysander, którzy odprowadzili mnie pod dom. Już się żegnaliśmy, gdy znikąd rudzielec zapytał:
- Albinosie, kto będzie z nami grać?
Spojrzałam na niego.
- Dobre pytanie, Renn? - Jego przyjaciel popatrzył na mnie.
- Reszta waszej grupy... - odpowiedziałam niepewnie.
Chłopcy skrzyżowali swoje spojrzenia.
- Nie powiedziałeś jej? - Zaśmiał się  Kastiel.
Lysander pokręcił głową.
- Czego mi nie powiedzieliście? - spytałam ze strachem.
- Nie mamy więcej członków - oznajmił mi poważnym głosem białowłosy.
- Co? - zapytałam z niedowierzaniem.
- To, że nie masz zespołu. Masz tylko gitarzystę i wokalistę. - Kastiel zaczął głośniej się śmiać.
Dopiero po chwili dotarł do mnie sens tego zdania. Zbladłam, oblałam się zimnym potem, a prawa ręka zaczęła drgać.
- Czemu nic nie mówiliście?! - Spojrzałam na nich z wyrzutem.
- Przecież to było oczywiste - parsknął Kastiel.
- Oczywiste?! Może dla was, ale... - Drgawki opanowały całe moje ciało.
- Wszystko w porządku? - zapytał ze zmartwieniem Lysander.
- Nic mi nie jest, po prostu... Zaskoczyliście mnie.
- To co teraz, dziewczynko? - spytał poważniej rudzielec.
- Nie wiem - odparłam po chwili ciszy. - Muszę się nad tym zastanowić. Sama.
Odwróciłam się i bez słowa wbiegłam do domu. Zamknęłam drzwi na klucz i oparłam się o nie. Ciągle drżałam przez niepokój związany z koncertem. Zrobiliśmy już tak dużo, a teraz ten wysiłek okazał się daremny. Znowu trafiłam do punktu wyjścia. Przycisnęłam ręce do piersi i zaczęłam głęboko oddychać. Po kilku minutach uspokoiłam się na tyle by zacząć trzeźwo myśleć.
Weszłam do salonu i usiadłam na kanapie. Żaden z psów nie podszedł się ze mną przywitać, chyba wyczuły mój grobowy nastrój. Spojrzałam tępo przed siebie. Nie wiem, ile tak siedziałam w zupełnym otępieniu, ale wybudził mnie z niego dźwięk telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz, Vanessa przysłała mi SMS-a. Otworzyłam wiadomość:
,,Oficjalnie informujemy Pannę Perry, że pracę nad koncertem z okazji piętnastej rocznicy
założenia Starego Teatru rozpoczynają się w przyszłym tygodniu.
Liczymy, że stawi się Pani na miejscu zbiórki o siedemnastej.
Dziękujemy.
PS. A tak na serio to przyjedź, bo inaczej ZGON. 😅”
Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie poddam się i znajdę tych muzyków, choćbym miała szukać ich pod ziemią. Zrobię to!

***

Witam wszystkich!!! Jeszcze tylko tydzień i wigilia! Co tam u was? Jak nastroje przedświąteczne? I najważniejsze, podobał wam się rozdział? Mam nadzieje, że tak. Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku, bo przecież dopiero po nim się zobaczymy. Baj baj. :)

środa, 16 listopada 2016

Rozdział 27

Oto staję przed murami mojego nowego liceum. Nazywa się ono Słodki Amoris, trochę pokręcona nazwa, ale sama szkoła wydaje się być ok. Lekko zaspany wkraczam na dziedziniec, nikogo jeszcze tu nie ma - pewnie dlatego, że są lekcje.  Rozglądając się po okolicy ruszyłem do drzwi głównych.
Na korytarzu, było nieziemsko cicho. Mijając rzędy szafek szukałem biura dyrekcji. W końcu do niego dotarłem. Podszedłem i stanowczo zapukałem do drzwi.
- Proszę wejść.
Otworzyłem drzwi i pewnie wkroczyłem do gabinetu. Przy biurku siedziała starsza kobieta, a obok niej leżał mały piesek. Zapowiada się dziwnie, pomyślałem. Usiadłem na wyznaczonym miejscu i przedstawiłem się oraz postarałem wyjaśnić całą sytuację.
- Bardzo miło mi cię w końcu spotkać - powiedziała życzliwie dyrektorka. - Powinieneś zgłosić się do pana Farazowskiego, to on oprowadzi cię po szkolę. Witam w naszym liceum i życzę ci miłego dnia.
Skinąłem głową i wyszedłem z biura, tak oto rozpoczął się kolejny rozdział mojego życia.

2 godziny wcześniej - Renn
Bieg na orientację dobiegł końca, a ja i Kastiel staliśmy się głównym tematem w szkolę. Wszyscy zapomnieli o zwycięscy - na marginesie to była Amber, a zajęli się dwójką biednych ludzi zgubionych w lesie. Dlaczego zawsze kończy się na tym, że to ja jestem w centrum wydarzenia? Czy chociaż raz nie może to być ktoś inny, najlepiej taki, żeby nie mieć ze mną związku?! No, ale nic. Plotki to coś, co można przeżyć. W końcu szkoła o tym zapomni i wszystko się skończy, łatwizna, ale sytuacja w której się teraz znajduję raczej szybko nie minie.
Pewnie myślicie sobie „Hej, Renn, ale gdzie ty właściwie jesteś?”. Już wam mówię, wiecie gdzie? W piekle, a zaczynało się tak niewinnie (jak zawsze). Oboje z Kastielem narozrabialiśmy, to fakt, ale nie przypuszczałam, że nasza dyrektorka weźmie to tak mocno do siebie. Oczywiście zgubienie uczniów jest dość... poważne... i stresujące, tylko kto widział, żeby się potem na nich tak wydzierać!
Wróćmy do początku, jak mówiłam zaczęło się niewinnie. Przyszłam do szkoły, normalnie jak w każdy inny dzień udałam się na lekcję biologii. Przy okazji zagadując kilku znajomych, dołączyłam do swojej paczki. Nataniel i Lysander porobili sobie ze mnie i z rudzielca żarty, później była lekcja. Już prawie czułam, jak unikam tego dywanika, aż tu nagle... Coś zagrało, a potem był wrzask:
- Panna Perry oraz pan Kastiel, oboje jesteście proszeni do mojego gabinetu. Natychmiast!!!
Tak, to była nasza kochana pani dyrektor. Oczywiście jak zwykle dyskretnie załatwiała kolejną szkolną sprawę. Co śmieszniejsze nasza nauczycielka biologi - Formułka - praktycznie wywaliła nas z klasy. Serio, byłam pewna, że najchętniej by nas sama spakował i odstawiła pod sam gabinet. Tak czy siak iść trzeba było, no bo co? Uciec - nie można. Skłamać - nie można. Schować się we własnej szafce, cóż to jak ucieczka i kłamstwo razem wzięte, więc nie można. Poza tym mamy w szkolę niezawodny system monitoringu - o czym się już raz przekonałam.
Czując się jak ten skazaniec razem z moim kolegą dowlokłam się do siedliska diabła, który nami rządzi. Cichutko otworzyłam drzwi, a tam wkurzona na maksa dyrektorka każe nam siadać. Oczywiście zrobiła to bardzo uprzejmie, pokazał w milczeniu dwa siedzenia przed sobą i już. No to grzecznie usiadłam, a tu już leci monolog. Jacy to my źli, niewychowani, jak to grono pedagogiczne się o nas martwiło, jak to nas szukano, jak się bano, jak to już prawię policję wzywano i rodziców zawiadamiano. Normalnie, aż się pisać nie chcę. Podsumowując dostaliśmy solidny opieprz za nic, uświadomieni, że bieg na orientację okazał się klapą, a pan Farazowski ryzykując swym życiem poszedł nas szukać, przy okazji naraził się on na wiele niebezpieczeństw takich jak wiewiórki i żuczki. No dobra, aż tak to nie było, ale wiecie dyrektorka ma dar do przesady.
W końcu po bitych trzydziestu minutach wrzasku zostaliśmy wywaleni na korytarz z nakazem pomocy naszemu wybawicielowi. Tak też ja, jakoby dzielna księżniczka ruszyłam do swego wychowawcy, żeby mieć to z głowy, raz, a dobrze. Za to mój leniwy koleżka olał to i poszedł gdzieś tam, w siną dal. Ok, kończę już z tym głupim tonem.
Zapukałam do pokoju nauczycielskiego i poprosiłam o swojego wychowawcę. Po chwili pojawił się mój nauczyciel z kubikiem kawy w ręce.
- O co chodzi Renn? - zapytał od czasu do czasu popijając z kubka.
Przedstawiłam całą sytuację.
- Nie miałem pojęcia, że dyrektorka będzie chciała was ukarać. - Spojrzał na mnie z politowaniem.
- To nic takiego. - Podrapałam się w tył głowy. - I tak powinnam panu podziękować za odnalezienie nas wtedy w lesie, więc jeśli mam w czymś pomóc, to chętnie to zrobię.
- Właściwie mam pewną sprawę, w której mogłabyś mi pomóc - przyznał po chwili namysłu. - Doszły mnie słuchy, że oprowadziłaś bliźniaków po części szkoły, czy to prawda?
- Tak - odpowiedziałam z wahaniem.
- Przyjechał do nas długo oczekiwany uczeń z zagranicznej podróży. Zostałem wyznaczony do oprowadzenia go, ale mam dzisiaj dużo pracy, gdybyś mogła pokazać mu chociaż parter... - Farazowski spojrzał na mnie prosząco.
- Oczywiście, to nie będzie żaden problem. - Posłałam nauczycielowi delikatny, uprzejmy uśmiech.
- Wspaniale! W takim razie na długiej przerwie przyjdź pod pokój nauczycielski.
Wymieniliśmy się jeszcze krótkimi pożegnaniami i rozeszliśmy w swoje strony. Wróciłam do sali, w której miałam mieć następną lekcję - historię. Zajęłam swoje miejsce, potem nadeszła lekcja, którą olałam. Cały czas rozmyślałam o nowych uczniach, ostatnimi czasy pojawiali się dosyć często, z jednej strony było to bardzo pokręcone, ale z drugiej zabawne urozmaicenie. Historia się skończyła. Jeszcze jedna lekcja do długiej przerwy.
Weszłam do kolejnej sali lekcyjnej, tym razem czekało mnie zastępstwo, czyli godzina wolna. Usadowiłam się na tyle i czekałam, aż zjawią się chłopacy. Mieliśmy zwyczaj siadać obok siebie na takich lekcjach i przegadywać je do reszty, nawet jeśli nie wszyscy się kochaliśmy - Kastiel i Nataniel. Po pewnym czasie wszyscy byliśmy już w klasie.
- Kastiel, byłeś już u Fraza? - spytałam szperając w swojej torbie.
- Yhm.
- I co ci powiedział? - Zainteresował się Lysander.
- Wielką pomocą będzie jak do końca tygodnia zostanę na lekcjach, ułatwię mu pracę.
Zaśmiałam się.
- A tobie co kazał zrobić, mądralo? - Spojrzał na mnie lekko podminowany.
- Mam oprowadzić nowego ucznia. - Uśmiechnęłam się zadziornie.
- Kolejnego?
- A co ja na to poradzę, że ostatnio tak się mnożą? - Westchnęłam teatralnie.
Porozmawialiśmy jeszcze o kilku nieistotnych rzeczach, aż zabrzmiał nasz zbawienny dzwonek. Schowałam do torby swoje rzeczy i wyszłam z sali.

