piątek, 16 grudnia 2016

Rozdział 28

Renn
Minął tydzień od przybycia Sama do naszego liceum. Tydzień od naszej rozmowy. Tydzień jego usilnych starań, żebym zorganizowała koncert.
- Renn, błagam zgódź się - zaczął starą już śpiewkę.
- Nie. - Zamknęłam swoją szafkę.
- Proszę. - Oparł się o szafkę obok mnie.
- Nie i koniec. - Szybko uciekłam do klasy.
Tak właśnie wyglądały nasze rozmowy. On ciągle prosił, a ja odmawiałam. Oboje wiedzieliśmy, że jedno z nas w końcu pęknie pod naciskiem drugiego. Chłopak męczył mnie, więc dzień i noc, przed szkołą, po szkole, na lekcjach, na przerwach z oczami jak dwa błagające spodki. Moja cierpliwość powoli zaczęła się kończyć, a poziom wkurzenia osiągał już swoje apogeum. Czarę goryczy przelała ostatnia prośba mojego przyjaciela.
Siedziałam z chłopakami na dziedzińcu, pogoda bardzo nam sprzyjała. Moi znajomi rozmawiali między sobą, a ja w zamyśleniu obserwowałam powoli żółknące liście. Sam powoli łapał dobry kontakt z resztą, pewnie sprzedał im kilka historyjek z moim udziałem.
- Renn - zaczął starą śpiewkę. - Błagam cię, zgódź się.
Moja cierpliwość się skończyła, tama, która wstrzymywała wszystkie negatywne emocje rozpadła się. Zlała mnie fala złości i... strachu. Nie kontrolując się wstałam i wrzasnęłam na całe gardło:
- NIE!!!
Wszyscy się na mnie spojrzeli, a ja uciekłam do szkoły.

Sam
Renn w szybkim tempie opuściła nasze towarzystwo, jej cierpliwość się skończyła. Na wierzch wyszedł gniew i... strach. Rena pękła, całkowicie się odsłaniając. Zlekceważyłem chłopaków i pognałem za nią do budynku.
Przebiegłem główny hol, ale nigdzie jej nie zauważyłem. Nie miałem pojęcia, gdzie dalej szukać. W końcu nie znałem jeszcze zbyt dobrze szkoły. Zatrzymałem się na klatce schodowej, nie wiedziałem co mam zrobić. Iść na górę? Wspiąłem się na ledwie trzy stopnie, kiedy ktoś otworzył drzwi od łazienki. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem swoją zgubę. Błyskawicznie do niej dopadłem. Zagrodziłem jej drogę ucieczki stając zaraz przed nią. Moja przyjaciółka wyglądała jak przestraszone zwierzę. Ostrożnie i delikatnie zapytałem ją:
- Dlaczego nie chcesz zorganizować koncertu?
Spojrzała w ziemię i skuliła się.
Czekałem cierpliwie.
- Boje się - wyszeptała cicho.
- Czego się boisz?
- A co... Co jeśli już tego nie potrafię? - Spojrzała na mnie smutnie.
Zaśmiałem się delikatnie.
- Po czym stwierdzasz, że już nie umiesz?
- No bo...
- Lubiłaś to? - spytałem stanowczo.
Przytaknęła cicho.
- Podobało ci się to?
- Tak - odpowiedziała niepewnie.
- Innym się podobało?
- Byli zachwyceni.
- To czego się tu bać? - Spojrzeliśmy sobie w oczy. - Chcesz spróbować jeszcze raz?
- Tak - powiedziała z pełną determinacją. - O ile pomożesz.
- Oczywiście, zrobię dla ciebie wszystko, co będziesz chciała.
- Zaczniemy od jutra, ale nikomu nic nie mów - napomniała mnie.
- Ani słówka - przyrzekłem jej.
Przytuliliśmy się.
Ciesze się, że udało mi się dopiąć swego. Zapowiada się naprawdę dobra impreza.

Renn
Następnego dnia wróciłam do szkoły z nowym planem organizatorskim, do którego nie do końca się przekonałam. Musiałam zasięgnąć czyjejś opinii, bez zdradzania szczegółów.
Otworzyłam swoją szafkę i wyciągnęłam z niej czarną teczkę z organizacją wydarzenia. Umówiłam się w bibliotece z Samem, aby przedyskutować plan oraz poprawić jakieś niezgodności. Po drodze natknęłam się na Alexy'ego, odpowiednią osobę do potwierdzenia naszego pomysłu. Zaczepiłam go:
- Hejka. - Podeszłam do niego.
- O, cześć Renn. - Uśmiechnął się przyjaźnie. - Coś się stało?
- Mniej więcej. Chciałabym poznać twoją opinie.
