niedziela, 22 stycznia 2017

Rozdział 29

Renn
Od kolejnego poniedziałku znów siedziałam w bibliotece z Samem, gdzie prowadziliśmy dość burzliwą dyskusję na temat zaistniałego problemu. Po tym jak minął pierwszy szok, że nasz zespół jest niekompletny zaczęliśmy wymieniać się różnymi pomysłami, jak poradzić sobie z tą zaskakującą sytuacją.
- Może Lysander zapyta swoich kolegów z poprzedniego koncertu? - zaproponował Sam, niespokojnie chodząc po całej bibliotece.
- Nie ma szans, Lysander wydzwaniał do nich przez cały weekend. Nie zagrają, ani za darmo, ani w jakiejś podrzędnej szkółce - zaprzeczyłam leniwie.
- To może poprosimy Mata? - zapytał z nadzieją.
Mat był naszym wspólnym znajomym, trzymał się z nami już od gimnazjum. Miły i uczynny chłopak, na pewno by nam nie odmówił. Niestety, od najmłodszych lat był obarczony wielką odpowiedzialnością. W pojedynkę zajmował się chorą matką i sporą gromadką młodszego rodzeństwa. Jego ojciec wyjechał za granicę, aby umożliwić rodzinie normalne funkcjonowanie.
- Nie mam sumienia prosić go o taką rzecz, ma na głowię wystarczająco dużo obowiązków. Ostatnio jego mamie znowu się pogorszyło i leży w szpitalu. Został teraz sam z rodzeństwem, domem, pracą dorywczą i szkołą. Nie chcę utrudniać mu jeszcze bardziej życia - odpowiedziałam stanowczo.
- Racja... W takim razie poprośmy kogoś z naszego terenu - zaproponował z nutą desperacji w głosie.
- Wątpię by ktoś na to poszedł. Brak zapłaty, długi dojazd, dodajmy do tego własne życie i obowiązki wobec swojego zespołu. - Zadzwonił dzwonek. - Nasze opcję się skończyły, ale możemy zapytać w klasie. Kto wie, może znajdziemy jakiś ukryty talent - mruknęłam i ruszyłam razem z chłopakiem w stronę klasy.
- W takim razie co chcesz teraz robić? Bez kapeli jesteśmy jak...
- Zajmiemy się planowanie szczegółów. O wiele lepiej jest się napracować i posprzątać wszystko w razie niewypału, niż siedzieć i czekać na zbawienie, przy okazji marnując cenny czas - przerwałam mu bezceremonialnie.
- Na prawdę się w to wkręciłaś, co? - zapytał prowokacyjnie i wyszczerzył się głupkowato.
- Robię tylko to, o co mnie poprosiłeś - burknęłam pod nosem.
- Jasne, po prostu ci tego brakowało - szepnął mi do ucha.
- Wiesz czego brakuje? Nas, na lekcji. - Zarumieniłam się.
Weszliśmy do klasy, gdzie trwała historia z Farazowskim, teoretycznie.
Farazowski stał przy tablicy i notował coś odnośnie organizacji imprezy, a cała klasa rozmawiała o naszym pomyśle. Wszyscy podeszli bardzo entuzjastycznie do pracy nad nowym wydarzeniem i pomagali nam na tyle, ile mogli. Zamieniłam się miejscem z nauczycielem, ku jego wielkiej uldze. Zmazałam tablicę, a mój przyjaciel stanął obok. Po chwili zapadła idealna cisza, zaczęliśmy zebranie.
- Zbiórka zakończyła się ogromnym sukcesem, a skoro mamy pieniądze, to możemy zająć się szczegółami organizacji. Miejscem koncertu będzie piwnica, którą zdążyliśmy już wysprzątać. Teraz wystarczy zamontować w niej scenę, kulisy, oświetlenie i nagłośnienie. Powinniśmy zabrać się do tego jak najwcześniej, im szybciej to załatwimy tym szybciej zespół zacznie próby - powiedziałam rzeczowym tonem.
- A co do zespołu - przerwał mi Sam. - Brakuje nam perkusisty i basisty. Jeśli ktokolwiek umie grać na jednym z tych instrumentów i chcę nam pomóc niech się do nas zgłosi.
Ktoś z tyłu zaczął szeptać. Nagle Peggy zabrała głos i zadała jedno z pytań, których wolałam uniknąć:
- Z tego co rozumiem, zespół muzyczny jest niepełny. Czy to nie głupie zajmować się innymi rzeczami, bez gwarancji, że główny element imprezy wypali?
- Tak, to głupie z naszej strony - przyznałam. Przez klasę przetoczyła się fala zmartwionych głosów. - Uważam jednak, że lepiej jest zająć się resztą, zamiast bezczynnie marnować cenny czas. - dodałam, uspokajając pozostałych. - Wracając, równocześnie z pracą nad piwnicą, powinniśmy zająć się reklamą. Najlepiej zainwestować w plakaty własnej roboty. Głównym problemem tutaj będzie drukarnia, trzeba ustalić termin, nakład i cenę. Zgranie z nimi może sprawić dużo kłopotów.
Skończyliśmy zebranie i wróciliśmy do lekcji. Nikt nie mógł się skupić, nawet sam Farazowski, aż nasza historia dobiegła końca. Teraz umówiłam się na spotkanie z Kastielem i Lysanderem, musieliśmy obgadać jakie piosenki chcą zagrać.  Nie zdążyłam ruszyć się z ławki, kiedy zalała mnie fala ochotników. Najpierw podszedł Alexy z Violettą:
- Ja i Violetta zajmiemy się plakatami, co ty na to? - Uśmiechnął się rozbrajająco.
- Pewnie, to by nam bardzo pomogło - odpowiedziałam autentycznie radosnym głosem.