***
Wyszedłem z biura dyrektorki i ruszyłem do pokoju nauczycielskiego... prawdopodobnie. Absolutnie nie wiedziałem, gdzie to jest. Błądziłem tak dobre piętnaście minut, do samego dzwonka.
To moja szansa, pomyślałem.
Rozejrzałem się po holu, żeby kogoś zapytać o drogę. Wszyscy szli w niezbyt znanym mi kierunku. Zobaczyłem jedną dziewczynę, stała przy szafce. Podszedłem do niej. Była ode mnie niższa, miała śliczne, rude włosy, które zostały związane w warkocz do połowy pleców. Jej ubiór był równie fantastyczny, przypominał mi rockowy kostium jakiejś gwiazdy. Postukałem ją delikatnie w ramię. Odwróciła się z lekkim roztargnieniem i obrzuciła mnie spojrzeniem turkusowych oczu.
- Przepraszam. - Chrząknąłem speszony. - Czy wiesz gdzie jest pokój nauczycielski?
Rudowłosa wpatrywała się we mnie przez chwilę, po czym odpowiedziała:
- Oczywiście. Pokój nauczycielski jest w tamtą stronę. - Pokazał palcem przed siebie. - Na pewno trafisz.
- Dzięki. - Uśmiechnąłem się przyjaźnie i ruszyłem korytarzem przed siebie.
Dziewczyna miała racje, mój cel był łatwy do znalezienia. Na wszystkich drzwiach wisiały tabliczki z nazwami pomieszczeń. Zatrzymałem się przed odpowiednim napisem i pociągnąłem za klamkę.
W środku czekał na mnie mój nowy wychowawca. Przywitaliśmy się skinieniem głowy, a pan Farazowski zabrał się do wyjaśnień:
- Widzisz, jestem dzisiaj strasznie zarobiony, ale bardzo się cieszę, że mogę cię tu oprowadzić. Czy załatwiłeś już wszystkie formalności?
- Tak, powysyłałem wszystko elektronicznie - mruknąłem.
- To dobrze - przytaknął mi. - A teraz przejdźmy do ważniejszych rzeczy. - Otworzył dziennik i zaczął go kartkować.

Renn
Zbiegłam po schodach jak oparzona. Cholerny rudzielec, że też musiał mnie zatrzymać na korytarzu. Przez niego jestem spóźniona! Mam nadzieje, że nie za bardzo... Nie, no wiadomo, że bardzo! Oby Fraz się nie zapaplał, zawsze jak nie wie co robić to gada od czapy. Boże, jak się nie pospieszę to zamiast ucznia dostanę trupa!
Gwałtownie zahamowałam i zatrzymałam się przed drzwiami, chwyciłam za klamkę. Lekko poddenerwowana weszłam do środka.

***
Razem z profesorem zrobiliśmy wszystko, co miało być zrobione. Teraz pozostało czekać nam na uczennicę, która miała mnie oprowadzić. Przez chwilę zastanawiałem się czy będzie to ta ruda ślicznotka, ale... to było mało prawdopodobne.
Pan Farazowski nerwowo zerkał na zegar, lekko zmieszany otworzył usta, kiedy ktoś gwałtownie otworzył drzwi.
- Przepraszam... za... spóźnienie... - wysapała nastolatka.
Spojrzałem na nią, była ode mnie o wiele niższa, miała jasne, prawię białe włosy z czarnymi końcówkami. Tak bardzo przypominała JĄ. Pan Farazowski zostawił nas wracając do swoich obowiązków. Spojrzała na mnie. Zamarłem. Czas się zatrzymał, kiedy jej czerwone oczy spotkały się z moimi.

Renn
Stanęłam jak wryta. Jego twarz, jego ubranie, jego rozczochrane, brązowe włosy - wszystko było takie samo. Nasze spojrzenia się spotkały, jego zielone oczy były odbiciem moich emocji: radości, zmieszania, rozpoznania, niepewności. I jak na sygnał wpadłam w jego otwarte ramiona. Już wiedziałam.
- Sam! - krzyknęłam szczęśliwa.
Okręciliśmy się wokół własnej osi.
- Renn - szepnął mi do ucha.
Poczułam się jak zbłąkana dusza, która właśnie odnalazła swój stary dom. Nie mogłam w to uwierzyć. Opuszczając nasze miasto byłam pewna, że się nie spotkamy, a mimo to los znowu nas do siebie zaprowadził.
Atmosfera pierwszego szoku w końcu się ulotniła. Bez namysłu zapytałam:
- Jakim cudem się tu znalazłeś?
- Jakim cudem TY się tu znalazłaś? - zapytał nadal trzymając mnie w ramionach.
- Długa historia - mruknęłam.
- Cóż, moja na pewno jest dłuższa. - Spojrzał na mnie zachęcająco.
- Przeprowadziłam się - oznajmiałam głośno.
- Na prawdę? To znaczy, że po szkolę możemy do ciebie wpaść.
- Jasne, czuj się zaproszony. O każdej porze. - Zaśmiałam się.
W tej chwili oderwał nas od siebie dzwonek na lekcje. Jeszcze raz zlustrowałam go wzrokiem. Cała ta sytuacja była raczej komiczna, oboje nie widzieliśmy się od roku, a mimo to rozmawialiśmy jakby minął jeden dzień.
- Absolutnie nic się nie zmieniłeś - oznajmiłam mu. - Nadal nosisz te ohydne spodnie moro. - Zrobiłam zniesmaczoną minę wymownie patrząc na jego ciuch.
- I kto to mówi! A ten szatański kolor na twoich włosach, to co?! - wykrzyknął z udawaną wyższością.
- Ej, jest świetny - oburzyłam się i spojrzałam na swoje biedne włosy.
- Tak jak moje moro. - Wypiął dumnie pierś.
Przewróciłam oczami.
Znowu czułam się jak dziecko i podobało mi się to. Oczywiście równie dobrze mogłabym tu zostać i rozmawiać z Samem w nieskończoność, ale pan Farazowski kazał nam obejść kawałek szkoły w czterdzieści pięć minut, a to się samo nie wykona.
Na początek postanowiłam pokazać mu najważniejsze miejsca, czyli łazienki, pokój gospodarzy i jeszcze inne tego typu bzdety. Dopiero potem przeszliśmy do prawdziwych rarytasów.
Zaczęłam od biblioteki.
- To jest nasza biblioteka. - Złapałam Sama za rękę i poprowadziłam w głąb pomieszczenia. - Rok temu była na zupełnie innym piętrze, ale musieli ją przenieść niżej. Zrobiło się za dużo książek. - Uśmiechnęłam się do niego słodko.
- To naprawdę bardzo ciekawe, tylko po co mnie tu zaciągnęłaś? - Spojrzał na mnie.
Rozejrzałam się. W nowej bibliotece było zdecydowanie więcej miejsca, ale nie zmieniło to poczucia przytulności. Większość powierzchni zajmowały regały pełne książek, mimo to wygospodarowano kawałek na kilka stolików i stanowisk komputerowych do nauki.
- No wiesz... - powiedziałam cichutko. - Czasem tu wpadam, myślałam, że ci też się tu spodoba.
- Przecież nie powiedziałem, że mi się nie podoba - nerwowo tłumaczył się Sam. - Jestem po prostu zdziwiony, że ktoś twojego charakteru nagle jest spokojny.
- No wiesz co?! - oburzyłam się. - Wychodzimy. - Pociągnęłam chłopaka za rękę i wyciągnęłam go na korytarz.
- Hej, hej, spokojnie. Nie miałem nic złego na myśli. Chociaż trochę zaskoczyłaś mnie tą biblioteką.
Zaśmiałam się.
- Wiem, po prostu często pomagam w niej Natanielowi albo odrabiam lekcje.
- Widzisz, teraz ma to sens.
Dalej trzymając się za ręce wyszliśmy ze szkoły. Dziedziniec przypadł Samowi do gustu, nic dziwnego, w końcu uwielbia przesiadywać na świeżym powietrzu. Niestety, to nie to chciałam mu pokazać. Pomimo jego dość głośnych protestów pociągnęłam go do ogrodu. Mój przyjaciel zaniemówił z wrażenia. Ogród o tej porze roku wyglądał nad wyraz pięknie. Widać, że Jade musiał się nieźle napracować.
Poznałam to po jego oczach. Sam był zachwycony!
- Tutaj jest klub ogrodników, a to wszystko, co widzisz jest robotą - Zawiesiłam głos dla lepszego efektu. - Jade!
- Żartujesz! Jade, tutaj?! Przecież on poszedł do...
- Liceum ekonomicznego - dokończyłam za niego. - Ale wpada tu co jakiś czas i dorabia na zajmowaniu się naszymi kwiatkami. Łączy przyjemne z pożytecznym.
- No proszę, nie myślałem, że z niego taki spryciarz - powiedział z uznaniem Sam.
- To dlatego, że za mało myślisz. - Wyszczerzyłam się.
Chłopak spojrzał na mnie, po czym z kamienną twarzą zaczął mnie łaskotać. Zaniosłam się głośnym śmiechem. Na szczęście uratował mnie dzwonek.
- Koniec wycieczki - wysapałam zmęczona.
- O nie, a tak się świetnie bawiłem. - Brunet zrobił smutną minę.
- Nie udawaj. - Dźgnęłam go w brzuch. - Co teraz masz?
- Chyba co TY teraz masz? W ogóle nie znam waszego planu.
- Serio? Miałeś masę czasu, żeby się go nauczyć.
- Zapomniałem. - Chłopak uśmiechnął się przepraszająco.
- Matko, co z ciebie za człowiek. - Posłałam mu ponure spojrzenie. - No trudno. Mamy teraz wf, więc mogę podrzucić cię chłopakom. - Chwyciłam go za rękę.
Wyszliśmy na dziedziniec. Prawie natychmiast ruszyłam do naszej ławki, mam nadzieje, że reszta zareaguje dobrze na towarzystwo Sama. Najchętniej sama bym go wszędzie pooprowadzała, ale co zrobić? Nie chcę rozstawać się z moim dawno niewidzianym przyjacielem, ale nie zawsze dostaje się rzeczy, których się chce.