- Aha - mruknął. - To co chcesz wiedzieć?
- Co byś powiedział na koncert w naszej szkole? - wypaliłam poddenerwowana.
- To świetny plan! - wykrzyknął. - Planujesz zrobić coś takiego?
- Nie - pisnęłam spanikowana.
- Czyli tak!
- To jeszcze nic pewnego, musimy to obgadać z Samem.
- Matko, muszę o tym powiedzieć reszcie - powiedział podekscytowany.
- Nie! - krzyknęłam i złapałam go za ramię. - Nikomu nic nie mów, sama to zrobię, jak uda nam się z Samem coś ustalić.
-Ale... - Zrobił smutną minę.
- Proszę - szepnęłam błagalnie.
- No dobra, zrobię dla ciebie wyjątek i się powstrzymam. - Uśmiechnął się szeroko.
- Mam nadzieje, że masz silną wolę - mruknęłam na odchodne.
- Ja też! - krzyknął za mną.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Ach, ten Alexy.
Uspokojona, ale i spóźniona wpadłam do biblioteki, gdzie czekał na mnie Sam. Usiadłam obok niego przy stoliku na samym końcu pomieszczenia. W milczeniu podałam mu mój plan, czekając, aż on się z nim zapozna. Mój przyjaciel odłożył papiery i spojrzał na mnie poważnym wzrokiem:
- Świetnie to zaplanowałaś, przynajmniej na papierze.
- Ale? - spytałam wyczuwając, że chce coś jeszcze dodać.
- Ale kto ma zagrać tutaj za darmo?
- Tym zajęłam się już na samym początku, chcę poprosić o to Lysandra i Kastiela, mają własny zespół.
- A co z dyrektorką?
- Na pewno nie da nam pieniędzy, ale damy sobie radę sami. Jedyne czego potrzebujemy to jej zgoda.
- Ok, to wszystko już wiemy, od czego zaczynamy? - Podniósł się ze swojego miejsca.
- Bez zespołu nie ma muzyki, a bez muzyki nie ma koncertu. - Też się podniosłam. - Muszę najpierw przekonać Lysandra i Kastiela, a potem się zobaczy.
- Jasne, spotkamy się tu później. - Zebraliśmy się do wyjścia.
- I pamiętaj, masz mi pomóc - napomniałam go.
- Wiem, wiem.
Przez następną godzinę obsesyjnie poszukiwałam Lysandra. Na szczęście udało mi się go znaleźć jeszcze przed długą przerwą. Zauważyłam go przez zupełny przypadek, stał pod drzewem, a raczej szukał czegoś w okolicy drzewa na dziedzińcu.
Podeszłam do niego i przez chwilę w ciszy obserwowałam, co on robi. Chłopak grzebał w trawie oraz przeszukiwał okolice korzeni drzewa.
Chrząknęłam, żeby zwrócić na siebie jego uwagę - podziałało.
- O, Renn, chciałaś coś? - Spojrzał na mnie.
- Tak, mam do ciebie pewną sprawę.
- Rozumiem, możemy porozmawiać o tym, jak znajdę swój notatnik. - Znowu zaczął się rozglądać.
- To dość ważne - powiedziałam poważnie.
- Dobrze, w takim razie porozmawiajmy przy szukaniu mojego notatnika. - Uklęknął i przeczesywał trawę dłońmi.
- Dobra. - Uklęknęłam obok niego i zaczęłam mu pomagać.
Jakiś czas nic nie mówiliśmy skupieni na poszukiwaniach. Musiałam zebrać słowa, żeby wszystko dobrze przedstawić. Ułożyłam w głowie swoją wypowiedź i zaczęłam:
- Ja i Sam mamy pewien pomysł, bo widzisz bieg na orientacje nie wypalił, dlatego Sammy wymyślił, że moglibyśmy zorganizować tu koncert. - Spojrzałam na chłopaka z nadzieją.
- Tutaj? Znaczy się, w liceum? - zapytał zdziwiony.
Przytaknęłam.
- Cóż, to mogłoby się udać. Niestety nie wydaje mi się, by któryś z zespołów muzycznych chciał zagrać tu za darmo. - Zrobił zmartwioną minę.
- Wiem o tym, dlatego pomyślałam o waszej grupie z Kastielem. Wy moglibyście zagrać. - Wstałam z ziemi.
- W sumie masz racje, to całkiem dobry pomysł i przemyślane posunięcie. Pod warunkiem, że Kastiel też się zgodzi. - Otrzepał się z trawy.
- Świetnie! - krzyknęłam. - W takim razie obgadajcie to we własnym gronie.