- To fantastycznie! - wykrzyknął chłopak. - Mamy już kilka wstępnych pomysłów, prawda? - objął swoją, zakłopotaną koleżankę ramieniem.
- Tak - przytaknęła cichutko i zaczerwieniła się.
- Świetnie, w takim razie liczę na was - przytaknęłam im z aprobatą.
- Nie zawiedziesz się Renn - zapewniła mnie nieco głośniej oraz z nutą determinacji.
- Dokładnie, wyczarujemy cuda, które zwalą cię z nóg. - Alexy wypiął dumnie pierś.
- Nie mogę się doczekać. - Uśmiechnęłam się łobuzersko. - Powiadomcie mnie o efektach jak skończycie. Możecie zająć salę B, z tego co wiem, jest wolna do końca tygodnia - poinformowałam ich.
Chłopak wyciągnął biedną Violę z klasy, oboje od razu zabrali się za swoje zadanie, spodobało mi się to.
Następna podeszła Rozalia, sprawiała wrażenie jeszcze bardziej zmotywowanej od swoich poprzedników. Jej mina mówiła „I tak się zgodzisz, więc darujmy sobie resztę.”. Westchnęłam jak najciszej i spytałam:
- Czego chcesz?
- Po pierwsze uprzejmości, a po drugie mam fantastyczny pomysł. - Spojrzała na mnie podekscytowana.
- Aha, to na jaki pomysł wpadła moja ukochana przyjaciółka? - dopytałam z lekkim sarkazmem.
- Pomyślałam sobie, że chłopcy muszą jakoś wyglądać na scenie, powinni mieć jakiś charakterystyczny styl. Dlatego pomyślałam, że razem z Leo możemy uszyć dla nich stroje.
- Taa, a ja dam ci budżet, który przeszalejesz w kilka sekund. - Zmierzyłam ją sceptycznym spojrzeniem.
- Nieprawda, Leo dostał ostatnio nową dostawę różnych tkanin, mogę coś od niego pożyczyć - oburzyła się.
- Ok, niech będzie. Podlicz, ile materiału mu zabierzemy, a potem zwróć mu wszystkie straty.
- Dziękuję, jesteś cudowna. - Rzuciła mi się na szyję.
- Yhm, tylko nie zmarnuj wszystkiego, bo sama będziesz musiała za to zapłacić - mruknęłam.
- Dobrze, dobrze, potem powiem ci o wszystkim. - Wybiegła z telefonem przy uchu, biedny Leo.
Następna w kolejce była Peggy, zaczynałam się już odrobinę irytować tymi wszystkimi pytaniami. Zwłaszcza, że akurat teraz miałam robić coś o wiele ważniejszego, niech to!
- Renn, chciałabym, abyś odpowiedziała mi na kilka pytań. - Podstawiła mi dyktafon pod nos.
- Może później, jestem teraz zajęta. - Spróbowałam ją wyminąć.
- Jasne, już ja cię znam, uciekniesz mi i nici z mojego artykułu. - Zagrodziła mi drogę.
Sapnęłam zniecierpliwiona.
- Odpowiedz mi na kilka pytań i już - dalej mnie namawiała.
- Nie mam na to czasu, muszę iść na spotkanie z zespołem. - Kolejny raz chciałam ją ominąć.
- Dobra, pomogę ci z reklamą.
- Co takiego? - Zaskoczona odwróciłam się w jej stronę.
- Mam znajomego, który ma drukarnię i niezłą siatkę informacyjną. To co? - Pomachała mi dyktafonem przed twarzą.
- Niech ci będzie - prychnęłam.
- Świetnie, w takim razie widzimy się jutro na długiej przerwie. - Szkolna dziennikarka uśmiechnęła się przebiegle.
- Obyś się nie wycofała ze swojej propozycji po zakończeniu wywiadu - ostrzegłam ją.
- Zawsze dotrzymuje słowa - powiedziała poważnie.
- Ok, porozmawiaj z Alexym i Violettą, są teraz w...
- Sali B - dokończyła za mnie. - Słyszałam jak rozmawialiście.
Peggy straciła mną zainteresowanie i wyszła na hol. Zrobiłam pełną pogardy minę, jak można być tak wścibskim?! Ta dziewucha jest za bardzo zafiksowana na punkcie swojej gazety.
Przeszłam obok biurka nauczyciela, chwyciłam za klamkę i po raz kolejny dzisiaj zostałam zatrzymana przez kogoś. Teraz był to pan Farazowski.
- Cieszy mnie wasze zaangażowanie. - Posłał mi delikatny uśmiech. - Miło widzieć jak cała klasa ciężko pracuje.
- Tak, ciesze się, że nasz pomysł zyskał taką popularność i kilka nowych rąk do pracy - powiedziałam przybierając grzeczny ton.
- Kiedy opowiadałaś o tym wszystkim, przypomniałem sobie o czymś, co może ułatwić waszą pracę.
- Naprawdę? Co to takiego? - spytałam zaskoczona.
- Mówiłaś, że trzeba przygotować piwnicę, że potrzebujecie sceny, kulis, nagłośnienia i oświetlenia. - Wykonał nerwowy ruch dłońmi.
- Racja, zamierzaliśmy to wynająć, a kulisy stworzyć sami. Co prawda, obciążymy trochę budżet, ale...
- Właśnie o tym mówię! - przerwał mi z zadziwiającym ożywieniem. - Grono pedagogiczne i szkoła nie mogą zaoferować pieniędzy, ale mogą udostępnić wam szkolny sprzęt. Scena, głośniki, reflektory, wszystko jest na miejscu. Wystarczy to ustawić.
- To fantastyczna wiadomość - przyznałam nauczycielowi rację. - Do zrobienia zostaną tylko kulisy, które są tanie w wykonaniu. Dzięki temu możemy przeznaczyć większość pieniędzy na inne rzeczy. - Z każdym słowem przekonywałam się do tego coraz bardziej.