Sam
Renn prowadziła mnie do swoich znajomych. Przez cały czas szczebiocząc o różnych rzeczach. Słuchałem jej jak zaklęty. Zupełnie jak za dawnych lat...
Zobaczyłem ich już z daleka. Renn ciągnęła mnie w stronę trzech chłopaków siedzących na oddalonej od reszty ławce. Pierwszy siedział z książką i coś czytał, miał blond włosy, a jego ubiór był dość sztywny. Ma dobre oceny i na pewno zajmuje jakieś odpowiedzialne stanowisko przewodniczącego albo kogoś w tym stylu. Obok niego siedział drugi chłopak, ten pisał coś w swoim zeszycie. Ubierał się dziwnie i sprawiał wrażenie zamyślonego. Czyżbym trafił na artystę? Ostatni chłopak palił papierosa. Po jego wyglądzie od razu wiedziałem z jakim typem mam do czynienia - bad boy. Jak to możliwe, że Renie udało się zgromadzić tak różne charaktery? Rzuciłem jeszcze jedno spojrzenie na ławkę. Bad boy siedział odrobinę bliżej artysty, czyli to przyjaciele. Artystę i blondyna dzielił normalny odstęp (lekko większy niż z bad boy'em), czyli znajomi. Za to blondyn i bad boy na bank się nie lubią, ponieważ pierwszy ciągle rzuca pełne dezaprobaty spojrzenia w stronę drugiego. W takim razie, po co tu przyszli? Odpowiedź jest prosta, oboje lubią Renn, lubią ją na tyle mocno, że są w stanie znieść obecność tego drugiego, dla niej.
W końcu doszliśmy do tej przedziwnej ekipy. Wszyscy jak na komendę spojrzeli na nas. Każdy z chłopaków z osobna się spiął, mniej lub bardziej. Renn miała błyszczące oczy i promienną buzię, pewnie sam byłbym zazdrosny o siebie w takiej sytuacji. Do tego dodajmy fakt, że ciągle trzymała mnie za rękę. Już widzę jak bad boy'owi krew gotuje się w żyłach.
- Renn? - zapytał spokojnie artysta.
- Chłopcy. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Może przedstawisz nam swojego kolegę, co? Panno Radosna.
Renn parsknęła śmiechem.
- Widzicie ten nowy uczeń to...
- Nie przeciągaj struny. - Blondyn rzucił mi badawcze spojrzenie.
- To mój dawno niewidziany najlepszy przyjaciel!!! - wrzasnęła uradowana. - Nie macie pojęcia jakie to zaskoczenie. Zdecydowanie uwielbiam ten dzień - pisnęła ze szczęścia.
Spojrzałem po jej znajomych, byli zdziwieni, a niektórym zrobiło się głupio.
- Siema, jestem Sam Cordnel - przedstawiłem się nowemu towarzystwu.
- Lysander - powiedział artysta.
- Nataniel. - Blondyn skinął mi głową.
- Kastiel - mruknął zły bad boy.
- Cieszę się, że się poznaliście, a teraz was zostawiam. - Rena momentalnie się odwróciła i pobiegła w kierunku szkoły.
- C-co?! - Chłopacy byli równie zaskoczeni.
- No przecież macie razem lekcje. - Wzruszyła ramionami i już jej nie było.
Uśmiechnąłem się pod nosem, nic się nie zmieniła.
- Najpierw tu wpada w skowroneczkach, a potem zostawia swojego kolegę do niańczenia - prychnął Kastiel.
- Spokojnie dam sobie radę, tylko powiedzcie mi gdzie jest sala gimnastyczna. - Przeczesałem dłonią swoje włosy.
- No coś ty, jesteś nowym uczniem z naszej klasy, to jasne, że cię tu oprowadzimy - powiedział spokojnie Nataniel.
- Przypominam, że zostało nam piętnaście minut - dodał Lysander.
- Dobra chodźcie, ty też Sam. - Kastiel ruszył w stronę, gdzie zapewne znajdowała się sala.
Nie zważając na jego nieprzyjemny ton ruszyłem za nim na następną lekcje.
Sala gimnastyczna była naprawdę przestronna. Rozejrzałem się po parkiecie, większość chłopaków już ćwiczyła. Poszedłem za znajomymi Renn do szatni. Szatnia była naprawdę fajna, z prysznicami i długim rzędem szafek. Otworzyłem jedną z nich i wrzuciłem tam swoją torbę. Zacząłem się przebierać.
- Wow, z kim się pobiłeś, panie gospodarzu? - usłyszałem szyderstwo w głosie Kastiela.
Zaciekawiony odwróciłem się i spojrzałem na Nataniela. Na plecach chłopaka było mnóstwo siniaków, wyglądało to okropnie.
- Zamknij się Kastiel - mruknął groźnie blondyn. - Po prostu... Spadłem ze schodów.
- Ta, jasne - prychnął rudzielec.
Spojrzałem ukradkiem na te dwójkę. Ja też nie uwierzyłem w to kiepskie kłamstwo, ale nie odezwałem się. Nie zbyt dobrze znałem Nataniela oraz nie chciałem drążyć delikatnego tematu. Wolałem podpytać o to Renn.
Zapanowała niezręczna cisza.
- Sam, długo znasz się z Renn? - zapytał Nataniel, po to żeby zmienić temat.
Pozostał dwójka spojrzała na nas.
- Z dziewięć lat. - Założyłem spodnie dresowe.
- Dziewięć lat? - powtórzył z niedowierzaniem Kastiel.
- A jak się poznaliście? - zapytał cicho Lysander.
- Przez ojców. Pracują w tej samej branży i często uczestniczą w tych samych bankietach. Własnie na jednym z nich się spotkaliśmy. Mieliśmy wtedy po siedem osiem lat. Z resztą cały czas widywaliśmy się na różnych imprezach, spędzaliśmy wakacje w tych samych miejscach, raz nawet pojechaliśmy z rodzicami w delegacje, a potem poszliśmy do tego samego gimnazjum... Serio, mieliśmy sporo czasu, żeby się dogadać. - Zakończyłem swoją historyjkę.
- Czyli ty też jesteś bogaty? - zapytał z wahaniem Nataniel.
- Ta. - Skrzywiłem się lekko.
- A jaka była wtedy Renn? - spytał Lysander.
- Rena... Rena właściwie się nie zmieniła. Co prawda, kiedyś, kiedy była mała była mniej zadziorna, a bardziej sztywniacka. Z wiekiem jej to przeszło, teraz to taka zadziornica o dobrym sercu. - Zarumieniłem się. - Boże, to zabrzmiało tak... Coś jest ze mną nie tak jak powinno. - Zaśmiałem się delikatnie.
- Czekaj mówisz o tej samej Perry, którą znamy? - zapytał z niedowierzaniem Kastiel.
- A znacie jakąś inną? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Wróciliśmy do przebierania się. Zauważyłem, że Lysander znacznie się od nas odsunął i tyłem do szafek zaczął zdejmować koszulę. Bad boy mocno się tym zirytował:
- Lysander choć tu, i tak kiedyś wszyscy go zobaczą. Nie wydziwiaj.
- Skoro ten dzień ma nadejść to wolę, żeby nadszedł potem - odparował artysta i założył sportową bluzę.
Spojrzałem na Kastiela pytająco.
- Ma tatuaż. Zrobił go sobie na początku liceum, a teraz się go wstydzi - wytłumaczył mi.
- To raczej błąd młodości - mruknął cicho białowłosy.
- Widzisz? - Kastiel wskazał na przyjaciela palcem. - Ma na jego punkcie obsesje.
Przebraliśmy się do końca i wyszliśmy na parkiet zagrać w kosza, było całkiem dobrze.
Po lekcjach poczekałem chwilę na Renn, postanowiliśmy, że pójdziemy do niej do domu.
- Już jestem. - Podbiegła do mnie radosnym truchtem.
- To świetnie, a teraz prowadź. - Puściłem ją przodem.
- Jak było na lekcji z chłopakami? - zagadnęła mnie.
- Całkiem fajnie. Kastiel na początku był dość opryskliwy, ale potem mu przeszło. Do tego dostaliśmy nowego nauczyciela.
- Serio, kogo?
- Nazywa się Borys... Jest dość... - Próbowałem znaleźć odpowiednie słowo.
- Inny - dokończyła za mnie Renn. - Spotkałam go już, pomagał przy biegu na orientację.
Opowiedziała mi swoją przygodę, a ja prawie umarłem ze śmiechu, ona zresztą też.
- Popatrz, tutaj pracuje razem z bliźniakami. - Wskazał na jeden z budynków.
Spojrzałem na niego, był dość duży i piętrowy. Na zewnątrz powystawiano stoliki i tablice z cenami. Nad wejściem wisiał szyld „W Raju”.
- Fajna miejscówka - przyznałem.
- I dobrze płatna - dodała z uśmiechem. - Pomógł mi ją znaleźć mój znajomy, Zack. - Popatrzyła z nostalgią na szyld.
- Muszę go kiedyś poznać - powiedziałem, żeby ją rozweselić.
- To raczej nie będzie możliwe. - Posmutniała jeszcze bardziej. - Wyjechał na wymarzone studia w te wakacje.
Kurdę, chciałem ją pocieszyć, a osiągnąłem jeszcze gorszy efekt. Chciałem spróbować jeszcze raz, ale nie wiedziałem jak.
- Przez niego teraz użeram się z Arminem, a on potrafi roznieść całą zastawę w trzy sekundy.
Wybuchnąłem radosnym śmiechem. Nawet jeśli jesteś smutna i tak starasz się śmiać. Rena jesteś niesamowita.
- Gdyby nie ja, w tej kafejce nie ostałby się żaden kubek. - Skrzyżowała ręce na piersi w geście obrazy.
- Czyli zostawił cię na pastwę losu? - zapytałem żartobliwie.
- Nie, no coś ty. Piszę do mnie kilka maili tygodniowo, ciągle mi o czymś przypomina, „Renn, pamiętaj o kwiatach.”. „Renn, wiesz, że trawnik się kosi?”, i tak do znudzenia Renn, Renn, Renn...
- Ciesze się. - Spojrzałem jej prosto w oczy. - Ciesze się, że jest ktoś, kto opiekował się tobą, kiedy mnie nie było.
- Taa, ale już wróciłeś. Teraz jest was dwóch, gorzej być nie mogło - zamarudziła pod nosem.
Weszliśmy do parku.
- A tak właściwe, to czemu zgłosiłaś się do oprowadzania nowych uczniów?
- To była kara - odparła lakonicznie.
- Dzięki - mruknąłem urażony.
- Naprawdę, za to, że Kastiel zgubił nas podczas biegu dostaliśmy opieprz i kare. Farazowski kazał mi oprowadzić nowego ucznia i tyle - wytłumaczyła się energicznie.
- Czekaj, nakrzyczeli na was za to, że się zgubiliście? - spytałem zaskoczony.
- No właśnie! Też tego nie rozumiem. Ponoć dyrektorka zrobiła to dlatego, że bieg nie przyniósł oczekiwanych zysków.
- A wy się mieliście do tego... Jak?
- Kto wie. - Wzruszyła ramionami. - Chodź już jesteśmy.
Renn mieszkała w dużym jak na jedną osobę domu. Oczywiście miał piętro i mały garaż, w którym na pewno stał jej motor. Od drzwi garażu ciągnął się żwirowy podjazd, a od niego odchodziła mała odnoga tworząc ścieżkę do drzwi.
Poszliśmy nią starając się nie podeptać świeżo ściętego, małego trawniczka. Renn otworzyła drzwi i weszła do środka. Najpierw zdjąłem buty i zostawiłem torbę w małym przedpokoju z wieszakiem, szafką na buty i lustrem. Potem weszliśmy do dużego pomieszczenia, które jednocześnie było salonem, kuchnią i jadalnią. W otwartej kuchni było wszystko to, co w kuchni jest potrzebne, dodatkowo była tam mikrofala i ekspres do kawy. Tam też znajdowały się drzwi prowadzące na ganek i malutki przydomowy ogródek. W dużym odstępie od blatów stał stół z sześcioma krzesłami. Daleko za nim z lewej strony postawiona została kanapa i telewizor. Oprócz tego pełno tu było różnego rodzaju psich zabawek, gdzieś w kącie postawiono trzy legowiska. Nagle znikąd trzy dobermany wyskoczyły na mnie i zaczęły mnie lizać po twarzy. Renn szybko je odgoniła i zniknęła w kuchni robiąc ciepłą herbatę. Obserwowałem każdy jej ruch z kanapy, aż coś zauważyłem.
- Nie wierze, że ciągle masz to stare zdjęcie. - Pokazałem na lodówkę.
- Ja je lubię. - Wyszła z kuchni i usiadła obok mnie. - Wszyscy na nim jesteśmy i wyglądamy tak... normalnie. - Spojrzała w kubek.
- Mówisz tak,  jakbyś nie miała żadnych innych zdjęć. - Upiłem łyk herbaty.
- Oczywiście, że mam wszystkie nasze zdjęcia, ale to mi się wyjątkowo podoba.
- Może dlatego, że ani Vanessa, ani Leaiti nie wpychają się nam w kadr - zażartowałem.
- Możliwe. - Zaśmiała się.
- A właśnie, co u nich piszczy?
- U Leaiti to nie wiem. Nie gadamy za często, jest zbyt zajęta zmienianiem chłopaków.
Zaśmiałem się.
- A Van wkręciła się u Deza i pomaga mu ostatnio zorganizować koncert.
- Koncert?
- Tak, chcą zrobić koncert znanych wokalistów z okolic Starego Teatru, celują zarówno w tych topowych jak i tych z poprzedniego pokolenia.
- Czyli nasza mała Vanesska się ustawiła - podsumowałem.
- Ta poprosiła mnie nawet o pomoc przy tym cyrku.
- Nie przesadzaj, to nawet dobrze brzmi. Zwłaszcza, że niedługo Halloween.
- Jasne, zabawa zapowiada się super, ale znając życie Van zepchnie mnie z drabiny, przewróci mnie na schodach i zrzuci mi coś na głowę. Później wyjdę z tego budynku z siniakiem na siniaku. - Upiła trochę herbaty.
Przeszedł mnie zimny dreszcz. Ostatnie słowa Renn sprawiły, że znów przed oczami stanął mi obraz z szatni - plecy Nataniela. Plecy, na których dosłownie widać było siniak na siniaku. Musiałem ją o to zapytać, moja intuicja podpowiadała mi, że trzeba to zrobić. Wiedziałem, że to delikatny temat i zniszczy nasze beztroskie spotkanie po latach. W końcu zapytałem:
- Renn, czy Nataniel ma jakieś problemy domowe?
Znieruchomiała, a uśmiech powoli spełzł z jej twarzy.
- Jakie problemy domowe? - Spojrzała na mnie ze zmartwieniem.
- Widziałem w szatni jak się przebierał. Miał pełno okropnych siniaków.
- Może coś sobie zrobił - powiedziała niemrawo.
- Taa, według jego wersji spadłe ze schodów. W domu. - Uchwyciłem jej wzrok. - Oboje wiemy, że to przereklamowany bajer.
- Co sugerujesz? - Utkwiła wzrok w kubku i mocno go ścisnęła.
- Nie wiem, nie znam go...
- Ale ja go znam - dokończyła za mnie.
Przytaknąłem.
- Ma wredną siostrę, z którą darł koty jak byli dziećmi. Jego rodzice są dosyć wymagający i raczej nie chwalą syna za jego wybitne osiągnięcia. Są też dość bogaci. Reszty nie wiem. - Spojrzała w bok.
- Rozumiem, czyli to znany schemat - skwitowałem oschle.
- A ty i twoja nieomylna intuicja chcecie to zmienić - zauważyła chłodno.
Otworzyłem usta, żeby jej odpowiedzieć, ale nie dała mi dojść do słowa.
- Sam, już raz spróbowaliśmy zmienić pewien schemat i dostaliśmy solidną nauczkę. Lepiej się w to nie mieszać i już. To nie nasza sprawa, nikt nas nie prosi, żebyśmy coś z tym zrobili.
Niechętnie przyznałem jej rację. Dobrze pamiętałem tamtą „przygodę” i nie chciałbym, aby znowu się powtórzyła. Do tego Rena miała dobre argumenty, którym nie sposób było zaprzeczyć. Jednak gdzieś w duchu nadal trwałem przy swoim zdaniu i postanowiłem nie odpuszczać tej sprawy.
Renn wyszła do łazienki, żeby ochłonąć, ja w tym czasie dopiłem letnią już herbatę. Pozwoliłem moim myślą mnie pochłonąć. Sprawa Nataniela odpłynęła daleko w nieznane, a ja skupiłem się na tym słynnym biegu na orientacje i mojej nowej szkole. Potem cofnąłem się do gimnazjum i mojej paczki. Wtedy wszystko było proste, w szkole nauka, w domu powaga, po szkolę imprezy, wariactwo i koncerty. Ta, dużo koncertów. Czasem nawet organizowaliśmy koncerty jak Vanessa i Renn. Renn i koncerty... Nagle do głowy wpadł mi szalony plan.
Renn wróciła z łazienki, widać było po niej, że jest o wiele spokojniejsza. Odzyskała nawet swój dobry humor, prawie. Szybko doskoczyłem do niej i wyrzuciłem z siebie nowo powstały pomysł.
- Renn, już wiem jak zebrać kasę dla szkoły. Musisz zorganizować koncert!

