sobota, 22 grudnia 2018

Rozdział 44

Peggy wykonała świetną robotę podczas gromadzenia informacji o naszej przyszłej koleżance. Co prawda nie poznaliśmy jej imienia, ani nazwiska, ale wiedzieliśmy o tym, że jej ojciec jest biznesmen, który często zmienia swoje miejsce zamieszkania z powodu pracy oraz że nasza nowa znajoma podróżowała po całym świecie. Nie mam nic więcej do dodania poza jednym, nasza koleżanka zapowiada się na bardzo interesującą osobę i nie mogę się doczekać, kiedy poznamy ją osobiście. Jestem pewna, że prawie cała nasza klasa czeka na przyszły poniedziałek jak nigdy wcześniej.
Oczywiście przed poniedziałkiem czeka nas weekend, a ten będzie bardzo interesujący dla mnie i Sama. Zapytacie się, dlaczego? Otóż Van zaprosiła nas na imprezę w „starym stylu”, czyli kameralne pogaduszki ze znajomymi lekko zakrapiane alkoholem. Zgodziliśmy się na nie od razu, w końcu miło będzie zobaczyć naszą starą ekipę i porozmawiać o rzeczach, które ostatnio nas spotkały. Dawno tego nie robiliśmy, czuję, że będziemy się naprawdę świetnie bawić.
Impreza miała być w Starym Teatrze w sobotę wieczorem. Jednak najpierw musieliśmy zrobić zakupy, może Dez dał nam Teatr, ale nie zamierzał pomóc nam z zaopatrzeniem. Sam i ja postanowiliśmy pojechać do miasta jego samochodem i po drodze wpaść na bazar. Tym zajęłam się ja, bo kto inny, prawda? Wysiadłam z auta i szybko kupiłam wszystko, co było nam potrzebne, czyli dużą ilość chipsów i kilka piw, dla Sama specjalnie wybrałam piwo bezalkoholowe, żeby on też mógł sobie trochę poużywać tej nocy, albo chociaż udawać, że to robi.
- Jestem! - Wsiadłam do samochodu i rzuciłam zakupy na tylne siedzenia.
- Znalazłaś wszystko, co chciałaś? - zapytał przyjaźnie. Po jego twarzy widać było, że czuję się lepiej niż zwykle, pewnie cieszy się na nasze spotkanie. Pewnie wszyscy się cieszą.
- Tak. - Uśmiechnęłam się szeroko i zapięłam pas.
Ruszyliśmy w stronę naszego miasta, po godzinie z kawałkiem byliśmy już na miejscu. Stary Teatr wydawał się strasznie cichym i ponurym miejscem, kompletnie różnym od tego, w którym ostatnio grałam koncert Halloweenowy. Można powiedzieć, że teraz sam przypominał miejsce z horroru. Podążając za zapalonymi lampami dotarliśmy do Sali Barowej, która rozświetlona została ciepłym światłem lampek ledowych, które musiał zawiesić ktoś od nas.
- Spóźniliście się! - krzyknęła na nas obrażona Vanessa i rzuciła nam oskarżające spojrzenie.
- Korki - odpowiedzieliśmy z Samem jednocześnie, a na naszych twarzach pojawił się ten sam przepraszający grymas.
- Jasne. - Van przypominała rozwścieczonego króliczka, wyglądała bardziej rozkosznie niż groźnie. - Ciesze się, że was widzę! - krzyknęła radośnie i rzuciła się nam na szyję.
Ze śmiechem ją przytuliliśmy.
Van jak zwykle była cała w różu, tym razem zdecydowała się na śliczną sukienkę za kolano, która bardzo kojarzyła mi się z sukienką dla laleczki, do tego założyła grube rajstopy z wzorem w cukierki i śliczne białe kozaczki obite ciepłym futerkiem. Jej dwa wielkie kucyki były spięte przy pomocy gigantycznych frotek, oczywiście różowych.
- Kogo moje śliczne oczy widzą. - Dorian szarmancko oparł się o framugę.
- Hej. - Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- Cześć, stary. - Sam przybił z nim piątkę. - Kopę lat.
- Ano, tak się złożyło. - Uśmiechnął się szelmowsko.
Jak zwykle jego ciemne włosy były w nieładzie i przysłaniały mu jedno oko. Natomiast strój kompletnie różnił się od tego na koncercie, chłopak miał na sobie dobrze dopasowane spodnie i zwykłą białą koszulkę, a na nią założył czerwoną koszulę w kratę. Mimo to, nieważne w co Dorian się przystrajał, on zawsze wyglądał bosko, taki już jego dar.
- Renuś! - Laeti zamknęła mnie w niedźwiedzim uścisku. - Tak bardzo się stęskniłam. - Zrobiła minę jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Ja też. - Oddałam jej uścisk.
- Samuś! - Zaraz potem dziewczyna przytuliła się do mojego najlepszego przyjaciela.
- Cześć, maleńka. - Chłopak bez trudu podniósł ją i delikatnie ucałował jej policzek.
Dziewczyna w ogóle się nie zmieniła, standardowo uczesała swoje granatowe włosy w wysoki kucyk, najwyraźniej ten kolor jeszcze jej się nie znudził, i nawkładała do niego pełno kolorowych spinek, wsuwek i innych duperelów. Na szczęście jej strój był inny niż zazwyczaj, moja przyjaciółka zrezygnowała z dużego dekoltu na rzecz czarnego sweterka, który ładnie opinał jej kształty. Do tego ubrała materiałowe, ciemne spodnie z ładnym złotym paskiem, ale to nie wszystko, ponieważ dla dopełnienia kreacji założyła lakierowane botki na obcasie. Boże, gdybyście widzieli ten obcas, jak nic ponad dziesięć centymetrów.
- A gdzie Mat i Raph? - zapytałam i rozejrzałam się po sali w ich poszukiwaniu.
- Poszli do sklepu po zaopatrzenie - odpowiedziała szybko Vanessa, która zaczęła grzebać coś przy miskach i kubkach.
- Kupiliście coś, prawda? Prawda? - Laeti spojrzała na nas wyczekująco.
- Oczywiście, że tak, za kogo nas macie? - Sam uśmiechnął się krzywo i uniósł wysoko w górę torbę z naszym prowiantem.
- Super. - Dorian zręcznym ruchem zabrał ją od niego i rzucił Van, która, o dziwo, ją złapała. Całe szczęście, inaczej nasze piwo by przepadło.
- Dobra robota, wy zawsze wiecie, czego mi potrzeba. - Uśmiechnęła się wesoło i wyciągnęła jedną z największych paczek chipsów jaką kupiliśmy.
Zabraliśmy się do pracy, ja, Laeti i Van porozdzielałyśmy jedzenie i ustawiłyśmy je na stole razem z alkoholem. W tym czasie chłopcy dostawili jeszcze jeden stół i dwie ławki, aby każdy z nas mógł usiąść przy stole.
Kiedy skończyliśmy to robić do środka weszli Mat i Raph, kolejno perkusista i drugi gitarzysta REM-u. Chłopcy byli mocno zmarznięci, a zamiast zwykłych przekąsek przynieśli nam trzy duże pizzę i jakieś gazowane napoje oraz sok.
Mat był strasznie wysoki i chudy, taka tyczka. Jego blond włosy zawsze były krzywo przycięte, a pod szarymi oczyma widać było spore worki. Wszystko dlatego, że sam zajmował się siódemką swojego młodszego rodzeństwa, mamą, która chorowała już od kilku lat na jakąś paskudną chorobę i jednocześnie chodził do jednej z bardziej wymagających szkół oraz pracował dorywczo. Ten człowiek zna się na wszystkim, podczas gdy jego ojciec pracuję za granicą, żeby utrzymać rodzinę, on, całkiem sam zajmuję się domem, gotuje, naprawia wszystkie usterki, a jego średnia zawsze utrzymuje się na poziomie co najmniej pięć i jedna dziesiąta. Mimo to w jego rodzinie się nie przelewa, nic więc dziwnego, że chłopak ubrał się  dzisiaj w wyblakłą, zgniłozieloną bluzkę z długim rękawem i zwykłe sprane jeansy, a na nogi założył wysłużone buty zimowe, które przeżyły już dwie zimy, jak nie więcej. Mat ma w życiu ciężko, ale zawsze pozostaje miłym, kulturalnym i pomocnym człowiekiem w stosunku do innych.
Za to Raph był z kompletnie innej bajki, jego rodzice nie zarabiali kokosów, ale mogli pozwolić swojemu synowi na całkowitą samowolkę, którą to chętnie wykorzystywał. Życiem tego faceta były imprezy, jedna w tygodniu to absolutne minimum. Za to szkoła to jedno z najgorszych utrapień jego złotego życia, nic więc dziwnego, że Raph poszedł po najmniejszej linii oporu i wybrał zostanie mechanikiem samochodowym, przynajmniej to, w jakimś stopniu, go interesuję. O tak, ten chłopak posiada, tylko trzy umiejętności naprawianie aut, granie na gitarze i możliwość picia do białego rana. Lubi też przebywać na siłowni, dlatego wygląda jak wielka góra mięśni, jestem pewna, że wielu ludzi chciałoby mieć tak wyrzeźbione ciało jak on. Jego kwadratowa szczęka i ostre rysy twarzy nadają mu wygląd prawdziwego rozrabiaki, a dwudniowy, ciemny zarost i całkowicie ogolona głowa, tylko potęgują to wrażenie, tylko w tych zielonych oczach widać, że ten gość potrafi być dobrym kumplem. Mówię to zupełnie poważnie, Raph zawsze pomagał nam w potrzebie, nawet jeśli organizowaliśmy jakiś szalony i niebezpieczny plan on stał za nami murem. Ten facet jest też bardzo odporny na zimno, dla przykładu dzisiaj ubrał się w lekki podkoszulek bez rękawów, zwykłe, workowate, czarne spodnie i trampki. Pomimo, że śnieg i temperatura dają się we znaki znacznej większości naszego region. Wariat z niego, co nie?
- Kocham was! - Van szybko do nich doskoczyła i wyrwała im pizzę z rąk. - Jesteście najcudowniejszymi, najlepszymi kumplami, jakich mogłabym kiedykolwiek mieć. - Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Przekupka - zażartował cicho Dorian, a Sam zaśmiał się pod nosem na ten dowcip.
- Mat, Raph! - Rzuciłem się im na szyję, tak dawno się nie widzieliśmy.
- Cześć, wariatko, jak tam życie? - zapytał Raph swoim donośnym i radosnym głosem.
- Świetnie - opowiedziałam energicznie.
- Dobrze wyglądasz - pochwalił mnie po przyjacielsku Mat.
- Ty też.
- Jasne, czuję się jak młody bóg - zaśmiał się ponuro.
- Mogło być gorzej. - Puściłam mu oczko.
Potem całą trójką wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
- Witam panów - powiedział do nich Sam, był przy tym bardzo oficjalny.
- Siema, stary. - Raph przybił z nim piątkę.
- Widzę, że jesteśmy w pełnym składzie. - Mat uścisnął z brunetem ręce.
- Na to wygląda. - Sam robił minę jakby właśnie znajdował się w niebie, cóż, w końcu byliśmy tu wszyscy razem, prawda?
- Super, fajnie, skończyliście wymieniać te swoje uprzejmości? - Laeti spojrzała na nas rozdrażniona.
- Co jest, księżniczko? - Raph wyszczerzył się w kierunku dziewczyny.
- To chyba ja powinnam o to zapytać - burknęła i wskazała na pizzę. - Co to ma być? - zapytał z pretensjami.
- Z moich obserwacji wynika, że to pizza - odpowiedział jej, z teatralną zadumą w głosie, Sam.
- Ha, ha, ha. - Ciemnowłosa wyglądał na niezadowoloną. - Czy wy wiecie ile będę musiała to spalać, nie mogliście zamówić dla mnie sałatki? - Zirytowana zaczęła tupać nogą.
- Daj spokój, od razu nie utyjesz - powiedziała z pełnymi ustami pizzy Vanessa, ten żarłok nigdy nie marnuje czasu, żeby się najeść.
- Dokładnie, a ja mogę załatwić ci zniżkę w siłowni mojej kuzynki - dodał pojednawczo Raph.
- Na siłowniach jest mnóstwo facetów, to świetna okazja, żeby poznać kogoś nowego - kusząco mruknął jej nad uchem Dorian.
- Ja... - Dziewczyna powoli zaczynała się łamać.
- Zrzucone kilogramy i siłownia pełna przystojniaków, na pewno się nie skusisz? - zapytałam kusząco, a jedną z rąk podałam jej kawałek pizzy z kurczakiem.
- Są niemożliwi - szepnął Sam do Mata.
- Gorzej, są jak wilki polujące na małą, niewinną sarnę.
- Dobrze. - Nasza przyjaciółka w końcu ustąpiła i wzięła kawałek w ręce. - Ale tylko jeden - zastrzegła niepewnie.
Oczywiście na jednym się nie skończyło, Laeti pochłonęła co najmniej trzy kawałki, jak nie pięć. Podczas tej małej uczty polał się również alkohol, w tym przypadku piwo. Nie byliśmy jednak ludźmi, którzy chcą upić się do nieprzytomności lub zarzygać pół podłogi, my piliśmy piwo dla smaku i stanu lekkiego upojenia, że już nie wspomnę o takich przypadkach jak Sam i Mat. Ci dwaj w ogóle nie tknęli niczego, co zawierało procenty, pierwszy, ponieważ prowadzi samochód, a drugi dla zasady. Nasz posiłek zaowocował wieloma rozmowami, przede wszystkim o tym, co ostatnio porabialiśmy, ja i Sam nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie wspomnieli o naszej nowej uczennicy.
- U nas też pojawił się nowy uczeń - wtrąciła Vanessa i połknęła całą garść chipsów na raz. Pominę fakt, że wcześniej zjadła pięć wielkich kawałków pizzy, a teraz zajadała się drugą największą paczką chipsów jakie mieliśmy na stanie, żołądek tej dziewczyny naprawdę nie ma dna. - Przyszedł chyba w środę, a może czwartek... Dorian? - zapytała chłopaka proszącym tonem.
- To był wtorek - odpowiedział jej z uśmiechem.
- Tak, dokładnie! - zawołała radośnie. - Nasz nowy kolega pojawił się we wtorek i popro...
- Jest przystojny? - zapytała nagle Laeti.
Całe towarzystwo, z wyjątkiem Van i nasze śmiałej podrywaczki, zachichotało.
- Emm... - Dziewczyna szybko zastanawiała się nad odpowiedzią. - Taki sobie, gra na puzonie - powiedziała powoli i uśmiechnęła się przepraszająco jakby to wszystko tłumaczyło.
Laeti westchnęła rozczarowana.
- Wracając. - Nasza przyjaciółka klasnęła w ręce i znowu zaczęła swoją opowieść: - Nasz kolega...
- Bruno - napomniał ją zmęczonym głosem Dorian.
- Serio, ma na imię Bruno?! - zapytała zaskoczona Van.
Spojrzenie jakie chłopak jej rzucił wyrażało więcej niż tysiąc słów.
- A więc Bruno przyszedł do nas we wtorek i nasz wychowawca poprosił mnie, żebym oprowadziła go po szkole. Ogólnie było bardzo fajnie, a sam Bruno był okropnie miły, ale miał niesamowitego pecha. Wyobraźcie sobie, że pod sam koniec dnia złamał sobie nos, biedak. - Dziewczyna wyglądała na zasmuconą, ale nie przeszkodziło jej to w zjedzeniu kolejnej, wielkiej porcji chipsów.
- Ładna historyjka Van, ale zapomniałaś wspomnieć, że zanim nasz Bruno złamał sobie nos dostał od ciebie kilka razy drzwiami, drzwiczkami twojej szafki, potem prawie zleciał przez ciebie ze schodów, zrzuciłaś na niego kilkanaście książek, jednocześnie, i przytrzasnęłaś mu palce klapą od fortepianu - dopowiedział poważnie Dorian, a my ledwo powstrzymywaliśmy się od śmiechu. - Dopiero później mieliśmy wspólną lekcję wychowania fizycznego...
- I co? - Dziewczyna wyglądała na obrażoną. - Sugerujesz, że to ja złamałam mu nos tą piłką?
- Nie, ale gdybyś ją złapała on na pewno wyglądałby teraz lepiej i przestał się przed tobą chować.
Nie wytrzymaliśmy i całą piątką ryknęliśmy głośnym śmiechem, po chwili dołączył do nas Dorian, a Van piorunowała nas morderczym spojrzeniem.
- Van, jesteś pewna, że nie należysz do mojej rodziny? - zapytał Mat ze śmiechem.
Dziewczyna zignorowała go z wkurzonym wyrazem twarzy.
- A co, też jesteście niezdarni? - zapytałam z zawadiackim uśmieszkiem.
- Niezdarni, nie. Przeklęci kulinarnie, jak najbardziej. - Zaśmiał się.
- No teraz, to mnie zainteresowałeś - mruknął Raph. - Gadaj coście zmalowali z tą twoją dzieciarnią - nakazał mu stanowczo.
- Dwa tygodnie temu tata wrócił z pracy na weekend, więc maluchy zarzuciły pomysł ze zrobieniem obiadu.
- Oho, nieźle się zaczyna. - Sam już zaczynał się szczerzyć, chociaż nic śmiesznego jeszcze nie padło.
- Pomyślałem, że z tej okazji możemy odrobinę zaszaleć i wykopałem jeden z przepisów na wołowinę po burgundzku.
- To, aż samo prosiło się o wypadek - wtrącił Dorian, a Raph i dziewczyny przytaknęły mu.
- Dajcie spokój, na początku szło nam całkiem dobrze. - Mat popatrzył na nas z dezaprobatą, że nie wierzymy w jego zdolności kulinarne i przywódcze. Cóż, ja w niego wierzyłam, ale w jego rodzeństwo... już nie całkiem. - Przeczytałem przepis kilka razy, zrobiłem porządną listę zakupów i wysłałem najstarszego do sklepu. Trochę mu to zajęło, ale kiedy wrócił od razu zabraliśmy się do pracy. Na początku szło nam pięknie, pokroiliśmy mięso, usmażyliśmy je i wrzuciliśmy do garnka, ale później... - Mat maiła na twarzy taki grymas, jakby same wspomnienia powodowały u niego najgorsze z koszmarów. - Później dzieciarnia zabrała się za cebule, łzy zaczęły płynąć ciurkiem po twarzach, a one w pisk. Trzylatka wylałam olej na całą kuchnię, a nasz rodzinny głupek chciał wskoczyć do piekarnika, ledwo go powstrzymałem. - Westchnął umęczony. - Pozwoliłem zabrać się dziewczynką za przyprawianie, ale wystarczyło, że odwróciłem wzrok na jedną chwilę, dosłownie na sekundę, a w garnku znalazło się pół solniczki i góra mąki. Na szczęście, jakimś cudem udało mi się to uratować.