- Wątpię, żeby był z tym problem. Kastiel powinien się zgodzić, zawsze chciał zagrać na scenie. - Lysander zaczął obchodzić pień drzewa.
- Czekaj, wy w ogóle nie macie doświadczenia scenicznego? - zapytałam lekko zaniepokojona.
- Kastiel nie, ale ja już raz występowałem. - Z rezygnacją oparł się o pień drzewa. - Poddaje się, nie mam zielonego pojęcia, co się stało z tym zeszytem.
W tej chwili coś zaszeleściło, a potem uderzyło chłopaka w głowę i spadło na ziemię. Lysander złapał się za bolące miejsce. Podniosłam ten ,,pocisk”, okazał się nim nasz zaginiony notatnik. Wybuchłam niekontrolowanym śmiechem, trwało to jakiś czas, dopóki nie poczułam na sobie wzroku chłopaka. Nie wiem, ile się tak wpatrywał, ale nie wydawał się zły. Zakryłam twarz jego zeszytem, żeby ukryć rumieniec.
- Jakim cudem zgubiłeś tam notatnik? - zapytałam, starając się przybrać normalny ton.
Chłopak delikatnie odebrał mi swoją własność.
- Dobre pytanie, też chciałbym to wiedzieć.
Znowu zaczęłam się śmiać, tym razem zawtórował mi także Lysander.
- Jesteś niemożliwy - starałam się uspokoić. - W każdym razie, pogadaj z Kastielem o tym koncercie, zobaczymy się potem.
- Dobrze.
Pomachałam mu i roześmiana pobiegłam z powrotem do biblioteki.
Zakładałam, że Kastiel się zgodzi, więc zaczęłam rozmyślać już o zbieraniu funduszy oraz sposobie uzyskania zgody na moje przedsięwzięcie. Jednak tym razem szczęście nie dopisało moim planom.
Na długiej przerwie, kiedy starałam się z Samem zapełnić luki w projekcie. Do naszego stolika podszedł Lysander i spokojnym tonem oznajmił:
- Kastiel się nie zgodził.
Sama zamurowało.
- Jak to się nie zgodził?! - wrzasnęłam na pół biblioteki.
- Rena, uspokój się - powiedział spokojnie Sam.
Prychnęłam.
- Błagam cię, nie wydziwiaj. - Skupił się na Lysandrze. - Myślisz, że Kastiel zmieni jeszcze zdanie?
- Cóż - zamyślił się. - Kastiel ma dzisiaj zły dzień, nie do końca wiem, co się stało, ale musimy to przeczekać i już.
-  Ile to może potrwać? - dopytał brunet.
Lysander wzruszył tylko ramionami.
- W takim razie poczekamy - stwierdził spokojnie Sam.
- Poczekamy? Poczekamy?! - Podniosłam się gwałtownie. - Nie mamy czasu na czekanie! Niedługo zacznie się sezon z okazji Halloween, wtedy nie będzie szansy, na przykucie tak dużej uwagi - tłumaczyłam nerwowo. - Przez takie zwlekanie zamiast zysków otrzymamy tylko straty.
- Rozumiemy to! - zagłuszył mnie Sam. - Ale bez Kastiela koncertu też może nie być, a nie wydaje mi się, żebyś miała pomysł jak go przekonać.
- Pewnie! Siedź tu i marnuj nasz czas!
Opuściłam bibliotekę jak błyskawica. Gniew rozsadzał mnie od środka, w brew pozorom nie byłam zła ani na Sama, ani na Lysandra, ani na Kastiela, tylko na siebie. Głupia przyjęłam za pewniak, że wszyscy zgodzą się na mój plan z marszu, kompletnie nie przewidziałam innych możliwości, a teraz kiedy nastąpiła jakaś komplikacja nie mogę sobie poradzić. Brakuje mi czasu, miejsca, kasy, zgody, a teraz nawet muzyków. W takim stanie błąkałam się po szkole, aż na jego nieszczęście stanął mi na drodze. W gniewie wrzasnęłam, żeby go zatrzymać:
- Ej, ty!
Chłopak odwrócił się w moją stronę.
- Domyślam się, że dopadłaś już Lysandra i teraz sama przyszłaś mnie pomęczyć. Odpuść sobie i idź zająć się czymś innym. - Machnął w moją stronę.
Ten gest, tylko spotęgował mój gniew i zamienił go w prawdziwą furię. Momentalnie zbliżyłam się do niego, chwyciłam za koszulę i mocno szarpnęłam w dół, tak by nasze twarze znalazły się na jednym poziomie.