***

Witam wszystkich. Właśnie wróciłam ze szkoły. Powiem jedno, czekam na święta. :D Zrezygnowałam też z robienia wcięć w akapitach, wybaczcie, ale zajmują za dużo czasu. :/ Myślę, że rozdział jest ok, a wy? Czekam na komentarze i do następnego miesiąca. ^^

niedziela, 16 października 2016

Rozdział 26

Beep, beep. Beep, beep. Beep, beep.
- No chyba nie. - Wyłączyłam budzik i przetarłam zaspana oczy.
Spojrzałam na wyświetlacz, dziesięć po siódmej... Zaspałam!
- Cholera jasna! - krzyknęłam i zerwałam się z łóżka.
Spanikowana wbiegałam do łazienki i zaczęła się szykować, dziesięć minut później byłam już w ogrodzie z psami i jadłam kanapkę. Za następne dwadzieścia minut stałam przed garażem ubrana w czarną skórzaną kurtkę i zapalałam moje maleństwo. Nawet nie wiecie jak ta bieganina mnie zmęczyła, dobrze, że istnieje coś takiego jak motor.
Pod szkołę dojechałam około siódmej czterdzieści sześć, zostawiłam na parkingu swoją bestie i popędziłam do szkoły. Na całym holu panował lekki ścisk, szło się dość ciężko, a musiałam jeszcze odebrać swój strój. Siłą dopchnęłam się do sali B, a w niej oprócz masy pudeł siedział jakiś mężczyzna w średnim wieku. Było on blondynem o średniej długości włosach związanych w kitkę, miał też niebieskie oczy. Mimo to jego ubranie o wiele bardziej mnie interesowało. Miał na sobie kowbojskie spodnie oraz bluzkę z cienkiego, opinającego się, niebieskiego materiału, która tak naprawdę nie zasłaniała jego niesamowitej muskulatury.
- Dzień dobry - wykrztusiłam z siebie w końcu.
- O, witaj. Przyszłaś pewnie po jeden ze strojów, co?
Przytaknęłam.
- Dobrze, podaj mi swoje nazwisko - poprosił nieznajomy.
- Perry, Renn Perry. Kim pan jest? - zapytałam lekko zmieszana, a mężczyzna odhaczył coś na liście.
- Nazywam się Borys, zostałem zatrudniony przez szkołę do pomocy przy biegu na orientację. - Wygrzebał coś z pudła obok siebie i mi to podał. - Proszę bardzo, w tym jest twój strój, przebież się w niego, a potem idź na dziedziniec. Równo o ósmej ma odbyć się tam apel.
- Dobrze, dziękuję. - Wzięłam pakunek i wyszłam z pomieszczenia.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę sali gimnastycznej do szatni. Kiedy tam weszłam zobaczyła całą damską część mojej klasy, oprócz Rozy, ona się zwolniła z tej całej bieganiny po lesie. Spojrzałam na czarną torbę, w której był mój strój, rozpakowałam go i zaczęłam się przebierać. Zdjęłam kurtkę i wrzuciłam ją razem z resztą do szafki. Moim strojem na bieg okazał się byś dres w kolorze bieli i zgniłej zieleni. Do zestawu dołączono też podobne adidasy i najzwyklejsze skarpetki. Założyłam wszystko na siebie, a bluzę rozpięłam odsłaniając w ten sposób swoją czarną koszulkę. Włosy związałam w warkocz.
Zamknęła szafkę i rozejrzałam się po innych dziewczynach, łatwo było określić kto jest z kim w parze. Iris z Melanią, Kim z Violettą, Amber z Li, Charlotta z Klementyną, a Peggy ze swoim sprzętem dziennikarskim (zakład, że ją też zwolnili).
- Cześć Renn. - Iris podeszła do mnie.
- O, hej. - Uśmiechnęłam się do niej.
- Wydaje mi się, czy gdzieś się spieszysz? - zapytała niby od niechcenia.
- Wiesz, muszę znaleźć swoją parę, a nie mam pojęcia gdzie on teraz jest. - Zaśmiałam się delikatnie.
- „On”? Jesteś w parze z chłopakiem? - Zrobiła zdziwioną minę.
- No, tak. Z Kastielem. - Mogę przysiąc, że kiedy to powiedziałam Iris opadła szczęka.
- Poprosiłaś Kastiela, a on się zgodził? - zapytała z niedowierzaniem.
- Nie, to on zapytał mnie.
- Wow. - Iris zrobiła się cała czerwona. - Tego bym się po nim nie spodziewała - mruknęła.
- Ja też nie, ale... - Spojrzałam na zegarek. - Muszę go jeszcze znaleźć, a czas leci, więc pa. - Posłałam jej uśmiech i wypadłam na dziedziniec.
Nie miałam pojęcia gdzie zacząć go szukać, dlatego postanowiłam pójść w stronę naszej ławki, tam go nie było. Sprawdziłam pod pokojem gospodarzy, też nic. Poszłam w stronę piwnicy, zero. Zdenerwowana usiadłam na schodach. Zostało nam niecałe pięć minut do apelu, a on już zdążył przepaść jak kamień w wodę.
- Co tak sterczysz?
Odwróciłam się w stronę głosu i zobaczyłam znajomą czuprynę.
- Gdzieś ty był?! - krzyknęłam na rudzielca.
- Nie krzycz tak, byłem na dachu, musiałem zapalić. - Kastiel posłał mi jeden ze swoich uśmieszków.
- Świetnie, nie mogłeś wcześniej? Mamy kilka minut do apelu, a tobie zachciało się szwendać. - Dla uspokojenia westchnęłam cicho.
- Nie gorączkuj się tak, zdążymy, choć. - Pociągnął mnie za rękę i poprowadził na dziedziniec.
Na nasze szczęście zdążyliśmy na początek apelu, choć przyznam, że ta gadanina była nudna jak nie wiem co. Rozejrzałam się po całym otoczeniu. Przed bramom szkoły stało kilka autokarów - nasz transport. Popatrzyłam też po naszych klasach, wszystkie sprawiały wrażenie kompletnych. Zauważyłam Dajana z jakimś wysokim brunetem - pewnie to jego kolega z klubu koszykówki. Znudzona przeniosłam wzrok na scenę gdzie przemawiała dyrka. Nasza kochana pani dyrektor wyglądała tak jak zawsze. No może jej kok był nieco krzywy, ale tak poza tym żadnych zmian. Za nią stało nasze kochane grono pedagogiczne, Farazowski, Formułka (na nieszczęście), pan Borys i Jade. Ciekawe po co go tam wzięli...
Tym czasem dyrektorka skończyła swój długi wywód i zapakowała nas do autobusów. Postanowiłam usiąść z chłopakami gdzieś na tyłach. Usiadłam od strony okna, a obok mnie przysiadł się Kastiel. Natomiast przed nami usiedli Lysander i Nataniel (którzy stanowili kolejną z par w zawodach). Wywiązała się między nami krótka pogawędka. A zaczęło się od pytania Nataniela:
- Renn, z kim jesteś w parze?
Już miałam odpowiedzieć, kiedy...
- Ze mną, a co? - wtrącił się Kastiel.
Wszyscy zbaranieli.
- Jakim cudem się zgodziłaś? - dopytał blondyn.
Już otworzyłam usta...
- Widzisz, trzeba mieć urok osobisty - znowu wtrącił się Kastiel.
- Urok osobisty? - zapytał Lysander z niedowierzaniem.
- Jasne, wtedy ża...
- Ten jego urok podpada bardziej pod prześladowanie - przerwałam rudzielcowi.
- Możesz mi nie przerywać? - Mój partner spojrzał na mnie z irytacją.
- I kto to mówi - prychnęłam.
Nasi znajomi zaśmiali się.
- I co was tak bawi? - zapytaliśmy jednocześnie z Kastielem.
- Wybaczcie, ale nie widzę jakoś waszej współpracy - powiedział przez śmiech Lysander.
- Ja też - dodał Nataniel.
Kastiel zaczął się z nimi o to wykłócać - jak to on, a ja sięgnęłam po telefon i słuchawki, aby posłuchać sobie kilku kawałków zespołu REM. Nie nacieszyłam się tym jednak zbyt długo, ponieważ ktoś z tylnego siedzenia lekko postukał mnie w ramię. Wyjęłam słuchawki i spojrzałam za siebie. Za mną siedział Dajan.
- Hej Renn, czego tam tak słuchasz? - Zagadnął z zawadiackim uśmiechem.
- REM-u, a co? - Odwróciłam się mocniej w jego stronę.
- Ty zadufana bestio - zażartował.
- Ha ha ha, bardzo zabawne. - Uśmiechnęłam się lekko.
- Co to REM? - zapytał Lysander.
Odwróciłam się i zauważyłam, że teraz i moi znajomi przysłuchują się naszej pogawędce.
- REM to zespół muzyczny, dosyć znany zespół - wytłumaczyłam im.
- Ta, znany tylko i wyłącznie dlatego, że to właśnie tam śpiewała Tytania - dodał Dajan, a ja rzuciłam mu mordercze spojrzenie.
- Cham. - Koszykarz wyszczerzył do mnie swoje zęby. - Oprócz Tytani było tam jeszcze kilka innych osób, na przykład Dorian, ich wokalista.
- Tak, tak, ten gość był równie dobrze znany jak sama Tytania.
I tak do końca trasy toczyłam bój na temat wokalistów. Jednak nic, co dobre nie trwa wiecznie, w końcu dojechaliśmy do lasu i musieliśmy opuścić nasze autokary. Wszędzie było pełno ludzi i to nie tylko z naszej szkoły, co jakiś czas przed oczami migały mi inne mundurki z innych szkół. Czekając tak na dyrektorkę usadowiłam się obok naszych autobusów. Aż tu znikąd wyrosła przede mną blond czupryna, blond czupryna, tak dobrze (niestety) znajoma mi z plaży.
- Siemanko Renn, co tam u ciebie? - zapytał mój niedoszły amant.
- Dake - powiedziałam chłodno. - Wybacz, ale nie mam na ciebie czasu. - Spróbowałam wyminąć go i podejść bliżej podium.
- Serio? Szkoda... Wiesz, że mój wujek, Borys pomaga przy tej imprezie? - Natręt się nie poddawał.
- Słuchaj koleś, daj mi wreszcie święty spokój. - Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
Surfer chciał mi chyba coś jeszcze zaproponować, ale zanim zdążył wyrósł obok mnie bardzo wkurzony Kastiel.
- Cześć surferku - przywitał się jadowicie rudzielec. - Może nie ogarniasz, ale ta dziewczyna właśnie powiedziała, żebyś stąd spierd...
Zakryłam mu usta rękom, ale blondyna już nie było.
Rzuciła wkurzone spojrzenie Kastielowi, a ten uśmiechnął się do mnie łobuzersko.
Po tym małym zdarzeniu rozdano nam mapy i kazano znaleźć drogę do następnego etapu. Oczywiście, mój kolega od razu wyrwał mi kartkę z ręki, bo przecież „Na pewno ją zgubię”. Wszystkie pary ruszyły, dobiegliśmy do początku, więc poprosiłam Kastiela o mapę.