- To musiało być coś - zauważyłam miękko i poklepałam chłopaka po ramieniu, żeby dodać mu choć odrobinę otuchy.
- Tak, a to jeszcze nie koniec! - wybuchnął naglę i z nową energią kontynuował historię: - Weszliśmy w fazę pieczenia, tutaj poszło nam bez większych przeszkód. Co prawda danie lekko się przypaliło, ale nadal było dobre. Wyjąłem je z pieca i po kolei dodałem ostatnie elementy sosu: wino, bulion, czosnek, liść laurowy i przecier pomidorowy albo raczej jego resztki, ponieważ bliźniaczki dorwały się do niego kiedy nie patrzyłem i wypiły wszystko na raz. W tym momencie straciłem jakąkolwiek nadzieje, że to się nam uda...
- Długo wytrzymałeś, ja odpuściłabym już na samym początku - wtrącił Laeti.
- Jaki był efekt końcowy?! No jaki, mów! - nakazała chłopakowi Vanessa, która tak wciągnęła się w tę historię, że nie mogła usiedzieć w jednym miejscu. Nie mam pojęcia dlaczego tak na to reagowała, to tylko katastrofa kulinarna na wielką skalę. Może kluczem jest słowo „kulinarna”?
- Koniec końców wołowina wyszła twarda jak kamień i spalona na węgiel, a sos był za słony i niejadalny. Nie mogliśmy jej nawet czymś obłożyć, ponieważ nasz „zaopatrzeniowiec” zapomniał kupić pieczarki. Nie wspomnę już o kuchni, która wyglądała jakby przetoczył się prze nią huragan albo dwa, ale rodzicom było miło, mają z nas polewkę do tej pory. - Mat zakrył twarz dłońmi, dla osoby takiej jak on ten „obiad” musiał być spełnieniem najgorszych obaw.
- Daj spokój, stary. - Dorian mocno klepnął go w plecy. - Wprowadziłeś nam tutaj grobową atmosferę, a miało być śmiesznie! - powiedział z wyrzutem, ale w oczach migotały mu iskierki rozbawienia.
- Wybacz, trauma nie wybiera. - W odpowiedzi blondyn posłał przyjacielowi krzywy uśmiech.
- Teraz potrzebna nam prawdziwa bomba. Na szczęście macie mnie. - Uśmiechnął się rozbrajająco. - A ja, moi drodzy, zawsze mam w rękawie jakiegoś asa, co powiecie na bajeczkę o moich miłosnych podbojach?
- Tak! - krzyknęła rozentuzjazmowana Laeti.
- Dawaj, rasowy podrywaczu! - krzyknęła Van i zachichotała pod nosem, przy okazji rozsypując resztki chipsów, które jadła.
- Skoro trzeba - mruknęłam niby znudzona i obojętna.
Chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia i pochylili się zainteresowani w stronę Doriana.
- Gotowi? To cudnie. - Popatrzył po nas wzrokiem, od którego dziewczyną miękły kolana. - W wakacje umówiłem się ze ślicznotką o długich nóżkach, miała na imię Carla.
- A to nie była Cassandra? - zapytała zdziwiona Laeti.
- Myślałam, że miała na imię Rebecca. - Van zamyśliła się głęboko, a po chwili dodała: - A może to była Victoria...
- Nie nie, z Victorią umawia się teraz, wcześniej był z Carlą, a jeszcze wcześniej z Rebeccą - poprawił je Raph.
- Przed Carlą była Rowan, a do Rebekki zaczął startować wczoraj - powiedział obojętnie Tom.
- Skąd ty to wiesz?! - zapytałam zaskoczona. Toma rzadko, jeśli w ogóle, interesowały takie tematy.
- Rowan chodzi do mojej szkoły, a z Rebeccą pracuje. - Uśmiechnął się lekko.
- Super. - Dorian był wyraźnie niezadowolony, że mu przerwaliśmy. - W każdym razie, Carla wymyśliła sobie, że powinniśmy wybrać się na romantyczny piknik do parku. Stwierdziłem, że to nawet niezły pomysł, poprzytulamy się na kocyku, podjemy, ona założy  krótką sukienkę... - Zrobił rozmarzoną minę. - Po prostu bajka.
- Ale coś musiało się spieprzyć - zauważył Sam z cwanym uśmieszkiem.
- Oj tak, i to po całości. - Dorian wyszczerzył się szeroko. - Widzicie, siedzę obok niej na tym kocu, jem spokojnie kawałek tarty, aż tu nagle znikąd pojawia się osa. Laska jak to laska wpadła w panikę, mówię jej, że ma zachować spokój i się nie ruszać, a osa zaraz sobie poleci.
- Ruszyła się, prawda? Powiedz, że się ruszyła? Ruszyła się, no nie? - zapytała Vanessa tonem małego diabła. Była tak ciekawa, że ledwo mogła usiedzieć na swoim miejscu.
- Oczywiście, że się ruszyła, ale w jakim stylu! - Dorian zaśmiał się na samo wspomnienie tej chwili. - Najpierw skoczyła mi w ramiona, co byłoby mega urocze, gdyby magicznie nie sprowadziło na nas całego roju! Jak dziewczyna zobaczyła co się dzieje odskoczyła ode mnie i pobiegła pod drzewo, a osy za nią, potem wbiegła na mostek, rój dalej leciał za nią, później obiegła plac zabawa, ale osy nadal jej nie odpuściły, a na sam koniec potknęła się o kamień, legła jak długa, a osy pożądliły ją w każdy, możliwy, odsłoniętym miejscu.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, autentycznie wyobrażając sobie te scenę.
- A co ty robiłeś w tym czasie? - zapytałam rozbawiona.
- Siedziałem na trawie, jadłem tartę i krzyczałem do niej, żeby wskoczyła do wody. - Uśmiechnął się szelmowsko. Jego odpowiedź rozbawiła nas jeszcze bardziej.
- Dziewczyny i te ich wymysły. - Raph przewrócił oczami.
- A co to niby miało znaczyć? - zapytałam oburzona.
Zamrugał zdumiony i zamilkł, a ja i moje przyjaciółki wbiłyśmy w niego nasze groźne spojrzenia.
- Uważaj, stary - ostrzegł go Sam ze śmiechem. - Część naszego grona jest damska.
- Nie miałem na myśli was! - odpowiedział piskliwie. - Ja tylko... No wiecie no... - Szukał odpowiednich słów by nas udobruchać.
- Cóż za erudyta, tak pięknie dobiera słowa - powiedział Dorian teatralnym tonem, potem westchnął głośno i wytarł niewidzialną łezkę.
- Okrutnik - skwitował bruneta Tom.
- Ja? - Spojrzał na niego z miną niewiniątka. - Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
- Jasne, że nie - odpowiedział mu ze śmiechem.
- Emm... Ten tego... Wy jesteście mega rozgarnięte i w ogóle, ale... No... Wiecie, czasami zdarzają się takie przedstawicielki waszego gatunku...
- Gatunku? - prychnęłam przerywając tym samym nędzne próby tłumaczenia się chłopaka.
- Inne dziewczyny! - poprawił się szybko. - I to takie, po których w życiu nie spodziewałbyś się głupich pomysłów. Na przykład dziewczyna mojego kuzyna zrobiła domówkę po tym jak jej starzy pojechali za granicę, zaprosiła mnie, kuzyna i kilka innych osób...
- Impreza, to jest ten dziwny wybryk? - Laeti spojrzała na niego jak na idiotę.
- Co? Nie, nie! - Pokręcił głową z prędkością światła. - Impreza była super, sporo alko, mało bajzlu, tylko potem sprawy poszły trochę nie po naszej myśli. Ja, mój kuzyn i jeden z jej kolegów zostaliśmy, żeby posprzątać, zrobiło się dość późno, więc zostaliśmy na noc.
- Czy to historia o dziwacznym czworokącie? - Van przechyliła główkę na bok jak ciekawski kot.
- Nie! - zaprzeczył szybko Raph i lekko się zarumienił, na co reszta chłopaków wybuchła śmiechem. - Z samego rana do drzwi zastukali jej rodzice, okazało się, że wrócili o kilka godzin wcześniej. Laska spanikowała, nie wiedziała co z nami zrobić, więc wepchnęła nas trzech do swojej szafy.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Przecież ty sam jeden przypominasz szafę. - Laeti prawie popłakała się ze śmiechu.
Raph rzucił jej mordercze spojrzenie, przecież to były samem mięśnie!
- Rzecz w tym, że nasza trójka spędziła tam ponad godzinę czekając, aż ona zajmie czymś rodziców. Zaczęło nam się nudzić i wymyśliliśmy, że sami się stąd wydostaniem, skoro ona o nas zapomniała.
- I jaka jest puenta tej historii? - zapytałam rozbawiona.
- Taka, że niektóre rynny powinny być mocniej przymocowane, szczególnie wtedy, gdy mają po nich zjeżdżać trzej, wielcy faceci.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
- Naprawdę to zrobiliście?! - zapytał Van, co chwilę się śmiejąc.
Chłopak z powagą skinął głową, a dziewczyna zaczęła płakać ze śmiechu.
Kilka minut zajęło nam uspokojenie się, po tym czasie odezwała się Laeti.
- Naprawdę, to uważasz za kreatywną ucieczkę? - zapytała chłopaka, a jej lewa brew lekko się podniosła.
- O, a zrobiłaś coś lepszego? - zapytał ją Dorian z chytrym uśmiechem na ustach.
- Nie, ale znam pewnego pilota, który wywinął lepszy numer - odpowiedziała mu spokojnie, ale przeszyła go swoim przebiegłym spojrzeniem.
- Czy chodzi o jednego z facetów twojej matki? - Van podniosła rękę i zapytała ją tonem uczennicy z pierwszej klasy podstawówki.
Laeti uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi.
- Ok, zaciekawiłaś mnie, opowiadaj! - Sam pochylił się w jej stronę.
- Dobra, to było jakiś miesiąc temu, moja matka już od jakiegoś czasu z nim kręciła, aż w końcu zaprosiła go do nas na kolację. Przyszedł chwilę przed czasem, elegancki, w garniturze, przywitał się ze mną grzecznie w drzwiach, normalnie sama klasa. - Uśmiechnęła się szerzej, a potem nieco rozmarzona dodał: - Miał fantastycznie zielone oczy i słodkie piegi, do tego był okropnie wysoki. W każdym razie - sam przywołała się do porządku - kolacja była miła, trochę pogadaliśmy i parę razy opowiedział dowcip, potem pomógł nam posprzątać i pozmywać, a na sam koniec, kiedy ja poszłam „spać” usiadł z mamą w salonie i wypili kilka kieliszków wina.
- Wiadomo co stało się potem - dopowiedział Dorian z lubieżnym spojrzeniem.
- Wiadomo - przytaknęła mu rozbawiona Laeti. - No więc wstałam rano odsłoniłam rolety i zobaczyłam go jak wychodzić przez okno z sypialni mamy w samych majtkach. - Przerwał jej nasz wybuch śmiechu. - Ale nie to jest najlepsze! - zawołała rozbawiona. - Kiedy mnie zobaczył podszedł do mojego okna, spalił buraka i zapytał czy nie mogłabym mu przynieść płaszcza i butów. Odpowiedziałam, że ok, zrobiłam to, a on uciekł gdzie pieprz rośnie i już nigdy więcej o nim nie słyszałam.
- Ten facet musiał być magiczny! - powiedziałam roześmiana.
- I był! - zawtórowała mi przyjaciółka.
- Dobra, teraz ja wam coś opowiem! - zawołałam energicznie.
- No, no, zapowiada się dobrze. - Dorian puścił mi oczko.
- A więc jest to historia, o której dowiedziałam się przez przypadek...
- Co za tajemniczość! - zawołały jednocześnie Van i Laeti, po czym zachichotały.
- Czy mamy się bać? - zapytał mnie Tom z szerokim uśmiechem.
- Nie. - Machnęłam ręką. - Ok, gotowi na historię o tym jak Sam prawie się zabił? - wypaliłam jak z armaty.
- Co?! - wykrzyknęli wszyscy, w tym główny zainteresowany, chociaż on był raczej oburzony.
- Spokojnie, takie rzeczy są u nas na porządku dziennym - prychnęłam i machnęłam ręką lekceważąco.
- Kiedy to się stało?! - zapytał zaskoczony Tom.
- Jakoś tak, w tym tygodniu. - Wzruszyłam ramionami i zrobiłam minę w stylu „kogo to obchodzi”.
- Chcę to usłyszeć, gadaj! - zawołała rozemocjonowana Vanessa.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Wyszczerzyłam się do niej. - Wszystko zaczęło się, kiedy nasza naczelna gazetki szkolnej postanowiła rzucić robotę, a Sam jak jeleń dał się wrobić w jej zakład.
- Jaki zakład? - zapytał zaciekawiony Raph.
- Postawił ultimatum, że jeśli uda mi się napisać dobry artykuł to wtedy nie rzuci swojej pracy - odpowiedział Sam, który już wyglądał na mega zawstydzonego, a ja nawet jeszcze nie doszłam do najlepszej części.
- Dokładnie tak było - przyznałam mojemu najlepszemu przyjacielowi rację. - Nasz Samuel zebrał, więc swą drużynę i razem ruszyli na poszukiwania doskonałego tematu - opowiadałam teatralnym głosem. - Przeszli tedy przez sto korytarzy i tysiące stopni, mierzyli się z nauczycielami i uczniami, aż dotarli do pieczary smoka, pokoju nauczycielskiego, i włamali się doń. Tam znaleźli to czego pragnęli najbardziej ich Świętego Graala, Kamienia Nieskończoności, Smoczej Kuli...
- Skończ! - nakazał mi ostro Sam, który właśnie przechodził męki.
- ...Czyli informacji. Pozyskawszy je wrócili i zasiedli do Okrągłego Stołu, gdzie rozprawiali o tym co powinni zrobić, wtedy to nasz rycerz w lśniącej zbroi - Wszyscy zaczęli chichotać pod nosem, a Sam zarumienił się wściekle. - przystąpił do pisania artykułu, dzieła swego życia. Spędził nad nim całą noc, a następnego dnia jego wory pod oczami były tak wielkie, że mógł przy ich pomocy zburzyć Wielki Mur Chiński. Czas oddania pracy zbliżał się nieubłaganie, aż w końcu od godziny przeznaczenia dzieliło go jedno, chemia - wypowiedziałam groźnie. - Lekcja zaczęła się spokojnie i cicho, wtem wybuch zmusił nas do opuszczenia klasy i wyjścia na dziedziniec. Samuel postąpił jak wszyscy, ale w połowie drogi zdał sobie sprawę, że w klasie został jego Święty Graala, Kamień Nieskończoności i tak dalej, zawrócił więc ignorując zagrożenie pożarowe i skoczył w objęcia trucizny. - Zrobiłam krótką pauzę, a resztę opowiedziałam już normalnym głosem: - A potem zjawiłam się ja i główny gospodarz, wyciągnęliśmy tego debila na zewnątrz i oddaliśmy w ręce kochanej nauczycielce chemii. Najlepszą rzeczą z tego wszystkiego jest to, że Peggy wyśmiała jego pracę i powiedziała mu, że nie ma talentu pisarskiego, po czym sobie poszła. Koniec. - Zaśmiałam się tak jak wszyscy, tylko biedny Sam schował twarz w rękach, wyglądał na przybitego i zawstydzonego jednocześnie.
- O, stary... - Tom spróbował go pocieszyć, ale ponownie zaczął się śmiać.
- Sammy. - Van posłała mu współczujące spojrzenia, a po chwili pełna radości zwróciła się do mnie: - Dobra robota, Renuś!
- Jestem tylko skromną sługą tłumu - powiedziałam udając skromną i skłoniłam się.
- Jak ty się o tym w ogóle dowiedziałaś? - zapytał mnie nagle Sam.
- Po pierwsze, bo wiedziałam, że coś kręcisz. Po drugie, bo widziałam jak gadałeś z Peggy. I po trzecie, Armin urządził sobie na nią mały rant podczas pracy, a tego ciężko było nie usłyszeć. Nie mogłam w to uwierzyć, więc podpytałam Alexy'ego, później zadzwoniłam do Rozalii, a na sam koniec potwierdziłam wszystko u Iris. - Uśmiechnęłam się z wyższością.
- Nienawidzę cię - syknął chłopak.
- O, nie musisz mi mówić jak mądra i sprytna jestem! - Pacnęłam go w ramię.
- Ta, na tyle mądra i sprytna, żeby się zgubić. - Uśmiechnął się przebiegle, a mi nagle przestało się podobać dokąd ten dialog zmierza. - Hej, wiecie, że Rena zgubiła się w lesie podczas biegu orientacyjnego? - zapytał nagle wszystkich.
Śmiech ucichł i wszyscy spojrzeli na Sama, a potem na mnie i znowu na niego.
- Ona i jej kolega wybrali złą ścieżkę w lesie i zabłądzili tak dobrze, że szukano ich po nocy.
- Bez jaj! - wykrzyknął Raph.
- Nie podawaj błędny faktów! - warknęłam. - To nie ja się zgubiłam, tylko Kastiel nas zgubił!
- Biegliście jedną ścieżką, jakim cudem niczego nie zauważyliście? - zapytał mnie rozbawiony.
- Bo BIEGLIŚMY, jak sam zauważyłeś.
- Aha, a ta mapa to wypadła wam przypadkowo? - Uśmiechnął się szeroko, a reszta ledwo powstrzymywała śmiech.
- To też nie była moja wina, tylko jego! - wykrzyknęłam oburzona. - To on wziął ten papierek, a potem go zgubił.
- A, czyli ty jesteś po prostu niewinną ofiarą? - zapytał z ironią.
- Zaraz ci coś zrobię, Cordnel! - ostrzegłam go.
- Daj spokój, to tylko takie żarty. - Zaśmiał się sztucznie.
- Żarty to będą jak pożegnasz się z prostym nosem! - warknęłam.
Reszta ekipy przyglądała się nam i miała z tego niezły ubaw.
Oczywiście Sam nie pożegnał się ze swoim nosem, ani inną prostą kością, za to my tym akcentem pożegnaliśmy opowiadanie historyjek i wróciliśmy do zwykłej gadki-szmatki. Koniec końców zrobiło się tak późno, że nie pozostało nam nic innego jak posprzątanie po sobie i rozejście się do domów. Mimo to nawet w samochodzie ja i Sam nie mogliśmy przestać gadać, żadne z nas nie miało drugiemu za złe tych przekomarzanek i nie braliśmy ich na poważnie.
Późną nocą wysiadłam z auta przyjaciela na własnym podjeździe, pożegnałam go i weszłam do środka. To spotkanie napełniło mnie nową energią, a więc mimo, że pora była późna zasiadła do klawiszy i skomponowała dwa utwory. To było fantastyczne spotkanie.

