niedziela, 29 października 2017

Rozdział 35

Tak, wiem, to zdecydowanie nie jest 16 października, jednak mam dobre wytłumaczenie. Mam nadzieje, że nikt z was nie czuję się zawiedziony albo zdenerwowanym tymi zmianami, które tu się właśnie wyprawiają. Do rzeczy, po raz kolejny muszę zmienić termin wychodzenia rozdziałów. Wiem niedawno skończyło się zawieszenie i obiecałam powrót do normalności, jednak ogrom nauki zwalił mnie z nóg, nie mam czasu na nic, staram się wciskać pisanie wszędzie, gdzie tylko mogę, ale to nie wystarcza. Serio, od września do teraz piszę jeden rozdział, JEDEN, ten sam, rozdział. Tak się nie da, ale nie chcę zostawiać was z pustymi rękami, więc zamiast pojawiania się rozdziału co miesiąc, rozdział będzie pojawiał się pod koniec miesiąca, raz na dwa miesiące. To trochę mętne... Dobra, inaczej. Ten rozdział jest na październik i listopad, a następny będzie na grudzień i styczeń i pojawi się pod koniec grudnia, jasne? Mam nadzieje, że tak. :) Bardzo was przepraszam za to zamieszanie, dziękuję za wyrozumiałość i do zobaczenia w grudniu! :D
PS. Miłego czytania, kochani.

***

Renn
Od starcia z Debrą minęło półtora tygodnia, od tego czasu nie pojawiłam się w szkole, nie byłam w stanie. Pierwsze dwa dni przeleżałam w łóżku nic nie robiąc, a w poniedziałek zamiast pójść do szkoły, jak zwykle, zamknęłam drzwi na klucz i usiadłam przed telewizorem. Nie wiem, jak długo jeszcze będzie trwać to otępienie.
Po raz kolejny wstałam i zeszłam do kuchni. Cała potargana i w pidżamie musiałam wyglądać jak jeden z potworów występujących w kiepskim horrorze. Sięgnęłam po jeden z czystych kubków, ostatnio ich liczba drastycznie spadła, i wsypałam do środka trochę cytrynowej herbaty, ona też była już na wykończeniu. Wstawiłam wodę, a potem zajrzałam do lodówki.
- Same pustki - powiedziałam do siebie. Podeszłam do szafki na przekąski. - Tutaj trochę lepiej. - Sięgnęłam wielką paczkę solonych czipsów.
Tego, że od dawna nie robiłam zakupów, ani nie myłam naczyń również nie muszę wspominać, prawda?
Czajnik zagwizdał, zalałam herbatę, a potem zjadłam ogromną garść chipsów. Chwyciłam kubek i leniwym krokiem podeszłam do okna, odsłoniłam firankę i odskoczyłam z krzykiem do tyłu. Kubek wypadł mi z ręki i rozbił się na kawałki, a wrzątek rozlał się po podłodze. Podbiegłam do okna i znowu wyjrzałam na chodnik, ale Kastiela i Demona już tam nie było. Odetchnęłam z ulgą.
To nie był pierwszy raz, kiedy go tutaj widziałam. Najpierw dzwonił, a potem zaczął przychodzić raz dziennie, zawsze z psem, czasem rano, czasem popołudniu. Nie zostawał długo, przystawał na kilka minut i ruszał dalej. Niefortunnie zawsze kiedy się zjawiał ja musiałam coś zbić. W ciągu kilku dni zbiłam dwa kubki, jedną filiżankę i cztery szklanki.
Z ciężkim westchnieniem posprzątałam cały bałagan i usiadłam przed telewizorem przeglądając telefon oraz podjadając chipsy. Nie wiem dlaczego tak bardzo boje się stanąć przed Kastielem, czyżbym nadal nie była na to gotowa?
