niedziela, 16 września 2018

Rozdział 42

Renn
Kolejny tydzień minął bez żadnych wieści od Nataniela, ale nie martwiłam się. Podświadomie czułam, że Kastiel dobrze mu poradził, w końcu dawniej byli najlepszymi przyjaciółmi. Nie pozostało mi nic innego, jak czekać.
Czekanie skończyło się w poniedziałek z samego rana. Nataniel, we własnej osobie, czekał na mnie przy głównej bramie. Był kompletnie odmieniony, mniej spięty i bardziej uśmiechnięty.
- Cześć, Renn, jak się masz? - zapytał uprzejmie i uśmiechnął się szeroko.
- To chyba moja kwestia. - Zaśmiałam się radośnie. - Czyżby plan Kastiela się powiódł?
- Z ciężkim sercem, ale muszę przyznać, że dał mi dobrą rade. - Skrzywił się lekko. Widać było, że powiedzenie tego na głos sporo go kosztowało.
- Zdradzisz mi, w końcu, o co w nim chodziło? - zapytałam zaciekawiona.
Nataniel westchnął, a potem odpowiedział mi z pogodnym wyrazem twarzy:
- Kastiel zasugerował, że powinienem zamieszkać sam.
- Co?!
- Domyślałem się, że zrobisz taką minę. - Zaśmiał się rozbawiony. - Porozmawiałem z rodzicami na ten temat i zagroziłem, że jeśli mi na to nie pozwolą to opowiem o całej sytuacji policji. Zgodzili się na mój układ i obiecali płacić za moje nowe mieszkanie.
- Rozumiem, czyli przez ostatnie dni byłeś zajęty przeprowadzką - mruknęłam z ulgą.
- Martwiłaś się? - Blondyn spojrzał na mnie ze zdziwieniem i dziwnym rodzajem czułości w oczach.
- Jasne, że tak. - Zarumieniłam się.
Nastała chwila ciszy, którą przerwałam kolejnym niewygodnym pytaniem:
- A co z Amber? - zapytałam cicho. - Jak się trzyma?
- Amber jest... - Zmarszczył brwi jakby nie wiedział jak to ująć. - Jest jej ciężko. W końcu dotarło do niej, co działo się w naszym domu i... Ona chyba nie chciała, żebym odchodził. - Westchnął ciężko.
- Ale musiałeś - mruknęłam pocieszająco.
- Na szczęście ojciec nie tknie jej palcem, obiecał mi to. - Uśmiechnął się lekko. - Wiesz, nigdy nie myślałem, że będę w stanie tak mocno targować się o coś z moimi rodzicami, to było dziwne.
- Wyobrażam sobie. - Zachichotałam pod nosem.
Ponownie zaległa między nami cisza.
- Hej, Renn, miała byś coś przeciwko ws... - zaczął lekko poddenerwowany, ale przerwał mu dzwonek.
- Później mi powiesz. - Położyłam mu rękę na ramieniu i uśmiechnęłam się szeroko.
- Żebyś wiedziała, nie odpuszczę ci tego. - Zaśmiał się głośno i puścił mi oczko.
Zarumieniłam się delikatnie. Nie spodziewałam się, że Nataniel tak bardzo się zmieni. Hmm, może to i dobrze?
Weszliśmy do klasy, gdzie zaraz miała odbyć się lekcja geografii z naszym wychowawcą. Zajęłam swoje miejsce i spokojnie wypakowałam zawartość torby, aż nagle coś wpadło mi do głowy, coś bardzo ważnego. Szybko przeszukałam zawartość mojej torby kieszonka po kieszonce.
- Cholera - syknęłam w złości i uderzyłam czołem w blat ławki.
- Co jest? - zapytał rozbawiony Sam.
- Zapomniałam zadania domowego - wymamrotałam zrezygnowana.
- Było jakieś zadanie?! - zawołał zaskoczony.
Podniosłam się i spojrzałam na niego zaskoczona, a potem odpowiedziałam:
- No, tak. Referat na pięć stron o...
- Dzień dobry, moi drodzy. - Pan Farazowski wszedł przerywając mi. - Mamy dzisiaj sporo do zrobienia, ale zaczniemy od waszych referatów. Proszę połóżcie je na moim biurku. - Nauczyciel zajął swoje miejsce i spojrzał na nas wyczekująco. Kilka osób podniosło się i podało mu swoje zadania, ale większość klasy siedziała na miejscach i w osłupieniu rozglądała się po klasie. - To wszyscy? - zapytał zszokowany Fraz.
- Chyba tak, proszę pana - mruknęła speszona Melania.
- Jakim cudem zapomnieliście o tym referacie? Przecież mówiłem, że jest ważny. - Mężczyzna wyglądał na poddenerwowanego.
- Z całym szacunkiem, panie profesorze, ale niektórzy nawet nie wiedzieli, że było coś zadane. Może damy im jeszcze trochę czasu na napisanie tej pracy? - zaproponował odważnie Nataniel, który sam nie miał na dziś gotowego zadania.
- Cóż, sądzę, że nie mam wyboru - mruknął zrezygnowany pedagog. - Jutro mamy wspólną historię, proszę żebyście oddali mi wasze pracę na tej lekcji. W przeciwnym razie będę musiał postawić wam jedynki i dać wam karę.
Uczniowie jęknęli niezadowoleni, ale nikt nic nie powiedział. W tym momencie żadne z nas nie mogłoby przekonać Frazia do zmiany zdania. Reszta lekcji minęła szybko, jak zwykle nie działo się nic ciekawego. Geografia nigdy nie była ciekawa.
Ledwo wyszłam z klasy, a już zostałam zaczepiona przez Nataniela. Muszę przyznać, że nie mogłam się doczekać tego, co chciał mi powiedzieć.
- A więc? Co masz mi do powiedzenia? - W moich oczach błysnęło zaciekawienie.
- To nic super. Teraz, kiedy mieszkam sam, mogę pozwolić sobie na rzeczy, których wcześniej zabraniali mi rodzice. - Uśmiechnął się smutno.
- Więc jakie jest twojej pierwsze postanowienie? - zapytałam lekko podekscytowana.
- Chciałbym przygarnąć kota - oznajmił nieśmiało. - Wcześniej nie mogłem trzymać żadnego zwierzaka, ponieważ moja mam jest uczulona na sierść, ale teraz, czemu nie? - Uśmiechnął się szeroko.
- To świetny pomysł, kiedy mieszka się samemu trudno nie zwariować. Zwierze to doskonały kompan, wierz mi, mówię z doświadczenia. - Uśmiechnęłam się wesoło.
- W takim razie, co powiesz na to, żebyśmy jutro poszli do sklepu zoologicznego? - zapytał lekko stremowany.
Zamyśliłam się. Jutro miałam mieć popołudniową zmianę w kafejce, ale lekcję kończyły się wcześniej, więc powinnam mieć trochę czasu wolnego.
- Chętnie - odpowiedziałam radośnie.
- Super. - Nataniel uśmiechnął się szeroko. - Na razie chcę tylko porozmawiać o opiece nad kociakiem, nie zamierzam jeszcze żadnego przygarniać - dodał dziwnie energiczny. Nasze wspólne wyjście musiało go nieźle ucieszyć.
Kiedy skończyliśmy naszą pogawędkę o kotach, blondyn przeprosił mnie i poszedł do pokoju gospodarzy. Miał bardzo wiele papierkowych spraw do nadrobienia.
Nie miałam za bardzo, co ze sobą zrobić, ale zanim konkretniej się tym przejęłam na mojej drodze pojawił się kolejny rozmówca... A raczej szyderca, domyślacie się kto to?