***

To ja, a razem ze mną nowy, zabawny rozdział. Tym razem postawiłam na luźne i śmieszne historyjki, więc jeśli udało mi się kogoś z was rozbawić to uznaję swój cel za osiągnięty. Poza tym niedługo moja pierwsza sesja. -_- Nie wiem czego się spodziewać, ale mam sporo nauki i weny. ^^ A to oznacza, że nowe rozdziały powstają, przeważnie na nudnych wykładach, ale są! W każdym razie nie mam już nic więcej do zakomunikowania. Wesołych Świąt i fantastycznego Nowego Roku, kochani! Bawcie się dobrze i odpocznijcie od codziennych zajęć, a jeśli znajdziecie czas i ochotę to możecie napisać, która z historyjek podobała wam się najbardziej i dlaczego. Do zobaczenia w 2019! :D

sobota, 27 października 2018

Rozdział 43

Renn
Minęło kilka dni, grudzień rozszalał się na dobre i z nieba bezustannie spadał śnieg. Moja mama poczuła się już lepiej, została wypisana ze szpitala, a chłopcy wrócili do domu. Szkoda, trochę za nimi tęsknie, ale ciesze się, że wszystko wróciło do normalności.
Nataniel nadal się do mnie nie odzywa i unika mojego towarzystwa jak ognia. Nie czuję się z tym najlepiej, ale wiem, że muszę zaakceptować jego decyzję. Dałam mu wybór, dokonał go, a ja się do tego dostosuje.
Z innej, ciekawszej, beczki, dzisiaj w szkole zjawiła się nasza nowa nauczycielka chemii. Szczęśliwy zbiegiem okoliczności, mamy dzisiaj chemię, więc jako jedni z pierwszych poznamy naszą nową panią pedagog.
Kiedy dotarłam do sali chemicznej w środku był już niezły tłum. Szczęśliwie Roza zajęła dla mnie miejsce obok siebie.
- Dzięki - podziękowałam jej z wielkim uśmiechem i usiadłam obok niej.
- Spoko. Jak myślisz jaka będzie nasza nauczycielka chemii? - zapytała rozemocjonowana. Najwidoczniej nie mogła się już doczekać tej lekcji.
- Nie mam pojęcia, moja ostatnia chemiczka była wredną jędzą i próbowała oblać połowę klasy. - Położyłam się na ławce.
- Mam nadzieje, że dostaniemy kogoś lepszego. - Roza nie wyglądała na zachwyconą moją opowieścią.
- Ja też - mruknęłam i głośno ziewnęłam.
- Hej, dziewczyny. O czym rozmawiacie? - Sam przysiadł się do nas.
- O nowej nauczycielce - odpowiedziałam sennie.
- Renn, przed chwilą opowiedziała mi o swojej poprzedniej nauczycielce chemii - dodała Rozalia.
- Masz na myśli JĄ? - Sam spojrzał na mnie porozumiewawczo.
- A kogo innego? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Byliście razem w klasie? - zapytał zaciekawiona przyjaciółka.
- No - opowiedzieliśmy jednocześnie.
- Nasza poprzednia nauczycielka chemii to była porażka. Nigdy, przenigdy, nie mogłem dostać u niej wyższej oceny niż trzy. Nie ważne jak długo się uczyłem, zawsze miałem tróję - marudził z przejęciem.
- Teraz będzie inaczej! - zapewniła nas Rozalia z mocą w głosie, ale o wiele bardziej chciała chyba przekonać siebie.
- Zobaczymy - mruknęłam i wyprostowałam się.
- Dzień dobry, moi drodzy. - Do klasy weszła dyrektorka. - Przedstawiam wam panią Delanay, waszą nową nauczycielkę chemii.
Do sali weszła kobieta w średnim wieku. Nosiła na sobie biały fartuch laboratoryjny, a pod nim granatową sukienkę przed kolano z czarnym paskiem oplatającym ją w tali. Do tego miała czarne rajstopy i buty, w tym samym kolorze, na niewielkim obcasie. Dodatkiem był długi, srebrny naszyjnik. Brązowe włosy zostały starannie przystrzyżone na krótko, a szare oczy uważnie lustrowały naszą klasę.
Spojrzałam na Sama porozumiewawczo.
Wzruszył ramionami i znowu spojrzał na nauczycielkę.
W tym samym czasie ona spojrzała na nas, byłam już pewna, że to TA Delanay, nasza nauczycielka z gimnazjum.
- No nie - szepnęłam ledwo słyszalnie. - To ona? - zapytałam Sama niezauważalnie.
- O, tak, to na pewno ona - mruknął zdruzgotany. - Za jakie grzechy.
- Witam - przywitała się twardo nauczycielka.
- Pani Delanay jest jedną z najlepszych nauczycielek chemii w regionie. Ma wiele osiągnięć, sądzę, że jest idealną nauczycielką i dzięki niej podniesiemy poziom nauczania w naszej szkole. - Dyrektorka uśmiechnęła się do nas szeroko i wyszła z klasy.
-Dobrze, skoro mamy to za sobą, zabierzmy się do pracy. - Rozejrzała się powoli po sali. - Wyjątkowo dzisiaj możecie zostać na swoich miejscach, ale od następnej lekcji zostaniecie dobrani przeze mnie w kompatybilne pary - zakomunikowała twardo.
Po klasie przetoczył się okrzyk zdumienia.
- No i się zaczęło - wymamrotał pod nosem Sam.
- Cisza! - krzyknęła kobieta i cała klasa zamilkła. - Tak? - Posłała ostre spojrzenie Arminowi, który podniósł rękę.
- O co chodzi z tą całą kompatybilnością? - zapytał zaciekawiony.
- Nie wiesz? - Delanay wyglądał na zszokowaną. - W takim razie zajrzyj do słownika i naucz się czegoś! - nakazał ostro.
- Słucham? - Armin wyglądał na zszokowanego.
- Powiedziałam coś niewyraźnie? - zapytała z lekką kpiną.
- Proszę pani, sądzę, że naszemu koledze chodziło o zasadę, na podstawie której, będą dobierane pary - wtrącił odważnie Nataniel.
- Napiszecie specjalny test mojego autorstwa - odpowiedziała jakby to było oczywiste.
Spojrzeliśmy na siebie z Samem porozumiewawczo. Metody naszej pedagog nie zmieniły się od ostatniego czasu. Uśmiechnęliśmy się półgębkiem.
Dylanay rozdała kartki.
- Macie na to piętnaście minut - oznajmiła głośno. - I proszę nie myśleć, że uda wam się usiąść razem, panno Perry, panie Cordnel. Nie pozwolę, żebyście puścili połowę tej szkoły z dymem. - Spojrzała na nas chłodno, miny od razy nam zrzedły.
Zabraliśmy się do pisania, test wyglądał tak, jak zapamiętałam. Kilka prostych, przynajmniej dla mnie, pytań chemicznych i kilka pytań osobistych. Skończyłam przed czasem, ale kilka osób, w tym biedna Iris, pisało dopóki Delanay kategorycznie nie kazała im oddać testów.
Później przeszliśmy do lekcji, nauczycielka uciszyła kilka cichych szeptów bandy Amber, nic się przed nią nie ukryję. Następnie zaczęła dyktować nasz temat i notatkę, przyzwyczajeni do tego, ja i Sam notowaliśmy jak najęci, ale wiele osób nie nadążało za tempem Delanay.
Wybawił nas dzwonek, jak na skrzydłach cała klasa poleciał do wyjścia.
- Naprawdę wysadziliście pół szkoły? - zapytała zaciekawiona Rozalia.
- Nie! - krzyknęliśmy oburzeni.
- To była klasa - wytłumaczył Sam.
- Połowa klasy - uściśliłam.
- To był wypadek! - zawołaliśmy jednocześnie.
Roza zaśmiała się głośno.
- Jesteście niesamowici! - Poklepała nas po ramionach i poszła na dół do swojej szafki.
Sam również się pożegnał i pobiegł na dół, a ja skręciłam w inny korytarz i zaszyłam się w nim z książką od chemii. Dlaczego sądziłam, że ten przedmiot może okazać się łatwiejszy?
Moje zdanie nie bardzo odbiegało od opinii innych, im również Delanay nie przypadła do gustu, lekko mówiąc. Największą kontrowersją było podzielenie nas na przypadkowe pary, ciekawa jestem jak to się rozwinie.

Sam
Trzasnąłem drzwiami od szafki, nigdzie nie mogłem znaleźć mojego podręcznika od matematyki. Dlaczego muszę być taki zapominalski?! Pamiętam, że wczoraj powtarzałem razem z Iris w sali B, a potem zaniosłem coś Natanielowi i na koniec, przed pójściem do domu, wpadłem do piwnicy zobaczyć jak idzie Kastielowi i Lysandrowi.
Po namyśle odrzuciłem pomysł z pójściem do sali B i pokoju gospodarzy, ponieważ ktoś już dawno powinien znaleźć moją książkę i ją zwrócić, chyba... W każdym razie, zajrzenie do piwnicy nie powinno mi zaszkodzić.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Zszedłem po schodach do piwnicy, na materacowej kanapie leżała moja książka, dzięki Bogu, a obok nie siedziała zapłakana Peggy.
- Co tu robisz?! - warknęła wściekle.
- Nic, przyszedłem po książkę. - Uniosłem ręce w obronnym geście.
- Świetnie, zabieraj ją i spadaj! - Rzuciła we mnie moim własnym podręcznikiem. Na całe szczęście udało mi się go złapać.
- Coś się stało? - zapytałem spokojnie.
- Wszystko się stało! - krzyknęła rozwścieczona i zaczęła płakać.
Zamurowało mnie, nie wiedziałem jak sobie radzić z płaczącymi dziewczynami. Jasne, umiem pocieszyć Renę, ale tylko ją. Inne płaczące laski są poza moim zasięgiem, mimo to spróbowałem uspokoić Peggy.
- Co masz na myśli przez wszystko? - Usiadłem obok niej.
- Jak to co?! Nie widziałeś co się ostatnio działo?! - Otarła wściekle łzy. - Zaliczam wtopę za wtopą, najpierw wypisywałam kłamstwa Debry i oczerniłam Renn, później drążyłam temat Nataniela i jego rodziny, a na sam koniec dyrektorka przyłapał mnie na szpiegowaniu w pokoju nauczycielskim! - Zapłakała gorzko.
- To fakt - przyznałem cicho. - Ale każdy z nas popełnia błędy. Zobaczysz, jeszcze wyjdziesz na prostą, a uczniowie i tak zapomną o całej sprawie za jakiś czas. - Nieśmiało położyłem jej rękę na ramieniu.
- Ra-racja. - Pociągnęła nosem. - Dzięki, Sam. - Uśmiechnęła się nieśmiało i wyszła na zewnątrz.
Myślicie, że to był koniec tej sprawy? Oczywiście, że nie.
Następnego dnia ponownie zszedłem do piwnicy, tym razem zostawiłem w niej podręcznik od biologii. Najwidoczniej mam tendencje do zapominania takich rzeczy. Tym razem, jednak, już przed wejściem usłyszałem, że ktoś dyskutuje, a raczej przekrzykuje się na wzajem z trzema, może czterema osobami.
- Nie możesz tego zrobić!
- To twoja pasja, nie powinnaś jej porzucać!
- Bez ciebie to nie będzie to samo!
- Właśnie, umrzemy bez twoich wybryków!
- Armin!
- Ale to prawda!
- Bracie, nie pomagasz.
- Słucham?! Co za...
- Co wy tutaj robicie? - Spojrzałem podejrzliwie na Alexy'ego, Armina, Rozalię i Iris, którzy osaczyli Peggy.
- Sam, zrób coś! - Iris podbiegła do mnie. - Peggy powiedziała, że odchodzi z gazetki szkolnej - poskarżyła się jak małe dziecko.
- Przekonaj ją! - rozkazał mi Armin. W tym momencie przypominał upartego, rozpieszczonego smarkacza.
- Nie podoba ci się to, że Peggy zostawia swoje ulubione zajęcie, prawda? - Alexy spojrzał na mnie oczami szczeniaczka.
Rozalia nic nie powiedział, tylko rzuciła mi ponaglające, twarde spojrzenie.
- Ja... - Nie mogłem zebrać myśli. - Uważam, że nie powinnaś porzucać gazetki, tylko dlatego, że zaliczyłaś kilka wpadek.
- Łatwo wam mówić, to nie wy zrobiliście z siebie pośmiewisko przed całą szkoła! - warknęła rozzłoszczona Peggy.
- Ale wiele osób docenia twoją pracę! - zawołała szybko Iris, a reszta jej przytaknęła.
- Takie jest wasze zdanie? - Brunetka uniosła lekko brwi.
Skinęliśmy twierdząco głowami.
- Świetnie, w takim razie dam wam szansę. - Powiodła po nas wzrokiem z poważną miną. - Jeśli do jutra przyniesiecie mi ciekawy artykuł o szkolnych sprawach, dam się namówić i wrócę do gazetki, ale jeśli nie uda się wam, to zrezygnuję i zostawię to komuś innemu. Czekam jutro do trzeciej lekcji, umowa? - zapytała zimno.
- Umowa! - wszyscy krzyknęli żarliwie, z wyjątkiem mnie.
- Świetnie, życzę miłej pracy. - Dziewczyna uśmiechnęła się chytrze i wyszła z piwnicy.
Nagle zapanowała duże poruszenie, nikt nie wiedział jak się piszę artykuł, ani o czym go napisać. Dziewczyny zaczęły myśleć nad wycofaniem się, Alexy martwił się o temat artykułu, tylko Armin pozostawał pozytywnie nastawiony do całej sytuacji. Z kolei ja byłem w głębokim szoku, jakim cudem dałem się w to wciągnąć? Przyszedłem tutaj po podręcznik, a nie po zakład ze szkolną dziennikarką!
- Spokój! - zawołałem głośno i uciszyłem moich kolegów. - Musimy to przemyśleć na spokojnie i zabrać się do pracy.
- Świetny pomysł, geniuszu, masz jeszcze jakieś błyskotliwe sugestie? - zapytał Roza z ironią.
- Tak, kilka by się znalazło. - Uśmiechnąłem się szeroko.
Iris zachichotała pod nosem.
- Uważam, że powinniście podzielić się na grupy i poszukać tematu na artykuł, a ja zająłbym się sprawą napisania go.
- Hej, to nie fair. Dlaczego wybrałeś sobie łatwiejsze zadanie? - zapytał z pretensją Alexy.
- Bo to wasza wina, wciągnęliście mnie w tę rozmowę i zakład. - Rzuciłem im pełne wyrzutu spojrzenie.
- Pff, i tak wolałem iść na przeszpiegi. - Armin wzruszył ramionami.
- Niech ci będzie - mruknęła Roza i westchnęła ciężko. - Sądzę, że nie mamy dużego wyboru, ja i Irsi pójdziemy obserwować uczniów. Co ty na to? - zapytała się rudowłosej.
Iris mocno się zarumieniła i nieśmiało przystała na propozycję swojej koleżanki.
- No i super, szpiegowanie uczniów jest łatwe. Wolę zająć się nauczycielami, to dopiero wyzwanie! - Armin uśmiechnął się szeroko. - Alexy, idziemy?
- Ktoś musi cię pilnować, żebyś przypadkiem nie wpadł. - Chłopak przewrócił oczami.
- Hej!
- Świetnie, skoro wszystko zostało ustalone, to spotykamy się w bibliotece po lekcjach, pasuję wam?
Każdy po kolei przytaknął na moje pytanie.
Wszyscy zgodnie zabraliśmy się za wykonanie nasze zadania. Na każdej przerwie schodziłem do biblioteki i szukałem poradników jak napisać artykuł do szkolnej gazetki oraz jak on powinien wyglądać. W końcu lekcję się skończyły, całą piątką usiedliśmy przy jednym stole i zaczęliśmy podsumowywać zebrane informację.
- Dobra, dowiedziałyście się czegoś dziewczyny? - zapytałem przyjaźnie Rozę i Iris.
- Mamy pewien pomysł, to nic wielkiego, ale jednak... - wymamrotał speszona rudowłosa.
- Dwie przerwy temu podsłuchałyśmy spokojną rozmowę Kastiela i Nataniela, trochę sobie dogryzali, ale rozmawiali o sprawie z przeprowadzką naszego gospodarza, ciekawe prawda? - zapytał retorycznie Rozalia. - Sądzimy, że możemy napisać długi artykuł o ich specyficznej przyjaźni. Zaczniemy od samego początku i skończymy na obecnej chwili. Wspaniały temat, no nie? - zapytała podekscytowana. Najwyraźniej nieźle się wkręciła w temat tych dwojga.
- Ok, a co wy znaleźliście? - zapytałem szybko chłopaków.
- Coś o wiele lepszego - odpowiedział Armin z cwanym i triumfalnym uśmiechem.
- Słucham? Masz coś... - Rozalia prawie podniosła się z krzesła.
- S-spokojnie, dajmy się im wypowiedzieć! - Iris złapała ją za rękę.
- Dzięki. - Armin skinął głową w geście podziękowania. - To nie nasza wina, że was było stać tylko na... Auć! - Alexy nadepnął bratu na stopę.
- Miał na myśli, że poszło wam świetnie - wytłumaczył z speszony zachowaniem brata. - Na ostatniej przerwie natknęliśmy się na dyrektorkę i pana Farazowskiego, zaczailiśmy się za szafkami i podsłuchaliśmy, co mają do powiedzenia. Z tego, co usłyszeliśmy, szykuje się nowe szkolne wydarzenie. Nie wiemy jeszcze na czym ono polega, ale uważam, że powinniśmy to sprawdzić - opowiedział nam zwięźle chłopak.
- To świetne informację! - zawołałem radośnie. - Dobra robota, panowie!
- Im dziękujesz, a nas zbywasz?! - oburzyła się Rozalia.
- Ja... - Uciekłem od niej wzrokiem. - Jestem pewien, że szkolne wydarzenie to coś bardziej chwytliwego niż sprawy między Kastielem i Natanielem - powiedziałem cicho.
- Świetnie! - krzyknęła z kpiną Roza. - To po co w ogóle chodziłyśmy po tej szkole? Tylko zmarnowałyśmy swój czas! - warknęła zła i oburzona jednocześnie.
- Nie, no co ty! - zaprzeczył szybko Alexy.
- To świetny temat zastępczy! - dodałem pośpiesznie. - Jeśli nie uda nam się znaleźć więcej informacji na temat tego wydarzenia, możemy napisać o chłopakach.
Rozalia trochę się uspokoiła.
- A jak zamierzamy dowiedzieć się więcej? - zapytała cicho Iris, ta kłótliwa atmosfera nie była jej na rękę.
- Tak jak zawsze, pójdziemy poszperać w pokoju nauczycielskim! - zawołał głośno i entuzjastycznie Armin.
- Cicho! - syknęliśmy na niego jednocześnie.
- Mój brat ma dobry plan - przyznał po chwili Alexy.
- Nawet nawet - mruknęła naburmuszona Roza.
- Super, w takim razie to ja idę tam myszkować - powiedział zadowolony z siebie chłopak.
- Zgłaszam się na ochotnika, żeby go niańczyć - zadeklarowała szybko białowłosa.
- Hej, nie myśl sobie, że... Auć, moja stopa!
- A co zrobimy z nauczycielami, powinniśmy ich odciągnąć jak najdalej od pokoju. Ktoś podejmuje się tego zadania? - zapytał konspiracyjnym szeptem Alexy. Kompletnie nie przejął się swoim bratem, któremu ponownie nadepnął na stopę.
- Ja się tym zajmę - oznajmiłem pewny siebie. Miałem wprawę w takich sprawach.
- To ja pomogę - dodała Iris, wyglądała na nieprzekonaną.
- Super, w takim razie ja stanę na czatach. - Alexy uśmiechnął się szeroko.
- Skoro wszystko już ustaliśmy, to chodźmy to załatwić. - Roza z gracją prawdziwej damy wstała z krzesła, a reszta poszła w jej ślady.
Najpierw poszliśmy do Lysandra i poprosiliśmy go o zapasowy klucz głównego gospodarza. Chłopak trochę się zdziwił, ale nie zadawał żadnych pytań. W końcu Rozie nigdy nie zadaje się żadnych pytań. Później przyszliśmy pod pokój nauczycielski. Alexy zapukał by sprawdzić czy nikogo nie ma, a potem szarpnął klamkę. Na nasze szczęście pokoju był zamknięty, co oznacza, że nikt nie mógł w nim przebywać.
Ruszyliśmy do pracy. Rozalia i Armin otworzyli drzwi i na palcach weszli do środka. Alexy oparł się o szafki i obserwował okolicę, a ja i Iris poszliśmy poszukać naszych pedagogów.
Natknęliśmy się na nich korytarz dalej. Pan Farazowski, pani Delanay i dyrektorka dyskutowali ze sobą na środku holu.
- Gotowa? - zapytałem szeptem moją koleżankę.
- Tak - odpowiedziała z zaciętym wyrazem twarzy.
- Przepraszam, czy mogliby państwo poświęcić nam chwilę? - zapytałem najgrzeczniej jak tylko mogłem.
- O co chodzi? - Farazowski zrobił zmartwioną minę.
- Emm... Chcielibyśmy poprosić o kilka rad w spra...
- Chodzi o nasze oceny, proszę pana. - Iris zgrabnie przejęła pałeczkę. - Boje się, że mogę nie zaliczyć tego semestru. Może daliby nam, państwo, jakieś rady odnośnie nauki? - Iris zrobiła minę strapionej uczennicy.
- Oczywiście! - Dyrektorka była bardziej niż rozpromieniona naszą prośbą.
- Porozmawiamy potem. - Delanay skinęła głową dyrektorce i naszemu wychowawcy, po czym ruszyła w stronę pokoju nauczycielskiego.
- Proszę zaczekać! - zawołałem za nią.
- Słucham? - zapytała lodowato.
- Chciałbym z panią porozmawiać o naszych lekcjach chemii.
- Dopiero co się zaczęły, nie sądzę bym mogła dać panu jakiekolwiek rady. - Spojrzała na mnie nieco łagodniej. Od zawsze bardziej szanowała uczniów, którzy przychodzili do niej by dowiedzieć się więcej.
- Rozumiem, ale może mógłbym dokształcić się w domu, na własną rękę? - Starałem się brzmieć jak przejęty prymus. - Nie zna pani jakiś książek, z których mógłbym się pouczyć? - Uśmiechnąłem się grzecznie.
Delanay była w szoku, chyba nigdy nie spodziewała się usłyszeć czegoś takiego z moich ust, ale już po chwili zaczęła dyktować mi długą listę lektur, które mogą mi pomóc w nauce.
To samo spotkało Iris, została zasypana radami zarówno przez Frazia, jak i dyrektorkę.
Jestem prawie pewien, że cała ta rozmowa trwała z dobre trzydzieści pięć minut.
- Dziękujemy bardzo - podziękowaliśmy naszym pedagogom jak dzieci z podstawówki i odeszliśmy w przeciwną stronę.
- Byłaś niesamowita! - pochwaliłem ją żarliwie.
- Dziękuję. -Zarumieniła się lekko. - Ty też byłeś super, zwłaszcza wtedy, kiedy zatrzymałeś Delanay. Myślisz, że Armin i Rozalia znaleźli to, co chcieli?
- Daliśmy im sporo czasu. Sądzę, że dali sobie radę. - Uśmiechnąłem się szeroko by dodać jej otuchy.
- Pewnie masz rację - mruknęła cicho. Nagle jej telefon zabrzęczał, wyciągnęła go i przeczytał wiadomość. - Alexy i reszta czekają na nas w sali A - oznajmiła radośnie.
Skręciliśmy w odpowiedni korytarz i dotarliśmy do miejsca spotkania.
- I jak, znaleźliście coś? - zapytałem na wejściu.
- Nawet nie wiesz ile! - zawołał radośnie Armin, musiał się świetnie bawić, podczas myszkowania w rzeczach nauczycieli.
- W swoich notatkach dyrektorka wspomina coś o dniu bez lekcji i obowiązkowym uczestnictwie uczniów. Znaleźliśmy też jakieś rozliczenie, z czego wynika, że szkoła znowu ma problemy z kasą. - Rozalia wytłumaczyła wszystko zwięźle.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i umówiliśmy się, że jutro rano przejrzymy artykuł wspólnie.
Wróciłem do domu i zabrałem się za pisanie tego dzieła. Mam nadzieje, że cała ta wiedza, którą zebrałem w bibliotece na coś się przyda i że Rozalia nie urwie mi głowy jak zobaczy te wypociny.