- Yhm, wystarczy, tylko znaleźć kogoś do pomocy i wszystko poustawiać.
- Tak zrobię, jak tylko kogoś znajdę, od razu się z panem spotkam i ustalimy szczegóły. - Grzecznie skinęłam głową na pożegnanie i wyszłam nareszcie na korytarz.
Na holu kręciło się o wiele więcej osób niż ostatnio, to pewnie dlatego, że pogoda nareszcie zaczęła się psuć. Spokojnie ruszyłam do piwnicy, spóźniona już o kilka minut, jeszcze kilka nie przeszkodzi.
- Zamyślona dziewczyno, skup się. - Ktoś machnął mi ręką przed oczami.
Spojrzałam w lewo, właścicielem ręki okazał się Armin.
- Hejka, chciałeś coś? - spytałam lekko rozkojarzona.
- Taa, wołałem cię chyba z trzy razy. Mogłabyś czasem przestać bujać w obłokach - zamarudził.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. - Zrobiłam minę niewiniątka. - A tak poza tym, czego chcesz?
- Opowiadałaś, że potrzebny wam perkusista.
- Tak, znasz kogoś takiego? - Spojrzałam na niego z ciekawością.
- Myślałem o sobie - powiedział urażony.
- O, nie wiedziałam, że umiesz grać na perkusji. W ogóle nie wiedziałam, że grasz na czymś innym niż konsola. - Uśmiechnęłam się zadziornie.
- Ej! - oburzył się. - Gram też na kompie.
Powiedział to tak poważnym tonem, że nie wytrzymałam i zaśmiałam się. On też.
- Uznajmy, że wierze - wysapałam próbując się opanować. - Ok, w takim razie przydasz się nam - powiedziałam już spokojniej.
- Spoko, mogę przynieść swój sprzęt, a wtedy to obgadamy z chłopakami. - Uśmiechnął się przyjaźnie.
- Jak chcesz, pomóc ci ze sprzętem?
- Nieee, dam sobie radę. - Machnął lekceważąco ręką.
- Na pewno? Perkusja jest dosyć ciężka i... - zaczęłam zatroskana.
- Nie martw się, mam swoje sposoby.
- Ale...
- Renn. - Uciszył mnie gestem. - Wyluzuj, dam sobie radę. Spotkamy się w piwnicy za godzinę. - Pomachał mi na odchodne, potem pobiegł do wyjścia.
Nareszcie dotarłam do piwnicy, byłam już okropnie spóźniona. Weszła do naszej prowizorycznej sali prób, po usunięciu pudeł i gratów zrobiło się tu pusto, za pusto. Chłopcy siedzieli na prowizorycznej sofie zrobionej ze starych materaców gimnastycznych. Dyskutowali, chociaż to rudzielca słychać było najbardziej.
- O, nareszcie. Co tak długo Kopciuszku, zgubiłaś pantofelki? - zapytał jadowicie.
- Dopadło mnie kilku książąt - syknęłam złośliwie.
- Błagam, nie zachowujcie się jak dzieci, mamy coś do obgadania - upomniał nas Lysander.
- Hej, jeszcze nic nie zrobiłam! - krzyknęłam urażona.
- Oprócz spóźnienia się kilkanaście minut - dodał sarkastycznie rudzielec.
- Ludzie, musimy ustalić kilka ważnych rzeczy - przypomniał nam Sam.
Lysander błyskawicznie się z nim zgodził.
Rudzielec westchnął zrezygnowany.
Chrząknęłam i przybrałam rzeczowy ton:
- Spóźniłam się, ponieważ musiałam pozałatwiać kilka innych spraw, związanych z koncertem. - Spojrzałam w złośliwe brązowe oczy. - Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zebrałam cały zespół, chyba. - Uśmiechnęłam się triumfalnie. Ku mojej satysfakcji rudzielec zamknął swoją gębę i dał się wypowiedzieć innym.
- Znalazłaś perkusistę i basistę? - zapytał z niedowierzaniem Lysander. - Kto to?
- Armin zgłosił się jako perkusista i za godzinę przyjdzie tu ze sprzętem...
- Zwariował? Perkusja jest za ciężka, będzie się musiał cofać kilka razy! - przerwał mi Sam.
- Też mu to mówiłam, ale stwierdził, że da sobie rade sam. - Wzruszyłam ramionami.
- Dobra mamy perkusistę, a basista? - Lysander spojrzeniem dał mi znak bym zakończyła wątek.
- Basista jest oczywisty. - Odwróciłam się do swojego przyjaciela. - Ty. - Pokazałam na niego palcem.
Wszyscy osłupieli.
- Co? - zapytali na raz wszyscy trzej.
- Basistą zostanie Sam - powtórzyłam akcentując każde słowo.
- A-ale, Rena, ja nie grałem od co najmniej roku. To niemożliwe - powiedział lekko drżący głosem, zestresował się.
- Sam, Sam, Sam - westchnęłam. - Ty wiesz i ja wiem, że to bujda. Nadal potrafisz grać, nadal wychodzi ci to świetnie i na bank przyjechałeś tu ze swoim sprzętem. - Poklepałam go po ramieniu. - Oboje wiemy, że spróbowałbyś jeszcze raz, i że tego chcesz - dodałam szeptem.
W jego oczach pojawiły się figlarne iskierki.
- Chcesz spróbować - stwierdziłam z szerokim uśmiechem.
- Yhm, mogę zagrać, ale muszę znaleźć bas.
- No widzisz, jak chcesz to potrafisz. - Oparłam się o jego ramię. - Obgadajcie to, a ja pójdę poszukać Armina. - Odwróciłam do wyjścia. - A tak poza tym, obiecałeś, że zrobisz dla mnie wszystko. - Puściłam do bruneta oczko.