Przełączyłam na kanał z kreskówkami i spojrzałam na kilka nowych wiadomości od Sama. Uwielbiam go, ale czasami zachowuje się jak mamusia, która musi chronić wszystko i wszystkich na swój własny, zrzędliwy sposób. Sam po raz kolejny przypomniał mi o ogarnięciu domu, siebie i zrobieniu zakupów, a na końcu napomknął o obiecanej wizycie. Dwa dni temu chłopcy zapowiedzieli, że się u mnie zjawią, ale dopiero dzisiaj mogą wpaść wszyscy razem. Zjemy moje słynne naleśniki, Nataniel przyniesie notatki i spędzimy miło czas. Przy okazji przekonam ich, co do mojego dobrego samopoczucia.
Ruszyłam się z przed telewizora, ubrałam, umyłam i wyszłam do pracy. Po powrocie wyszłam z psami na krótki spacer do parku. Później wzięłam się za sprzątanie domu, odkurzyłam wszystkie podłogi, pozmywałam naczynia i pozbierałam swoje graty walające się po zakamarkach. Odpoczęłam kilka minut, by następnie chwycić torbę i wyjść na zakupy.
Na zakupach zapełniłam cały wózek. Musiałam kupić praktycznie wszystko od słodyczy po najpotrzebniejsze produkty. W efekcie tej eskapady wyszłam z marketu nie z jedną, a z kilkoma wypchanymi reklamówkami. Noszenie ich było strasznie nieporęczne i okropnie mnie spowalniało. Na szczęście z opresji wyratował mnie Lysander. Spotkaliśmy się kilka metrów od sklepu.
- Miło cię widzieć, Renn - przywitał się z kurtuazją. Chociaż po jego minie widać było, że kompletnie się mnie tutaj nie spodziewał.
- Ciebie również - wysapałam uprzejmie. - Co tutaj robisz? - Postawiłam zakupy na ziemi i uśmiechnęłam się delikatnie. - Myślałam, że wszyscy jesteście jeszcze w szkole.
- Kończyłem wcześniej, dlatego pomyślałem, że wpadnę zrobić jakieś zakupy. - Potrząsnął torbą, której wcześniej nie zauważyłam. - Przez Rozę i treningi Leo w całym domu nie ma ani grama słodyczy - westchnął z boleścią.
Zaśmiałam się pod nosem. Lysander spojrzał na mnie jak urzeczony i uśmiechnął się szeroko.
- Widzę, że humor dopisuje.
- Mniej więcej. - Skinęłam głową.
- Dobrze to słyszeć. Sam cały czas tak mówi, ale o wiele lepiej usłyszeć to z twoich ust. - Zarumienił się niezauważalnie.
- Nie powinniście się tak mną przejmować - powiedziałam już poważniej. - To była jednorazowa sytuacja, nic mi nie jest.
- Ciężko mi się o ciebie nie martwić - mruknął odwracając wzrok. - To znaczy... Jesteś moją bliską przyjaciółką, więc... - Zakłopotany wbił wzrok w ziemię. - Pomóc ci z zakupami? - zapytał nagle zmieniając temat.
- Jeśli nie sprawia ci to problemu...
- Gdyby sprawiało, nie zapytałbym. - Machnął ręką ucinając dalszą rozmowę.
- Sokor tak uważasz - mruknęłam i po raz kolejny uśmiechnęłam się do niego.
Lysander wziął połowę moich zakupów i razem ruszyliśmy w kierunku mojego domu. Nie rozmawialiśmy o szkole, ani o Kastielu. Dzieliliśmy się spostrzeżeniami na temat muzyki, Lysander zdobył się na odwagę i opisał mi swój pomysł na kolejny utwór.
Dotarliśmy pod mój dom dość szybko, zdecydowanie za szybko. Pożegnaliśmy się, a ja weszłam do środka zająć się kolejnymi sprawami. Znowu się przebrałam i zeszłam na dół do kuchni. Zrobiłam ciasto na naleśniki, a potem zaczęłam je smażyć. Chciałam zdążyć przed przyjściem chłopaków, żeby moc powitać ich z gorącym posiłkiem.
Ledwo ściągnęłam ostatniego naleśnika z patelni, a już ktoś zadzwonił do drzwi. Wyłączyłam kuchenkę, zrzuciłam fartuch i pobiegłam przywitać się z gośćmi.