- Odpuścić? - zapytałam jadowicie. - Tak się składa, że nie mam zamiaru! Wiesz ile czasu zajęło mi zaplanowanie tego wszystkiego?! Nie zrobiłam tego, po to, żebyś teraz wszystko zepsuł swoimi humorami! Może Lysander lubi bawić się z tobą w kotka i myszkę, ale ja nie. Te sprawy biorę na poważnie, dlatego powiedz od razu, o co chodzi. Boisz się, nie chcesz, czy co?
Zmierzyliśmy się wzrokiem.
- Nie chodzi o to, że nie chcę. Ja... Nie mogę - powiedział cicho. - Zespół mi się wzmacniacz i nie mam jak grać.
Parsknęłam.
- Serio? Komplikujesz sprawę z takiego powodu? Wystarczy kupić nowy.
- Nie stać mnie. Nowy wzmacniacz kosztuje dwie stówy. Ledwo wytrzasnąłem połowę tej sumki.
- Nie wierzę, że marnujesz nasz czas przez taką drobnostkę. - Uśmiechnęłam się lekko.
Odwróciłam się, nadal trzymając rudzielca za bluzkę i wróciłam do biblioteki. Tam rzuciłam go na krzesło.
- Rena, co ty...? - Sam spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Ten idiota zepsuł wzmacniacz. - Opadłam na swoje miejsce. - Tyle krzyku o nowy wzmacniacz - westchnęłam.
- Ej! - Kastiel nagle odzyskał swój rezon. - To nie jest ,,tylko” wzmacniacz, bez niego nie da się grać, dziewczynko.
Spojrzałam na niego sceptycznie.
- Wiem co to gitara elektryczna i jak działa. - Klasnęłam w dłonie. - Właśnie teraz przechodzimy do kolejnych punktów naszego planu. - Odhaczyłam jeden z punktów na liście. - Musimy zdobyć pieniądze i zgodę dyrekcji.
- I jak chcesz to zrobić? - zapytał z kpiną rudzielec.
- Litości, chłopczyku, nie taki wilk straszny jak go malują. To jasne, że dyrka nie dam złamanego grosza, choćby się waliło i paliło. Musimy to załatwić na własną rękę, czyli zrobimy...
- Zbiórkę szkolną - dokończył za mnie Sam.
- Dokładnie. - Skinęłam głową dla potwierdzenia. - Jedno z nas idzie pogadać o wszystkim z klasą, a drugie zabiera Nataniela i przekonuje bestie do podpisania papierka. - Wstałam z krzesła. - Powodzenia, Sammy. - Położyłam mu rękę na ramieniu.
- Co? Czemu ja mam do niej iść? Nawet mnie nie zna - oburzył się.
- No właśnie, masz u niej większe szanse! Tylko nie zapomni o planie i żywej tarczy... Znaczy Natanielu.
- A ty?
- A ja, pójdę ogłosić klasie dobrą nowinę i wykorzystam ich podstępnie do moich niecnych czynów w celu zdobycia pieniędzy. - Posłałam mu zadziorny uśmieszek.
Oboje ruszyliśmy do naszych zadań.

Sam
Rozdzieliliśmy się przed salą A i pokojem gospodarzy. Spojrzałem na Renn i niemo życzyłem jej powodzenia.
Wszedłem do pomieszczenia. Nataniel siedział przy biurku i porządkował jakieś teczki.
- Cześć - przywitałem go na wejściu.
- O, cześć. - Spojrzał na mnie znad papierów. - Potrzebujesz czegoś, Sam?
- Ta, mam do ciebie tycią sprawę. Musimy poprosić o coś dyrektorkę.
Blondyn spojrzał na mnie zdziwiony.
- A o co chcesz ją poprosić?
- O zgodę, na to. - podałem mu plany Renn.
Przeczytanie i wytłumaczenie chłopakowi całego pomysłu zajęło mi piętnaście minut. Z każdym moim słowem mój słuchacz wydawał się coraz bardziej przekonany. Na końcu zapytałem się go:
- To jak, co ty na to?
- Cóż, wszystko jest tu jasne i klarowne. Osoba, która to zrobiła ma duże doświadczenie, zaplanowała to prawie perfekcyjnie, uwzględniła nawet problemy z budżetem. Gdzie znalazłeś tak dobrego organizatora? - wypowiedział się rzeczowo.
- Siedzę obok niej, to Renn - odparłem dumnie.
- Co? Ona, sama zrobiła coś takiego?! - zapytał zdumiony blondyn.
- Pewnie i to w jedno popołudnie, ale wracając do tematu. Muszę iść z tym do dyrektorki, więc... - Spojrzałem na niego pytająco.
- Jest teraz w swoim gabinecie, możemy do niej pójść. Myślę, że się na to zgodzi. - Uśmiechnął się uprzejmie.
- Ekstra, to chodź! - krzyknąłem entuzjastycznie.