- Toż to nasz leń! - zawołał do mnie z daleka Kastiel. - Co, nie chciało się pisać referatu? - Uśmiechnął się złośliwie.
- Raz ci się udało i już zaczynasz się puszyć. - Pokręciłam głową z udawanym politowaniem.
- Widzę, że wrócił twój cięty język. - Posłał mi jeden ze swoich uśmieszków.
Zignorowałam tę uwagę.
- Po co przyszedłeś? - zapytałam normalniejszym tonem.
- Po nic konkretnego. - Wzruszył ramionami.
- W każdym razie, dzięki. - Uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
- Ok... Za co te podziękowania? - zapytał skołowany.
- Za to, że pomogłeś  Natanielowi zamknąć jego rodzinne sprawy.
- To nic takiego - mruknął obojętnie.
- Ta, ale i tak dzięki. - Uśmiechnęłam się promiennie.
- Spoko. - Spuścił wzrok speszony.
Reszta dnia minęła dość spokojnie.
Wieczorem, po pracy, wróciłam do domu i zajęłam własnymi sprawami. Miałam zamiar obejrzeć pewny film, dlatego szybko przygotowałam coś na ząb i usiadłam przed telewizorem. Psy uwaliły się blisko moich nóg.
Powoli jadłam swoją małą kolację i wpatrywałam się w telewizor. Nagle zadzwonił mój telefon. Westchnęłam poirytowana. Dlaczego akurat teraz?
- Tak? - Odebrałam nie patrząc kto dzwoni.
- Przepraszam, że tak późno, ale muszę ci coś powiedzieć. - Usłyszałam zdenerwowany głos Toma.
- Stało się coś? - zapytałam zdenerwowana.
- Mama jest w szpitalu - odpowiedział mi ze ściśniętym gardłem.
Zamarłam na chwilę.
- To-to coś poważnego? - zapytałam przestraszona. Moja ręka zaczęła drżeć.
- Ciężkie zapalenie płuc, ale lekarze mają to już pod kontrolą - uspokoił mnie szybko.
- Całe szczęście. - Odetchnęłam z ulgą. - Jak do tego doszło? - zapytałam poważnie.
- Zrobiło się mroźnie, padało coraz częściej... Sama rozumiesz, mama jest wrażliwa na takie rzeczy.
- Jasne, dzięki, że mi powiedziałeś - powiedziałam czule.
- Nie tylko po to do ciebie zadzwoniłem. Widzisz, muszę zająć się mamą, a Rendy ma szkołę, no i nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z Rickiem i Kevinem. Mogłabyś przyjąć ich do siebie? - zapytał błagalnie.
- Pewnie, powiedz tylko kiedy. - Zgodziłam się bez wahania, w końcu to moi bracia.
- Fantastycznie, dzięki. Wyśle ich do ciebie autobusem, pasuję ci jutro o piętnastej?
- Tak, nie ma problemu - odpowiedziałam błyskawicznie.
- Dziękuje, będę cię na bieżąco informować o stanie mamy - obiecał żarliwie.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się szeroko.
Pożegnaliśmy się, a ja szybko zadzwoniłam do mojej szefowej uprzedzając, że mogę jutro się spóźnić.
Potem pobiegłam na górę i przygotowałam pokój gościnny na przyjazd moich młodszych braciszków.
Następnego dnia wstałam odrobinę wcześniej niż zwykle. Poszłam na zakupy i dokupiłam brakujące rzeczy oraz słodycze. Później, po krótkim spacerze z psami, wróciłam do domu, zabrałam torbę i referat z geografii, a potem poszłam do szkoły.
Na korytarzach był niemały tłum, do tego strasznie głośny. Wszyscy jak jeden mąż rozmawiali o nowym nauczycielu, który podobno miał się pojawić. Zaciekawiona na ostatniej przerwie sięgnęłam po gazetkę Peggy, ale nie dowiedziałam się z niej niczego więcej ponad to.
- Suń się, stoisz pod moją szafką! - Jakaś laska mnie popchnęła.
Wściekła podniosłam wzrok znad gazety by ją nim spiorunować i nawrzeszczeć na nią, ale kiedy dotarło do mnie, że zrobiła to Amber odpuściłam. W tym czasie Blondi panicznie przeszukiwała swoją szafkę.
- Szlag - syknęła spanikowana.
- Co jest? - zapytałam obojętnie.
- Nic, nie interesuj się! - warknęła na mnie rozzłoszczona, ale w jej oczach widać było panikę.
- Zapomniałaś czegoś? - dopytywałam dalej.
- Nie! - Wściekła zatrzasnęła swoją szafkę. Po chwili zaczęła grzebać w torbie i mamrotać coś pod nosem.
Starałam się to zrozumieć, ale udało mi się wychwycić tylko kilka słów, coś o Farazowskim i karze, Natanielu i pomocy, pechu... Dodałam dwa do dwóch i już wiedziałam, co się stało.
- Zapomniałaś o referacie - oświadczyłam zdziwiona.
- I co z tego?! - Spojrzała na mnie wściekła i zawstydzona. - To nie twoja sprawa, odwal się!
Decyzja była prosta.
- Masz. - Podałam jej mój referat.
Amber spojrzała na moją pracę, a potem na mnie.
- Nie chcę. - Spojrzała w bok.
- Bierz i nie marudź. - Wcisnęłam jej moje zadania w rękę. Potem odwróciłam się napięcie i ruszyłam przed siebie.
- Dlaczego? - zapytał jak małe dziecko.
- Jestem ci to winna - mruknęłam bardziej do siebie niż do niej i poszłam do klasy.
Zaczęła się geografia, Fraz przybiegł spóźniony o kilka minut i już na wstępie poprosił o zaległe prace.
- Renn, gdzie twój referat? - zapytał poważnie.
- Zapomniałam go spakować - odpowiedziałam szybko i zaczęłam bazgrać coś w zeszycie.
Mój nauczyciel westchnął ciężko i zrezygnowanym tonem oświadczył:
- Zostań po lekcji, musimy omówić twoją karę.
- Dobrze - przytaknęłam grzecznie.
Lekcje była nudna i dłużyła się w nieskończoność, w końcu zadzwonił dzwonek i wszyscy pobiegli do domów, wszyscy oprócz mnie. Powolnym krokiem podeszłam do biurka, przy którym Fraziu przeglądał jakieś papiery.
- Renn, jak to się stało, że zapomniałaś o referacie? - zapytał przejęty.
- Nie mam pojęcia - skłamałam.
- Nie chcę tego robić, ale dałem wam wczoraj słowo. Wiesz, że nie mogę odwołać ci kary? - Spojrzał na mnie z przejęciem.
Skinęłam głową na potwierdzenie.
- Dobrze w takim razie zajmiesz się... - Zamyślił się na chwilę. - Zajmiesz się sprzątaniem sali chemicznej.
- Rozumiem, skąd mam wziąć środki do czyszczenia? - zapytałam rzeczowo.
- Wszystko jest na miejscu.
Skinęłam głową i wyszłam z klasy. Potem poszłam na klatkę schodową i weszłam na pierwsze piętro.
Sala chemiczna była zaraz przy schodach, otworzyłam drzwi i zobaczyłam istny chlew. Wszędzie pełno było sprzętu chemicznego, papierów i jakieś dziwnej mazi, ale kiedy przyjrzałam się bliżej dostrzegłam porysowane ławki i kilka, jak nie kilkanaście gum do żucia przylepionych pod stołami i krzesłami.
Pozbierałam wszystkie probówki, kolby i inne przyrządy używane podczas zajęć, umyłam je i schowałam do kantorka. Sprzęt potrzebny do sprzątania znalazłam przy drzwiach, chwyciłam wiadro, miotłę oraz mop. Opróżniłam zawartość wiadra, na którą składały się detergenty, gąbka i przyrząd do zdrapywania gum. Zabrałam go i zaczęłam zdrapywać gumy.