Sam
Zostałem rzucony na pożarcie, zaszantażowany emocjonalnie i pozostawiony sobie samemu. Moja oprawczyni wyleciała z piwnicy jak radosny skowroneczek, a ja musiałem zostać w środku. Usłyszałem za plecami, złośliwy rechot Kastiela. Odwróciłem się do niego z miną skazańca. Bad boy zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Zostawiła cię - powiedział ze śmiechem. - Wrobiła i zostawiła!
Zrobiłem minę w stylu „No co ty nie powiesz?”. Usiadłem na ziemi, na przeciwko reszty. Zapadła niezręczna cisza.
- Sam, od kiedy grasz? - spytał w końcu Lysander.
- Z pięć lat - mruknąłem.
- Grałeś już przed publicznością?
- Pewnie, w gimnazjum należałem do pewnego zespołu, z którym zagrałem kilka koncertów. Można powiedzieć, że mieliśmy powodzenie. - Uśmiechnąłem się krzywo.
- Jak się nazywaliście? - spytał znudzonym tonem rudzielec.
- Raczej nie skojarzycie. - Przeczesałem włosy dłonią. - REM.
Kastiel się zawiesił, próbując skojarzyć nazwę. Za to Lysanderowi opadła szczęka.
- Ty, grałeś w zespole Tytanii - powiedział dziwnie drżącym głosem. - Grałeś z NIĄ!
No pięknie, trafił mi się kolejny fan.
- I jak było? Dobrze się z nią pracuje? - dopytywał zaciekawiony.
- Była strasznie wymagająca, ale to dzięki niej usłyszeli o nas - odpowiedziałem melancholijnie.
- Umiesz grać - stwierdził Kastiel.
Zaśmiałem się

Renn
Wyszłam ze szkoły na świeże powietrze. Postanowiłam poczekać na Armina na parkingu. Ktoś nadbiegł za mną, chwycił mnie za rękę i zaciągnął z powrotem do szkoły. Było to tak szybkie, że nie zorientowałam się nawet, kiedy wepchnięto mnie do klasy. Oszołomiona spojrzałam przed siebie, Roza.
- Renn, mam dla ciebie dobre wieści - oznajmiła radośnie, jak dla mnie za radośnie.
- Porwałaś mnie - powiedziałam oburzona.
- Oj tam, zaraz porwałam. - Machnęła lekceważąco ręką. - Ja po prostu... Pożyczyłam cię na chwilkę bez pytania. - Wyszczerzyła się.
- To się właśnie nazywa porwanie - odparowałam jej z kamienną twarzą.
- Porwanie, pożyczka, nie ważne. Mam dla ciebie świetne informacje. Zadzwoniłam do Leo i obgadałam sprawę ze strojami. - Prawie skakała z podekscytowania.
- Aha.
- Postaraliśmy się wyliczyć koszty, jak kazałaś - trochę zmarkotniała. - Wyszła nam całkiem przyzwoita sumka.
- Zdefiniuj słowo „przyzwoita” - mruknęłam.
- Proszę bardzo. - Podstawiła mi telefon pod nos. - Przyzwoita?
Przeczytałam ceny i nazwy materiałów, a na końcu zobaczyłam koszt ogólny.
- Jest do przyjęcia, jak na ciebie. - Spojrzałam na nią. - Chciałaś coś jeszcze? Bo mam coś do zrobienia.
- No właśnie do tego zmierzałam. Leo ma na zbytku dwie bele czerwonego materiału. Zaoferował, że może mi je oddać, ale ja ich nie potrzebuję. - Uśmiechnęła się do mnie chytrze. - Ale tobie mogą się przydać. Wpadłam na pomysł zrobienia z nich kulis.
- Nieźle - pochwaliłam ją z uznaniem.
- Do tego nic nie kosztują.
- Coraz więcej plusów - Uśmiechnęłam się w ten sam sposób, co ona. - Na kiedy będziesz w stanie to przynieść?
- Mogę nawet dzisiaj.
- Ok, umówmy się tak, że zostawisz je gdzieś w piwnicy. Ja zajmę się resztą.
- Nie ma sprawy.
Roza rozmawiała ze mną jeszcze chwilę, próbując opisać wstępne koncepcje strojów. Jej starania spełzły jednak na niczym, ponieważ rozumiałam co drugie słowo. Wtedy zamiast o ciuchach przyjaciółka, zaczęła na mnie marudzić. Przez te pogaduszki spędziłam kwadrans w nie tym miejscu, gdzie powinnam. Na koniec dowiedziałam się, że Alexy mnie szukał, więc poszłam się z nim spotkać, kompletnie zapominając o Arminie i perkusji.
Alexy i Violetta zajęli salę B, tak jak ich o to poprosiłam. Przez cały czas pracowali bardzo ciężko, co stwierdziłam po trzech gotowych już prototypach. Po trzech zajebiście dobrych prototypach.
- Siemanko, przyszłaś popodziwiać naszą pracę? - Alexy pomachał mi zza stołu.
- Trochę. Wykonaliście świetną robotę! - pochwaliłam ich z aprobatą.
Uśmiechnęli się z satysfakcją, słysząc to, co powiedziałam.
- Ciesze się, że plakaty ci się podobają. - Violetta nerwowo bawiła się kosmykiem swoich włosów.
- Są świetne. - Położyłam jej rękę na ramieniu.
Spojrzałam na wszystkie trzy propozycję. Pierwszy był dość mocny i mroczny. Przedstawiał upiornie uśmiechniętą dynię, nawiązanie do Halloween, po prawej stronię, obok dyni stała gitara. Nie byle jaka gitara, przypominała ona topór zachlapany krwią. Po lewej stronie stała fioletowa, cała umorusana perkusja z bębnami i talerzami, po których ciekły strugi zielonej mazi. Tło było o barwi ciemnego fioletu pomieszanego z czernią. Rogi plakatu były tak ciemne, że w porównaniu z nimi dyniowa głowa, wyglądała jak pochodnia. Wszystko zwieńczał fioletowy napis, który sprawiał wrażenie spływającego na całość.