W bardzo szybkim tempie znaleźliśmy się w jej biurze. Chwilę potrwało zanim nas wpuszczono, ale kiedy już tam weszliśmy, od razu rzucono nas na głęboką wodę.
- O co chodzi? - zapytała rzeczowo dyrektorka, przy okazji mierząc nas chłodnym spojrzenie znad okularów.
Nataniel i ja wspólnie zaprezentowaliśmy projekt Renn. Właściwie to Nataniel wszystko przedstawił, ja tylko dopowiedziałem kilka drobnych szczegółów. Dyrektorka słuchała wszystkiego w wielkim skupieniu. Po wszystkim zmarszczyła brwi, pogłaskała swojego mopsa i zapytał poważnie:
- Rozumiem, o co wam chodzi, ale te fundusze... Jak, konkretnie, chcecie je zdobyć?
- Chcemy zorganizować zbiórkę szkolną wśród uczniów. W tej chwili Renn z naszą klasą już zaczynają się tym zajmować, ale potrzebna jest pani zgoda. - Spojrzałem na nią z nadzieją.
- Cóż - mruknęła zamyślona. - Dobrze, zgadzam się na to, róbcie co chcecie, ale o wszystkich postępach mam wiedzieć osobiście - ostrzegła nas.
- Tak będzie, pani dyrektor - obiecał jej Nataniel.
Dyrektorka sięgnęła odpowiedni formularz, podpisała go i podała mi. Podziękowałem jej z wielkim uśmiechem i wyszedłem na korytarz. Zgoda została zdobyta!

Renn
Rozdzieliliśmy się przed salą A i pokojem gospodarzy. Spojrzałam na Sama i niemo życzyłam mu powodzenia.
Weszłam do klasy i stanęłam przy biurku Farazowskiego, który jak zawsze pił kawę ze swojego kubka.
- Proszę pana, czy mogę coś ogłosić? - spytałam go.
- Czy to ważne? - Upił łyk kawy.
- Dosyć tak, chce zorganizować pewien projekt szkolny, ale potrzebuję pomocy klasy.
- Co chcesz zrobić? - zapytał nauczyciel z zaciekawieniem.
Po łebkach wyjaśniłam, o co chodzi.
- A co ze zgodą?
- Już ją załatwiamy. Sam i Nataniel właśnie poszli po nią do pani dyrektor - poinformowałam go.
- Widzę, że wszystko już zaplanowałaś - odparł z namysłem Fraziu. - Myślę, że nie będzie problemu jak powiesz o tym teraz reszcie i razem przygotujecie plan zbiórki.
- Bardzo dziękuje. - Posłałam wychowawcy szeroki uśmiech.
- Nie masz za co. - Odpowiedział mi łagodnym uśmiechem. - Daj mi tylko dwadzieścia minut, muszę omówić kilka ważnych spraw, potem rób, co chcesz, Renn.
- Dobrze.
Odeszłam od biurka mojego nauczyciela i usadowiłam się w ławce. Zaczęliśmy lekcje. Farazowski zaczął z nami omawiać różne ważne rzeczy, typu ubezpieczenie, rada rodziców i jeszcze kilka podobnych temacików. Cała ta gadanina zajęła mu dwadzieścia pięć minut, pewnie dlatego, że co chwila musiał kogoś uciszać. Biedny belfer. Kiedy on tak rozprawiał o usprawiedliwieniach, ja wyglądałam przez okno.
Właśnie zaczynał się drugi tydzień października, ale pogoda nadal była piękna. Liście zmieniały już swoje kolory, a drzewa powoli zaczynały wyglądać jak z obrazków. Słońce jeszcze mocno grzało, ale pojawiały się już powiewy zimniejszego wiatru. Chyba od jutra powinnam zacząć nosić swoją skórzaną kurtkę.
- Dobrze, to już wszystko co miałem do powiedzenia. Teraz Renn chcę wam coś ogłosić. Renn. - Nauczyciel gestem ręki kazał mi stanąć obok niego.
Podniosłam się i zrobiłam co mi kazał. Po drodze przytaknęłam Alexy'emu na jego nieme pytanie. Ucieszył się. Stanęłam na wyznaczonym miejscu i zaczęłam mówić spokojnym tonem:
- Bieg na orientacje nie wypadł zbyt dobrze, nie zebraliśmy wystarczająco dużo pieniędzy. Dlatego wpadłam na pomysł, że możemy zorganizować koncert.
Rozległy się podniecone szepty.
- Niestety, bez pieniędzy nie możemy zacząć pracy. Musimy zorganizować zbiórkę szkolną, ponieważ szkoła nie da nam ani grosza. Chcecie pomóc? - Omiotłam moich kolegów pewnym siebie spojrzeniem.