To było obrzydliwe, ale jakoś mi wyszło. Następnie napełniłam wiadro ciepłą wodą i wlałam do niego płyn do czyszczenia, zamoczyłam w tym gąbkę i zaczęłam czyścić ławki. Na sam koniec zamiotłam podłogę i ją umyłam. Wszystko to zajęło mi trochę ponad godzinę.
Wyszłam z sali i zamknęłam za sobą drzwi.
- Zmęczona? - zapytał mnie ktoś znienacka.
Wzdrygnęłam się na głos Nataniela, ale odpowiedziałam zgodnie z prawdą:
- Trochę.
- Masz jeszcze siłę, żeby iść ze mną do sklepu? - dopytywał zmartwiony.
Spojrzałam na zegarek, do piętnastej zostało jeszcze ponad półtorej godziny.
- Jasne, możemy się wybrać od zaraz. - Uśmiechnęłam się szeroko.
- Super. - Nataniel westchnął, chyba z ulgą. - To chodźmy. - Złapał mnie za rękę.
Ruszyłam za nim po schodach do wyjścia. Nagle zatrzymałam się w połowie kroku.
- Renn? - zapytał zdezorientowany blondyn.
- Czekałeś na mnie przez ten cały czas? - zapytałam go zdziwiona.
- No, tak. W końcu mieliśmy iść zaraz po lekcjach, a ja cały czas nie wykonałem zaległych obowiązków. - Zaśmiał się nieśmiało.
- Ro-rozumiem - mruknęłam speszona.
Wyszliśmy na zewnątrz i zanim doszliśmy do bramy zobaczyliśmy Amber, która zawołała Nataniela. Momentalnie odskoczyliśmy od siebie na kilka centymetrów.
- Nataniel, dokąd idziesz? - Amber podbiegła do brata kompletnie mnie ignorując.
- Mamy zamiar odwiedzić z Renn sklep zoologiczny, chcę przygarnąć kota - odpowiedział poważnie i twardo.
Amber spojrzała na mnie kątem oka, wyglądała na niezadowoloną, ale słodziutkim głosem młodszej siostry zapytała:
- Mogę pójść z wami?
- Ja... - Nataniel zawahał się. - Renn, co o tym myślisz? - Spojrzał na mnie oczekując pomocy.
Amber prychnęła pod nosem, nie była zadowolona z faktu, że jej brat prosi mnie o decyzję.
- Nie przeszkadza mi to. - Wzruszyłam ramionami.
- To świ...
- Ale mam lepszy pomysł, uważam, że powinniście się tam wybrać we dwoje. - Uśmiechnęłam się szeroko.
Oboje popatrzyli na mnie oczami wielkim jak spodki.
- Ale... - Nataniel odciągnął mnie kawałek dalej. - Chciałem, żeby to było nasze wyjście - szepnął rozczarowany. - Jeśli nie chcesz iść ze względu na Amber to mogę...
- Tu nie chodzi o mnie - przerwałam mu łagodnie. - Ale o waszą dwójkę.
- Co?
- Amber po prostu za tobą tęskni, wcześniej zawsze byłeś obok, a teraz się wyprowadziłeś. Brakuje jej twojego towarzystwa i nie dziwi mnie to, mnie też brakuje braci. - Położyłam mu rękę na ramieniu. - Darujmy sobie nasze wyjście, zamiast tego spędź z nią trochę czasu. Zabierz ją do sklepu, daj pooglądać słodkie kociaki, a potem idźcie do parku lub małej knajpki. To wam dobrze zrobi. - Popatrzyłam na niego z prośbą w oczach.
- Jeśli tak uważasz - mruknął nieprzekonany.
- No, dalej! - Popchnęłam go w stronę Amber.
Nataniel podszedł do niej i porozmawiał z nią chwilę, a potem razem ruszyli w stronę parku.
Chłopak odwrócił się do mnie i uśmiechnął się przyjaźnie, odpowiedziałam mu tym samym oraz pomachałam im na drogę.
Kiedy oddalili się jeszcze dalej, przez ramię obejrzała się na mnie Amber. Wyglądał na wdzięczną, to prawie jakby próbowała mi niemo podziękować.
Ruszyłam w swoją stronę, miałam dużo czasu i nic do roboty, dlatego zadzwoniłam do Klary, mojej koleżanki ze zmiany i uprzedziłam, że wpadnę już teraz.
W pracy nie posiedziałam jednak za długo, ponieważ musiałam odebrać chłopców z dworca autobusowego. Na moje nieszczęście, o tej godzinie był on nieźle zatłoczony, ledwo dostałam się na peron, gdzie mieli wysiadać Rick i Kevin.
Kilka minut później przyjechał ich autobus. Zrobił się ogromny tłok, jedni wysiadali z pojazdu, a drudzy pchali się do środka, a ja bacznie rozglądałam się po wszystkich szukając moich braci. W końcu ich zauważyłam. Brnęli przez tłum z dużą torbą i plecakami.
- Tutaj! - zawołałam do nich najgłośniej jak mogłam i pomachałam ręką by zwrócić ich uwagę na siebie.
Pierwszy zauważył mnie Kevin, mój ukochany młodszy braciszek i najmłodszy z nas wszystkich, ma dopiero dziesięć lat. Kevin to mały aniołek, nie tylko z charakteru, ale i z wyglądu, ponieważ całkowicie wdał się w mamę. Miał on jaśniuteńkie blond włosy, zupełnie jak moje, które kończyły się na wysokości jego podbródka i lekko lokowały się na końcach. Przez to jego okrągła buzia wyglądała iście anielsko. Może przesadzam, ale jego mały, prosty nosek, pulchne policzki i wielkie, niewinne, niebieściutkie jak niebo oczka kojarzyły mi się tylko i wyłącznie z tym. Ubrany był w granatową kurtkę i brązowe, materiałowe spodnie. Do tego szyję okręcił niebieskim, wełnianym szalikiem mamy, na główce miał czapkę w tym samym kolorze i rękawiczki do kompletu. Na nogach błyszczały świeżo wypastowane czarne, zimowe buty.
Rick podążył za jego spojrzeniem i nasze oczy się spotkały. Ten chłopak to najgorszy kanciarz i prawdziwa menda, ale i tak go kocham. Rick skończy niedługo piętnaście lat, w przeciwieństwie do Kevina jest istnym diabłem. Jego ciemnobrązowe oczy zawsze wypatrują okazji, żeby coś zepsuć, a usta bez przerwy rozciągają się we wrednym uśmieszku. Jego krótko przystrzyżone, czarne włosy zasłaniała szara, materiałowa czapka. Chłopak nie miał szalika, a beżową, puchatą kurtkę rozpiął. Pod spodem nosił szarą bluzę z wielkim, kolorowym napisem imitującym graffiti. Jego białe buty były tak brudne, że biel bardziej przypominała brąz.
- Renn! - Kevin mocno się do mnie przytulił.
- Cześć, słodziaku! - Ucałowałam go w czubek głowy i mocno ścisnęłam.
- Cześć - mruknął Rick.
Rzuciłam się, żeby go przytulić.
-Hej! - Spróbowała mnie odepchnąć, ale nie udało się mu. - Zostaw mnie! - zawołał zażenowany.
- Zapnij się - nakazałam mu matczynym głosem.
- Bo co? - zapytał prowokacyjnie. - Naskarżysz na mnie?
- Nie, to ty będziesz się musiał tłumaczyć Tomowi, dlaczego wróciłeś z przeziębieniem - powiedziałam lekko, jakby mnie to nie interesowało.