Druga propozycja wyglądała zupełnie inaczej. Ten plakat stawiał na minimalizmy i porosty przekaz, mimo to przykuwał wzrok. Tło było całkowicie czarne, a na nim cztery postacie muzyków. Zielony piosenkarz, czerwony i żółty gitarzysta oraz niebieski perkusista. Nad wszystkim był wielki neonowo-zielony napis.
Ostatnia propozycja wyglądała podobnie, ale czuć było od niej inny charakter. Tło ponownie zostało pomalowane na czarno, tylko w jednym miejscu, po lewej stawało się neonowo-fioletowe, niby reflektor. W tym świetle widniała ciemna sylwetka grająca na gitarze. Z boku po prawej widniały trzy kleksy: duży fioletowy, średni pomarańczowy i mały zielony. To właśnie w nich umieszczono ważne informację.
- Teraz trzeba wybrać najlepszy. - Alexy klepnął mnie w plecy. - To co, który jest najlepszy?
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Znasz się na tym wszystkim lepiej od nas, chyba najlepiej ze wszystkich. Dlatego to ty powinnaś wybrać plakat - wytłumaczyła mi Violetta.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam jeszcze raz na pracę, tym razem oceniając ich funkcjonalność. Pierwszy był okropnie dobry, ale zbyt ciężki dla tematyki koncertu. Jego treść mogłaby nie dotrzeć do docelowej grupy odbiorców. Drugi był zbyt oczywisty, takich plakatów jest na pęczki. Nie przyciągnie tutaj tłumów. Za to trzeci podobał mi się najbardziej, w pewien sposób łączył sztampowy pomysł z oryginalnym wykonaniem.
- Zdecydowanie ten. - Pokazałam na ostatni plakat.
- Ok, to teraz imiona. - Alexy mrugnął do swojej wspólniczki.
Dziewczyna wzięła kartkę z długopisem i spytała mnie:
- Kto będzie występować?
- Na pewno Kastiel z Lysandrem, Sam i prawdopodobnie Armin. - Wyliczyłam ich na palcach.
- Żartujesz? Mój brat? - Chłopak zaśmiał się. - Na czym on chcę grać?
- Jak to na czym? - spytałam zaniepokojona. - Mówił, że gra na perkusji.
- Pff, nie. Jedyna perkusja przy jakiej go widziałem to ta z... - Jego mina spoważniała. - Idiota! - krzyknął i wybiegł z klasy.
- Renn, mam zapisać Armina czy nie? - spytała zdziwiona dziewczyna.
- Wiesz co, lepiej tego nie rób - odpowiedziałam jej równie zszokowane i również wybiegłam z sali.
Pod piwnicą byłam kilka minut później, wpadłam do środka prawie zabijając się na schodach. Przed oczami stanęła mi jedna z najdziwniejszych scen. Armin z grą Guitar Hero, a obok niego perkusja z tejże gierki. Lysander, Kastiel i Sam patrzyli na niego jakby zwariował, a Alexy podobnie jak ja, przyglądał się wszystkiemu w ciszy.
- To świetny plan. Wybierzemy coś znanego i będzie ok - mówił z zapałem czarnowłosy.
- Żartujesz, tak? - spytał niezadowolony Sam.
- No weźcie, będzie fajnie!
- Jasne - prychnął Kastiel.
- To dobry plan, będziemy oryginalni.
- Nie - mruknął Lysander.
- Kiedy, Renn... - zaczął oburzony.
- Armin, nie możesz z nami zagrać. Potrzebujemy kogoś, kto gra na prawdziwej perkusji - przerwałam mu, starając się mówić jak najgłośniej.
- Właśnie, Renn ma rację - zawtórował mi Alexy. - Chłopakom jest potrzebny prawdziwy perkusista.
- Ale...
- Bracie, chodź tu, a granie zostaw specjalistą. - Chłopak chwycił swojego brata i wyprowadził go z piwnicy.
Zostaliśmy sami, bez perkusisty.
- Świetnie ci poszło Renn - zadrwił Kastiel.
- Spadaj - warknęłam na niego.
- No i zostaliśmy w punkcie wyjścia - mruknął Sam.
- Jesteś pewna, że spytałaś już wszystkich?
- Lysander, czy ty masz mnie za głupią? Ogłosiłam to przy całej klasie i nikt oprócz Armina się nie zgłosił.
Zapanowała cisza.
- Nataniel! - krzyknął nagle mój przyjaciel. - Nie było go tam, może on umie grać...
- Nie, nie umie - przerwał mu rudzielec.
- A TY skąd to wiesz? - spytałam podejrzliwie.
- Bo wiem.
- Ale może będzie chciał spróbować? Co ty na to? - Wokalista spojrzał na mnie.
- Cóż, to nasza ostatnia deska ratunku. Spróbuję go przekonać.
- Nie! Nie ma takiej opcji! Nie będę z nim grać. Jeżeli on tu przyjdzie, to ja odchodzę - oburzył się Kastiel.
- O nie, zostajesz! - warknęłam na niego.
- Nie będziesz mi rozkazywać. Mam już dosyć twojego rozstawiania nas po kątach! - Poszedł do wyjścia.
- Świetnie, w takim razie idź do innych i powiedz im, że zmarnowałeś ich czas.
Chłopak się zatrzymał.
- Nie możesz się już wycofać - ciągnęłam poważnym tonem. - Za dużo osób się za to zabrało, za daleko zaszliśmy.
- Spoko, żartowałem - westchnął. - Byle ktoś z krawacikiem nie przeszkodzi mi w koncercie.
- Nawet krawacik z pokoju gospodarzy? - dopytałam.