- Ok, Kastiel podaj mapę. - Wyciągnęłam rękę po kartkę.
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko spojrzał w ziemię.
- Kastiel, mapa.
Nadal nic.
- Daj te mapę.
Zero odpowiedzi.
Rzuciłam chłopakowi ostre spojrzenie.
- ...Zgubiłem ją - wymamrotał pod nosem.
- Co? Nic nie zrozumiałam.
- Zgubiłem ją! Kumasz, zgubiłem naszą mapę! - krzyknął chłopak.
- Co?! Jak to zgubiłeś?!
- No, normalnie! Boże, każdemu mogło się zdarzyć. - Rzucił mi wściekłe spojrzenie.
- No oczywiście i to akurat musiałeś być ty! Pan „Bo na pewno zgubisz”!!! - Złapałam się za głowę. - I jak my teraz znajdziemy punkt kontrolny?
- Normalnie, podczepimy się do jakiejś pary, która ma mapę i pójdziemy za nimi.
- A widzisz ty tu jeszcze jakieś pary? - Pokazałam na pustą drogę przed nami.
- Daj spokój, zaraz kogoś złapiemy.
Tak też się stało. Po kilku minutach kręcenia się w kółko Kastiel zauważył jakichś pierwszaków z innej szkoły. Tamta dwójka kompletnie nie radziła sobie z mapą, chociaż oni przynajmniej ją posiadali. Postanowiliśmy się do nich dołączyć, idąc kilkanaście kroków za nimi. Dobrze, że zajęci byli mapą i nas nie zauważyli.
- Widzisz to był dobry plan - powiedział Kastiel przedzierając się przez las.
- Masz rację, chociaż byłoby lepiej gdyby jakiś cholerny rudzielec nie zgubił naszej mapy - mruknęłam złośliwie.
- Serio? Rudzielec? To nie jest rudy. - Pokazał na swoje włosy.
- I co z tego? Fajnie to brzmi, rudzielcu. - Uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Mówi to dziewczyna z czerwonymi oczami... - mruknął. - Może ja też powinienem cię jakoś przezwać? - Odsunął gałąź pobliskiego drzewa.
- Naprawdę? Co byś takiego wymyślił... Rudooką? - Zaśmiałam się cicho.
- Nie, prędzej nazwał bym cię Albinoską.
- Nic kreatywniejszego nie wpadło ci do głowy? - Schyliłam się, żeby ominąć splot gałęzi.
Chłopak mi nie odpowiedział, zamiast tego wyciągnął rękę, aby mnie zatrzymać. Spojrzałam przed siebie, nasze pierwszaki dotarły już do punktu kontrolnego, a tam pan Farazowski poinstruował ich dalej. Odczekaliśmy kilka minut, aż para zniknie za zakrętem i wyszliśmy na przeciw naszemu wychowawcy.
- O, czekałem na was. Reszta klasy już dawno was minęła - powiedział na powitanie.
- Proszę nam wybaczyć pomyliliśmy drogę - powiedziałam patrząc na Kastiela.
- Och, to wielka szkoda... Ale cieszę się, że udało wam się tu dotrzeć w jednym kawałku. W takim razie postawie wam pieczątkę i... - Nauczyciel zaczął gorączkowo przeszukiwać kieszenie. - O nie, chyba zgubiłem pieczątkę. Dyrektorka mnie zabije!
Miałam ochotę się rozpłakać, spojrzałam na ziemię i zauważyłam mały czerwony stempel. Serio Farazowski, pomyślałam. Serio??? Schyliłam się i podniosłam pieczątkę.
- To chyba pana. - Podałam swoje znalezisko zrozpaczonemu wychowawcy.
- Moja pieczątka, gdzie ją znalazłaś Renn?
- Leżała przed panem, o tu. - Pokazałam na ziemię.
Usłyszałam jak Kastiel powstrzymuje się od śmiechu. Nauczyciel postawił nam pieczątki na lewych nadgarstkach oraz dał listę przedmiotów do znalezienia, oprócz tego dostaliśmy ołówek, słoik i pustą kartkę papieru. Ruszyliśmy do lasu, a Kastiel czytał na głos listę przedmiotów do zebrania.
- Według tego co tu piszę musimy znaleźć coś, co świeci, coś stworzone przez człowieka, liść o rozmiarze dłoni, robaka, jakiś odcisk i mieszkańca lasu. Z tym, że mieszkaniec nie może być robakiem. - Rudzielec złożył listę.
- O nie, tym razem ja to wezmę. - Wyrwałam mu kartkę z dłoni.
- Jak chcesz - mruknął. - Od czego zaczynamy?
- Wydaje mi się, że najłatwiej zacząć od czegoś zrobionego przez człowieka. - Rozejrzałam się po okolicy.
- Ok, łap. - Kastiel rzucił jakiś przedmiot w moim kierunku.
Złapałam go i obejrzałam, był to mały scyzoryk.
- Gdzieś ty to znalazł? - Spojrzałam na rudzielca wstrząśnięta.
- Leżało tam, obok drzewa. - Pokazał na wielkie drzewo z dziuplą.
- Aha, okej. W takim razie poszukajmy robaka i czegoś, co świeci.
- Jasne.
Szliśmy tak przez las uważnie patrząc na wszystko. Dotarliśmy na małą polanę z płynącym obok strumykiem. Ku mojemu zdziwieniu kręciły się tu Kim i Violetta, szukając czegoś, ale zanim do nich podeszłam zauważyłam kątem oka jakiś błysk przy wodzie. Podbiegłam do wody, a w niej leżało pełno sztucznych bryłek złota. Chwyciłam jedną i schowałam ją do kieszeni.
- Renn, mogę cię o coś zapytać? - Usłyszałam za sobą cichy głosik Violetty.
- Pewnie. - Uśmiechnęłam się i zachęciłam ją do rozmowy.
- Widzisz, ja i Kim szukamy już od jakiegoś czasu mieszkańca lasu, ale nie możemy go znaleźć...
- Ta, złapałyśmy nawet wiewiórkę, ale nauczyciele, tylko się z nas pośmiali i kazali nam ją wypuścić - wtrąciła Kim.
- Naprawdę? - zapytałam krztusząc się od śmiechu.
- Hej, to nie jest zabawne - oburzyła się Kim.
- Trochę jest. - Violetta delikatnie się uśmiechnęła.
- Dobra, jest zabawne. -  Na jej twarzy również zawitał uśmiech. - Mimo to musimy znaleźć mieszkańca lasu, Renn, wiesz może o co chodzi? - Spojrzała mi prosto w oczy.
- Nie, ja i Kastiel nawet się do tego nie zabraliśmy - przyznałam cicho.
- No nic, musimy szukać dalej. - Violetta posłała mi ciepły uśmiech i obie z Kim poszły w swoją stronę.
Postanowiłam wrócić do rudzielca i poszukać z nim robaka. Podeszłam do chłopaka, ale coś było nie tak. Kastiel w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi, tylko wgapiał się w jakiś kamień. Postanowiłam zagadać:
- Kastiel, co ty robisz?
- Cicho, patrz. - Chłopak pokazał mi na kamień.
Przyjrzałam się skale, ale nic nie zauważyłam.
- Nie ma szans, nie wiem o co ci chodzi.
- Boże, aleś ty tępa. Tu jest żuk. - Pokazał mi robala palcem.
- Po pierwsze, nie jestem tępa, a po drugie, świetnie, bardzo mnie cieszy, że udało ci się znaleźć robaka. - Podałam mu słoik - Masz i go złap.
- Dlaczego ja? - zapytał oburzony.
- Jesteś facetem.
- Czyżbyś bała się robaków? - Na ustach chłopaka zaczął pojawiać się jeden z jego uśmieszków.
- Brzydzę się ich, a to jest różnica - natychmiast sprostowałam.
- Bać się, a brzydzić to to samo. - Rudzielec już jawnie się ze mnie śmiał.
- Nie, to JEST różnica.
- Dobra, już dobra. Stanę się twoim wybawcą i uratuje cię od tego żuczka - Westchnęłam.
- Po prostu wpakuj to ohydztwo do słoika i idziemy.
Tak też się stało. Zabraliśmy robala i ruszyliśmy dalej w las. Oczywiście cała droga mijała mi przy akompaniamencie docinków chłopaka. Powiedzcie mi, po co ja go w ogóle brałam, co? Gdzie ja miałam rozum zabierając ze sobą tego pajaca? Przecież wiedziałam, że tak będzie... Ech, no nic muszę to przeżyć i już.
Ja i chłopak dotarliśmy do kolejnej polany, tym razem było na niej wielkie drzewo. W życiu nie widziałam tak wielkiej rośliny...
- Na nim pewnie są liście większe od dłoni - zwrócił mi uwagę Kastiel.
- Pewnie tak... - Spojrzałam na gałęzie obrośnięte zielonymi liśćmi - Ktoś z nas musi tam wejść. - Pokazałam na najniższą gałąź.
- Taa... No cóż, Renn, czas się powspinać. - Chłopak posłał mi figlarne spojrzenie.
- Co?! Czemu ja?! - momentalnie się oburzyłam.
- Hej, obroniłem cię przed żukiem. Teraz twoja kolej.
- Ale ja znalazłam coś, co błyszczy - zauważyłam.
- Taaak, ale ja znalazłem coś zrobione przez człowieka. Co daje nam wynik dwa do jednego. Czas się powspinać, Perry. - Popchnął mnie lekko w kierunku drzewa.
- Może zamiast tego poszukamy odcisku? - zaproponowałam.
- Nie ma tak łatwo, najpierw liść. - Kastiel zagrodził mi drogę odwrotu.
- Nie uda mi się tam dostać, jest za wysoko. - Złapałam się swojej ostatniej deski ratunkowej.
Chłopak podszedł do drzewa, zgiął kolana, a z rąk uformował koszyczek.
- Podsadzę cię.
- Dobra, kumam. Wejdę na to przeklęte drzewo - poddałam się.
Postawiłam jedną nogę na rękach rudzielca, a ten mnie podsadził do góry. Złapałam się najniższej gałęzi i podciągnęłam na nią. Wspięłam się jeszcze troszeczkę, aż dotarłam do wyznaczonego celu. Sprawdziłam stabilność konaru, wydawał się być ok. Zaczęłam się przesuwać w kierunku liści.
- Renn, a co do tego pamiętnika... - zaczął Kastiel.
- Też sobie znalazł moment - mruknęłam cicho. - Czego znowu chcesz? - zapytałam lekko rozdrażniona.
- Nic, tylko zastanawiam się, co w nim piszesz.
- Prawdę - oparłam lakonicznie.
- Na przykład?
- Na przykład, że Kastiel to cham, dupek i idiota, który szasta moim życiem na prawo i lewo. - Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Do tego posiada on niezwykły urok osobisty oraz niepowtarzalny styl bycia. - Usłyszałam z dołu.
- Może byś tak skupił ten swój „urok” na szukaniu jakiegoś odcisku, co? - Zbliżałam się coraz bardziej do liści.
- Powinnaś mieć więcej wiary w swego wybawcę, ale pomyślę nad tym...
- Dzięki ci, nie wiem jakbym sobie bez ciebie poradziła.
Jeszcze kawałek i za chwilę chwycę ten listek.
- I po co ten sarkazm, Albinosie?
Nie odpowiedziałam, zamiast tego chwyciłam potrzebny nam liść.