Chłopak prychnął, ale zapiął się pod samą szyję.
- Jedliście obiad? - Złapałam Kevina za rękę i zaczęliśmy iść w kierunku kawiarni.
- Nie - mruknął w odpowiedzi Rick.
- Postaram się wam coś załatwić w pracy.
- Idziemy do ciebie do pracy? - zapytał zdziwiony i rozzłoszczony chłopak.
- Wybacz, ale nie puszczę was samych do domu. Jeszcze się gdzieś zgubicie. - Spojrzałam na niego ostro.
- Nie jestem dzieckiem - warknął.
- Ani tutaj nie mieszkasz.
Nastolatek westchnął udręczony.
- A co u ciebie, jak szkoła? - zapytałam uprzejmie Kevina.
- Dobrze, ostatnio nasza pani od przyrody się rozchorowała i dostaliśmy inną panią - odpowiedział i lekko posmutniał.
- Nie podoba ci się nowa nauczycielka? - zapytałam zaskoczona.
- Nie, jest bardzo miła, ale tęsknie za naszą starą panią - mruknął i zwiesił głowę.
Podobnie minęła nam cała droga, rozmawialiśmy o szkolę. Dowiedziałam się, że Kevin ma wielu znajomych i nikt mu nie dokucza, a do tego jest jednym z lepszych uczniów w klasie. Za to Rick leci na samych trójach, bo jest zbyt leniwi by robić więcej, a klasowy dziennik pełen jest uwag, co za chłopak. Po drodze do kawiarni weszliśmy do sklepu i kupiłam chłopcom chińskie zupki na prowizoryczny obiad.
Kiedy dotarliśmy do mojego miejsca pracy ruch powoli zaczynał wzrastać. Usadziłam braci na zapleczu, przygotowałam im zupy i przykazałam, że mają poczekać pięć minut zanim zaczną je jeść oraz mają niczego nie dotykać.
Potem ruszyłam do intensywnej pracy, która trwała nieprzerwanie przez dwie godziny. Mimo to udawało mi się znaleźć chwilę by sprawdzić, co porabiają chłopcy. Rick grał na konsoli, a Kevin kolorował jakąś kolorowankę.
W końcu klienci się przerzedzili i mogłam odpocząć, wtedy do naszej małej kawiarenki zawitał Nataniel. Chwyciłam swój notes z długopisem i ruszyłam, żeby go obsłużyć.
- Dzień dobry, co podać? - zapytałam głosem profesjonalnej kelnerki.
- Poprosiłbym zwykła herbatę i kawałek ciasta dnia. - Nataniel uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Zaraz przyniosę. - Nie mogłam się powstrzymać i na mojej twarzy również pojawił się mały uśmieszek.
Wróciłam do Klary, która stała za ladą, podałam jej zamówienie i czekałam, aż wszystko przygotuje. W końcu na mojej tacy wylądował kubek ciepłej herbaty i kawałek szarlotki. Wróciłam do stolika Nataniela.
- Proszę bardzo, zamówienie. - Odstawiłam rzeczy z tacy na jego stolik.
- Dziękuję. - Posłał mi kolejny przyjazny uśmiech. - Masz chwilę, może usiądziesz? - zapytał uprzejmie.
- Nie bardzo. - Uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Szkoda - mruknął rozczarowany.
- A jak wasz wypad do sklepu? - zapytałam szybko, żeby polepszyć atmosferę.
- Dobrze, Amber bawiła się całkiem nieźle, przez nią prawie wyszedłem z kotem. - Zaśmiał się.
- Czyli już się zdecydowałeś?
- Nie, jeszcze nie, muszę nad tym porządnie pomyśleć. - Zrobił zamyśloną minę.
- Cały ty. - Zaśmiałam się.
Blondyn mi zawtórował.
Kolejny klient wszedł do środka, przeprosiłam chłopaka i wróciłam do swojej pracy. Po jakimś czasie Nataniel skończył jeść i przyszedł do nas pod ladę, żeby oddać nam puste naczynia i podziękować za pyszny posiłek.
Czas leciał szybko, ruch zrobił się tak mały, że Klara postanowiła puścić mnie wcześniej do domu, podziękowałam jej, a potem poleciałam się przebrać.
- Co chcielibyście zjeść na kolację? - zapytałam, kiedy wyszliśmy już z kawiarni.
- Chcę naleśniki - oznajmił radośnie Kevin.
- A ty Rick? Na co masz ochotę? - zapytałam bruneta uprzejmie.
- Cokolwiek, byle było ciepłe - mruknął znudzonym tonem.
- Nie wiem, czy uda mi się spełnić tak wygórowaną prośbę - zakpiłam.
Chłopak parsknął rozbawiony.
Doszliśmy do domu, gdzie od razu na chłopców rzuciły się moje psy. Na początku Kevin lekko się ich wystraszył, ale po paru minutach nie mógł się od nich oderwać, Rick zresztą też. Widok był rozczulający, ale nie mogłam stać i patrzeć na nich wiecznie, ktoś musiał zorganizować nam kolację.
Weszłam do kuchni i zaczęłam robić ciasto na naleśniki, a ich poprosiłam o rozpakowanie swoich rzeczy w pokoju gościnnym. Kiedy ciasto było gotowe, wstawiłam mleko na kakao i zaczęłam smażyć naleśniki.
- Smacznego! - zawołałam stawiając na stole posiłek.
Chłopcy chcieli zabrać się do jedzenia, ale przerwałam im to pytając matczynym tonem:
- Umyliście ręce?
Ich jęki były wystarczającą odpowiedzią.
- Migiem mi to zrobić - nakazałam.
Kevin od razu pobiegł do łazienki.
- Daj spokój, nie możemy darować sobie tych głupot? - zapytał z wyrzutem nastolatek.
- Nie - odpowiedziałam twardo, ale chłopak dalej nie ruszał się z miejsca. - Rick, idź umyć ręce, proszę - poprosiłam łagodnie, ale stanowczo.
Z wielką niechęcią i spojrzeniem pełnym wyrzutów chłopak ruszył swoje cztery litery do łazienki.
Ustawiłam resztę zastawy i kubki z kakaem, a potem sama opłukałam ręce wodą, chłopcy wrócili chwilę później. Posiłek minął nam w cudownej atmosferze, nawet Rick się przełamał i zaczął gadać jak najęty. Później chłopcy po kolei poszli się myć, a ja posprzątałam po kolacji. Przed dwudziestą drugą wszyscy byliśmy już we własnych łóżkach.
Właśnie uzupełniałam swój pamiętnik, kiedy do mich drzwi zapukał Kevin.
- Co jest? - zapytałam zmartwiona tym, że jeszcze nie śpi.
- Mogę spać z tobą? - zapytał nieśmiało.
- Jasne. - Uśmiechnęłam się, żeby dodać mu otuchy. Położyłam swój pamiętnik na stoliku nocnym i przesunęłam się by zrobić mu miejsce.
Mały od razu wskoczył pod kołdrę i wtulił się we mnie. Chwilę potem do pokoju na palcach wszedł Rick.
- Też chcesz? - zapytałam ze śmiechem.
Mój brat nic nie powiedział, tylko w milczeniu skinął głową.
I tak skończyłam śpiąc między nimi, z jednej strony słodko wtulony we mnie spał Kevin, a z drugiej lekko pochrapywał mi do ucha Rick.
Budzik obudził mnie o szóstej rano, oswobodziłam się z uścisku braci i zaczęłam szykować się do szkoły. Poranna toaleta, ubieranie i makijaż poszły mi dość szybko. Następnie przygotowałam sobie skromne śniadanie i górę kanapek dla chłopców. Napisałam im krótką notkę o tym, co mogą robić, a czego nie i przykleiłam ją na lodówkę. Wstawiłam naczynia do zlewu i zabrałam smycze, musiałam wyprowadzić psy na szybki spacer.