- Najwyżej go zabije. - Uśmiechnął się łobuzersko.
Wywróciłam oczami i wyszłam na poszukiwania Nataniela, chciałam to mieć już z głowy, żeby zakończyć cały ten cyrk. Oczywiście siedział w pokoju gospodarzy i ślęczał nad jakimiś papierami.
- Cześć Renn, jak tam prace? - zapytał nie odwracając wzroku od swojej kartki.
- Skąd wiedziałeś, że to ja? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Bo tylko ty jedna tak często tu przychodzisz. - Spojrzał na mnie z uśmiechem. - T-to znaczy... ja... - Zrobił się cały czerwony.
Zaśmiałam się cicho pod nosem.
- Wracając, co z koncertem? - powtórzył pytanie, starając się mówić jak najnaturalniej.
- Kiepsko. - Usiadłam na jednej z ławek. - Mamy plakaty, niedługo zaczniemy ustawiać sprzęt w piwnicy...
- To w czym problem? - przerwał mi.
- Brakuje kogoś, kto zagra - westchnęłam.
- Co?! - Podniósł się z wrażenia.
- No właśnie, to.
- Ale... Ale musi być jakiś sposób. Ilu ich jest?
- Trzech. Wokalista, basista i gitarzysta.
- To nie wystarczy? Ktoś śpiewa i ktoś gra.
- Nie ma ktosia, który wybiłby rytm, perkusisty. Widziałeś koncert bez perkusisty? - Zrobiłam kpiącą minę.
- Odpowiedź ma brzmieć „nie”?
Przytaknęłam.
- Więc przyszłaś tu po...?
- Nie masz może u siebie perkusji? - Zrobiłam słodkie oczka.
- Nie mam nawet trójkąta, a co dopiero perkusji - odpowiedział z przekąsem.
- A talent muzyczny? - spytałam z nadzieją.
- Serio? - Pokazał wymownie na siebie.
- A chęci?
- Renn odpuść sobie. Nie nadaję się do tego.
- No plis. - Podeszłam do niego ze wzrokiem zbitego pieska. - Ten jeden raz. Nie mamy nikogo innego, jesteś naszą ostatnią szansą.
- Kiedy ja nie umiem grać - próbował się bronić.
- Sam nauczy cię podstaw. - Zrobiłam jeszcze większe oczy.
- A perkusja? - zaczął panikować.
- Pożyczymy od kogoś - odparłam szybko.
- Dobra - poddał się. - Pod warunkiem, że nikt nie powie o tym moim rodzicom i Amber - powiedział poważnie.
- Masz to jak w banku - zgodziłam się bez wahania.
- Zrobię to tylko raz - ostrzegł mnie.
- Ten jeden raz nam wystarczy. - Uśmiechnęłam się.
Nagle rozdzwonił się mój telefon. Wyciągnęłam go i spojrzałam na wyświetlacz. „Stary Teatr”. Wyłączyłam przypomnienie.
- W takim razie idź do chłopaków, do piwnicy. Powiedz im o wszystkim i uważaj, żeby Kastiel cię nie zabił, a ty nie zabij jego. Potrzebni mi jesteście żywi - upomniałam go zbierając się do wyjścia.
- A co z tobą? - Spojrzał na mnie.
- Mam coś do załatwienia. Zobaczę się z wami jutro.
Wyszłam na korytarz. Oczywiście znając moją przypadłość i rozmach dzisiejszego dnia, nie obyło się bez niespodzianki w postaci Iris. Wyraźnie było widać, że na mnie czekała, nawet podskoczyła na dźwięk otwieranych drzwi. Stanęłam przed wyborem, albo ją zostawić albo samej zagadać. Mogłabym zrobić to pierwsze, ale po co?
- Chciałaś coś, Iris? - zagadałam do niej.
Wymamrotał coś pod nosem.
- Co? Niedosłyszałam.
- Chciałabym pomóc przy koncercie... Tylko, że nie za bardzo wiem jak. Wszyscy już się czymś zajęli i nic nie zostało. - Zarumieniła się. - Czuję się trochę bezużyteczna.
- Och, nie martw się tym, jest bardzo dużo osób, które nic nie robią - spróbowałam ją pocieszyć.
- Kiedy, ja chcę - powiedziała stanowczo.
- Słuchaj - przeciągnęłam samogłoski. - Skoro tak bardzo chcesz mi pomóc, to mogłabyś... Iść do Farazowskiego i podpytać go o scenę i tak dalej, a potem, jeśli chcesz, możesz porozglądać się za kimś z perkusją, jest nam potrzebna. To byłaby wielka pomoc. - Uśmiechnęłam się do niej.
- Ok, załatwię to za ciebie! - wykrzyknęła szczęśliwa. - A czemu ty nie możesz?
- Mam coś do załatwienia w sąsiednim mieście.
- O, w takim razie powodzenia - odpowiedziała nieco zmieszana.
- Dzięki, jak coś to dzwoń.
Pomachałam jej i pobiegłam dalej, aż w końcu wyszłam na świeże, jesienne powietrze. Na dziedzińcu stała jakaś małolata, chyba z gimnazjum. Miała blond włosy z różowymi końcówkami i wielkie niebieskie oczy, wyglądała jak laleczka. Wrażenie to było spotęgowane przez czarną sukieneczkę za kolana i czarne butki. Spojrzałam ukradkiem na telefon. Zdecydowanie nie chcę wiedzieć, co ona tu robi.
Zostawiłam dziewczynę i skierowałam się do mojego motoru, który grzecznie stał na swoim parkingowym miejscu. Odpaliłam to cudo i pojechałam do mojego miasta. Miasto było oddalone o półtorej godziny drogi. Choć trasa nie była wybitnie trudna (była prosta, dosłownie) to często zdarzały się na niej korki. Na szczęście mój zręczny motor przedarł się sprawnie przez ciągi aut i do przedmieść dotarłam w godzinę. Trzydzieści minut później znalazłam się blisko centrum.