Renn
- Mam pieniądze, o które prosiłaś. - Wpadłam do pokoju gospodarzy jak burza.
- Renn? - Nataniel spojrzał na mnie zaskoczony.
Kurdę, nie pomyślałam, że mogę go tu jeszcze spotkać. Od naszej ostatniej rozmowy staram się nie wchodzić mu w drogę, ani nie zawracać mu głowy.
- Chciałaś coś? - zapytał po minucie niezręcznej ciszy.
- Ja... Melania... - Ze zdenerwowani nie potrafiłam wydusić ani słowa. - Melania kazała mi zapłacić za strój na zajęcia chemiczne - wymamrotałam z wielkim trudem.
- Rozumiem, Melania przed chwilą wyszła, ale mogę przekazać jej twoją wpłatę jutro rano. - Uśmiechnął się wymuszenie.
- Super! -Zrobiłam to samo, co on, i też sztuczne się wyszczerzyłam. Potem podeszłam do jego biurka i położyłam na nim kilka banknotów. - Dzięki. - Szybko wybiegłam na zewnątrz i zajęłam się resztą moich codziennych obowiązków.
Następnego dnia padał śnieg, ale to żadna niespodzianka, w końcu mamy zimę. Na szczęście w szkolę było ciepło i sucho. Stałam pod szafką i szukałam rzeczy potrzebnych na chemię. Znalazłam wszystko, co było mi potrzebne, zostało odebrać strój z pokoju gospodarzy, obym znowu nie natknęła się na Nataniela. Odwróciłam się i ruszyłam w odpowiednim kierunku, nagle przed oczami mignęła mi znajoma czupryna.
- Cześć, Sam! - zawołałam za przyjacielem.
- O, hej - Zatrzymał się gwałtownie i uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Wyglądasz na zmęczonego. - Przyjrzałam mu się uważniej. - Masz straszne worki pod oczami, zarwałeś nockę, czy co? - zapytałam zmartwiona.
- Tak jakby - odpowiedział wymijająco i nerwowo zerknął na zegarek.
- Śpieszysz się gdzieś?
- Tak jakby.
Zaczęłam robić się podejrzliwa. Sam miał swojej dziwactwa, jak każdy, ale nigdy nie bywał taki małomówny... Chyba, że był w trakcie organizowania jednego ze swoich planów.
- Co ty znowu kombinujesz? - zapytałam podejrzliwie i rzuciłam mu pełne wyrzutów spojrzenie.
- Nic. - Odwrócił ode mnie wzrok, a po chwili milczenia dodał bezbarwnym tonem: - Muszę już iść, do zobaczenia później. - Odszedł tak szybko jakby grunt palił mu się pod stopami.
Westchnęłam i postanowiłam porzucić ten temat na jakiś czas, kiedyś i tak się dowiem, czy to od samego Sama, czy przez przypadek.

Sam
W pośpiechu wszedłem do sali B.
- Spóźniłeś się! - wytknęła mi Rozalia.
- Przepraszam, coś mnie zatrzymało. - Dosiadłem się do grupy.
- Masz artykuł? - zapytał zaciekawiony Alexy.
- Pewnie. - Wyciągnąłem kilka kartek z plecaka. - Co o tym sądzicie?
Zaczęli czytać mój tekst, a ja patrzyłem na nich w napięciu.
- Jest dobry - powiedział Armin. - Ale ja napisałbym to lepiej.
- Jasne, ciekawe jak. - Alexy zaśmiał się pod nosem.
- Uważam, że spokojnie można oddać go Peggy. - Rozalia rozsiadła się wygodniej na krześle.
- Jest świetny, dobra robota, Sam. - Iris spojrzała na mnie z uznaniem i uśmiechnęła się ciepło.
- Dzięki. - Posłałem jej szeroki uśmiech.
Zadzwonił dzwonek, chcąc czy nie musieliśmy wstać i iść na pierwszą lekcje.

Renn
Delanay pojawiła się w klasie równo z dzwonkiem, odkąd pamiętam zawsze była typem nauczyciela punktualnego. Zaraz za nią do klasy wpadli Alexy, Armin, Iris, Roza i Sam. Nauczycielka spojrzała na nich wymownie i zaczęła prowadzić lekcje.
- Ostatnim razem napisaliście sprawdzian, dzisiaj, na jego podstawie, dobiorę was w kompatybilne zespoły.
Cała klasa zamilkła i oczekiwała w napięciu na to, co się stanie.
- Nataniel usiądzie z Li, Iris z Alexym, Lysander z Klementyną, Peggy z Charlotte i Violettą, Kastiel z Samem, Amber z Arminem, Kim z Melanią, a Rozalia z Renn. Proszę przesiąść się na swojej miejsca.
Wszyscy, mniej lub bardziej zadowoleni, zaczęli się przesiadać.
- W ciszy! - nakazała surowo nauczycielka.
Uśmiechnęłam się do Rozy półgębkiem.
- Doskonale, teraz proszę o założenie białych fartuchów, rękawiczek i okularów - poleciła twardo kobieta, a my od razu to zrobiliśmy. - Świetnie. Na dzisiejszej lekcji zajmiemy się syntezą aspiryny. Niech jedna osoba z pary przyjdzie po przybory. - Sama odwróciła się i zaczęła coś pisać na tablicy.
- Ty idź - szepnęłam do Rozalii.
- Nie, ty idź - odszepnęła w odpowiedzi.
Zagrałyśmy w szybką partię kamień-papier-nożyce. Przegrałam, więc podeszłam do biurka i odebrałam tacę z chemicznym sprzętem.
- Wasze wskazówki są na tablicy, gdybyście czegoś potrzebowali proszę się zgłaszać. - Delanay zaczęła przechadzać się po klasie.
- To co mamy zrobić? - Rozalia spojrzała na tablicę. - Nic z tego nie rozumiem, a ty? - Spojrzała na mnie z nadzieją w oczach.
- Ledwo, ale musimy wziąć się do pracy, jeśli chcemy zaliczyć. - W skupieniu przeczytałam instrukcję rozpisaną na tablicy. - Spróbujmy, zrobić pierwsze trzy punkty, potem będziemy główkować - zaproponowałam nieprzekonana.
- Ok. - Rozalia miała równie mizerną minę jak ja. Chyba obie nie spodziewałyśmy się niczego dobrego po tym doświadczeniu.
Mimo wszystko niezdarnie zabrałyśmy się do wykonywania zadania.
W pewnym momencie ktoś zapukał do drzwi.
- Przepraszam, pani profesor. - Pan Farazowski wszedł do klasy, wyglądał bardziej jak przestraszony uczeń niż nauczyciel.
- Co się stało? - Pani Delanay spojrzała na niego lodowato.
- Pa-pani dyrektor kazała panią wezwać, w sprawie dokumentów dotyczących przeniesienia się...
- Czy to nie może zaczekać? Jestem właśnie w środku lekcji - warknęła beznamiętnie.
- Ro-rozumiem, ale pani dyrektor chciała... - Fraziu wyglądał jak małe, przestraszone zwierzątko.
- Już idę. - Delaney przewróciła oczami, wyglądała na naprawdę zirytowaną. - Czy są tu jacyś przewodniczący lub gospodarze? - zwróciła się do nas.
Nataniel i Melania podnieśli swoje ręce.
- Macie pilnować spokoju dopóki nie wrócę - nakazała im chłodno i w pośpiechu opuściła salę razem z naszym wychowawcą.
- Nareszcie. - Roza z głośnym westchnieniem ulgi rozłożyła się na ławce.
- Ta. - Odchyliłam się na krześle.
- Ta kobieta jest straszna, jak ty z nią wytrzymałaś trzy lata? - zapytała wyczerpana naszą pracą.
- Normalnie, uczyłam się przed każdą lekcją. - Wzruszyłam ramionami. - Zresztą popatrz na innych. - Obejrzałam się po sali. - Armin i Amber kłócą się, Kastiel nic nie robi, Nataniel wygląda jakby zaraz miał zapaść się pod ziemie...
- Przynajmniej ja i ty, mamy się nieźle. - Rozalia spojrzała w kierunku ławki Alexy'ego i Iris. - Oni też dobrze się bawią.
- Proszę o spokój! - zaapelowała Melania, ale jej głos utonął w hałasie jaki spowodowali wszyscy pozostali.
Nasza sielanka trwała równe piętnaście minut, później do klasy wparowała Delanay z wielkim grymasem niezadowolenia na twarzy.
- Co tu się dzieje? - zapytała rozzłoszczona. - Przestańcie rozmawiać i wróćcie na swoje miejsca natychmiast! - krzyknęła na cała salę.
Nikt nie miał zamiaru z nią dyskutować, od razu wróciliśmy do swoich ławek.
- Prosiłam, żebyście przypilnowali porządku, czy to było, aż tak trudne? - Spojrzała z wyrzutem na Nataniela i Melanię.
Melania zarumieniła się i pokornie pochyliła głowę, natomiast Nataniel postanowił spokojnie wszystko wytłumaczyć.
- Pani profesor, większość uczniów nie jest w stanie zrozumieć wskazówek wypisanych na tablicy, dlatego zaczęli się konsultować między sobą, przez co powstał hałas. Możemy prosić by ponownie nam pani wyjaśniła cały przebieg doświadczenia? - poprosił pokornie i uśmiechnął się lekko.
Nauczycielka westchnęła ciężko i jeszcze raz rozpisała nam poszczególne etapy pracy. Dużo to dla nas nie zmieniło, nadal niewiele osób rozumiało o co chodzi. Wszyscy uczniowie wrócili do pracy z taką samą wiedzą i entuzjazmem jak wcześniej.
- Hej, hej, hej! - krzyknął nagle Armin. - Zmniejsz płomień!
- Wiem, co robię - warknęła na niego Amber.
Nagle z podgrzewanej probówki w dużych ilościach zaczął wydzielać się dym. Armin i Amber odskoczyli od swojego stołu w samą porę, bo chwilę później probówka wybuchła z głośnym hukiem.
- Proszę się uspokoić! - zawołała Delanay, wyglądała na zaskoczoną i lekko wystraszoną. - Zostawcie swoje rzeczy i powoli wyjdziemy z klasy!
Nauczycielce nie udało się uspokoić tłumu, wręcz przeciwnie wywołała tym jeszcze większy zamęt.
- Renn, w porządku? - Rozalia spojrzała na mnie zmartwiona. - Trzęsiesz się. - Dotknęła lekko mojej prawej ręki.
- Trochę się wystraszyłam, zaraz mi przejdzie - wysapałam chcąc ją uspokoić i wymusiłam delikatny uśmiech.
- Uspokójcie się! - Nataniel wziął sprawy w swoje ręce. - I idźcie za panią Delanay, za bramę szkoły - nakazał stanowczo.
Wszyscy momentalnie się uspokoili i zaczęli robić co każę, ja również. Wstałam ze swojego miejsca i spokojnie wyszłam na korytarz. Dymu było coraz więcej, nawet korytarz powoli się nim wypełniał. Zaczęliśmy zbiegać po schodach.