Zima zawitała do nas na dobre, co prawda nie padał jeszcze śnieg, ale czuć było różnice temperatur. Jak co dzień wybrałam się z moim dobermanami do pobliskiego parku, pochodziłam z nimi chwilę, a potem puściłam je wolno i przysiadłam na ławce.
- Kogo moje stare oczy widzą, Renn.
Spojrzałam w stronę tego miłego głosu i zobaczyłam panią Różę.
- Dzień dobry! - przywitałam się z nią radośnie.
Pani Róża jest jedną z moich sąsiadów, tą najlepszą, również jest ciocią Zacka, który kilka miesięcy temu wyjechał na wymarzone studia, a wcześniej pracował ze mną w „Raju”. Ta kobieta to prawdziwy tytan pracy, chociaż ma na karku ponad pięćdziesiątkę to dzielnie prowadzi swój sklep zoologiczny. Jej włosy już dawno przybrały siwy odcień, a ich właścicielka zwykła związywać je w mały, niski koczek. Twarz już dawno pokryła się zmarszczkami, ale piwne oczy wciąż błyszczą jak u sześcioletniego dziecka, a jej uśmiech przywodzi na myśl obraz zadziornej nastolatki. Pani Róża nie jest kruchą, małą starowinką, o nie, to kobieta wysoka i postawna. W tak chłodny dzień jak dzisiaj moja sąsiadka narzuciła na siebie długi czarny płaszcz, a szyję okręciła szarym szalikiem.
- Dokąd się pani wybiera o tej porze? - zapytałam uprzejmie.
- Mam do rozładowania dostawę karmy. - Westchnęła i powolnym ruchem przetarła zmęczone oczy.
- Coś nie tak w pracy? - zapytałam zmartwiona widząc jej zmęczoną minę i wory pod oczami.
- Moja pracownica się rozchorowała, więc cały sklep został na mojej głowie - wyżaliła się.
- A co z innymi pracownikami? - zapytałam próbując ją pocieszyć. - Przecież ktoś musi pani pomagać.
- W tym cały problem! - zawołała głośno. - Nikt nie może się zjawić. Jeden wziął urlop, drugi ma zwolnienie lekarskie do końca tygodnia, a trzecia jest na macierzyńskim. Wszystko zostało na mojej głowie. Chociaż to jeszcze nic, jutro zaczyna się weekend, będzie pełno ludzi i dostaw, które ktoś musi rozładować! - wyrzuciła to z siebie jak karabin maszynowy.
- Może ja pani pomogę? - zaproponowałam uprzejmie. - Nie pracuje w ten weekend w kawiarni, więc mogę co nieco pomóc.
- Jesteś pewna? - Spojrzała na mnie oniemiała. - To ciężka robota, nie jest dla każdego. Poza tym na pewno masz jakieś własne plany.
- Nie, nie mam - skłamałam gładko.
Oczywiście, że miałam plany, chciałam spędzić te kilka wolnych dni z moimi braćmi, pójść wspólnie do kina, pograć w gry, najeść się fastfoodów... Ale nie mogłam zostawić pani Róży samej z pracą w sklepie, w końcu ona zawsze pomagała mi w potrzebie, na przykład kiedy dochodziłam do siebie po bójce z Amber to ona zajęła się moimi psami. Jestem jej coś winna, a to doskonała okazja by spłacić swój dług.
- Dobrze, w takim razie przyjdź do sklepu jutro o szóstej rano. Będziesz w stanie zostać do samego zamknięcia? - zapytała zmartwiona.
- Tak, nie ma problemu. - Uśmiechnęłam się szeroko dla dodania sobie wiarygodności.
- Dziękuję, ratujesz mi życie. - Staruszka wzięła mnie w ramiona.
- To nic takiego - mruknęłam speszona wylewnością mojej sąsiadki.
Pani Róża zostawiła mnie samą i poszła w stronę sklepu, a ja poczekałam jeszcze chwilę, aż psy wybiegają się na świeżym powietrzu. Potem zawołałam je do siebie, przypięłam do smyczy i zabrałam do domu, kiedy wróciliśmy chwyciłam torbę, wsiadłam na motor i pojechałam do szkoły.
Przez bardzo długi czas zastanawiałam się jak zorganizować mój weekend. Nie mogłam zostawić chłopaków samych na cały dzień, ale było już za późno na szukanie niani. Może powinnam poprosić znajomego? Nie, tak nie wypada, ale... Może Sam by się zgodził przejąć młodych na dwa dni. Z tego co pamiętam Rick uwielbiał go ogrywać w każdej możliwej grze, a Kevin był tak cichym i spokojnym dzieckiem, że zajmowanie się nim to sama przyjemność. Z drugiej strony nie chciałam zrezygnować z wspólnego wypadu do miasta z nimi. Od tak dawna ich nie widziałam, trochę wspólnego czasu razem jak kiedyś dobrze by nam zrobiło, jestem tego pewna.
Nie mogłam się uwolnić od tych myśli, dlatego zadzwoniłam do szefowej i poprosiłam, żeby dzisiaj dała mi wolne. O dziwo, zgodziła się. Drugim postanowieniem było poprosić Sama o pomoc, dlatego na długiej przerwie odciągnęłam go na bok i wytłumaczyłam całą sytuację.
- Czyli, popraw mnie, jeśli się mylę, chcesz, żeby zajął się twoimi braćmi od rana do nocy w ten weekend, ponieważ twoje dobre serduszko nie mogło przejść obojętnie obok starszej pani w potrzebie? - Spojrzał mi prosto w oczy.
- No, tak. - Zwiesiłam głowę zawstydzona głupotą swojej prośby.
- Ok - odpowiedział Sam po dłuższej chwili milczenia.
- Ok? Ale masz na myśli „Ok, zrobię to.” czy „Ok, to już choroba.”?
- Miałem na myśli „Ok, nie ma problemu, skarbie.” - odpowiedział ze śmiechem.
- Kocham cię! - Rzuciłam się mu na szyję i zaśmiałam się radośnie jak nigdy.
- Wiem, wiem, jestem boski. - Sam objął mnie mocniej.
Lekcje dobiegły końca, znaczy prawie, zostały jeszcze biologia i angielski, ale to były tak nudne przedmioty, że  zamiast na nich zostać wolałam wyskoczyć z braćmi do miasta. Wyszłam, więc chyłkiem ze szkoły i poszłam na parking po motor, żeby wrócić do domu.
- Renn! - zawołał ktoś za mną.
Spojrzałam za siebie i zobaczyłam Nataniela. Ostatnio bardzo często szuka mojego towarzystwa.
- Co jest? - zapytałam nonszalancko.
- Jedziesz gdzieś? - zapytał zdziwiony.
- Ta, nie mam ochoty zostawać na tych nudach.
- To może chcesz gdzieś razem wyskoczyć? - zaproponował radośnie.
- Ja... - zawahałam się i spojrzałam na swoje buty. - Mam już plany na dzisiaj, wybacz. - Zrobiłam przepraszającą minę.
- Jasne, ro-rozumiem. - Nataniel zakłopotał się. - To może jutro? Wiesz, zdecydowałem się na przygarnięcie kota i pomyślałem, że może chcesz wybrać się ze mną.
- Sorry, ale jutro też jestem zajęta. - Zmieszana podrapałam się w tył głowy.
- Dobra, to nic takiego, załatwię to sam - wymamrotał jakby nic się nie stało, ale w jego oczach widać było cień zawodu.