W pomieszczeniu zaległa cisza, jak zawsze nikt nie chciał być TYM pierwszym. Przełknęłam narastającą gulę w gardle.
- Ja się zgłaszam! - wykrzyknął Alexy. - To będzie świetna zabawa, a dodatkowo zrobimy coś dla innych.
Po tej deklaracji reszta zgłosiła się automatycznie, wszyscy oprócz Klementyny i Spółki Amber. Nie zdziwiło mnie to.
- Nie mam ochoty pomagać w czymś takim. Z resztą nie masz nawet zgody na coś takiego, a ja nie mam ochoty pocić się nad czymś, czego może nie być - powiedziała Amber.
Wzruszyłam ramionami i już miałam jej rzucić jakąś ripostę, kiedy nagle otworzyły się drzwi i do klasy weszli Sam i Nataniel.
- Mamy zgodę. - Sam pomachał mi kartką przed oczami.
Spojrzałam w stronę Blondi i posłałam jej triumfalny uśmiech. Później poszło nam już szybko. Do końca lekcji wpadliśmy na pomysł w jakiej formie zrobić zbiórkę, a na następnej lekcji postanowiliśmy go wykonać. Violetta narysował plakat, który potem reszta dziewczyn ozdobiła. Nasz wychowawca przyniósł nam z kantorka urnę wyborczą, którą wykorzystaliśmy jako skarbonkę. Przed końcem lekcji Sam razem z pomocą chłopaków ustawił wszystko na głównym holu. Jako pierwsza wrzuciłam parę drobniaków, które miałam w kieszeni. Nasza „skarbonka” działała do końca tygodnia, czyli trzy dni. W tym czasie skupiłam się na szukaniu miejsca, gdzie można by ustawić scenę. Nic nie znalazłam.
Na następny tydzień zebraliśmy się w pokoju gospodarzy i otworzyliśmy naszą „skarbonkę”, była dość ciężka. Wysypaliśmy z niej masę banknotów i tonę monet, które z charakterystycznym brzękiem wylały się na stół. Nataniel wszystko przeliczył i okazało się, że zebraliśmy prawie dwa tysiące. Powtórzę DWA TYSIĄCE! To więcej niż potrzebowaliśmy, o wiele więcej!!! Ale co tu dużo gadać, nasza zbiórka odniosła ogromny sukces. Szybko obliczyłam cenę nowego wzmacniacza i podałam kasę Samowi.
- Sam, pójdziesz kupić za to wzmacniacz naszej królewnie - rozkazałam mu.
- Tak jest szefowo, tylko gdzie ja mam go szukać? - Spojrzał na Kastiela wyczekująco.
Rudzielec westchnął cicho i leniwym ruchem nabazgrał na kartce adres sklepu.
- Masz. - Podał papier brunetowi. - Jest tam tylko jeden wzmacniacz za dwieście, ten masz kupić.
- Ok, jeśli to wszystkie wasze życzenia to chętnie bym się tam już wybrał, żeby potem nie całować klamki. - Ukłonił się sarkastycznie.
- Przypominam, że sam chciałeś zostać chłopcem na posyłki. Nie masz prawa teraz marudzić - upomniałam go.
- Wiem wiem, nie bój nic. Jestem w stanie wytrzymać trochę biegu w zamian za koncert. - Przewrócił oczami.
- To świetnie, a teraz idź załatwić ten wzmacniacz. - Pokazałam mu drzwi.
Sam westchnął i wyszedł za drzwi. Ja z kolei przeniosłam się do innego stolika, gdzie rozłożyłam swój plan. Uporczywie rozmyślając o miejscu naszej imprezy. Nataniel wrócił do innych papierów. Kastiel czytał jakiś stary magazyn muzyczny, a Lysander pisał coś w notatniku.
Nagle do pomieszczenia wpadło istne tornado w postaci Rozalii. Moja przyjaciółka bez słowa chwyciła mnie za rękę i mimo moich głośnych protestów wyciągnęła mnie na korytarz. Później złapała moją rękę w żelazny uścisk i zaciągnęła na klatkę schodową.
- Znalazłam nasze miejsce na koncert! - krzyknęła radośnie.
Rozejrzałam się po holu.
- Ta, to naprawdę świetna miejscówka, ale wątpię żebyśmy tu kogokolwiek zmieścili, nie mówiąc już o zmieszczeniu czegokolwiek. - Spojrzałam na nią spode łba.
Roza popatrzyła się na mnie, po czym wybuchnęła śmiechem.
- Nie mówię o korytarzu. - Popchnęła mnie w kierunku drzwi do piwnicy. - Mówiłam o tym.