Sam
Zbiegliśmy ze schodów i ruszyliśmy głównym korytarzem w kierunku wyjścia. Na nasze szczęście dym nie dotarł jeszcze tutaj, za to na drugim piętrze włączył się alarm przeciwpożarowy i spryskiwacze.
Znikąd przypomniałem sobie o artykule dla Peggy, nie mogłem go tam zostawić, a co jeśli spryskiwacze go zniszczą?
To było chore, głupie i niebezpieczne, ale zawróciłem.

Renn
W miarę jak oddalaliśmy się od dymu stopniowo zwolniliśmy kroku. Byliśmy odrobinę bezpieczniejsi, mimo to moja ręka pulsowała jak najęta.
- Ciekawe co teraz zrobią, co nie Sam? - zapytałam mojego przyjaciela, ale nie usłyszałam odpowiedzi. - Sam? - Niepewnie obejrzałam się za siebie, ale nikogo tam nie było.
Cholerny dureń! Odwróciłam się w stronę klasy i pobiegłam go ratować.
- Renn, co ty robisz? - Ręka Nataniela chwycił mnie za ramię.
Mimowolnie syknęłam z bólu, ale odpowiedziałam:
- Sam zawrócił na górę, trzeba go ratować!
- Co? Dlaczego pobiegł na górę? - Nataniel był wstrząśnięty tą informacją.
- Nie wiem, ale wracam tam po niego! - Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku i ruszyłam w kierunku sali od chemii.
- Idę z tobą. - Chłopak zrównał się ze mną krokiem.
Na schodach pojawiły się kłęby dymu, na górze musiało to wyglądać jeszcze gorzej.
- Powinniśmy zasłonić czymś usta i nos - zauważył celnie Nataniel. -  Nie wiadomo, co się stanie, jak nawdychamy się tego czegoś za dużo.
- Racja - przytaknęłam mu i nerwowo rozmasowałam nadgarstek prawej ręki.
- Wszystko w porządku? - Spojrzał na mnie zmartwiony.
- Tak, idziemy. - Nabrałam powietrza tyle, ile mogłam i zasłoniłam usta oraz nos ręką. Nataniel zrobił to samo.
Później wspięliśmy się na pierwsze piętro, dymu było tak dużo, że ledwo byliśmy w stanie coś dostrzec, pewnie w klasie było całkowicie biało.
Nagle z sali chemicznej wypadł Sam, lekko się zataczał, ale wyglądał na całego. Podbiegłam do niego i wzięłam go pod ramie, chwilę później Nataniel znalazł się po jego drugiej stronie.
- Dzięki - wysapał mój przyjaciel.
- Co ty sobie myślałeś idioto?! - zapytałam rozwścieczona i zmartwiona jednocześnie.
- Ja...
- Nawet się nie tłumacz! - warknęłam. - Oczywiście, że poleciałeś tam po coś głupiego. Pewnie musiałeś to zabrać za cenę swojego cholernego bezpieczeństwa! - syknęłam, ale gdzieś w środku czułam, że zbiera mi się na płacz.
Opuściliśmy szkołę i wyszliśmy na dziedziniec do reszty klasy. Nasi znajomi zbili się w jedną grupę, najprawdopodobniej chcieli się ogrzać, ponieważ fartuchy były za cienkie na taką pogodę. Nikt nas nie zauważył, no prawie nikt.
- Gdzie wyjście byli?! - fuknęła na nas Delanay. Widać było, że cała ta sytuacja wytrąciła ją z równowagi i mocno przestraszyła.
Nasza klasa spojrzała na nas zaskoczona, dopiero teraz nas dostrzegli.
- Musieliśmy wrócić po naszego kolegę, proszę pani, został z tyłu - wytłumaczył Nataniel.
- Tak właściwie to ten oto dureń. - Spojrzałam na Sama groźnie. - Zawrócił po coś do klasy, a my musieliśmy go z niej wyciągnąć - powiedziałam prawdę najspokojniej jak mogłam.
- Sam? - Nauczycielka wyglądała na zaskoczoną. - Myślałam, że masz więcej oleju w głowie, jak mogłeś tak ryzykować? - zapytał przejęta sytuacją.
- Dobre pytanie. - Zrobiłam minę pełną wyrzutów i przeszyłam chłopaka jeszcze groźniejszym spojrzeniem niż wcześniej.
- Ja... - Sam nie był w stanie stawić czoła dwóm, zdenerwowanym i przejętym kobietą. - Przepraszam, to było bardzo nierozważne z mojej strony, już nigdy więcej tego nie powtórzę. - Jego mina przypominała minę psa, który rozbił cenną wazę, wiedział, że zrobił coś złego i należy mu się za to kara.
- No dobrze, już nic na to nie poradzimy. Ważne, że nie stało się nic gorszego. Dziękuje wam, możecie dołączyć do reszty. - Kobieta uśmiechnęła się lekko z wdzięcznością do mnie i do Nataniela. - A teraz zobaczymy, czy z tobą wszystko w porządku. - Spojrzała na Sama twardo.
Nie będąc potrzebnymi, ja i blondyn poszliśmy w kierunku reszty klasy.
- Dzięki za pomoc - powiedziała po dłuższej chwili.
- Daj spokój, jestem głównym gospodarzem, to mój obowiązek. - Speszony odwrócił ode mnie wzrok.
Nastała niezręczna cisza.
- Myślałem o tym, co mi ostatnio powiedziałaś - oznajmił chłopak ze ściśniętym gardłem.
- I co? - zapytałam ledwo słyszalnie.
- Ja... - Spojrzał na mnie, wyglądał na naprawdę przekonanego do tego, co zaraz powie. - Chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi.
Wzruszyłam się, jego deklaracja sprawiła, że kamień spadł mi z serca. Widziałam w jego oczach, że jest w pełni przekonany, co do swojej decyzji oraz, że nie ma już do mnie żadnych pretensji. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa, dlatego przytaknęłam mu głową i uśmiechnęłam się najpiękniej i najszerzej jak mogłam.

Sam
Delanay upewniała się czy czuję się dobrze przez bardzo długi czas, dopiero nadejście dyrektorki to przerwało. Nasza kochana pani dyrektor była wstrząśnięta tym co się stało, nauczycielka zaczęła wyjaśniać jak do tego doszło, w tym czasie uczniowie z innych klas zaczęli zbierać się na dziedzińcu, a pod szkołą pojawiła się straż pożarna. Wszystko potoczyło się szybko, strażacy wbiegli do środka i po kilkunastu minutach wrócili stwierdzając, że nie ma już żadnego zagrożenia. Wtedy do akcji wkroczyła dyrka, wezwała pana Farazowskiego, panią Delanay, Nataniela, Armina oraz Amber i wszyscy razem zamknęli się w jej gabinecie. Ich rozmowa trwała tak długo, że postanowiłem nie marnować czasu i iść do Peggy, aby oddać jej nasz artykuł. Na szczęście wpadłem na nią w jednym z korytarzy.
- Peggy, mam coś dla ciebie! - zawołałem do niej z daleka.
- Serio? Jednak wyrobiliście się z artykułem? - Zrobiła zdziwioną minę.
- Jasne, sama zobacz. - Podałem jej plik kartek i z zainteresowaniem czekałem na jej werdykt.
Peggy w skupieniu przeczytała cały tekst, spojrzała na mnie znad papierów i wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Co jest? - zapytałem skołowany.
- Ja nie mogę - wykrztusiła z trudem. Po czym padła na podłogę i dalej śmiała się w najlepsze, a ja stałem nad nią kompletnie nie rozumiejąc, o co jej chodzi. - Wybacz, dawno nikt mnie tak nie rozbawił. - Już spokojniejsza, brunetka wstała i otrzepała się z ewentualnego brudu.
- Nasz artykuł jest zabawny? - Nie rozumiałem do czego to zmierza.
- Jest tak koszmarny, że aż śmieszny - odpowiedziała z wielkim uśmiechem.
- Słucham?! - wykrzyknąłem zszokowany.
- Ten tekst nie trzyma się kupy, niby macie jakieś dowody, ale omawiacie je zbyt pobieżnie, zamiast tego skupiacie się na nic niewnoszących spekulacjach. Do tego ten styl! Nie wiem kto z was to pisał, ale ewidentnie nie umie tego robić. Prędzej wyrzuciliby mnie z gazety niż dali to do publikacji. - Zachichotała.
- Czyli wszystkie nasze staranie poszły na marne? - zapytałem z goryczą. Moja męska duma mocno ucierpiała.
- Nie, niezupełnie, udało wam się poprawić mi humor, a to już coś. - Podeszła do mnie i położyłam mi rękę na ramieniu. - Dzięki za chęci, Sam. - Po czym odeszła śmiejąc się pod nosem.
Czułem się okropnie, byłem zły i zażenowany jednocześnie. Tyle naszych starań poszło na marne, a ja jak ostatni idiota wróciłem po to do klasy. Do tego ten babsztyl mnie obraził! Kto jak kto, ale ja umiem pisać i to całkiem dobrze. Niech lepiej ona spojrzy na te swoje wypociny z pierwszej strony!
Parę chwil później pan Farazowski ogłosił nam, że lekcje zostają odwołane. Najwyraźniej przesłuchanie Armina i Amber musiało zostać przedłużone, aby wyjaśnić sprawę w pełni. Chciałem wrócić do domu z Reną, ale nigdzie nie mogłem jej znaleźć, pewnie zwinęła się szybciej, spryciula.
Następnego dnia na godzinie wychowawczej udzielono nam pogadanki o bezpieczeństwie i przypomniano regulamin pracowni chemicznej. Amber i Armin nie zostali pociągnięci do odpowiedzialność, dyrektorka postanowiła potraktować ich ulgowo, ponieważ nawet oni nie wiedzieli, co dokładnie dodali do swojej mikstury. Za to upomnienie dostało się pani Delanay, by ta lepiej pilnowała swoich uczniów i dawała nam bardziej zrozumiałe wskazówki podczas takich lekcji, aby ta sytuacja już nigdy się nie powtórzyła.
- Maskara, jeden raz coś wybuchło, a oni będą nas za to upominać do końca tej szkoły - jęknąłem wychodząc z sali.
- Niektórym z nas się to przyda, jakby planowali zawrócić po jakiś durny bibelocik. - Renn spojrzała na mnie wymownie.
- Długo będziesz mi to wypominać? - Zrobiłem zniecierpliwioną minę, ale w środku zalała mnie wielka fala wstydu, to co zrobiłem było więcej niż głupie.
- Aż zmądrzejesz - burknęła.
- Hej tam, jak się ma nasz szałowy duet? - Peggy podeszła do nas z naręczem gazetek szkolnych.
- Tak jak widać - odpowiedziała przyjacielsko Rena. - Nowy numer? - Wskazała na stos papierów.
- Tak, świeżo drukowany. Chcecie poczytać? - Podała nam jeden z egzemplarzy, a Renn chętnie go przyjęła i zaczęła przeglądać.
- Wróciłaś do gazetki? - zapytałem zdziwiony.
- Tak, i nie zamierzam z niej odchodzić - zapewniła nas gorąco. - Wiem jakie popełniłam błędy, dlatego teraz będę o wiele mądrzejsza, wyznaczę sobie kilka granic i zasad, których będę przestrzegać za wszelką cenę. Poza tym robienie gazetki szkolnej to jedna z najlepszych rzeczy jak mogła mnie spotkać, za nic w świecie nie zamieniłabym tego na cokolwiek innego. - Uśmiechnęła się hardo. - W końcu w tej szkole powinien być chociaż jeden porządny dziennikarz, co nie, Sam? - Puściła do mnie oko i odeszła głośno się śmiejąc.
Zrobiłem się czerwony jak burak.
- Coś przegapiłam? - zapytał Rena i rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie.
Nie odpowiedziałem, ale poczerwieniałem jeszcze bardziej.
Moja przyjaciółka wróciła do przeglądania gazetki i dała mi czas na uspokojenie się. Po chwili krzyknęła zaskoczona:
- Ja nie mogę! Patrz! - Podsunęła mi gazetę pod sam nos.
- Nowa uczennica... Dołączy do klasy trzeciej B w przyszłym tygodniu?! - zapytałem zaskoczony, a szczęka opadła mi do samej ziemi.
- Wygląda na to, że będziemy mieć towarzystwo. - Rena uśmiechnęła się tajemniczo i schowała gazetę do swojej torby.

***

Witam i przepraszam za to szałowe spóźnienie! Jak zwykle w takich sytuacjach napiszę wam krótkie (mam nadzieje) wyjaśnienie, dlaczego tak wyszło, a oto ono: studia zaskoczyły mnie sporą ilością pracy już na wstępie, musiałam przygotować kilka rzeczy, wracam teraz o dość późnych porach itd. Dlatego kiedy nadszedł 16, nie miałam zrobionej nawet korekty, swoją drogą mam nadzieje, że jest zrobiona dobrze, z góry przepraszam za wszystkie błędy jakie zostawiłam. Co więcej, mówiłam, że rozdziały będą co miesiąc, ale nie jestem teraz tego taka pewna. Nie chcę zawieszać bloga, więc umówmy się, że rozdziały będą od teraz, co dwa miesiące, ok?
PS. Czy też zauważyliście, że Sam to taka Su, ale w męskiej wersji? xD
Do zobaczenia w listopadzie/grudniu.