Dojechałam na miejsce. Zatrzymałam się na wielkim parkingu, który był lekko zapełniony, ot kilka aut tu i tam. Kiedyś było tu zupełnie inaczej. Trzydzieści lat temu był to parking jednego z najlepiej prosperujących teatrów, niestety właściciel w tajemniczy sposób zbankrutował. Wszyscy artyści odeszli, ale budynek został, stał się smętnym pomnikiem minionych, złotych lat. Po kilku latach władzę miasta zorientowały się, że trzeba coś z tym zrobić. Budynek podupadł i stał się mieszkaniem dla kilkunastu bezdomnych. Wtedy pojawił się nasz „wizjoner”, Dez. Dez był prostym chłopakiem, który ledwo co skończył osiemnastkę i brzdąkał na gitarze, jako dziecko był wielkim fanem tego teatru (ponoć jego ojciec tam występował), dlatego postanowił wszystko ocalić. Dez był niezły w te klocki, zebrał kilku kumpli, którzy podzielali jego pogląd, a potem razem wykupili budynek na własność. Jak to zrobili? Nikt nie ma pojęcia, ale uratowali nasz dzisiejszy dom.
Sam budynek nie ma już takiego majestatu jak kiedyś. Piękne bielone ściany w całości oddano grafficiarzom, a oni zamalowali wszystko od fundamentu, aż po dach. Wyglądało to dosyć śmiesznie, wielki pstrokaty gmach z dużymi oknami, a w nim banda muzykujących szczeniaków. Dokładnie tak, całe wnętrze, czyli dwie wielkie salę, hol, stołówkę i kilka garderób, zostało przekazane w ręce młodych muzyków.
Podeszłam do drzwi, to tu umówiłam się z Vanessą.
- Reeeenuuuuś!!!
Usłyszałam tylko to, a w następnej chwili ktoś się na mnie uwiesił.
- Cześć Van - powiedziałam ze śmiechem.
Oderwała się ode mnie, otaksowałam ją wzrokiem. Dziewczyna nic się nie zmieniła, jej białe włosy uczesane były w dwie długie kitki, a duże niebieskie oczy rzucały błyski dookoła. Nie zmieniły się też jej zadarty nosek oraz wiecznie uśmiechnięte usta. Ubrała się dziś w różową bluzkę na ramkach i jasne jeansy. Znowu się do siebie nie dopasowałyśmy. Ja w czerni, ona w różu.
Niestety albo stety, ona i ja strasznie się różnimy. Vanessa jest jak różowe, uśmiechnięte słoneczko, które zaraża wszystkich pozytywnym myśleniem, a ja jestem jak czarna, trzeźwo myśląca chmura burzowa, która ściąga wszystkich ze świata marzeń na Ziemię. Dokładnie tak to działa, nasza przyjaźń to jeden wielki kontrast. Jakim cudem się trzymamy? Żadna z nas tego nie wie.
- Jak ja się ciesze, że tu jesteś!!! - pisnęła entuzjastycznie.
- Ja też się cieszę - zapewniłam z wielkim uśmiechem.
- Poza tym naprawdę przyda nam się pomoc, przyszło tylko kilka osób - wyżaliła się.
- Spokojnie, rozkręcą się, znasz ich. Dez porwie kilka osób, a za nimi pójdzie cały tłum - pocieszyłam ją. - Ile osób przyszło od nas? - spytałam autentycznie ciekawa.
- Ty i ja. Laeti ma dzisiaj randkę, Mat robi za nianie, Raph wyjechał do kuzynki na imprezę, Dorian uciekł na kolację rodzinną, a z Samem nie mogę się skontaktować od czasu jego powrotu.  - Wyliczyła wszystkich na palcach.
- Kiepsko, liczyłam, że bardziej się postarają. Chociaż Samowi sama zawaliłam cały tydzień, chciał żebym zorganizowała koncert w naszej szkole, a ja kazałam mu zagrać na basie. Wyobrażasz to sobie, minęło kilka dni od kiedy przyjechał i już karze rozstawiać mi innych po kątach. Bezczel - wypaplałam na jednym wdechu.
- Cooo?!?!?! Sam wrócił na dobre?!?!?! I jest u ciebie w szkolę?!?!?! A ty mi nic nie powiedziałaś?!?!?! - wykrzyczała oburzona. - Jak mogłaś?!?!?!
- Daj spokój przecież i tak miałyśmy się dzisiaj spotkać, co to za różnica? Kilka dni w tą, czy tamtą. - Wzruszyłam ramionami.
- Kilka dni to BARDZO dużo! - wytknęła oburzona. - Jak mogłaś Renn. Moja jedyna przyjaciółka zataiła taką rewelację. Jak mogłaś, po tylu latach... - zaniosła się udawanym płaczem.
- Tak, tak, jestem czystym złem. Chodź, bo jeszcze posprzątają za nas. - Poklepałam ją po plecach.
- Oki - powiedziała radośnie i niczym pięciolatka pociągnęła mnie do środka.
W środku Starego Teatru też niewiele ostało się z jego chwalebnych lat, wszystkie ściany umazano graffiti, a z podłogi zniknęła elegancka posadzka i został szary beton. Nad wejściem w głąb budynku zrobiono balkon, do którego prowadziły dwie pary schodów, z lewej i prawej. Wszystko to prowadziło do bufetu, gdzie można było coś przekąsić. Bufet był otwarty dla każdego, goście płacili, a występujący mieli wszystko za darmo. To nas jednak nie interesowało, weszłyśmy dalej w głąb. Prosty korytarz zaprowadził nas do dwóch wielkich, drewnianych drzwi, za nimi znajdowały się salę. Pierwsza, ogromna z wielką nowoczesną sceną oraz innymi nowatorskimi ustrojstwami. Sala nazwana był Siedzącą, ponieważ zostawiono w niej stare krzesła teatralne. Druga sala była podobnej wielkości, z gorszym wyposażeniem i nie tak rozbudowaną sceną. Tę przezwaliśmy Barową, ponieważ zainstalowano w niej wielki bar i kilka stołów z ławkami.