- Wybacz - mruknęłam pod nosem, było mi naprawdę przykro i głupio, że go tak wystawiam.
Wsiadłam na motor i wróciłam do domu. Chłopcy oglądali kreskówki i zajadali się jedną z licznych paczek ciasteczek, które kupiłam wcześniej.
- Szykujcie się, idziemy na miasto! - zawołałam od progu.
- Serio? - zapytali zdziwieni moją propozycją.
- Serio, serio.
Moi bracia zmienili się w dwie żywe błyskawice i już kilka minut później byli gotowi do wyjścia.
Najpierw postanowiłam zabrać ich do sklepu z zabawkami, głównie ze względu na Kevina i pozwoliłam mu wybrać cokolwiek chcę do dwustu złotych. Chłopiec ucieszył się jak nigdy i wybrał sobie ładny, zdalnie sterowany helikopter.
Następnie zabrałam Ricka do największego sklepu z grami jaki mieliśmy w mieście. Mu również pozwoliłam kupić sobie grę do dwustu złotych. Wybrał jedną ze strzelanek i chociaż nie wydawał się zbytnio zachwycony tym prezentem, to w środku musiał skakać ze szczęścia.
Pewnie zastanawiacie się dlaczego to zrobiłam, cóż w naszej rodzinie Tom jest od matkowania, Rendy od wkurzania, a ja od rozpieszczania, więc nie ma się co dziwić.
W końcu po całym tym chodzeniu zachciało nam się jeść, dlatego zabrałam chłopców do jednej z lepszych pizzerii w mieście, która była dość blisko mojego domu, tylko dwadzieścia minut drogi na piechotę.
- Renn! - Ktoś rzucił się na mnie z naręczem toreb, a raczej dwa ktosie.
- Hej, hej - przywitałam się radośnie, a po chwili dodałam nieco ciszej: - Ale możecie mnie już puścić.
Alexy i Rozalia odskoczyli ode mnie równocześnie. Dopiero po chwili zauważyli, że nie jestem sama.
- Teraz zostałaś opiekunką do dzieci? - zapytała Roza.
Kevin skulił się pod ciekawskim spojrzeniem Alexy'ego i wbił rączki w moją nogę. Natomiast Rick z uśmieszkiem łobuza lustrował moją przyjaciółkę.
- Nie jestem opiekunką, to moi młodsi bracia. Przyjechali do mnie na kilka dni. - Zaśmiałam się.
Rozalia i Alexy ze zdziwieniem popatrzyli na mnie, a potem na chłopców, później spojrzeli na siebie i znowu na mnie i na chłopców.
- Zupełnie niepodobni! - krzyknęli jednocześnie.
Zachichotałam pod nosem.
- To jest Rick. - Pokazałam na chłopaka, który dalej wgapiał się w Rozalię jak w obrazek. - A to Kevin. - Poczochrałam jego jasne włosy. - Chłopcy to moi najlepsi przyjaciele, Alexy i Rozalia.
- Cześć. - Dziewczyna podała rękę Kevinowi i uśmiechnęła się szeroko.
Chłopczyk nieśmiało się z nią przywitał.
- Hejka. - Alexy zrobił dokładnie to samo i uzyskał taką samą reakcję.
- Masz strasznie dużo rodzeństwa - zauważyła moja przyjaciółka.
- Czterech braci to nie tak źle - powiedziałam rozśmieszona jej uwagą.
- Ja nawet z jednym nie mogę wytrzymać - burknął Alexy.
- Rozumiem, wierz mi. Gdybyśmy mieszkali wszyscy razem pod jednym dachem, to też za długo bym nie wytrzymała. - Zachichotałam. - A co wy robiliście? Macie niezłe torby. - Wskazałam na duże pakunki.
- No wiesz... - Alexy uciekł spojrzeniem w bok.
- Takie tam, małe zakupy - mruknęła Roza.
Nieważne jak bardzo się starałam nie wydusiłam z nich nic więcej ponad to. W końcu po kwadransie rozmowy pożegnaliśmy się i każde z nas ruszyło w swoją stronę.
- Ale laska - mruknął Rick i westchnął z rozmarzeniem.
- Wybacz, młody, ale ta dziewczyna jest już zajęta. - Puściłam do niego oczko.
- Jej strata - rzucił nonszalancko w odpowiedzi i skończył temat.
Weszliśmy do pizzerii, która była całkiem spora i zajęliśmy jeden z wielu wolnych stolików. Pozwoliłam chłopcom wybrać pizzę. Szło im to tak dobrze, że koniec końców zadecydowaliśmy rzutem monetą. Jeśli wypadnie resztka jemy pizzę z kurczakiem, a jeśli orzeł wybieramy ucztę mięsną. Na całe szczęście wypadła resztka.
Zamówiłam pizzę i napoje, zapłaciłam i wróciłam do chłopców. Po dwudziestu minutach dostaliśmy nasze zamówienie i zaczęliśmy je jeść jak błyskawica, kłócą się o każdy kawałek.
Wszystko było już zjedzone, więc poszliśmy umyć ręce. Właśnie wychodziłam z damskiej łazienki, kiedy wpadłam na Kastiela i Lysandra, i to dosłownie, prawie w nich weszłam.
- Ostrożnie! - warknął rudzielec.
- Widzę, że humorek dopisuje - mruknęła pod nosem, a głośniej dodałam: - Sorry, zamyśliłam się.
- Jak zawsze. - Lysander przewrócił oczami. - Co tutaj robisz?
- Jak to, co? Pizzeria, ona, pewnie przyszła na randkę czy coś - zażartował Kastiel. Nikogo tym nie rozbawił, nawet siebie samego.
- Nie, przyszłam tu po coś innego. - Uśmiechnęłam się szeroko. - A wy, co tu robicie?
- To samo, co ty - mruknął obojętnie Kastiel.
- Skończyliśmy naszą próbę i postanowiliśmy wyjść do miasta na wspólny obiad - wytłumaczył mi spokojnie Lysander, przynajmniej na niego mogłam liczyć.
- Kto to? - Rick pojawił się znikąd i podejrzliwym spojrzeniem otaksował moich kolegów.
Zaraz za nim przybiegł Kevin, który schował się za mną, kiedy zobaczył, że mam towarzystwo.
Lysander i Kastiel spojrzeli na każdego z nich osobno lekko zaskoczeni.
- To moi znajomi, Kastiel i Lysander. - Wskazałam na każdego dłonią. - Chłopcy, to są moi młodsi bracia, Rick i Kevin.
- Miło mi cię poznać. - Lysander skinął Rickowi głową, a potem kucnął i podał rękę Kevinowi: - Witaj - przywitał się przyjaźnie.
Kevin spojrzał na niego swoimi wielkim oczami i schował się za moją nogą.
- Wybacz, jest strasznie nieśmiały.
- Nic nie szkodzi, jak byłem w jego wieku też często chowałem się za Leo. - Uśmiechnął się łagodnie.
- Naprawdę? - Kevin spojrzał na białowłosego zza mojej nogi.
- Naprawdę - przytaknął łagodnie Lysander.
Kevin nieśmiało podał mu swoją rączkę, którą chłopak chętnie uścisnął. To było słodkie.
- Super, chodźmy. - Kastiel zaczął iść w stronę stołów.
- Uciekasz, przed dziesięciolatkiem? - zapytał z kpiną Rick.
- Słucham?! - Kastiel spojrzał na niego groźnie.
Rick dzielnie zniósł wzrok rudzielca, a potem powiedział z pobłażliwym uśmieszkiem:
- Myślisz, że wystraszę się pierwszego lepszego clowna z symulatora randek?
Zaśmiałam się, a Lysander cicho zachichotał.