Spojrzałam na nią sceptycznie.
- Fakt, to lepsze miejsce - przyznałam.
- Co nie?! Wiedziałam, że ci się spodoba. Jest tylko taka jedna, mała sprawa, ale taka maluteńka. - Przybliżyła do kciuka palec wskazujący.
- Błagam, nie mów mi, że się zawaliła i trzeba ją odgruzować - jęknęłam.
- Co? Nie. Jest cała brudna i pełno w niej pudeł, trzeba to posprzątać. Chociaż to prawie jak odgruzowanie. - Zaśmiała się.
- I chcesz, żebyśmy zrobiły to same? - oburzyłam się.
- Nie. - Parsknęła. - Pójdziemy po chłopców i oni nam pomogą.
- Wątpię, to miejscówka Kastiela i Lysandra. Nie będą chcieli jej zniszczyć. - Westchnęłam.
- Nie damy im wyboru, - Rozalia zaśmiała się złowieszczo.

Sam
Właśnie wyszedłem ze sklepu, taszcząc za sobą wielki wzmacniacz. Czemu był taki ciężki? ...I dlaczego akurat ja musiałem odwalać tak niewdzięczną pracę? No tak, sam obiecałem, że zrobię wszystko byleby zorganizować imprezę. Idiota. Idiota, który dał się wrobić w rolę tragarza.
Po długim czasie mozolnego chodu wreszcie doczłapałem się do szkoły i pokoju gospodarzy. Nikogo już w nim nie było.
- Pewnie, ja się męczę, a oni wychodzą do domu. Super. - Odstawiłem zakup Kastiela w kąt. - Nareszcie mogę iść do domu - mruknąłem zadowolony.
Z cichym trzaśnięciem zamknąłem drzwi. Podszedłem do swojej szafki znajdującej się na klatce schodowej. Musiałem wyciągnąć z niej swoje notatki z angielskiego, ponieważ nauczyciel zapowiedział nam sprawdzian. Otworzyłem metalowe drzwiczki i wygrzebał ze środka swój zeszyt oraz podręcznik, tak na wszelki wypadek. Nagle usłyszałem dźwięk, jakby coś spadło. Zdziwiony rozejrzałem się po korytarzu, ani jednej żywej duszy. Znowu usłyszałem ten hałas.
- Cholera!!! - krzyknął ktoś.
Spojrzałem za siebie, idealnie za mną były drzwi do piwnicy, najwidoczniej ktoś tam był. Pchany ciekawością uchyliłem je i zajrzałem do środka. Nic nie widziałem, po omacku zszedłem po schodach i zajrzałem do oświetlonej graciarni. Ewidentnie ktoś się tu kręcił. Na palcach wszedłem do środka, nagle jedna ze stert śmieci zawaliła się na mnie. Krzyknąłem, a śmieci przygniotły mnie, wzbijając przy tym tumany kurzu. Mój krzyk zamienił się w kaszel. Zza śmieci wybiegła przestraszona dziewczyna o białych włosach, chyba nazywała się Rozalia.
- Sorry - pisnęła.
- Spoko - odpowiedziałem nadal kaszląc.
- Roza, kogo tym razem spróbowałaś zabić? - Renn wyszła zza jej pleców.
- Chyba twojego kolegę, ale nic mu nie jest. - Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.
- O, Sam. - Renn dopiero mnie zauważyła. - Świetnie się składa, że już wróciłeś, potrzeba nam rąk do pracy. - Wyszczerzyła do mnie zęby.
- Co? - zdziwiłem się.
- To. - Pokazała na pomieszczenie.
- Czemu? - Wstałem i otrzepałem się z kurzu.
- To nasze miejsce na koncert - oznajmiła mi Renn.
- Znalazłam je - dodała dumnie Rozalia.
- Tylko trzeba posprzątać. - Rena wzruszyła ramionami.
- Kiedy ja nie mam czasu. Poszedłem po zgodę i kupiłem wzmacniacz, to chyba wystarczająco dużo. - Spojrzałem na nią z determinacją.
- Obiecałeś zrobić wszystko - przypomniała mi śpiewnym głosem.
- Będziesz mnie tym szantażować?
- Tak.
- Okej, już pędzę. - Oboje uśmiechnęliśmy się w ten sam sposób.
Ledwie się ruszyłem, a z prawej strony ktoś pchnął kolejną stertę bibelotów. Dziewczyny odskoczyły z piskiem. W powietrze znowu wzbiły się tumany kurzu. Zakaszlałem. Zza kartonów wyszedł Kastiel.
- Czyżbym coś przerwał? - zapytał zadziornie.
- Prawie moje życie - warknęła Renn.