niedziela, 16 września 2018

Rozdział 42

Renn
Kolejny tydzień minął bez żadnych wieści od Nataniela, ale nie martwiłam się. Podświadomie czułam, że Kastiel dobrze mu poradził, w końcu dawniej byli najlepszymi przyjaciółmi. Nie pozostało mi nic innego, jak czekać.
Czekanie skończyło się w poniedziałek z samego rana. Nataniel, we własnej osobie, czekał na mnie przy głównej bramie. Był kompletnie odmieniony, mniej spięty i bardziej uśmiechnięty.
- Cześć, Renn, jak się masz? - zapytał uprzejmie i uśmiechnął się szeroko.
- To chyba moja kwestia. - Zaśmiałam się radośnie. - Czyżby plan Kastiela się powiódł?
- Z ciężkim sercem, ale muszę przyznać, że dał mi dobrą rade. - Skrzywił się lekko. Widać było, że powiedzenie tego na głos sporo go kosztowało.
- Zdradzisz mi, w końcu, o co w nim chodziło? - zapytałam zaciekawiona.
Nataniel westchnął, a potem odpowiedział mi z pogodnym wyrazem twarzy:
- Kastiel zasugerował, że powinienem zamieszkać sam.
- Co?!
- Domyślałem się, że zrobisz taką minę. - Zaśmiał się rozbawiony. - Porozmawiałem z rodzicami na ten temat i zagroziłem, że jeśli mi na to nie pozwolą to opowiem o całej sytuacji policji. Zgodzili się na mój układ i obiecali płacić za moje nowe mieszkanie.
- Rozumiem, czyli przez ostatnie dni byłeś zajęty przeprowadzką - mruknęłam z ulgą.
- Martwiłaś się? - Blondyn spojrzał na mnie ze zdziwieniem i dziwnym rodzajem czułości w oczach.
- Jasne, że tak. - Zarumieniłam się.
Nastała chwila ciszy, którą przerwałam kolejnym niewygodnym pytaniem:
- A co z Amber? - zapytałam cicho. - Jak się trzyma?
- Amber jest... - Zmarszczył brwi jakby nie wiedział jak to ująć. - Jest jej ciężko. W końcu dotarło do niej, co działo się w naszym domu i... Ona chyba nie chciała, żebym odchodził. - Westchnął ciężko.
- Ale musiałeś - mruknęłam pocieszająco.
- Na szczęście ojciec nie tknie jej palcem, obiecał mi to. - Uśmiechnął się lekko. - Wiesz, nigdy nie myślałem, że będę w stanie tak mocno targować się o coś z moimi rodzicami, to było dziwne.
- Wyobrażam sobie. - Zachichotałam pod nosem.
Ponownie zaległa między nami cisza.
- Hej, Renn, miała byś coś przeciwko ws... - zaczął lekko poddenerwowany, ale przerwał mu dzwonek.
- Później mi powiesz. - Położyłam mu rękę na ramieniu i uśmiechnęłam się szeroko.
- Żebyś wiedziała, nie odpuszczę ci tego. - Zaśmiał się głośno i puścił mi oczko.
Zarumieniłam się delikatnie. Nie spodziewałam się, że Nataniel tak bardzo się zmieni. Hmm, może to i dobrze?
Weszliśmy do klasy, gdzie zaraz miała odbyć się lekcja geografii z naszym wychowawcą. Zajęłam swoje miejsce i spokojnie wypakowałam zawartość torby, aż nagle coś wpadło mi do głowy, coś bardzo ważnego. Szybko przeszukałam zawartość mojej torby kieszonka po kieszonce.
- Cholera - syknęłam w złości i uderzyłam czołem w blat ławki.
- Co jest? - zapytał rozbawiony Sam.
- Zapomniałam zadania domowego - wymamrotałam zrezygnowana.
- Było jakieś zadanie?! - zawołał zaskoczony.
Podniosłam się i spojrzałam na niego zaskoczona, a potem odpowiedziałam:
- No, tak. Referat na pięć stron o...
- Dzień dobry, moi drodzy. - Pan Farazowski wszedł przerywając mi. - Mamy dzisiaj sporo do zrobienia, ale zaczniemy od waszych referatów. Proszę połóżcie je na moim biurku. - Nauczyciel zajął swoje miejsce i spojrzał na nas wyczekująco. Kilka osób podniosło się i podało mu swoje zadania, ale większość klasy siedziała na miejscach i w osłupieniu rozglądała się po klasie. - To wszyscy? - zapytał zszokowany Fraz.
- Chyba tak, proszę pana - mruknęła speszona Melania.
- Jakim cudem zapomnieliście o tym referacie? Przecież mówiłem, że jest ważny. - Mężczyzna wyglądał na poddenerwowanego.
- Z całym szacunkiem, panie profesorze, ale niektórzy nawet nie wiedzieli, że było coś zadane. Może damy im jeszcze trochę czasu na napisanie tej pracy? - zaproponował odważnie Nataniel, który sam nie miał na dziś gotowego zadania.
- Cóż, sądzę, że nie mam wyboru - mruknął zrezygnowany pedagog. - Jutro mamy wspólną historię, proszę żebyście oddali mi wasze pracę na tej lekcji. W przeciwnym razie będę musiał postawić wam jedynki i dać wam karę.
Uczniowie jęknęli niezadowoleni, ale nikt nic nie powiedział. W tym momencie żadne z nas nie mogłoby przekonać Frazia do zmiany zdania. Reszta lekcji minęła szybko, jak zwykle nie działo się nic ciekawego. Geografia nigdy nie była ciekawa.
Ledwo wyszłam z klasy, a już zostałam zaczepiona przez Nataniela. Muszę przyznać, że nie mogłam się doczekać tego, co chciał mi powiedzieć.
- A więc? Co masz mi do powiedzenia? - W moich oczach błysnęło zaciekawienie.
- To nic super. Teraz, kiedy mieszkam sam, mogę pozwolić sobie na rzeczy, których wcześniej zabraniali mi rodzice. - Uśmiechnął się smutno.
- Więc jakie jest twojej pierwsze postanowienie? - zapytałam lekko podekscytowana.
- Chciałbym przygarnąć kota - oznajmił nieśmiało. - Wcześniej nie mogłem trzymać żadnego zwierzaka, ponieważ moja mam jest uczulona na sierść, ale teraz, czemu nie? - Uśmiechnął się szeroko.
- To świetny pomysł, kiedy mieszka się samemu trudno nie zwariować. Zwierze to doskonały kompan, wierz mi, mówię z doświadczenia. - Uśmiechnęłam się wesoło.
- W takim razie, co powiesz na to, żebyśmy jutro poszli do sklepu zoologicznego? - zapytał lekko stremowany.
Zamyśliłam się. Jutro miałam mieć popołudniową zmianę w kafejce, ale lekcję kończyły się wcześniej, więc powinnam mieć trochę czasu wolnego.
- Chętnie - odpowiedziałam radośnie.
- Super. - Nataniel uśmiechnął się szeroko. - Na razie chcę tylko porozmawiać o opiece nad kociakiem, nie zamierzam jeszcze żadnego przygarniać - dodał dziwnie energiczny. Nasze wspólne wyjście musiało go nieźle ucieszyć.
Kiedy skończyliśmy naszą pogawędkę o kotach, blondyn przeprosił mnie i poszedł do pokoju gospodarzy. Miał bardzo wiele papierkowych spraw do nadrobienia.
Nie miałam za bardzo, co ze sobą zrobić, ale zanim konkretniej się tym przejęłam na mojej drodze pojawił się kolejny rozmówca... A raczej szyderca, domyślacie się kto to?
- Toż to nasz leń! - zawołał do mnie z daleka Kastiel. - Co, nie chciało się pisać referatu? - Uśmiechnął się złośliwie.
- Raz ci się udało i już zaczynasz się puszyć. - Pokręciłam głową z udawanym politowaniem.
- Widzę, że wrócił twój cięty język. - Posłał mi jeden ze swoich uśmieszków.
Zignorowałam tę uwagę.
- Po co przyszedłeś? - zapytałam normalniejszym tonem.
- Po nic konkretnego. - Wzruszył ramionami.
- W każdym razie, dzięki. - Uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
- Ok... Za co te podziękowania? - zapytał skołowany.
- Za to, że pomogłeś  Natanielowi zamknąć jego rodzinne sprawy.
- To nic takiego - mruknął obojętnie.
- Ta, ale i tak dzięki. - Uśmiechnęłam się promiennie.
- Spoko. - Spuścił wzrok speszony.
Reszta dnia minęła dość spokojnie.
Wieczorem, po pracy, wróciłam do domu i zajęłam własnymi sprawami. Miałam zamiar obejrzeć pewny film, dlatego szybko przygotowałam coś na ząb i usiadłam przed telewizorem. Psy uwaliły się blisko moich nóg.
Powoli jadłam swoją małą kolację i wpatrywałam się w telewizor. Nagle zadzwonił mój telefon. Westchnęłam poirytowana. Dlaczego akurat teraz?
- Tak? - Odebrałam nie patrząc kto dzwoni.
- Przepraszam, że tak późno, ale muszę ci coś powiedzieć. - Usłyszałam zdenerwowany głos Toma.
- Stało się coś? - zapytałam zdenerwowana.
- Mama jest w szpitalu - odpowiedział mi ze ściśniętym gardłem.
Zamarłam na chwilę.
- To-to coś poważnego? - zapytałam przestraszona. Moja ręka zaczęła drżeć.
- Ciężkie zapalenie płuc, ale lekarze mają to już pod kontrolą - uspokoił mnie szybko.
- Całe szczęście. - Odetchnęłam z ulgą. - Jak do tego doszło? - zapytałam poważnie.
- Zrobiło się mroźnie, padało coraz częściej... Sama rozumiesz, mama jest wrażliwa na takie rzeczy.
- Jasne, dzięki, że mi powiedziałeś - powiedziałam czule.
- Nie tylko po to do ciebie zadzwoniłem. Widzisz, muszę zająć się mamą, a Rendy ma szkołę, no i nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z Rickiem i Kevinem. Mogłabyś przyjąć ich do siebie? - zapytał błagalnie.
- Pewnie, powiedz tylko kiedy. - Zgodziłam się bez wahania, w końcu to moi bracia.
- Fantastycznie, dzięki. Wyśle ich do ciebie autobusem, pasuję ci jutro o piętnastej?
- Tak, nie ma problemu - odpowiedziałam błyskawicznie.
- Dziękuje, będę cię na bieżąco informować o stanie mamy - obiecał żarliwie.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się szeroko.
Pożegnaliśmy się, a ja szybko zadzwoniłam do mojej szefowej uprzedzając, że mogę jutro się spóźnić.
Potem pobiegłam na górę i przygotowałam pokój gościnny na przyjazd moich młodszych braciszków.
Następnego dnia wstałam odrobinę wcześniej niż zwykle. Poszłam na zakupy i dokupiłam brakujące rzeczy oraz słodycze. Później, po krótkim spacerze z psami, wróciłam do domu, zabrałam torbę i referat z geografii, a potem poszłam do szkoły.
Na korytarzach był niemały tłum, do tego strasznie głośny. Wszyscy jak jeden mąż rozmawiali o nowym nauczycielu, który podobno miał się pojawić. Zaciekawiona na ostatniej przerwie sięgnęłam po gazetkę Peggy, ale nie dowiedziałam się z niej niczego więcej ponad to.
- Suń się, stoisz pod moją szafką! - Jakaś laska mnie popchnęła.
Wściekła podniosłam wzrok znad gazety by ją nim spiorunować i nawrzeszczeć na nią, ale kiedy dotarło do mnie, że zrobiła to Amber odpuściłam. W tym czasie Blondi panicznie przeszukiwała swoją szafkę.
- Szlag - syknęła spanikowana.
- Co jest? - zapytałam obojętnie.
- Nic, nie interesuj się! - warknęła na mnie rozzłoszczona, ale w jej oczach widać było panikę.
- Zapomniałaś czegoś? - dopytywałam dalej.
- Nie! - Wściekła zatrzasnęła swoją szafkę. Po chwili zaczęła grzebać w torbie i mamrotać coś pod nosem.
Starałam się to zrozumieć, ale udało mi się wychwycić tylko kilka słów, coś o Farazowskim i karze, Natanielu i pomocy, pechu... Dodałam dwa do dwóch i już wiedziałam, co się stało.
- Zapomniałaś o referacie - oświadczyłam zdziwiona.
- I co z tego?! - Spojrzała na mnie wściekła i zawstydzona. - To nie twoja sprawa, odwal się!
Decyzja była prosta.
- Masz. - Podałam jej mój referat.
Amber spojrzała na moją pracę, a potem na mnie.
- Nie chcę. - Spojrzała w bok.
- Bierz i nie marudź. - Wcisnęłam jej moje zadania w rękę. Potem odwróciłam się napięcie i ruszyłam przed siebie.
- Dlaczego? - zapytał jak małe dziecko.
- Jestem ci to winna - mruknęłam bardziej do siebie niż do niej i poszłam do klasy.
Zaczęła się geografia, Fraz przybiegł spóźniony o kilka minut i już na wstępie poprosił o zaległe prace.
- Renn, gdzie twój referat? - zapytał poważnie.
- Zapomniałam go spakować - odpowiedziałam szybko i zaczęłam bazgrać coś w zeszycie.
Mój nauczyciel westchnął ciężko i zrezygnowanym tonem oświadczył:
- Zostań po lekcji, musimy omówić twoją karę.
- Dobrze - przytaknęłam grzecznie.
Lekcje była nudna i dłużyła się w nieskończoność, w końcu zadzwonił dzwonek i wszyscy pobiegli do domów, wszyscy oprócz mnie. Powolnym krokiem podeszłam do biurka, przy którym Fraziu przeglądał jakieś papiery.
- Renn, jak to się stało, że zapomniałaś o referacie? - zapytał przejęty.
- Nie mam pojęcia - skłamałam.
- Nie chcę tego robić, ale dałem wam wczoraj słowo. Wiesz, że nie mogę odwołać ci kary? - Spojrzał na mnie z przejęciem.
Skinęłam głową na potwierdzenie.
- Dobrze w takim razie zajmiesz się... - Zamyślił się na chwilę. - Zajmiesz się sprzątaniem sali chemicznej.
- Rozumiem, skąd mam wziąć środki do czyszczenia? - zapytałam rzeczowo.
- Wszystko jest na miejscu.
Skinęłam głową i wyszłam z klasy. Potem poszłam na klatkę schodową i weszłam na pierwsze piętro.
Sala chemiczna była zaraz przy schodach, otworzyłam drzwi i zobaczyłam istny chlew. Wszędzie pełno było sprzętu chemicznego, papierów i jakieś dziwnej mazi, ale kiedy przyjrzałam się bliżej dostrzegłam porysowane ławki i kilka, jak nie kilkanaście gum do żucia przylepionych pod stołami i krzesłami.
Pozbierałam wszystkie probówki, kolby i inne przyrządy używane podczas zajęć, umyłam je i schowałam do kantorka. Sprzęt potrzebny do sprzątania znalazłam przy drzwiach, chwyciłam wiadro, miotłę oraz mop. Opróżniłam zawartość wiadra, na którą składały się detergenty, gąbka i przyrząd do zdrapywania gum. Zabrałam go i zaczęłam zdrapywać gumy.
To było obrzydliwe, ale jakoś mi wyszło. Następnie napełniłam wiadro ciepłą wodą i wlałam do niego płyn do czyszczenia, zamoczyłam w tym gąbkę i zaczęłam czyścić ławki. Na sam koniec zamiotłam podłogę i ją umyłam. Wszystko to zajęło mi trochę ponad godzinę.
Wyszłam z sali i zamknęłam za sobą drzwi.
- Zmęczona? - zapytał mnie ktoś znienacka.
Wzdrygnęłam się na głos Nataniela, ale odpowiedziałam zgodnie z prawdą:
- Trochę.
- Masz jeszcze siłę, żeby iść ze mną do sklepu? - dopytywał zmartwiony.
Spojrzałam na zegarek, do piętnastej zostało jeszcze ponad półtorej godziny.
- Jasne, możemy się wybrać od zaraz. - Uśmiechnęłam się szeroko.
- Super. - Nataniel westchnął, chyba z ulgą. - To chodźmy. - Złapał mnie za rękę.
Ruszyłam za nim po schodach do wyjścia. Nagle zatrzymałam się w połowie kroku.
- Renn? - zapytał zdezorientowany blondyn.
- Czekałeś na mnie przez ten cały czas? - zapytałam go zdziwiona.
- No, tak. W końcu mieliśmy iść zaraz po lekcjach, a ja cały czas nie wykonałem zaległych obowiązków. - Zaśmiał się nieśmiało.
- Ro-rozumiem - mruknęłam speszona.
Wyszliśmy na zewnątrz i zanim doszliśmy do bramy zobaczyliśmy Amber, która zawołała Nataniela. Momentalnie odskoczyliśmy od siebie na kilka centymetrów.
- Nataniel, dokąd idziesz? - Amber podbiegła do brata kompletnie mnie ignorując.
- Mamy zamiar odwiedzić z Renn sklep zoologiczny, chcę przygarnąć kota - odpowiedział poważnie i twardo.
Amber spojrzała na mnie kątem oka, wyglądała na niezadowoloną, ale słodziutkim głosem młodszej siostry zapytała:
- Mogę pójść z wami?
- Ja... - Nataniel zawahał się. - Renn, co o tym myślisz? - Spojrzał na mnie oczekując pomocy.
Amber prychnęła pod nosem, nie była zadowolona z faktu, że jej brat prosi mnie o decyzję.
- Nie przeszkadza mi to. - Wzruszyłam ramionami.
- To świ...
- Ale mam lepszy pomysł, uważam, że powinniście się tam wybrać we dwoje. - Uśmiechnęłam się szeroko.
Oboje popatrzyli na mnie oczami wielkim jak spodki.
- Ale... - Nataniel odciągnął mnie kawałek dalej. - Chciałem, żeby to było nasze wyjście - szepnął rozczarowany. - Jeśli nie chcesz iść ze względu na Amber to mogę...
- Tu nie chodzi o mnie - przerwałam mu łagodnie. - Ale o waszą dwójkę.
- Co?
- Amber po prostu za tobą tęskni, wcześniej zawsze byłeś obok, a teraz się wyprowadziłeś. Brakuje jej twojego towarzystwa i nie dziwi mnie to, mnie też brakuje braci. - Położyłam mu rękę na ramieniu. - Darujmy sobie nasze wyjście, zamiast tego spędź z nią trochę czasu. Zabierz ją do sklepu, daj pooglądać słodkie kociaki, a potem idźcie do parku lub małej knajpki. To wam dobrze zrobi. - Popatrzyłam na niego z prośbą w oczach.
- Jeśli tak uważasz - mruknął nieprzekonany.
- No, dalej! - Popchnęłam go w stronę Amber.
Nataniel podszedł do niej i porozmawiał z nią chwilę, a potem razem ruszyli w stronę parku.
Chłopak odwrócił się do mnie i uśmiechnął się przyjaźnie, odpowiedziałam mu tym samym oraz pomachałam im na drogę.
Kiedy oddalili się jeszcze dalej, przez ramię obejrzała się na mnie Amber. Wyglądał na wdzięczną, to prawie jakby próbowała mi niemo podziękować.
Ruszyłam w swoją stronę, miałam dużo czasu i nic do roboty, dlatego zadzwoniłam do Klary, mojej koleżanki ze zmiany i uprzedziłam, że wpadnę już teraz.
W pracy nie posiedziałam jednak za długo, ponieważ musiałam odebrać chłopców z dworca autobusowego. Na moje nieszczęście, o tej godzinie był on nieźle zatłoczony, ledwo dostałam się na peron, gdzie mieli wysiadać Rick i Kevin.
Kilka minut później przyjechał ich autobus. Zrobił się ogromny tłok, jedni wysiadali z pojazdu, a drudzy pchali się do środka, a ja bacznie rozglądałam się po wszystkich szukając moich braci. W końcu ich zauważyłam. Brnęli przez tłum z dużą torbą i plecakami.
- Tutaj! - zawołałam do nich najgłośniej jak mogłam i pomachałam ręką by zwrócić ich uwagę na siebie.
Pierwszy zauważył mnie Kevin, mój ukochany młodszy braciszek i najmłodszy z nas wszystkich, ma dopiero dziesięć lat. Kevin to mały aniołek, nie tylko z charakteru, ale i z wyglądu, ponieważ całkowicie wdał się w mamę. Miał on jaśniuteńkie blond włosy, zupełnie jak moje, które kończyły się na wysokości jego podbródka i lekko lokowały się na końcach. Przez to jego okrągła buzia wyglądała iście anielsko. Może przesadzam, ale jego mały, prosty nosek, pulchne policzki i wielkie, niewinne, niebieściutkie jak niebo oczka kojarzyły mi się tylko i wyłącznie z tym. Ubrany był w granatową kurtkę i brązowe, materiałowe spodnie. Do tego szyję okręcił niebieskim, wełnianym szalikiem mamy, na główce miał czapkę w tym samym kolorze i rękawiczki do kompletu. Na nogach błyszczały świeżo wypastowane czarne, zimowe buty.
Rick podążył za jego spojrzeniem i nasze oczy się spotkały. Ten chłopak to najgorszy kanciarz i prawdziwa menda, ale i tak go kocham. Rick skończy niedługo piętnaście lat, w przeciwieństwie do Kevina jest istnym diabłem. Jego ciemnobrązowe oczy zawsze wypatrują okazji, żeby coś zepsuć, a usta bez przerwy rozciągają się we wrednym uśmieszku. Jego krótko przystrzyżone, czarne włosy zasłaniała szara, materiałowa czapka. Chłopak nie miał szalika, a beżową, puchatą kurtkę rozpiął. Pod spodem nosił szarą bluzę z wielkim, kolorowym napisem imitującym graffiti. Jego białe buty były tak brudne, że biel bardziej przypominała brąz.
- Renn! - Kevin mocno się do mnie przytulił.
- Cześć, słodziaku! - Ucałowałam go w czubek głowy i mocno ścisnęłam.
- Cześć - mruknął Rick.
Rzuciłam się, żeby go przytulić.
-Hej! - Spróbowała mnie odepchnąć, ale nie udało się mu. - Zostaw mnie! - zawołał zażenowany.
- Zapnij się - nakazałam mu matczynym głosem.
- Bo co? - zapytał prowokacyjnie. - Naskarżysz na mnie?
- Nie, to ty będziesz się musiał tłumaczyć Tomowi, dlaczego wróciłeś z przeziębieniem - powiedziałam lekko, jakby mnie to nie interesowało.
Chłopak prychnął, ale zapiął się pod samą szyję.
- Jedliście obiad? - Złapałam Kevina za rękę i zaczęliśmy iść w kierunku kawiarni.
- Nie - mruknął w odpowiedzi Rick.
- Postaram się wam coś załatwić w pracy.
- Idziemy do ciebie do pracy? - zapytał zdziwiony i rozzłoszczony chłopak.
- Wybacz, ale nie puszczę was samych do domu. Jeszcze się gdzieś zgubicie. - Spojrzałam na niego ostro.
- Nie jestem dzieckiem - warknął.
- Ani tutaj nie mieszkasz.
Nastolatek westchnął udręczony.
- A co u ciebie, jak szkoła? - zapytałam uprzejmie Kevina.
- Dobrze, ostatnio nasza pani od przyrody się rozchorowała i dostaliśmy inną panią - odpowiedział i lekko posmutniał.
- Nie podoba ci się nowa nauczycielka? - zapytałam zaskoczona.
- Nie, jest bardzo miła, ale tęsknie za naszą starą panią - mruknął i zwiesił głowę.
Podobnie minęła nam cała droga, rozmawialiśmy o szkolę. Dowiedziałam się, że Kevin ma wielu znajomych i nikt mu nie dokucza, a do tego jest jednym z lepszych uczniów w klasie. Za to Rick leci na samych trójach, bo jest zbyt leniwi by robić więcej, a klasowy dziennik pełen jest uwag, co za chłopak. Po drodze do kawiarni weszliśmy do sklepu i kupiłam chłopcom chińskie zupki na prowizoryczny obiad.
Kiedy dotarliśmy do mojego miejsca pracy ruch powoli zaczynał wzrastać. Usadziłam braci na zapleczu, przygotowałam im zupy i przykazałam, że mają poczekać pięć minut zanim zaczną je jeść oraz mają niczego nie dotykać.
Potem ruszyłam do intensywnej pracy, która trwała nieprzerwanie przez dwie godziny. Mimo to udawało mi się znaleźć chwilę by sprawdzić, co porabiają chłopcy. Rick grał na konsoli, a Kevin kolorował jakąś kolorowankę.
W końcu klienci się przerzedzili i mogłam odpocząć, wtedy do naszej małej kawiarenki zawitał Nataniel. Chwyciłam swój notes z długopisem i ruszyłam, żeby go obsłużyć.
- Dzień dobry, co podać? - zapytałam głosem profesjonalnej kelnerki.
- Poprosiłbym zwykła herbatę i kawałek ciasta dnia. - Nataniel uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Zaraz przyniosę. - Nie mogłam się powstrzymać i na mojej twarzy również pojawił się mały uśmieszek.
Wróciłam do Klary, która stała za ladą, podałam jej zamówienie i czekałam, aż wszystko przygotuje. W końcu na mojej tacy wylądował kubek ciepłej herbaty i kawałek szarlotki. Wróciłam do stolika Nataniela.
- Proszę bardzo, zamówienie. - Odstawiłam rzeczy z tacy na jego stolik.
- Dziękuję. - Posłał mi kolejny przyjazny uśmiech. - Masz chwilę, może usiądziesz? - zapytał uprzejmie.
- Nie bardzo. - Uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Szkoda - mruknął rozczarowany.
- A jak wasz wypad do sklepu? - zapytałam szybko, żeby polepszyć atmosferę.
- Dobrze, Amber bawiła się całkiem nieźle, przez nią prawie wyszedłem z kotem. - Zaśmiał się.
- Czyli już się zdecydowałeś?
- Nie, jeszcze nie, muszę nad tym porządnie pomyśleć. - Zrobił zamyśloną minę.
- Cały ty. - Zaśmiałam się.
Blondyn mi zawtórował.
Kolejny klient wszedł do środka, przeprosiłam chłopaka i wróciłam do swojej pracy. Po jakimś czasie Nataniel skończył jeść i przyszedł do nas pod ladę, żeby oddać nam puste naczynia i podziękować za pyszny posiłek.
Czas leciał szybko, ruch zrobił się tak mały, że Klara postanowiła puścić mnie wcześniej do domu, podziękowałam jej, a potem poleciałam się przebrać.
- Co chcielibyście zjeść na kolację? - zapytałam, kiedy wyszliśmy już z kawiarni.
- Chcę naleśniki - oznajmił radośnie Kevin.
- A ty Rick? Na co masz ochotę? - zapytałam bruneta uprzejmie.
- Cokolwiek, byle było ciepłe - mruknął znudzonym tonem.
- Nie wiem, czy uda mi się spełnić tak wygórowaną prośbę - zakpiłam.
Chłopak parsknął rozbawiony.
Doszliśmy do domu, gdzie od razu na chłopców rzuciły się moje psy. Na początku Kevin lekko się ich wystraszył, ale po paru minutach nie mógł się od nich oderwać, Rick zresztą też. Widok był rozczulający, ale nie mogłam stać i patrzeć na nich wiecznie, ktoś musiał zorganizować nam kolację.
Weszłam do kuchni i zaczęłam robić ciasto na naleśniki, a ich poprosiłam o rozpakowanie swoich rzeczy w pokoju gościnnym. Kiedy ciasto było gotowe, wstawiłam mleko na kakao i zaczęłam smażyć naleśniki.