- Ty mała... - Kastiel zaczął zbliżać się do moje brata.
- Ok, starczy. - Szybko weszłam mu w drogę.
- Będziesz go bronić? Słyszałaś co powiedział?! - zapytał mnie z oburzeniem.
- No wiesz... To mój brat. Wkurzając i z niewyparzoną gębą, ale brat.
- Ej!
- To dla twojego dobra! - Posłałam nastolatkowi groźne spojrzenie.
- Pff, dlaczego mnie to nie dziwi? - Kastiel zaśmiał się pod nosem.
Porozmawiałam z nimi jeszcze chwilę, a potem zabrałam chłopców do domu. W drodze powrotnej postanowiłam poruszyć temat weekendu.
- Chłopcy, macie coś przeciwko, żeby przez weekend posiedzieć z Samem? - zapytałam poddenerwowana.
- A ciebie nie będzie? - zapytał zaniepokojony Kevin.
- Nie, będę pracowała w sklepie zoologicznym, od rana do wieczora - odpowiedziałam łagodnie.
- Dlaczego? - dopytywał dalej chłopiec.
- No, bo... Bo obiecałam pomóc i... - nie mogłam znaleźć odpowiednich słów.
- Spoko - odezwał się nagle Rick. - Pamiętasz, Tom powiedział, że Renn może być czasem bardzo zajęta - zwrócił się do Kevina tonem starszego brata i spojrzał na niego porozumiewawczo.
- Tak. - Chłopczyk nie wyglądał na przekonanego. - Lubię Sama - dodał nieco radośniej i się rozpogodził.
Wróciliśmy do domu bardzo zmęczeni i szybko poszliśmy spać.
Następnego dnia wstałam bardzo wcześnie i wyszykowałam się do pracy. Sklep pani Róży był w centrum miasta, dojechałam do niego w kilkanaście minut. Uwierzcie mi na słowo, ten budynek był ogromny, a w środku wcale nie było lepiej. Całą przestrzeń wypełniały regały z akcesoriami dla zwierzą i karmą, klatki z gryzoniami i wielkie boksy pełne szczeniaków i kociąt.
Moja sąsiadka przywitała mnie bardzo ciepło i kazała przebrać się w uniform, na który składały się ciemnobrązowe, materiałowe spodnie i bluzka z krótkim rękawem w biało-różowe paski. Kiedy skończyłam wciskać się w lekko ciasnawe spodnie od razu zabrałyśmy się do rozładowywania dostawy karmy. To była ciężka praca, ale dałam sobie jakoś radę.
Później wcale nie było lepiej, ponieważ przyszło do nas naprawdę sporo ludzi, których musiałam obsługiwać. Na szczęście po czternastej zrobiło się luźniej.
Podeszła do kolejnego klienta, który rozglądał się po boksie z kociakami.
- Dzień dobry, czy zna pan zasady naszego sklepu? - zapytałam zmęczona. Powiedziałam dzisiaj tę formułkę już tyle razy, że miałam jej dosyć.
- Tak, byłem tutaj kilka dni temu. - Klient odwrócił się do mnie i zamarł. - Renn? Co ty tutaj robisz? - zapytał zaskoczony Nataniel.
- Pomagam właścicielce, to moja sąsiadka - wytłumaczyłam powoli, nadal byłam w szoku widząc go tutaj.
- Co za zbieg okoliczności. - Chłopak zaśmiał się radośnie.
Zawtórowałam mu.
- To czego potrzebujesz? - zapytałam radośniej niż wcześniej.
- Em... - Zarumienił się. - Chciałem zobaczyć koty i wybrać któregoś.
- I robisz to na odległość? - Spojrzałam na niego rozbawiona. Szarpnęłam za klamkę i otworzyłam zagrodę z kociakami, a potem bez ostrzeżenia wepchnęłam go do środka.
- A! - zawołał zaskoczony.
- Spędź z nimi trochę czasu, poznaj ich charakter i sprawdź, który ci bardziej odpowiada - nakazałam mu.
- Ok, ok, rozumiem. - Nataniel usiadł na podłodze i zaczął głaskać jednego z kociaków.
- Wrócę do ciebie za jakiś czas. - Puściłam mu oczko.
- Będę czekać. - Uśmiechnął się szeroko.
Odeszłam i od razu zagadała do mnie nastolatka, która potrzebowała kagańca dla swojego owczarka niemieckiego. Obsłużyłam ją, a chwilę później inny pan w podeszłym wieku poprosił mnie o wskazanie drogi do działu z zabawkami. Oprócz tego napatoczył się ktoś inny potrzebujący żwirku do kuwety.
Kiedy obsłużyłam ich wszystkich wróciłam do Nataniela, który bawił się z kotami w najlepsze.
- Wybrałeś już któregoś? - zapytałam opierając się o wejście do boksu.
- Może - odpowiedział cichym głosem i uśmiechnął się tajemniczo, a potem szybkim ruchem wciągnął mnie do środka.
- Hej! - zawołałam zaskoczona.
Blondyn zaśmiał się i chwycił jednego z kociaków.
- Wybrałem ją. - Pokazał mi puchatego kociaka.
To małe cudo wyglądało jak szara, puchata kulka. Kotek miał niebieskie oczka i białe stópki.
- Uroczy - pisnęłam zachwycona.
- Prawda? - Chłopakowi, aż błyszczały oczy, ten kotek naprawdę mu się spodobał.
- To kot birmański, tak? - zapytałam starając się rozpoznać rasę zwierzaczka.
- Chyba - odpowiedział niepewnie blondyn.
- Ponoć są łagodną i spokojną rasą, która łatwo przywiązuje się do właściciela, ale potrzebuje sporo uwagi.
 - Wiesz o nich dość dużo - zauważył zaskoczony chłopak.
- Mieliśmy podobnego w domu, kiedy byłam mała - wytłumaczyłam szybko zawstydzona jego uwagą.
Chłopak wpatrywał się chwilę w kociaka, a potem zapytał bardziej siebie niż mnie:
- Jak powinienem ją nazwać? - Zmarszczył brwi zamyślony, potem spojrzał na mnie, spalił buraka i znowu przeniósł wzrok na kotkę. - Śnieżka, co ty na to? - zapytał mnie.
- Ładnie, podoba mi się.
- A tobie, pasuję ci nowe imię? - Pogłaskał kociaka po główce, a ten zamruczał w odpowiedzi.
Zachichotałam na ten widok, był rozkoszny.
- Potrzebujesz jeszcze kilku rzeczy, jeśli chcesz to mogę ci pomóc - zaproponowałam radośnie.
Chłopak się zgodził i przez dobre pół godziny chodziłam z nim po sklepie i doradzałam mu jakie rzeczy powinien kupić.
- Dzięki za pomoc, była bezcenna, jak zawsze -  powiedział przyjaźnie, kiedy zapłacił już za wszystkie zakupy.
- Nie przesadzaj - wymamrotałam speszona tym komplementem.
- Nigdy nie przesadzam, jeśli chodzi o ciebie. - Spojrzał mi głęboko w oczy i wyszedł ze sklepu.
Reszta dnia minęła mi spokojniej, klientów nie było już tak wielu, ale spojrzenie Nataniela nadal nie dawało mi spokoju. Czyżby nasz gospodarz coś do mnie czuł? Nie, to niemożliwe, nie ma takiej opcji.
Nareszcie wybiła godzina zamknięcia, pani Róża postanowiła odpuścić mi zamykanie, mimo że chciałam zostać i pomóc. Wróciłam do domu padnięta jak nigdy wcześniej, praca w kawiarni to jednak błogosławieństwo. Ledwie przekroczyłam próg, a spotkała mnie miła niespodzianka w postaci wielkiej kolacji. Aw, wiedziałam, że na Sama i chłopców można liczyć.