Nie zdążyłam się tym dobrze nacieszyć, gdy gałąź na której siedziałam nagle pękła. Ledwo pisnęłam, a już zaczęłam spadać. Trwało to może parę sekund, jak wylądowałam na ziemi... Znaczy tak trochę na ziemi. Dokładniej spadłam Kastielowi na plecy, a ten wywalił się na ziemię. Szczęściara.
Rudzielec jęknął cicho, a ja wstałam i otrzepałam się z resztek liści oraz ziemi.
- Dziękuję za zamortyzowanie upadku, mój wybawco - powiedziałam mega ironicznie-słodkim głosem.
Chłopak bez słowa podniósł się i otrzepał z ziemi. W ręku trzymał kartkę i ołówek.
- Co chciałeś z tym zrobić? - Wskazałam na przedmioty.
- Pomyślałem, że można by zrobić odcisk drzewa. No wiesz, przyłożyć kartkę do...
- Tak, tak. Nie jestem, aż tak tępa, wiem o co ci chodzi - przerwałam mu. - Daj mi to. - Wyrwałam mu rzeczy z ręki, a w zamian wcisnęłam liść.
Zajęłam się bazgraniem po kartce.
- To co teraz? - zapytałam rudzielca.
- A co ma być? Znaleźliśmy już wszystko oprócz mieszkańca lasu.
- Ta, wszyscy mają z tym problem.
- Dziwisz się? Nie może być to żadne robak...
- Ani żywe zwierzę - dodałam.
Zapadła cisza.
- Wiesz, chyba wiem, co to jest. - Kastiel pstryknął palcami.
- Serio, co? - spytałam pełna entuzjazmu.
- Wtedy jak pomagaliśmy przy egzaminach miałem iść po plakaty z wynikami egzaminów końcowych. Poszedłem do nauczycielskiego, a tam minąłem się z Farazowskim jak niósł pudło pełne plastikowych królików. Olałem to i zająłem się swoją robotą, ale myślę...
- ... że to jest nas mieszkaniec lasu! - dokończyłam za niego.
- Dokładnie -  przytaknął mi.
- Czyli ukryto go nie na widoku, ale w miejscu do którego każdy mógłby sięgnąć. - Zaczęłam odtwarzać w myślach całą naszą drogę przez las. - Ach, nie mam pojęcia o jakie miejsce chodzi. - Złapałam się za głowę.
- Spokojnie, pospacerujmy jeszcze raz po lesie i szukajmy.
Spacerowaliśmy, nie jeden raz, a kilkanaście razy w te same strony. Zaglądaliśmy do każdej dziupli, dziury, za każdy kamień... I nic. Co z tego, że wiedzieliśmy o co chodzi skoro nigdzie tego nie było! Zaczęłam snuć już plany, że te króliczki są poprzyczepiane na drzewach. Robiłam się coraz bardziej zła, aż natrafiłam na pewną wielką, ciemną dziurę, której wcześniej nie widziałam.
- Ej, Kastiel, spójrz. - Wskazałam na swoje znalezisko.
- No, piękna dziura - wymamrotał chłopak.
- Nie sprawdzaliśmy jej, co nie?
- Chyba... Sprawdź.
Westchnęłam. Mimo to uklęknęłam na ziemi i włożyłam rękę do otwory. Dziura była głębsza niż myślałam, już miałam wyciągnąć rękę, kiedy moje palce natrafiły na jakiś kształt. Postanowiłam to wyciągnąć, ale nie mogłam dosięgnąć.
- Kastiel, tu coś jest, ale... Nie mogę dosięgnąć - wysapałam.
- Postaraj się mocniej. - Usłyszałam za plecami.
- Nie da rady, mam za krótką rękę.
- Wysil się - powiedział znudzonym tonem.
Powoli starałam się to jakoś przysunąć.
- No weź, pomóż mi! - krzyknęłam poddenerwowana.
- Wybacz, jestem zajęty.
- Zajęty? Niby czym?! - zapytałam oburzona.
- Podziwianiem widoków natury.
Czy on właśnie...? Moje policzki zapłonęły czerwienią.
Nie wiem jakim cudem to zrobiłam, może pragnienie zakopania tego rudego łba w tym lesie mi pomogło, ale w końcu udało mi się chwycić to coś. Szybko wstałam i obejrzałam swoje znalezisko. Faktycznie był to mały, biały, plastikowy króliczek. Usłyszałam za sobą jęk rozczarowania.
- Co ty taki zawiedziony, co?! - krzyknęłam w stronę chłopaka.
- Myślałem, że zajmie ci to jeszcze trochę. - Położył mi rękę na ramieniu. - Ej, nie chciałabyś poszukać tam jeszcze jakiegoś mieszkańca lasu, tak na zapas? - zapytał z nonszalanckim uśmiechem.
- Sam sobie szukaj. - Strząsnęłam jego łapę i ruszyłam przed siebie. - Musimy przejść jeszcze trzeci etap, choć.
Znów ruszyliśmy przez las, po kilku minutkach staliśmy przed początkiem ostatniego etapu. Jeszcze jedno wyzwanie i koniec. Tym razem do pokonania mieliśmy całkiem prostą ścieżkę. Ktoś do nas podszedł, był to Jade.
- Już myślałem, że nikt tu nie dotrze. - Uśmiechnął się do nas.
- Ta, ten królik, był straszny - przyznałam.
- Racja, nauczyciele chcieli wam dać wskazówkę, ale jak widać nie musieli. Dobra, podajcie mi te wszystkie rzeczy i listę. - Wyciągnął ręce w kierunku naszych znajdziek.
Oddaliśmy mu nasze znaleziska, a on czytając listę sprawdził, czy wszystko jest. Odstawił to na bok i podał nam kolejny arkusz papieru oraz ołówek.
- Widzę, że poradziliście sobie z drugim etapem. Teraz czas na etap trzeci. Zasady są takie, musicie przejść się tą drogą, aż do polany i spisać literki, które zostały wyryte na drzewach. Potem tą samą ścieżką wracacie do mnie i układacie z liter hasło. Czy to jasne?
- Jak słońce. - Pomachałam mu i ruszyłam z Kastielem na poszukiwania.
Samego wyzwania nie ma co długo opisywać, bo niewiele się działo i niewiele się rozmawiało. Po prostu szliśmy w całkowitej ciszy i szukaliśmy liter. Od czasu do czasu wpadło nam „S”, „I”,„A”,„P” i „R”. Dotarliśmy tak do polany i zawróciliśmy, wtedy zdarzyło się coś bardzo ciekawego. Kiedy my wychodziliśmy już z polany, na nią wchodzili Nataniel i Lysander.
- No proszę, popatrz Renn, to nasi koledzy - powiedział głośno Kastiel.
- Faktycznie, masz rację. Ej, czy to nie ci sami, którzy mówili nam, że nie możemy współpracować? - podłapałam zabawę chłopaka.
- Tak, to właśnie oni.
- Dobra, dobra. Zrozumieliśmy swój błąd - powiedział Lysander.
- Serio? - zapytałam z niedowierzającą miną.
- Tak, nawet bardzo, serio - przyznał Nataniel.
- To super, bo mamy zamiar wygrać! - krzyknęłam i zerwałam się do biegu.
Usłyszałam za sobą śmiejącego się Kastiela.
Biegnąc tak ramię w ramię dotarliśmy do punktu kontrolnego. Przyszedł czas na zmierzenie się z zagadką. Myślałam nad tymi literami, aż zaświtało mi w głowię jedno słowo „PARIS”. Wpisałam je na arkusz i podałam swojemu koledze. Zrobiłam to równocześnie z Natanielem. Spojrzeliśmy na siebie i jakby na komendę rozpoczęliśmy bieg. On i Lysander zaczęli nas powoli wyprzedzać. Nagle Kastiel pociągnął mnie w stronę ledwo widocznej ścieżynki.
- Choć tędy, będzie szybciej! - krzyknął mi do ucha.
Nie byłam przekonana co do trasy, ale zgodziłam się na zmianę kierunku. To był błąd. Biegliśmy i biegliśmy, a końca drogi widać nie było. Po pewnym czasie zmęczona zaczęłam iść.
- Kastiel, chyba się...
- Cicho, to dobra droga - usłyszałam w odpowiedzi.
Powtarzaliśmy ten dialog kilka razy, aż ta „dobra droga” gdzieś zniknęła, a słońce zaczynało już zachodzić. Kręciliśmy się po omacku w ciemnym lesie. Ja i wkurzony rudzielec, świetnie.
- Świetnie, zgubiliśmy się! - Kastiel zaczął się pieklić.
- Przestań - mruknęłam.
- To twoja wina! - Spojrzał na mnie.
- Moja?! Z tego co pamiętam, to ty wybrałeś nam ten cholerny skrót! - zaczęłam krzyczeć.
- Mogłaś mnie powstrzymać!!!
- Oczywiście! Na pewno myślałam, że tak to się skończy!!!
- Super, zgubiliśmy się, jest ciemno, czy może być jeszcze gorzej?!
Jakby na jego życzenie zaczęło padać.
- Fantastycznie!!! - Kastiel dalej się wydzierał. - Może jeszcze zacznie g...
- Nic już nie mów. - Zakryłam mu ust rękami.
Podbiegłam pod pierwsze lepsze drzewo i osunęłam się na ziemię. Nie miałam, ani siły, ani ochoty na dalszą wędrówkę i do tego w deszczu. Rudzielec też usiadł pod drzewem. Nie odzywaliśmy się. W pewnym momencie rzucił mi swoją bluzę.
- Masz, będzie ci cieplej.
- Dzięki, ale nie chcę. - Oddałam mu ubranie.
- Jakaś ty uparta, no nic. - Chłopak powoli ułożył głowę na moich kolanach.
- Em... - Zaczerwieniłam się po same uszy. - Kastiel?
- Cicho, będę odpoczywał.
- Ale...
- Odpoczywam.
Zrzuciłam chłopaka na ziemię.
- Ej! - krzyknął oburzony.
- Nie jestem leżanką! - odkrzyknęłam mu.
Wywiązałaby się między nami ostra kłótnia, gdyby nie pan Farazowski, który wyłonił się zza krzaków. Okazało się, że od kiedy nie wróciliśmy zaczął nas szukać... I znalazł. Pomógł nam wydostać się z lasu, zapakował nas do swojego samochodu i zawiózł do szkoły po nasze rzeczy.
Będąc w szatni zabrałam się za suszenie siebie, przebrałam się w suche ubrania oraz chciałam wysuszyć swoje włosy. Chwyciłam ręcznik i zaczęłam wycierać głowę. Robiłam to powoli, żeby za bardzo ich nie poplątać. Ktoś wszedł.
- Daj to.
Kastiel zabrał ręcznik i zaczął wycierać moje końcówki.
- Przepraszam, że nas zgubiłem - powiedział po chwili.
- Przepraszam, że zepchnęłam cię na ziemię.
- Nic się nie stało, zasłużyłem.
- Ale było fajnie. - Odwróciłam się w jego stronę. - Co prawda zgubiliśmy mapę, siebie, a ja spadłam z drzewa... Ale było fajnie.
- Nie zapomnij o deszczu - dodał ze śmiechem.
Zaśmialiśmy się życzliwie.
- Ok, czas wracać do domu, powiesz Farazowskiemu, że wracam motorem? - zapytałam pakując już swoją torbę.
- Pewnie, i tak muszę mu powiedzieć, że wracam swoim samochodem.
- Super, dzięki.
Tak skończyła się moja przygoda z lasem. Mam nadzieje, że dyrektorka nas nie pozabija.