- Smacznego! - zawołałam stawiając na stole posiłek.
Chłopcy chcieli zabrać się do jedzenia, ale przerwałam im to pytając matczynym tonem:
- Umyliście ręce?
Ich jęki były wystarczającą odpowiedzią.
- Migiem mi to zrobić - nakazałam.
Kevin od razu pobiegł do łazienki.
- Daj spokój, nie możemy darować sobie tych głupot? - zapytał z wyrzutem nastolatek.
- Nie - odpowiedziałam twardo, ale chłopak dalej nie ruszał się z miejsca. - Rick, idź umyć ręce, proszę - poprosiłam łagodnie, ale stanowczo.
Z wielką niechęcią i spojrzeniem pełnym wyrzutów chłopak ruszył swoje cztery litery do łazienki.
Ustawiłam resztę zastawy i kubki z kakaem, a potem sama opłukałam ręce wodą, chłopcy wrócili chwilę później. Posiłek minął nam w cudownej atmosferze, nawet Rick się przełamał i zaczął gadać jak najęty. Później chłopcy po kolei poszli się myć, a ja posprzątałam po kolacji. Przed dwudziestą drugą wszyscy byliśmy już we własnych łóżkach.
Właśnie uzupełniałam swój pamiętnik, kiedy do mich drzwi zapukał Kevin.
- Co jest? - zapytałam zmartwiona tym, że jeszcze nie śpi.
- Mogę spać z tobą? - zapytał nieśmiało.
- Jasne. - Uśmiechnęłam się, żeby dodać mu otuchy. Położyłam swój pamiętnik na stoliku nocnym i przesunęłam się by zrobić mu miejsce.
Mały od razu wskoczył pod kołdrę i wtulił się we mnie. Chwilę potem do pokoju na palcach wszedł Rick.
- Też chcesz? - zapytałam ze śmiechem.
Mój brat nic nie powiedział, tylko w milczeniu skinął głową.
I tak skończyłam śpiąc między nimi, z jednej strony słodko wtulony we mnie spał Kevin, a z drugiej lekko pochrapywał mi do ucha Rick.
Budzik obudził mnie o szóstej rano, oswobodziłam się z uścisku braci i zaczęłam szykować się do szkoły. Poranna toaleta, ubieranie i makijaż poszły mi dość szybko. Następnie przygotowałam sobie skromne śniadanie i górę kanapek dla chłopców. Napisałam im krótką notkę o tym, co mogą robić, a czego nie i przykleiłam ją na lodówkę. Wstawiłam naczynia do zlewu i zabrałam smycze, musiałam wyprowadzić psy na szybki spacer.
Zima zawitała do nas na dobre, co prawda nie padał jeszcze śnieg, ale czuć było różnice temperatur. Jak co dzień wybrałam się z moim dobermanami do pobliskiego parku, pochodziłam z nimi chwilę, a potem puściłam je wolno i przysiadłam na ławce.
- Kogo moje stare oczy widzą, Renn.
Spojrzałam w stronę tego miłego głosu i zobaczyłam panią Różę.
- Dzień dobry! - przywitałam się z nią radośnie.
Pani Róża jest jedną z moich sąsiadów, tą najlepszą, również jest ciocią Zacka, który kilka miesięcy temu wyjechał na wymarzone studia, a wcześniej pracował ze mną w „Raju”. Ta kobieta to prawdziwy tytan pracy, chociaż ma na karku ponad pięćdziesiątkę to dzielnie prowadzi swój sklep zoologiczny. Jej włosy już dawno przybrały siwy odcień, a ich właścicielka zwykła związywać je w mały, niski koczek. Twarz już dawno pokryła się zmarszczkami, ale piwne oczy wciąż błyszczą jak u sześcioletniego dziecka, a jej uśmiech przywodzi na myśl obraz zadziornej nastolatki. Pani Róża nie jest kruchą, małą starowinką, o nie, to kobieta wysoka i postawna. W tak chłodny dzień jak dzisiaj moja sąsiadka narzuciła na siebie długi czarny płaszcz, a szyję okręciła szarym szalikiem.
- Dokąd się pani wybiera o tej porze? - zapytałam uprzejmie.
- Mam do rozładowania dostawę karmy. - Westchnęła i powolnym ruchem przetarła zmęczone oczy.
- Coś nie tak w pracy? - zapytałam zmartwiona widząc jej zmęczoną minę i wory pod oczami.
- Moja pracownica się rozchorowała, więc cały sklep został na mojej głowie - wyżaliła się.
- A co z innymi pracownikami? - zapytałam próbując ją pocieszyć. - Przecież ktoś musi pani pomagać.
- W tym cały problem! - zawołała głośno. - Nikt nie może się zjawić. Jeden wziął urlop, drugi ma zwolnienie lekarskie do końca tygodnia, a trzecia jest na macierzyńskim. Wszystko zostało na mojej głowie. Chociaż to jeszcze nic, jutro zaczyna się weekend, będzie pełno ludzi i dostaw, które ktoś musi rozładować! - wyrzuciła to z siebie jak karabin maszynowy.
- Może ja pani pomogę? - zaproponowałam uprzejmie. - Nie pracuje w ten weekend w kawiarni, więc mogę co nieco pomóc.
- Jesteś pewna? - Spojrzała na mnie oniemiała. - To ciężka robota, nie jest dla każdego. Poza tym na pewno masz jakieś własne plany.
- Nie, nie mam - skłamałam gładko.
Oczywiście, że miałam plany, chciałam spędzić te kilka wolnych dni z moimi braćmi, pójść wspólnie do kina, pograć w gry, najeść się fastfoodów... Ale nie mogłam zostawić pani Róży samej z pracą w sklepie, w końcu ona zawsze pomagała mi w potrzebie, na przykład kiedy dochodziłam do siebie po bójce z Amber to ona zajęła się moimi psami. Jestem jej coś winna, a to doskonała okazja by spłacić swój dług.
- Dobrze, w takim razie przyjdź do sklepu jutro o szóstej rano. Będziesz w stanie zostać do samego zamknięcia? - zapytała zmartwiona.
- Tak, nie ma problemu. - Uśmiechnęłam się szeroko dla dodania sobie wiarygodności.
- Dziękuję, ratujesz mi życie. - Staruszka wzięła mnie w ramiona.
- To nic takiego - mruknęłam speszona wylewnością mojej sąsiadki.
Pani Róża zostawiła mnie samą i poszła w stronę sklepu, a ja poczekałam jeszcze chwilę, aż psy wybiegają się na świeżym powietrzu. Potem zawołałam je do siebie, przypięłam do smyczy i zabrałam do domu, kiedy wróciliśmy chwyciłam torbę, wsiadłam na motor i pojechałam do szkoły.
Przez bardzo długi czas zastanawiałam się jak zorganizować mój weekend. Nie mogłam zostawić chłopaków samych na cały dzień, ale było już za późno na szukanie niani. Może powinnam poprosić znajomego? Nie, tak nie wypada, ale... Może Sam by się zgodził przejąć młodych na dwa dni. Z tego co pamiętam Rick uwielbiał go ogrywać w każdej możliwej grze, a Kevin był tak cichym i spokojnym dzieckiem, że zajmowanie się nim to sama przyjemność. Z drugiej strony nie chciałam zrezygnować z wspólnego wypadu do miasta z nimi. Od tak dawna ich nie widziałam, trochę wspólnego czasu razem jak kiedyś dobrze by nam zrobiło, jestem tego pewna.
Nie mogłam się uwolnić od tych myśli, dlatego zadzwoniłam do szefowej i poprosiłam, żeby dzisiaj dała mi wolne. O dziwo, zgodziła się. Drugim postanowieniem było poprosić Sama o pomoc, dlatego na długiej przerwie odciągnęłam go na bok i wytłumaczyłam całą sytuację.
- Czyli, popraw mnie, jeśli się mylę, chcesz, żeby zajął się twoimi braćmi od rana do nocy w ten weekend, ponieważ twoje dobre serduszko nie mogło przejść obojętnie obok starszej pani w potrzebie? - Spojrzał mi prosto w oczy.
- No, tak. - Zwiesiłam głowę zawstydzona głupotą swojej prośby.
- Ok - odpowiedział Sam po dłuższej chwili milczenia.
- Ok? Ale masz na myśli „Ok, zrobię to.” czy „Ok, to już choroba.”?
- Miałem na myśli „Ok, nie ma problemu, skarbie.” - odpowiedział ze śmiechem.
- Kocham cię! - Rzuciłam się mu na szyję i zaśmiałam się radośnie jak nigdy.
- Wiem, wiem, jestem boski. - Sam objął mnie mocniej.
Lekcje dobiegły końca, znaczy prawie, zostały jeszcze biologia i angielski, ale to były tak nudne przedmioty, że  zamiast na nich zostać wolałam wyskoczyć z braćmi do miasta. Wyszłam, więc chyłkiem ze szkoły i poszłam na parking po motor, żeby wrócić do domu.
- Renn! - zawołał ktoś za mną.
Spojrzałam za siebie i zobaczyłam Nataniela. Ostatnio bardzo często szuka mojego towarzystwa.
- Co jest? - zapytałam nonszalancko.
- Jedziesz gdzieś? - zapytał zdziwiony.
- Ta, nie mam ochoty zostawać na tych nudach.
- To może chcesz gdzieś razem wyskoczyć? - zaproponował radośnie.
- Ja... - zawahałam się i spojrzałam na swoje buty. - Mam już plany na dzisiaj, wybacz. - Zrobiłam przepraszającą minę.
- Jasne, ro-rozumiem. - Nataniel zakłopotał się. - To może jutro? Wiesz, zdecydowałem się na przygarnięcie kota i pomyślałem, że może chcesz wybrać się ze mną.
- Sorry, ale jutro też jestem zajęta. - Zmieszana podrapałam się w tył głowy.
- Dobra, to nic takiego, załatwię to sam - wymamrotał jakby nic się nie stało, ale w jego oczach widać było cień zawodu.
- Wybacz - mruknęłam pod nosem, było mi naprawdę przykro i głupio, że go tak wystawiam.
Wsiadłam na motor i wróciłam do domu. Chłopcy oglądali kreskówki i zajadali się jedną z licznych paczek ciasteczek, które kupiłam wcześniej.
- Szykujcie się, idziemy na miasto! - zawołałam od progu.
- Serio? - zapytali zdziwieni moją propozycją.
- Serio, serio.
Moi bracia zmienili się w dwie żywe błyskawice i już kilka minut później byli gotowi do wyjścia.
Najpierw postanowiłam zabrać ich do sklepu z zabawkami, głównie ze względu na Kevina i pozwoliłam mu wybrać cokolwiek chcę do dwustu złotych. Chłopiec ucieszył się jak nigdy i wybrał sobie ładny, zdalnie sterowany helikopter.
Następnie zabrałam Ricka do największego sklepu z grami jaki mieliśmy w mieście. Mu również pozwoliłam kupić sobie grę do dwustu złotych. Wybrał jedną ze strzelanek i chociaż nie wydawał się zbytnio zachwycony tym prezentem, to w środku musiał skakać ze szczęścia.
Pewnie zastanawiacie się dlaczego to zrobiłam, cóż w naszej rodzinie Tom jest od matkowania, Rendy od wkurzania, a ja od rozpieszczania, więc nie ma się co dziwić.
W końcu po całym tym chodzeniu zachciało nam się jeść, dlatego zabrałam chłopców do jednej z lepszych pizzerii w mieście, która była dość blisko mojego domu, tylko dwadzieścia minut drogi na piechotę.
- Renn! - Ktoś rzucił się na mnie z naręczem toreb, a raczej dwa ktosie.
- Hej, hej - przywitałam się radośnie, a po chwili dodałam nieco ciszej: - Ale możecie mnie już puścić.
Alexy i Rozalia odskoczyli ode mnie równocześnie. Dopiero po chwili zauważyli, że nie jestem sama.
- Teraz zostałaś opiekunką do dzieci? - zapytała Roza.
Kevin skulił się pod ciekawskim spojrzeniem Alexy'ego i wbił rączki w moją nogę. Natomiast Rick z uśmieszkiem łobuza lustrował moją przyjaciółkę.
- Nie jestem opiekunką, to moi młodsi bracia. Przyjechali do mnie na kilka dni. - Zaśmiałam się.
Rozalia i Alexy ze zdziwieniem popatrzyli na mnie, a potem na chłopców, później spojrzeli na siebie i znowu na mnie i na chłopców.
- Zupełnie niepodobni! - krzyknęli jednocześnie.
Zachichotałam pod nosem.
- To jest Rick. - Pokazałam na chłopaka, który dalej wgapiał się w Rozalię jak w obrazek. - A to Kevin. - Poczochrałam jego jasne włosy. - Chłopcy to moi najlepsi przyjaciele, Alexy i Rozalia.
- Cześć. - Dziewczyna podała rękę Kevinowi i uśmiechnęła się szeroko.
Chłopczyk nieśmiało się z nią przywitał.
- Hejka. - Alexy zrobił dokładnie to samo i uzyskał taką samą reakcję.
- Masz strasznie dużo rodzeństwa - zauważyła moja przyjaciółka.
- Czterech braci to nie tak źle - powiedziałam rozśmieszona jej uwagą.
- Ja nawet z jednym nie mogę wytrzymać - burknął Alexy.
- Rozumiem, wierz mi. Gdybyśmy mieszkali wszyscy razem pod jednym dachem, to też za długo bym nie wytrzymała. - Zachichotałam. - A co wy robiliście? Macie niezłe torby. - Wskazałam na duże pakunki.
- No wiesz... - Alexy uciekł spojrzeniem w bok.
- Takie tam, małe zakupy - mruknęła Roza.
Nieważne jak bardzo się starałam nie wydusiłam z nich nic więcej ponad to. W końcu po kwadransie rozmowy pożegnaliśmy się i każde z nas ruszyło w swoją stronę.
- Ale laska - mruknął Rick i westchnął z rozmarzeniem.
- Wybacz, młody, ale ta dziewczyna jest już zajęta. - Puściłam do niego oczko.
- Jej strata - rzucił nonszalancko w odpowiedzi i skończył temat.
Weszliśmy do pizzerii, która była całkiem spora i zajęliśmy jeden z wielu wolnych stolików. Pozwoliłam chłopcom wybrać pizzę. Szło im to tak dobrze, że koniec końców zadecydowaliśmy rzutem monetą. Jeśli wypadnie resztka jemy pizzę z kurczakiem, a jeśli orzeł wybieramy ucztę mięsną. Na całe szczęście wypadła resztka.
Zamówiłam pizzę i napoje, zapłaciłam i wróciłam do chłopców. Po dwudziestu minutach dostaliśmy nasze zamówienie i zaczęliśmy je jeść jak błyskawica, kłócą się o każdy kawałek.
Wszystko było już zjedzone, więc poszliśmy umyć ręce. Właśnie wychodziłam z damskiej łazienki, kiedy wpadłam na Kastiela i Lysandra, i to dosłownie, prawie w nich weszłam.
- Ostrożnie! - warknął rudzielec.
- Widzę, że humorek dopisuje - mruknęła pod nosem, a głośniej dodałam: - Sorry, zamyśliłam się.
- Jak zawsze. - Lysander przewrócił oczami. - Co tutaj robisz?
- Jak to, co? Pizzeria, ona, pewnie przyszła na randkę czy coś - zażartował Kastiel. Nikogo tym nie rozbawił, nawet siebie samego.
- Nie, przyszłam tu po coś innego. - Uśmiechnęłam się szeroko. - A wy, co tu robicie?
- To samo, co ty - mruknął obojętnie Kastiel.
- Skończyliśmy naszą próbę i postanowiliśmy wyjść do miasta na wspólny obiad - wytłumaczył mi spokojnie Lysander, przynajmniej na niego mogłam liczyć.
- Kto to? - Rick pojawił się znikąd i podejrzliwym spojrzeniem otaksował moich kolegów.
Zaraz za nim przybiegł Kevin, który schował się za mną, kiedy zobaczył, że mam towarzystwo.
Lysander i Kastiel spojrzeli na każdego z nich osobno lekko zaskoczeni.
- To moi znajomi, Kastiel i Lysander. - Wskazałam na każdego dłonią. - Chłopcy, to są moi młodsi bracia, Rick i Kevin.
- Miło mi cię poznać. - Lysander skinął Rickowi głową, a potem kucnął i podał rękę Kevinowi: - Witaj - przywitał się przyjaźnie.
Kevin spojrzał na niego swoimi wielkim oczami i schował się za moją nogą.
- Wybacz, jest strasznie nieśmiały.
- Nic nie szkodzi, jak byłem w jego wieku też często chowałem się za Leo. - Uśmiechnął się łagodnie.
- Naprawdę? - Kevin spojrzał na białowłosego zza mojej nogi.
- Naprawdę - przytaknął łagodnie Lysander.
Kevin nieśmiało podał mu swoją rączkę, którą chłopak chętnie uścisnął. To było słodkie.
- Super, chodźmy. - Kastiel zaczął iść w stronę stołów.
- Uciekasz, przed dziesięciolatkiem? - zapytał z kpiną Rick.
- Słucham?! - Kastiel spojrzał na niego groźnie.
Rick dzielnie zniósł wzrok rudzielca, a potem powiedział z pobłażliwym uśmieszkiem:
- Myślisz, że wystraszę się pierwszego lepszego clowna z symulatora randek?
Zaśmiałam się, a Lysander cicho zachichotał.
- Ty mała... - Kastiel zaczął zbliżać się do moje brata.
- Ok, starczy. - Szybko weszłam mu w drogę.
- Będziesz go bronić? Słyszałaś co powiedział?! - zapytał mnie z oburzeniem.
- No wiesz... To mój brat. Wkurzając i z niewyparzoną gębą, ale brat.
- Ej!
- To dla twojego dobra! - Posłałam nastolatkowi groźne spojrzenie.
- Pff, dlaczego mnie to nie dziwi? - Kastiel zaśmiał się pod nosem.
Porozmawiałam z nimi jeszcze chwilę, a potem zabrałam chłopców do domu. W drodze powrotnej postanowiłam poruszyć temat weekendu.
- Chłopcy, macie coś przeciwko, żeby przez weekend posiedzieć z Samem? - zapytałam poddenerwowana.
- A ciebie nie będzie? - zapytał zaniepokojony Kevin.
- Nie, będę pracowała w sklepie zoologicznym, od rana do wieczora - odpowiedziałam łagodnie.
- Dlaczego? - dopytywał dalej chłopiec.
- No, bo... Bo obiecałam pomóc i... - nie mogłam znaleźć odpowiednich słów.
- Spoko - odezwał się nagle Rick. - Pamiętasz, Tom powiedział, że Renn może być czasem bardzo zajęta - zwrócił się do Kevina tonem starszego brata i spojrzał na niego porozumiewawczo.
- Tak. - Chłopczyk nie wyglądał na przekonanego. - Lubię Sama - dodał nieco radośniej i się rozpogodził.
Wróciliśmy do domu bardzo zmęczeni i szybko poszliśmy spać.
Następnego dnia wstałam bardzo wcześnie i wyszykowałam się do pracy. Sklep pani Róży był w centrum miasta, dojechałam do niego w kilkanaście minut. Uwierzcie mi na słowo, ten budynek był ogromny, a w środku wcale nie było lepiej. Całą przestrzeń wypełniały regały z akcesoriami dla zwierzą i karmą, klatki z gryzoniami i wielkie boksy pełne szczeniaków i kociąt.
Moja sąsiadka przywitała mnie bardzo ciepło i kazała przebrać się w uniform, na który składały się ciemnobrązowe, materiałowe spodnie i bluzka z krótkim rękawem w biało-różowe paski. Kiedy skończyłam wciskać się w lekko ciasnawe spodnie od razu zabrałyśmy się do rozładowywania dostawy karmy. To była ciężka praca, ale dałam sobie jakoś radę.
Później wcale nie było lepiej, ponieważ przyszło do nas naprawdę sporo ludzi, których musiałam obsługiwać. Na szczęście po czternastej zrobiło się luźniej.
Podeszła do kolejnego klienta, który rozglądał się po boksie z kociakami.
- Dzień dobry, czy zna pan zasady naszego sklepu? - zapytałam zmęczona. Powiedziałam dzisiaj tę formułkę już tyle razy, że miałam jej dosyć.
- Tak, byłem tutaj kilka dni temu. - Klient odwrócił się do mnie i zamarł. - Renn? Co ty tutaj robisz? - zapytał zaskoczony Nataniel.
- Pomagam właścicielce, to moja sąsiadka - wytłumaczyłam powoli, nadal byłam w szoku widząc go tutaj.
- Co za zbieg okoliczności. - Chłopak zaśmiał się radośnie.
Zawtórowałam mu.
- To czego potrzebujesz? - zapytałam radośniej niż wcześniej.
- Em... - Zarumienił się. - Chciałem zobaczyć koty i wybrać któregoś.
- I robisz to na odległość? - Spojrzałam na niego rozbawiona. Szarpnęłam za klamkę i otworzyłam zagrodę z kociakami, a potem bez ostrzeżenia wepchnęłam go do środka.
- A! - zawołał zaskoczony.
- Spędź z nimi trochę czasu, poznaj ich charakter i sprawdź, który ci bardziej odpowiada - nakazałam mu.
- Ok, ok, rozumiem. - Nataniel usiadł na podłodze i zaczął głaskać jednego z kociaków.
- Wrócę do ciebie za jakiś czas. - Puściłam mu oczko.
- Będę czekać. - Uśmiechnął się szeroko.
Odeszłam i od razu zagadała do mnie nastolatka, która potrzebowała kagańca dla swojego owczarka niemieckiego. Obsłużyłam ją, a chwilę później inny pan w podeszłym wieku poprosił mnie o wskazanie drogi do działu z zabawkami. Oprócz tego napatoczył się ktoś inny potrzebujący żwirku do kuwety.
Kiedy obsłużyłam ich wszystkich wróciłam do Nataniela, który bawił się z kotami w najlepsze.
- Wybrałeś już któregoś? - zapytałam opierając się o wejście do boksu.
- Może - odpowiedział cichym głosem i uśmiechnął się tajemniczo, a potem szybkim ruchem wciągnął mnie do środka.
- Hej! - zawołałam zaskoczona.
Blondyn zaśmiał się i chwycił jednego z kociaków.
- Wybrałem ją. - Pokazał mi puchatego kociaka.
To małe cudo wyglądało jak szara, puchata kulka. Kotek miał niebieskie oczka i białe stópki.
- Uroczy - pisnęłam zachwycona.
- Prawda? - Chłopakowi, aż błyszczały oczy, ten kotek naprawdę mu się spodobał.
- To kot birmański, tak? - zapytałam starając się rozpoznać rasę zwierzaczka.
- Chyba - odpowiedział niepewnie blondyn.
- Ponoć są łagodną i spokojną rasą, która łatwo przywiązuje się do właściciela, ale potrzebuje sporo uwagi.
 - Wiesz o nich dość dużo - zauważył zaskoczony chłopak.
- Mieliśmy podobnego w domu, kiedy byłam mała - wytłumaczyłam szybko zawstydzona jego uwagą.
Chłopak wpatrywał się chwilę w kociaka, a potem zapytał bardziej siebie niż mnie:
- Jak powinienem ją nazwać? - Zmarszczył brwi zamyślony, potem spojrzał na mnie, spalił buraka i znowu przeniósł wzrok na kotkę. - Śnieżka, co ty na to? - zapytał mnie.
- Ładnie, podoba mi się.
- A tobie, pasuję ci nowe imię? - Pogłaskał kociaka po główce, a ten zamruczał w odpowiedzi.
Zachichotałam na ten widok, był rozkoszny.
- Potrzebujesz jeszcze kilku rzeczy, jeśli chcesz to mogę ci pomóc - zaproponowałam radośnie.
Chłopak się zgodził i przez dobre pół godziny chodziłam z nim po sklepie i doradzałam mu jakie rzeczy powinien kupić.
- Dzięki za pomoc, była bezcenna, jak zawsze -  powiedział przyjaźnie, kiedy zapłacił już za wszystkie zakupy.
- Nie przesadzaj - wymamrotałam speszona tym komplementem.
- Nigdy nie przesadzam, jeśli chodzi o ciebie. - Spojrzał mi głęboko w oczy i wyszedł ze sklepu.
Reszta dnia minęła mi spokojniej, klientów nie było już tak wielu, ale spojrzenie Nataniela nadal nie dawało mi spokoju. Czyżby nasz gospodarz coś do mnie czuł? Nie, to niemożliwe, nie ma takiej opcji.
Nareszcie wybiła godzina zamknięcia, pani Róża postanowiła odpuścić mi zamykanie, mimo że chciałam zostać i pomóc. Wróciłam do domu padnięta jak nigdy wcześniej, praca w kawiarni to jednak błogosławieństwo. Ledwie przekroczyłam próg, a spotkała mnie miła niespodzianka w postaci wielkiej kolacji. Aw, wiedziałam, że na Sama i chłopców można liczyć.
Następny dzień minął mi podobnie, a kiedy nadszedł poniedziałek i szkoła ja już kompletnie zapomniałam o Natanielu i jego dziwnym spojrzeniu.
Szłam korytarzem w kierunku sali A, gdzie miała odbyć się matematyka. Nasza ostatnia lekcja na dziś, kiedy natknęłam się na naszego gospodarza.
- Hej, jak tam Śnieżka? - zapytał go z wielkim, przyjaznym uśmiechem.
- Jest cudowna, ale podrapała mi już sporo sprzętów. - Zaśmiał się radośnie.
- Ciesze, się że udało ci się znaleźć zwierzaka - oświadczyłam w przypływie nagłej szczerości.
- A ja ciesze się, że byłaś wtedy ze mną. - Spojrzał mi głęboko w oczy, tak jak wtedy w sklepie. Nagle mocno się zarumienił i spuścił wzrok wyglądał jakby bił się z myślami. - Renn, muszę ci coś powiedzieć - oznajmił trzęsącym się z nerwów głosem.
- Tak? - zapytałam cicho i niepewnie.
- Znamy się od dawna, praktycznie od samego początku i... Już od dawna coś do ciebie czułem, ale teraz, po tym wszystkim co się stało... - miotał się nie wiedząc jak powiedzieć mi to, o czym myśli. - Zrobiłaś dla mnie bardzo wiele. - Spojrzał mi na mnie z determinacją. - Zakochałem się w tobie, w sposobie twojego bycia, w twoich czynach i tych słodkich, czerwonych oczach.
Zarumieniłam się, to nie było pierwsze wyznanie jakie słyszałam pod moim adresem, ale nikt nigdy nie powiedział tego z taką pasją.
- Ja... - Zamilkłam nie wiedząc jak dobrać słowa. Nie chciałam zranić Nataniela, ale chciałam być szczera ze swoimi uczuciami.
- Tak? - zapytał z nadzieją w oczach.
- Nikt nigdy nie powiedział mi tego w taki sposób. - Uśmiechnęłam się delikatnie, ale zaraz spoważniałam. - Ale nie mogę odwzajemnić tego uczucia.
Nataniel znieruchomiał jak porażony prądem.
- Bardzo cię lubię i szanuje, ale tylko jako...
- Przyjaciela? - zapytał beznamiętnie, ale widziałam w jego oczach wielkie poczucie smutku i zawodu.
- Nie rób takiej miny - poprosiłam łagodnie. - Wiem, że to najgorsza rzecz jaką mogę powiedzieć, ale naprawdę zależy mi na naszej przyjaźni, nie chcę jej zepsuć przez dawanie ci fałszywych nadziei. Zrozumiem też jeśli nie będziesz chciał się do mnie więcej odzywać. - Spojrzałam na niego przepraszająco.
Nataniel nic nie powiedział, tylko szybkim krokiem uciekł do pokoju gospodarzy, to chyba wystarczająca odpowiedź. Czas pokaże.