- Ryzyko zawodowe. - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się łobuzersko.
- Ja ci dam ryzyko, wiesz ile to kosztuje?! - wrzasnęła Roza. Po czym pokazała na swoją zabrudzoną sukienkę.
- Sporo? - mruknął rudzielec.
- Kastiel! - Dziewczyna ruszyła w jego stronę.
Nasz znajomy szybko uciekł w głąb piwnicy, a rozwścieczona przyjaciółka Renn pognała za nim. Rena westchnęła cicho i gestem kazała mi pomóc z posprzątaniem pozostałości po tamtej dwójce. Jęknąłem, ale schyliłem się, żeby ogarnąć ten mini burdel.

Renn
Zmęczona wywlekłam się z piwnicy, zaraz za mną wyszedł Sam, a reszta czekała już na nas na górze. Wysprzątanie całej piwnicy zajęło nam dwie godziny. Nadźwigałam się jak nigdy, prawie padałam na twarz, a do tego wyglądałam jak kurzowy potwór. Co prawda reszta wyglądała tak samo, nawet Rozalia się nie uchroniła, prze co marudziła niemiłosiernie.
Wyszliśmy ze szkoły i wracaliśmy do domu. Roza pożegnała się z nami na pierwszym przystanku. Przed kafejką rozstaliśmy się z Natanielem, a przy parku z Samem. Zostałam tylko ja, Kastiel i Lysander, którzy odprowadzili mnie pod dom. Już się żegnaliśmy, gdy znikąd rudzielec zapytał:
- Albinosie, kto będzie z nami grać?
Spojrzałam na niego.
- Dobre pytanie, Renn? - Jego przyjaciel popatrzył na mnie.
- Reszta waszej grupy... - odpowiedziałam niepewnie.
Chłopcy skrzyżowali swoje spojrzenia.
- Nie powiedziałeś jej? - Zaśmiał się  Kastiel.
Lysander pokręcił głową.
- Czego mi nie powiedzieliście? - spytałam ze strachem.
- Nie mamy więcej członków - oznajmił mi poważnym głosem białowłosy.
- Co? - zapytałam z niedowierzaniem.
- To, że nie masz zespołu. Masz tylko gitarzystę i wokalistę. - Kastiel zaczął głośniej się śmiać.
Dopiero po chwili dotarł do mnie sens tego zdania. Zbladłam, oblałam się zimnym potem, a prawa ręka zaczęła drgać.
- Czemu nic nie mówiliście?! - Spojrzałam na nich z wyrzutem.
- Przecież to było oczywiste - parsknął Kastiel.
- Oczywiste?! Może dla was, ale... - Drgawki opanowały całe moje ciało.
- Wszystko w porządku? - zapytał ze zmartwieniem Lysander.
- Nic mi nie jest, po prostu... Zaskoczyliście mnie.
- To co teraz, dziewczynko? - spytał poważniej rudzielec.
- Nie wiem - odparłam po chwili ciszy. - Muszę się nad tym zastanowić. Sama.
Odwróciłam się i bez słowa wbiegłam do domu. Zamknęłam drzwi na klucz i oparłam się o nie. Ciągle drżałam przez niepokój związany z koncertem. Zrobiliśmy już tak dużo, a teraz ten wysiłek okazał się daremny. Znowu trafiłam do punktu wyjścia. Przycisnęłam ręce do piersi i zaczęłam głęboko oddychać. Po kilku minutach uspokoiłam się na tyle by zacząć trzeźwo myśleć.
Weszłam do salonu i usiadłam na kanapie. Żaden z psów nie podszedł się ze mną przywitać, chyba wyczuły mój grobowy nastrój. Spojrzałam tępo przed siebie. Nie wiem, ile tak siedziałam w zupełnym otępieniu, ale wybudził mnie z niego dźwięk telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz, Vanessa przysłała mi SMS-a. Otworzyłam wiadomość:
,,Oficjalnie informujemy Pannę Perry, że pracę nad koncertem z okazji piętnastej rocznicy
założenia Starego Teatru rozpoczynają się w przyszłym tygodniu.
Liczymy, że stawi się Pani na miejscu zbiórki o siedemnastej.
Dziękujemy.
PS. A tak na serio to przyjedź, bo inaczej ZGON. 😅”
Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie poddam się i znajdę tych muzyków, choćbym miała szukać ich pod ziemią. Zrobię to!

***

Witam wszystkich!!! Jeszcze tylko tydzień i wigilia! Co tam u was? Jak nastroje przedświąteczne? I najważniejsze, podobał wam się rozdział? Mam nadzieje, że tak. Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku, bo przecież dopiero po nim się zobaczymy. Baj baj. :)
Szablon wykonała Domi L