***

Witam moi drodzy! Dzisiaj 16, czyli czas na kolejny rozdział (chyba najdłuższy w historii tego bloga). Tym razem postarałam się podejść do tematu z dużym humorem i mam wielką nadzieje, że całość wam się spodobała. O dziwo rozdział udało mi się skończyć wcześniej. Zapewne pomogła mi w tym moja choroba, która uziemiła mnie na tydzień w domu. :) Niestety nadal nie mam czasu na pisanie, ale spokojnie następny rozdział dopiero za miesiąc, więc powinnam się wyrobić. Napiszcie co sądzicie o mojej wersji biegu na orientację, i do zobaczenia już 16 listopada. :D

piątek, 16 września 2016

Rozdział 25

Każdy z nas je kocha, za zabawę, za wolność, za brak szkoły - wakacje. Każdy uczeń czeka na nie z tęsknotą, ostatni dzień szkoły, ostatni dzwonek i już! Można się bawić, spotkania ze znajomymi, zimne morze, wysokie góry, istne szaleństwo! Moje właśnie się skończyło... Tia, jestem prawdziwą optymistką. Co prawda cieszę się, że znów zobaczę znajomych, ale oprócz tego będę musiała oglądać też nauczycieli, a to nie jest fajne.
Po raz pierwszy w nowym roku szkolnym stanęłam pod bramom Słodkiego Amoris. Oparłam się o murek i czekałam na bliźniaków, obiecałam, że oprowadzę ich po szkolę. Zresztą sam Alexy mnie o to poprosił, więc nie wypadało odmawiać, zwłaszcza, że złapaliśmy dość dobry kontakt. Z Arminem szło mi trochę gorzej, oboje jesteśmy z dwóch różnych światów, chociaż jakaś nić porozumienia istnieje.
Z nudów zaczęłam obserwować ten „tłum” ludzi biegnących do szkoły o jakieś trzydzieści minut za wcześnie. Właściwie nie widziałam zbyt wielu znajomych, pewnie wszyscy jeszcze śpią albo już siedzą w swoich kątach. Gdzieś obok wyhaczyłam Dajana, jak ten macha do mnie i znika na drodze do sali gimnastycznej. Zauważyłam też Jade jak taszczy nawóz czy coś takiego, uśmiechnęłam się do niego i mu pomachałam.
- Reeeeeenn! - Usłyszałam z daleka.
Alexy biegł w moją stronę, a za nim szedł Armin grając w grę na swojej konsoli.
- Hejka! - przywitali się jednocześnie.
- Hej. - Uśmiechnęłam się promiennie.
- To co zobaczymy najpierw?
- Macie tu salę komputerową?
- Gdzie jest pokój gospodarzy?
- Jakie macie kluby?
- Zawsze wywalają was na dwór?
- Przedstawisz nas swoim znajomym?
- Yyy. - Zaskoczona tą lawiną pytań nie wiedziałam co najpierw powiedzieć. - Najpierw pokaże wam pokój gospodarzy. Sala komputerowa jest na drugim piętrze. Jeśli chodzi o kluby to jest ich tu sporo, ale pewnie i tak każą wam dołączyć do klubu koszykówki albo ogrodników. Na dwór wychodzimy zawsze jak jest ciepło, a co do moich znajomych... to nie mam pojęcia. - Odetchnęłam zmęczona tą szybką gadaniną.
- Ok, let's go! - krzyknął entuzjastycznie Alexy i pociągnął mnie w stronę budynku.
Ledwo wpadliśmy przez drzwi na szkolny korytarz, a naszych nowych uczniów dopadła już dyrektorka. Bliźniacy dostali stertę papierków, instrukcji i absolutnie nieprzydatną mapę, na której nic nie było zaznaczone. Ach, ta nasza administracja.
- Renn, najpierw mamy iść do gospodarza, gdzie to? - zapytał Armin i zaczął się rozglądać po całym holu.
- Za tobą. - Pokazałam na drzwi z tabliczką „Pokój Gospodarzy”.
Czarnowłosy zaśmiała się pod nosem z zażenowaniem.
Zaprowadziłam bliźniaków do Nataniela, oczywiście nie raczyłam nawet zapukać do drzwi. Wiecie, taki nawyk. Mój znajomy siedział już przy swoim zawalonym papierami biurku. Coś wypisywał, ale był tak zamulony, że nawet nas nie zauważył. Ej, chwila, nie widziałam go przed szkołą... Od kiedy ten pracoholik tu siedzi?!
- Cześć Nataniel, przyprowadziłam ci gości. - Pomachałam mu przed twarzą, żeby zwrócić jego uwagę.
- O. Hej, Renn, a to kto? - Ukradkiem spojrzał na chłopaków i sięgnął następną kartkę.
- Obowiązki. - Wyrwałam mu papier.
- Tak dokładniej to nowi uczniowie. Jestem Alexy - przywitał się niebieskowłosy.
- A ja Armin - dodał jego brat.
- Miło mi, nazywam się Nataniel i jestem tutaj...
- Oj, weź już skończ, każdy wie kim jesteś. Wystarczy spojrzeć na twój identyfikator albo na tabliczkę na biurku - przerwałam mu  zniecierpliwiona.
- Nie przerywaj - obruszył się blondyn.
- Przecież nie przerwałam, a tylko oszczędziłam nasz czas. - Przewróciłam oczami.
- A teraz go marnujesz - skwitował chłopak.
- Ja? Marnuje? - oburzyłam się.
- Idź zająć się czymś bardziej pożytecznym, na przykład podpisz nowym uczniom mapę - zaproponował mi gospodarz.
- Dobra. - Pokazałam mu język, ale posłusznie zaczęłam opisywać mapę od dyrektorki.
- To chcesz te dokumenty, czy nie? - zapytał rozbawiony Armin.
- Co? Tak!
Rozmowa szybko wróciła na właściwe tory.
- Jesteś jakiś rozdrażniony i papierów ci przybyło. Coś się stało? - zapytałam podnosząc wzrok z nad mapy.
- Nie jestem rozdrażniony, tylko zabiegany, mamy drobne urwanie głowy.
- Słodki Amoris, wita - powiedziałam z ironią.
- Jasne... Ale wracając do was. - Znowu skupił uwagę na nowych uczniach. - Potrzebujecie jeszcze zdjęcia, podpisanego formularza i opłaty. Byłoby miło jakbyście donieśli to do końca dnia.
- Możesz rzucić jakimiś szczegółami? - zamarudził Armin.
- Formularz jest potrzebny do wyrobienia legitymacji, musicie go uzupełnić swoimi danymi osobowymi. Do tego, żeby w ogóle ktoś mógł dostać legitymacje musi do formularza dołączyć aktualne zdjęcie. Na koniec opłata w wysokości dwudziestu złotych na wyrobienie wam całej teczki - mruknęłam bazgrząc mapę. - Skończyłam. - Wstałam i oddałam kartkę bliźniakom.
- To ma sens - powiedzieli jednocześnie.
- Nom, to spadamy. - Pociągnęłam ich do wyjścia.
- Chwila. - Blondyn złapał mnie za ramię. - Mogłabyś to dać panu Farazowskiemu? - Wcisnął mi do ręki jakiś plik kartek.
- Ok! - krzyknęłam i wyciągnęłam bliźniaków na hol.
Ledwo znaleźliśmy się przed drzwiami, a Alexy już zapytał:
- To twój chłopak?
Zamurowało mnie.
- Co? Nie, znajomy. - Zarumieniłam się lekko. - A co, spodobał ci się? - Błysnęłam zębami w łobuzerskim uśmieszku.
- Nie! - Jeden z bliźniaków też się zarumienił. - Jak na mój gust to jest zbyt sztywny.
Zaśmiałam się.
- Racja, prawdziwy z niego pracoholik.
- Ekhm - odchrząknął Armin. - Moja sala komputerowa czeka - przypomniał się.
- No tak, chodźcie.
Oprowadziłam bliźniaków po wszystkim, no prawie. Obejrzeli całe pierwsze piętro razem z całym dziedzińcem, salą gimnastyczną i klubem ogrodników. Niestety, jak to w takich sytuacjach zawsze bywa wszystko przerwał nam dzwonek. Dlatego szybko popędziliśmy do klasy, nikomu nie chciało dorobić się spóźnienia już w pierwszy dzień.
Wpadłam do naszej sali A razem z nowymi uczniami co wywołało lawinę spojrzeń w moją stronę. Na szczęście nigdzie nie było naszego kochanego wychowawcy - uratowana. Bez większych ceregieli położyłam na biurku kartkę od Nataniela i poszłam zająć jakieś miejsce. Na szczęście ostatnia ławka przy oknie wciąż była wolna, rzuciłam swoją torbę na sąsiednie krzesło, a sama usadowiłam się przy oknie. Ach, kocham swoje głupie szczęście.
W oczekiwaniu na nauczyciela rozejrzałam się po sali. Na początku klasy siedział Nataniel, a z nim Melania (w końcu jej się udało), obok przy oknie Peggy grzebała w jakichś dokumentach, pewnie szykuje artykuł do gazety. Dalej w drugim rzędzie siedziała opierając się o ścianę Roza, pomachałam jej. Za nią usadowiła się cała paczka Amber. W środkowym rzędzie miejsca za parą naszych „sztywniaków” zajęły Kim i Violetta, z kolei za nie wskoczyli bliźniacy. Natomiast w moim rzędzie oprócz Peggy, siedziała też Iris, a tuż przede mną byli Kastiel i Lysander.
- Hej, co to za goście? - Rudzielec odwrócił się w moją stronę.
- Na serio? Widzisz mnie pierwszy raz w tym roku i już musisz się pytać o taką pierdołę? - Zrobiłam niedowierzającą minę.
- Powiedz - syknął chłopak.
- ...To są nowi uczniowie i moi znajomi z pracy. - Przewróciłam oczami.
Kastiel wyglądał jakby chciał się jeszcze odezwać, ale w tym samym czasie do klasy wszedł już nieźle spóźniony Fraziu. Wyglądał na zabieganego i wymęczonego.