Weszłyśmy do sali Siedzącej, w okół kręciło się kilka osób, które odkurzały całe pomieszczanie. Zabrałyśmy się do pracy. Deza nigdzie nie było widać, ale to dobrze, był tak samo gadatliwy jak Vanessa, dwóch takich to zdecydowanie za dużo. Paplałam z moją najlepszą przyjaciółką przez cały czas, wtedy kiedy odkurzałyśmy siedzenia, czyściłyśmy scenę i w momencie zbierania kurzów. Oczywiście praca nie obyła się bez siników, moich siniaków. Van raz mnie oblała, nie zliczę ile razy dostałam trzonkiem mopa, na nogę spuszczono mi jeden z małych poręcznych odkurzaczy, ale najgorsze był upadek z drabiny podczas zbierania kurzy. Przez to ja i Van wzbudzałyśmy ogólny śmiech wśród naszych młodszych, nieznajomych towarzyszy.
W końcu koszmar się skończył, usiadłyśmy na parę minut w bufecie. Dez kazał wystawić dla wszystkich małą kolację. Nadal paplałyśmy o mało poważnych rzeczach, ale od słowa do słowa, jakoś tak weszłyśmy na temat organizacji całego koncertu.
- W tym roku Dez postanowił zrobić koncert swoich wspomnień, w końcu to już piętnasta rocznica - rzuciła Vanessa z pełną buzią. - Zatęsknił za starszymi, a młodzi go wkurzają, stąd pomysł na koncert bitwy pokoleń.
- Czyli młodsi kontra my. Rozumiem, ale jak to ma dokładnie wyglądać? - Ugryzłam spory kawałek kanapki.
- No wiesz, całość będzie trwać trzy cztery godziny. Szczeniaki dostaną więcej czasu od nas, takie ułatwienie, żeby nie płakali. Niestety my zostaniemy ograniczeni liczbą śpiewanych piosenek. Możemy zaśpiewać tylko do sześciu kawałów, w tym piosenkę Halloweenową. Nieźle to wymyślono, co nie?! - Puściła do mnie oczko, chwytają kubek soku.
- Czyli Dez chcę byśmy skopali sobie tyłki na scenie. Ilu ludzi wy tu chcecie sprowadzić?
Vanessa siorbnęła głośno i przeciągle, co miało znaczyć „DUŻOOO”.
Znowu odbiegłyśmy od tematu i pogadałyśmy o czymś innym, musiałam opisać jej moje ostatnie przygody oraz wszystkie newsy odnośnie Sama. Nasza rozmowa trwałoby o wiele dłużej, ale musiałyśmy się rozejść do domów. Oczywiście obiecałam, że jutro znowu przyjadę by pomóc przy dekorowaniu.
Droga do domu zajęła mi więcej czasu. Pod dom zajechałam dopiero o dwudziestej trzeciej. Odstawiłam swój motor do garażu i poszłam do domu. Nie zdążyłam sięgnąć kluczy, kiedy odezwał się mój telefon. Dzwoniła Iris.
- Tak? - Przyłożyłam telefon do ucha.
- Hej, nie przeszkadzam ci? - zapytała zmieszana.
- Nie, no co ty. - Zaczęłam szukać w torbie kluczy, było to dosyć ciężkie, ponieważ robiłam to lewą ręką.
- Jest już późno, myślałam, że śpisz...
- Jak słychać jestem na nogach. - Sięgnęłam kluczę i w końcu wcisnęłam je w zamek.
- Aha, w takim razie mam dla ciebie kilka dobrych nowin - oznajmiła radośnie.
- Ok, mów. - Przekręciłam klucz.
- Pan Farazowski załatwił wszystko, co było potrzebne do piwnicy. Kastiel i Nataniel na szczęście się nie pokłócili, a Kim zgodziła się pożyczyć perkusję od swojego kolegi...
- Świetnie - wtrąciłam się. - Możemy zaczynać próby.
- Do tego Rozalia przyniosła dwie bele czerwonego materiału. Wracając do piwnicy, pan Farazowski powiedział, że możemy jutro z rana wszystko poustawiać. Spotkamy się z nim o szóstej rano, przyjdziesz? - zapytała zatroskana.
- Pewnie! - Weszłam na korytarz. - Jesteś cudowna, dzięki tobie posunęliśmy się o wiele dalej naprzód. Jutro przyjdę na pewno - oznajmiłam zdecydowanie.
- Ok, dobranoc. - Rozłączyła się.
Schowałam komórkę. Zwaliłam swoje buty w korytarzu, kurtkę porzuciłam przy blatach kuchennych, a torbę postawiłam na stolę jadalnym. Położyłam się na kanapie i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

***

Takie spóźnienia to jeszcze nie było. Bardzo was przepraszam za aż TAKIE spóźnienie się z rozdziałem. Mam nadzieje, że już się to nie powtórzy, ale żeby nie było mam wytłumaczenie. Mój stan fizyczny był nie najlepszy i przez kilka dni nie mogłam nawet podejść do komputera, tak że 16-tego była w całkowitej D jeśli chodzi o pisanie. Mam nadzieje, że mi to wybaczycie i chętnie przyjmeicię ten rozdział. Wiem też, że wybiła nam magiczna liczba 10000 tysięcy wyświetleń!!!. Serdecznie za nią dziękuję (potraktujcie ten rozdział jako spóźniony prezent ;) ) i do zobaczenia w kolejny (punktualnym) rozdziale.
Szablon wykonała Domi L