Następny dzień minął mi podobnie, a kiedy nadszedł poniedziałek i szkoła ja już kompletnie zapomniałam o Natanielu i jego dziwnym spojrzeniu.
Szłam korytarzem w kierunku sali A, gdzie miała odbyć się matematyka. Nasza ostatnia lekcja na dziś, kiedy natknęłam się na naszego gospodarza.
- Hej, jak tam Śnieżka? - zapytał go z wielkim, przyjaznym uśmiechem.
- Jest cudowna, ale podrapała mi już sporo sprzętów. - Zaśmiał się radośnie.
- Ciesze, się że udało ci się znaleźć zwierzaka - oświadczyłam w przypływie nagłej szczerości.
- A ja ciesze się, że byłaś wtedy ze mną. - Spojrzał mi głęboko w oczy, tak jak wtedy w sklepie. Nagle mocno się zarumienił i spuścił wzrok wyglądał jakby bił się z myślami. - Renn, muszę ci coś powiedzieć - oznajmił trzęsącym się z nerwów głosem.
- Tak? - zapytałam cicho i niepewnie.
- Znamy się od dawna, praktycznie od samego początku i... Już od dawna coś do ciebie czułem, ale teraz, po tym wszystkim co się stało... - miotał się nie wiedząc jak powiedzieć mi to, o czym myśli. - Zrobiłaś dla mnie bardzo wiele. - Spojrzał mi na mnie z determinacją. - Zakochałem się w tobie, w sposobie twojego bycia, w twoich czynach i tych słodkich, czerwonych oczach.
Zarumieniłam się, to nie było pierwsze wyznanie jakie słyszałam pod moim adresem, ale nikt nigdy nie powiedział tego z taką pasją.
- Ja... - Zamilkłam nie wiedząc jak dobrać słowa. Nie chciałam zranić Nataniela, ale chciałam być szczera ze swoimi uczuciami.
- Tak? - zapytał z nadzieją w oczach.
- Nikt nigdy nie powiedział mi tego w taki sposób. - Uśmiechnęłam się delikatnie, ale zaraz spoważniałam. - Ale nie mogę odwzajemnić tego uczucia.
Nataniel znieruchomiał jak porażony prądem.
- Bardzo cię lubię i szanuje, ale tylko jako...
- Przyjaciela? - zapytał beznamiętnie, ale widziałam w jego oczach wielkie poczucie smutku i zawodu.
- Nie rób takiej miny - poprosiłam łagodnie. - Wiem, że to najgorsza rzecz jaką mogę powiedzieć, ale naprawdę zależy mi na naszej przyjaźni, nie chcę jej zepsuć przez dawanie ci fałszywych nadziei. Zrozumiem też jeśli nie będziesz chciał się do mnie więcej odzywać. - Spojrzałam na niego przepraszająco.
Nataniel nic nie powiedział, tylko szybkim krokiem uciekł do pokoju gospodarzy, to chyba wystarczająca odpowiedź. Czas pokaże.

Sam
Zapukałem i wszedłem do pokoju gospodarzy.
- Cześć, sorry za najście, ale Formułka, kazała mi przynieść arkusze nauczycielskie, czy coś - powiedziałem na samym wejściu i rozsiadłem się przed biurkiem Nataniela.
- Zaraz je przyniosę - mruknął chłopak i wstał od biurka.
Coś było nie tak, od razu poznałem to po jego minie. Był zły, a może smutny albo zawiedziony? Zwykle spokojne i przemyślane ruchy, stały się gwałtowne i chaotyczne. Dlaczego mam wrażenie, że chodzi o Renę?
- Coś nie tak? - zapytałem przyjaźnie.
- Nie - odpowiedział szybko, na mój gust za szybko. Kłamczuch.
- Chodzi o Renn?
Trafiłem w sam środek tarczy. Blondyn znieruchomiał na kilka sekund, a potem wrócił do szukania arkuszy, ale mi nie odpowiedział.
- Proszę. - Z trzaskiem położył przede mną potrzebne papiery. - Możesz już iść - bardziej rozkazał niż poprosił.
- Znam te oczy - oznajmiłem łagodnie. Z westchnieniem pokręciłem głową, biedny facet. - Powiedziałeś jej co czujesz, a ona dała ci kosza prosząc o zostanie przyjaciółmi.
- S-skąd wiesz? - zapytał zszokowany chłopak. - Nic nie powie...
- Nie musiałeś - przerwałem szybko. - Jestem dobry w te klocki, a poza tym... - Zamilkłem próbując dobrać odpowiednie słowa. - Widziałem już wielu facetów w takim stanie.
- Co masz na myśli?
- Nie jest tajemnicą, że Renn miała, i pewnie nadal ma, sporo adoratorów. Czasami któryś z nich zbierał się na odwagę i mówił jej o swoich uczuciach, ale ona zawsze ich zbywała. Wiesz dlaczego? - zapytałem z małym uśmieszkiem na twarzy.
- Ni-nie - odpowiedział poddenerwowany.
- Ponieważ nie chciała im dawać fałszywych nadziei. Wiem, wiem, to brzmi jakbym starał się ją wybielić, ale sam też przez to przeszedłem.
- Byłeś zakochany w Renn?! Ale to twoja najlepsza przyjaciółka! - oburzył się gwałtownie.
- Ta - przyznałem bez ogródek. - Nie nazwałbym tego miłością, raczej szczenięcym zauroczeniem, ale tak, leciałem na nią, przez pewien czas. Zrobiłem dokładnie to co ty, czekałem i czekałem na jakiś znak z jej strony, aż sam zebrałem się na odwagę i powiedziałem jej co czuję. Ona oczywiście palnęła swoją standardową formułkę o przyjaźni i że nie chcę mnie do niczego zmuszać, że zrozumie moją decyzje jakakolwiek by nie była. No wiesz, takie tam pierdoły.
- I co, odpuściłeś i wróciliście do wcześniejszego stanu rzeczy? - Nataniel zrobił się ciekawski jak nigdy.
- Nie - zaprzeczyłem twardo wprawiając mojego słuchacza w wielkie zdumienie. - Nie mogłem się z tym pogodzić, nie odzywałem się do Reny przez bity miesiąc, ale ona cierpliwe to znosiła... A potem zdałem sobie sprawę jak bardzo brakuje mi jej uwag i docinek, i naszych dziwnych akcji, i zrozumiałe, że ona nie jest i nigdy nie będzie kimś więcej niż najlepszą przyjaciółką. Właśnie dlatego jesteśmy tutaj i teraz, bo się na to zdecydowałem. - Podniosłem się kończąc moją historię i zabrałem ze stołu arkusze.
- Czyli... sądzisz, że powinienem dalej być z nią dobrymi przyjaciółmi? - zapytał niepewnie Nataniel.
- Sądzę, że sam musisz to przepracować i zdecydować, która opcja bardziej ci odpowiada. - Uśmiechnąłem się szeroko i wyszedłem na zewnątrz zostawiając chłopaka z jego myślami i jego własną decyzją do podjęcia.

***

Witam wszystkich we wrześniu! Ostatnio skończyłam korektę ostatnich rozdziałów, powinny teraz wyglądać lepiej, a przynajmniej taką mam nadzieje. Poza tym Nataniel dostał solidnego kosza xD Mimo to liczę, że wam się podobało. Nie mam za wiele do pisania, ponieważ szykuję się do nowego roku akademickiego, mogę wam jedynie życzyć dobrych ocen i łagodnego powrotu do szkoły. Poza tym jak oceniacie młodsze rodzeństwo Renn? Do zobaczenia w październiku ^^
Szablon wykonała Domi L