Całe spotkanie przebiegło w naprawdę miłej atmosferze. Sam i Nataniel wyglądali jak żywe trupy po ciężkim dniu w szkole. Za to Lysander wręcz promieniał. Oczywiście wszyscy starali się unikać niewygodnych tematów związanych z Kastielem i całą tą sprawą. Byłam im za to niezmiernie wdzięczna. Spotkanie skończyło się po szóstej. Każdy miał coś do zrobienia, a ja nie chciałam ich zatrzymywać. Został tylko Sam, który zobowiązał się mi pomóc, przy okazji wygłaszając jakiś mądry wykład.
- Ciesze się, że tak dobrze się trzymasz. - Uśmiechnął się sztucznie z wymuszoną swobodą.
- Jasne. - Wstawiłam naczynia do zlewu. - A czego tak naprawdę chcesz? - Spojrzałam na niego z pod przymrużonych powiek.
- Ja... Ten tego... - Zakłopotany odwrócił wzrok.
- No dalej, wykrztuś to z siebie, Cordnel - warknęłam. Chwyciłam za gąbkę i zaczęłam szorować naczynia.
- Ja... Ja chciałbym wiedzieć kiedy wracasz do szkoły - oznajmił zdecydowanym, nieustępliwym tonem.
- Ja... Ten tego... - Zakłopotana spuściłam wzrok i wpatrzyłam się w myty talerz.
- No dalej, wykrztuś to z siebie, Perry. - Podszedł do mnie i też zaczął zmywać naczynia.
- Może w listopadzie. - Wyjrzałam przez okno. - Tak byłoby najlepiej - mruknęłam.
- Wiesz, że uciekanie od problemów nie sprawia, że one magicznie znikną? - zapytał cierpko.
- Nie uciekam. Problem został rozwiązany, wszystko się skończyło - oznajmiłam twardo, bardziej zapewniając o tym siebie niż jego.
- Nie miałem na myśli Debry, tylko nieobecność twoją i Kastiela.
Prawie upuściłam trzymany talerz.
- Kastiel też nie pojawia się w szkole? - zapytałam zdumiona.
- Nie tylko ty przyjęłaś taką strategie - odpowiedział z sarkazmem.
- To nie jest żadna strategia - warknęłam. Ze złością odłożyłam naczynie i sięgnęłam po kolejne.
- Nie rozumiesz. - Spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem.
- To ty nic nie rozumiesz! Do tego złościsz się jakbym coś przeskrobała! - krzyknęłam i z wściekłością odłożyłam kolejne naczynie na zmyty stos.
- Nie złoszczę się. Ja po prostu... - Westchnął ciężko. - Po prostu złości mnie to dziecinne zachowanie. Debra się zwinęła, a szkoła jakoś to przeżyła i po tygodniu wszystko wróciło do normalności. Wszystko, ale nie nasza klasa. - Spojrzał na mnie jak zbity pies. - Wszyscy się o was martwią, o ciebie i Kastiela, nie ma z wami żadnego kontaktu. O ile nieobecność Kastiala mogą jakoś przeboleć, to z twoim brakiem jest gorzej.
- Gorzej? - zapytałam trzęsącym się głosem.
- Gryzie ich poczucie winy. Myślą, że to przez to jak cię potraktowali nie chcesz wrócić.
- Co? Przecież wcale tak nie jest! Byli zmanipulowani, skąd mogli wiedzieć, że Debra jest taką żmiją. - Zrobiłam oburzoną minę.
- Próbowałem im to wytłumaczyć, ale do nich nic nie dociera. Możesz tego nie zauważać, ale jesteś bardzo lubiana w naszej klasie. Nasza paczka wie od początku o co chodzi, ale oni nie. Nawet Klementyna ma wyrzuty, że nie wstawiła się za tobą u dyrektorki. Oczywiście pozostałe dziewczyny i Alexy też się obwiniają. Amber i jej koleżanki są zadowolone, a Armin i Peggy chodzą rozdrażnieni. On, bo irytuje go ten klasowy burdel, ona, bo wywiad z Debrą, który chciała wydać okazał się wierutnym kłamstwem.