- Witajcie po wakacjach. - Spojrzał po naszych twarzach. - Mam nadzieje, że ten rok będzie równie wybitny jak poprzedni, ale zanim zajmiemy się jego organizacją muszę przedstawić wam dwóch nowych kolegów.
Armin i Alexy podnieśli się i kolejno przedstawili. Potem nadszedł czas na inne konkretniejsze rzeczy. Wybraliśmy nasz samorząd klasowy i tak przewodniczącą została Melania, Nataniel jej zastępcą, Charlotte skarbnikiem, a Peggy sekretarzem. Dopiero po tym nauczyciel przeczytał ogłoszenie dyrektorki, z którego wynikało, że liceum chcę zdobyć fundusze organizując bieg na orientację. Inaczej mówiąc puszczą nas do lasu i każą biegać, może być zabawnie. Oczywiście szkoła nie byłaby sobą gdyby nie jej słynny brak organizacji, cała kadra pedagogiczna była tak zarobiona biegiem i sprawdzianami, że postanowiła poprosić uczniów o pomoc. Do wyboru były dwa zadania sprawdziany lub bieg. Profesorek zaczął nas wypytywać o to, co chcemy robić.
- Renn, przy czym chcesz pomóc? - Nareszcie kolejka doszła do mnie.
- Zdecydowanie wolę bieg.
- Świetnie, idź na dziedziniec.
Podniosłam się i wyszłam z klasy. Pewnie zastanawiacie się dlaczego akurat bieg, no cóż uwielbiam pomagać przy organizowaniu imprez, poza tym to świetna okazja, żeby dowiedzieć się jakiś szczegółów na temat tego wydarzenia. Wracając jeszcze do klasy, niektóre osoby zostały zwolnione z pomagania np. Nataniel, nasz główny gospodarz albo Armin i Alexy, ponieważ Fraz musi ich oprowadzić i pomóc im z administracją. Dotarłam na dziedziniec, gdzie spotkałam Kim, Violettę, Lysandra, Li i Amber. Jako, że Kim przyszła ostatnia dostała kartę z zadaniami.
- Ok, musimy rozdać formularze uczestnictwa, powiesić transparent przed szkołą, razem z Farazowskim skontaktować się z innymi szkołami i pomóc w udekorowaniu sali gimnastycznej. Kto co bierze? - Kim spojrzała na nas znad kartki.
- Pff, nie zamierzam wam pomagać - prychnęła Amber.
- Ja też nie - przytaknęła jej Li.
- Słuchaj kotku, mam gdzieś to czy ci się chcę, bo mi się chcę wrócić szybciej do domu. - Spojrzała groźnie na Blondi.
- Ok, ok, pomożemy - pisnęła Amber i znacznie odsunęła się od dziewczyny.
- Świetnie, że się rozumiemy - rzuciła Kim odwracając się do nas. - To co kto bierze? - ponowiła pytanie.
- Ja i Renn zajmiemy się formularzami - zgłosił się Lysander.
- Super, to ja i Violetta pomożemy Farazowskiemu i powiesimy transparent, a ty - Spojrzała na Amber. - i twoja psiapsiółka udekorujecie salę.
- Ale to jest ciężkie - jęknęła Li.
Jedno spojrzenie murzynki wystarczyło, by Azjatka szybko się zamknęła.
Zgodnie z planem podzieliliśmy się na dwuosobowe zespoły i przystąpiliśmy do naszych zadań. Razem z Lysandrem poszliśmy w stronę pokoju nauczycielskiego. O dziwo, dzisiaj był on otwarty, nie to co wtedy, kiedy musiałam się do niego włamać. Uchyliłam drzwi, a potem zajrzałam do środka. Był tu zdecydowanie większy burdel niż ostatnio, wszędzie pełno papierów i my mamy tu znaleźć zgłoszenia...
- Jak myślisz gdzie schowali formularze? - Mój towarzysz rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Pewnie są na widoku. - Podeszłam do stolika i poprzerzucałam pierwsze lepsze kartki.
- Racja. - Białowłosy poszedł w moje ślady. - Jak minęły ci wakacje? - zagaił.
- Byłam na plaży, potem pracowałam. Zack wyjechał, przez co dostałam nowych kolegów, Armina i Alexy'ego, a u ciebie jak było?
- Pojechałem z Leo do rodziców na wieś, potem była plaża. - Spojrzał na mnie. - A później do końca wakacji pomagałem mu z Rozą w sklepie. No i od czasu do czasu widywałem się z Kastielem.
- Czyli wakacje pełne wrażeń. - Uśmiechnęłam się i zaczęłam przeszukiwać biurka.
- Znalazłem. - Lysander pomachał mi przed nosem plikiem kartek.
- No nieźle. Myślałam, że gubisz, a nie znajdujesz - zażartowałam.
- Wypraszam sobie, ostatnio nic nie zgubiłem. - Udał urażonego.
- To pewnie dlatego, że Leo zabierał ci notatnik - zaśmiałam się.
- Co? - Zrobił zaskoczoną minę - Chwila, Roza ci powiedziała, prawda?
W odpowiedzi zaśmiałam się jeszcze bardziej.
- Dobra, chodźmy to rozdać. - Chłopak pociągnął mnie w stronę wyjścia.
- Ok.
Podzieliliśmy się papierami na pół  i obeszliśmy całe liceum. Poszło nam to o wiele sprawniej niż myślałam na początku. Ponownie spotkałam się z Lysandrem przy pokoju gospodarzy.
- Rozdałeś wszystko? - zapytałam chwytając klamkę od drzwi.
- Yhm, a ty?
- Tak.
Weszliśmy do pomieszczenia.
- Nataniel, daj nam zwolnienia - poprosiłam na wejściu.
Chłopak jak zawsze siedział za biurkiem, a obok niego siedzieli bliźniacy. Strasznie trajkotali, pewnie zamęczali go tak od kiedy skończyli zwiedzać szkołę - biedny gospodarz. Blodyn podał nam dwa zwolnienia i szepnął cicho „Ratuj”. Uśmiechnęłam się do niego i odwróciłam w stronę wyjścia.
- Pamiętaj, żeby znaleźć sobie kogoś do pary na nasz bieg - przypomniał mi Nataniel na odchodnym.
Partner, co? Faktycznie musiałabym sobie kogoś takiego znaleźć, tylko kogo by tu zapytać? Może Rozalia, chociaż ona i las... A może któryś z chłopaków? Chyba ich o to zapytam, tylko którego? Nataniela, Kastiela czy Lysandra? Och, Renn, pomyślałam. Zdaj się na los kobieto! Jak któryś chcę być z tobą w parze to niech do ciebie przyjdzie. Tak, to dobry pomysł. Uśmiechnęłam się do swojego nowo powstałego rozwiązania.
- Czas zmywać się do domu... - mruknęłam podchodząc do swojej szafki.
Zaczęłam wkładać do środka niepotrzebne książki, przez przypadek wypadł mi jeden z zeszytów. Był to mój pamiętnik, czarny, poniszczony i gruby zeszycik poobklejany masą różowych oraz czerwonych naklejek typu serduszka, babeczki, skrzydełka, nutki itp. Szybko schyliłam się po to piękne cudo mojej dziecięcej rączki. Zanim jednak udało mi się je chwycić ktoś inny już to zrobił.
- To chyba twoje, co? - Kastiel wyciągnął w moją stronę pamiętnik.
- Ta.
- Ten zeszycik zupełnie do ciebie nie pasuje, co to?
- Mó-mój pamiętnik - zająknęłam się zmieszana.
- Serio? Uroczy, a co w nim masz? - Rudzielec szybko otworzył go na losowej stronie.
- Łapy precz! - Wyrwałam mu swoją własność i uderzyłam nią czerwonowłosego w twarz.
- Ej, nie przesadzaj z tym! - syknął oburzony chłopak.
- I kto to mówi. - Zapakowałam zeszyt do torby.
- To był tylko żart. - Kastiel oparł się o szafkę obok.
- Nie śmieszny. - Zamknęłam szafkę z trzaskiem.
Ledwo się odwróciłam, a chłopak stanął za mną zagradzając mi drogę.
- Renn, mam do ciebie pewną sprawę. - Spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
- Cz-czego chcesz? - Oparłam się o szafkę i lekko zarumieniłam.
- Widzisz ponoć potrzebny jest nam partner do biegu na orientacje... i pomyślałem, że moglibyśmy... No wiesz, byłaby z nas zgrana drużyna...
- Nic już nie mów, zgadzam się - odpowiedziałam równie poważnie. - Pewnie i tak mnie zgubisz za pierwszym zakrętem – mruknęłam do siebie.
- Nie żartuj. - Kastiel jeszcze bardziej się do mnie przybliżył. - Nigdy cię nie zgubię. - Uśmiechnął się figlarnie.
Moje serce zabiło szybciej, a policzki nabrały czerwonego koloru.
- Już? Skończyłeś bajer? Bo tak się składa, że chcę wrócić do domu. - Odepchnęłam go od siebie i ruszyła do wyjścia.
- Ok, w takim razie powiem komu trzeba, że mam już parę! - krzyknął za mną rudzielec.
I tak oto zdobyłam swojego kompana do biegu na orientacje. Bardzo wkurzającego i głupiego kompana. I na co mi to było, westchnęłam w duchu.

***

Przepraszam za spóźnienie! Naprawdę wielkie sorki, ale wróciłam ze szkoły o 16;30 + obiad, a do tego jeszcze godzinna korekta. Zresztą przez te szkołę nawet o tym zapomniałam. Wybaczcie. Jeśli chodzi o rozdział to jest on jak dla mnie ok. Tak z innej beczki, to jak tam wasza edukacja? Cóż ja mam spieprzony plan, prawie codziennie wracam do domu przed 17, mam zapowiedziane już 3 sprawdziany i jeden napisany, a do tego zero miejsca i czasu na pisanie... No, po prostu cud! Jednak liczę się, że się ogarnę i znajdę chwilę, bo jak nie to zgon! XP A teraz czekam na wasze opinię, co wam się podobało, co mogę zmienić i ogólne wrażenia, czekam! 
Szablon wykonała Domi L