Sam
Zapukałem i wszedłem do pokoju gospodarzy.
- Cześć, sorry za najście, ale Formułka, kazała mi przynieść arkusze nauczycielskie, czy coś - powiedziałem na samym wejściu i rozsiadłem się przed biurkiem Nataniela.
- Zaraz je przyniosę - mruknął chłopak i wstał od biurka.
Coś było nie tak, od razu poznałem to po jego minie. Był zły, a może smutny albo zawiedziony? Zwykle spokojne i przemyślane ruchy, stały się gwałtowne i chaotyczne. Dlaczego mam wrażenie, że chodzi o Renę?
- Coś nie tak? - zapytałem przyjaźnie.
- Nie - odpowiedział szybko, na mój gust za szybko. Kłamczuch.
- Chodzi o Renn?
Trafiłem w sam środek tarczy. Blondyn znieruchomiał na kilka sekund, a potem wrócił do szukania arkuszy, ale mi nie odpowiedział.
- Proszę. - Z trzaskiem położył przede mną potrzebne papiery. - Możesz już iść - bardziej rozkazał niż poprosił.
- Znam te oczy - oznajmiłem łagodnie. Z westchnieniem pokręciłem głową, biedny facet. - Powiedziałeś jej co czujesz, a ona dała ci kosza prosząc o zostanie przyjaciółmi.
- S-skąd wiesz? - zapytał zszokowany chłopak. - Nic nie powie...
- Nie musiałeś - przerwałem szybko. - Jestem dobry w te klocki, a poza tym... - Zamilkłem próbując dobrać odpowiednie słowa. - Widziałem już wielu facetów w takim stanie.
- Co masz na myśli?
- Nie jest tajemnicą, że Renn miała, i pewnie nadal ma, sporo adoratorów. Czasami któryś z nich zbierał się na odwagę i mówił jej o swoich uczuciach, ale ona zawsze ich zbywała. Wiesz dlaczego? - zapytałem z małym uśmieszkiem na twarzy.
- Ni-nie - odpowiedział poddenerwowany.
- Ponieważ nie chciała im dawać fałszywych nadziei. Wiem, wiem, to brzmi jakbym starał się ją wybielić, ale sam też przez to przeszedłem.
- Byłeś zakochany w Renn?! Ale to twoja najlepsza przyjaciółka! - oburzył się gwałtownie.
- Ta - przyznałem bez ogródek. - Nie nazwałbym tego miłością, raczej szczenięcym zauroczeniem, ale tak, leciałem na nią, przez pewien czas. Zrobiłem dokładnie to co ty, czekałem i czekałem na jakiś znak z jej strony, aż sam zebrałem się na odwagę i powiedziałem jej co czuję. Ona oczywiście palnęła swoją standardową formułkę o przyjaźni i że nie chcę mnie do niczego zmuszać, że zrozumie moją decyzje jakakolwiek by nie była. No wiesz, takie tam pierdoły.
- I co, odpuściłeś i wróciliście do wcześniejszego stanu rzeczy? - Nataniel zrobił się ciekawski jak nigdy.
- Nie - zaprzeczyłem twardo wprawiając mojego słuchacza w wielkie zdumienie. - Nie mogłem się z tym pogodzić, nie odzywałem się do Reny przez bity miesiąc, ale ona cierpliwe to znosiła... A potem zdałem sobie sprawę jak bardzo brakuje mi jej uwag i docinek, i naszych dziwnych akcji, i zrozumiałe, że ona nie jest i nigdy nie będzie kimś więcej niż najlepszą przyjaciółką. Właśnie dlatego jesteśmy tutaj i teraz, bo się na to zdecydowałem. - Podniosłem się kończąc moją historię i zabrałem ze stołu arkusze.
- Czyli... sądzisz, że powinienem dalej być z nią dobrymi przyjaciółmi? - zapytał niepewnie Nataniel.
- Sądzę, że sam musisz to przepracować i zdecydować, która opcja bardziej ci odpowiada. - Uśmiechnąłem się szeroko i wyszedłem na zewnątrz zostawiając chłopaka z jego myślami i jego własną decyzją do podjęcia.

***

Witam wszystkich we wrześniu! Ostatnio skończyłam korektę ostatnich rozdziałów, powinny teraz wyglądać lepiej, a przynajmniej taką mam nadzieje. Poza tym Nataniel dostał solidnego kosza xD Mimo to liczę, że wam się podobało. Nie mam za wiele do pisania, ponieważ szykuję się do nowego roku akademickiego, mogę wam jedynie życzyć dobrych ocen i łagodnego powrotu do szkoły. Poza tym jak oceniacie młodsze rodzeństwo Renn? Do zobaczenia w październiku ^^
Szablon wykonała Domi L