Oboje uśmiechnęliśmy się na widok złej brunetki.
- Dlatego zapytam jeszcze raz, kiedy wracasz?
Przez chwilę milczałam, a potem odezwałam się nad wyraz spokojnym głosem:
- W przyszłym tygodniu, skoro tak wam zależy. - Uśmiechnęłam się pod nosem. - Muszę nadrobić zaległości w notatkach, potem wrócę na sto procent.
- Dobrze to słyszeć. - Sam zadowolony skinął głową.
- Poza tym Peggy musiała naprawdę śmiesznie wyglądać. - Zaśmiałam się.
- Żebyś wiedziała! Cały czas, przez bity tydzień rozpaczała nad swoim artykułem.
W już przyjemniejszej atmosferze wróciliśmy do wspólnego zmywania. Zaproponowałam mu, żeby u mnie przenocował, ale odmówił wspominając coś o spotkaniu z Iris w parku. Kiedy żegnaliśmy się pod drzwiami po raz kolejny zobaczyłam zakapturzoną postać ze znajomym psem. Stał po drugiej stronie chodnika i patrzył prosto na mnie. Sam nie mógł tego zauważyć, był odwrócony do niego plecami, a kiedy skończyliśmy się już żegnać po Kastielu nie został żaden ślad. Zupełnie jakby go tam nie było.
Blada wróciłam do środka i usiadłam przed telewizorem. Moją sielankę przerwał telefon od Rozalii.
- Cześć, Roza - mruknęłam i poprawiłam się na kanapie.
- Hejka, dawno się nie widziałyśmy, co? - zapytała radośnie.
- To fakt. - Uśmiechnęłam się pod nosem. - Musisz wytrzymać beze mnie do końca tego tygodnia.
- Wcale nie muszę - zawołała śpiewnym tonem.
- Co masz na myśli? - zapytałam podejrzliwie.
- To, że zabieram cię jutro na zakupy! - krzyknęła radośnie.
- Słucham?! - wykrzyknęłam przerażona. - Po co?!
- Jak to, po co? Potrzebna ci zmiana, powiew świeżości - odpowiedziała z istną pasją.
Jęknęłam rozżalona.
- Nie daj się prosić - poprosiła głosem małej dziewczynki przeciągając samogłoski. - Wpadnę do ciebie o ósmej, poprzeglądamy twoje szafy i kosmetyki, a potem wpadniemy do dzielnicy handlowej i nakupujemy ci wszystkiego po trochu - mówiła coraz radośniejszym głosem.
Jęknęłam jeszcze głośniej.
- No weź. Renuś, ja wiem, że chcesz iść ze mną na zakupy. Nie zgrywaj niedostępnej. - Zachichotała kusząco.
- Dobra - wykrztusiłam. - Pójdę z tobą na te zakupy.
- Wiedziałam! Kocham cię najbardziej na świecie! Do zobaczenia jutro o ósmej. - Rozłączyła się.
Odsunęłam od siebie telefon i wcisnęłam się głębiej w oparcie kanapy. Właśnie podpisałam pakt z diabłem.

Sam
- Dziękuje, że pomogłeś mi to wybrać. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. - Lysander potrząsnął reklamówką.
- Nie ma sprawy, a nowa błyskotka i tak się jej przyda. - Uśmiechnąłem się radośnie.
- Jej urodziny są w listopadzie, prawda?
- Tak pod sam koniec. Obyś nie zapomniał! - ostrzegłem go i żartobliwie pogroziłem mu palcem.
- Postaram się. - Skinął w zamyśleniu głową. - Jej urodziny są zbyt ważne, by o nich zapomnieć - wymamrotał jakby do siebie.
- Czujesz coś do niej? - zapytałem znienacka.
Chłopak spojrzał na mnie spłoszony i zawstydzony, pewnie zacząłby się gorączkowo tłumaczyć, ale właśnie zadzwonił jego telefon. Ledwo zauważalnie odetchnął z ulgą i odebrał.
- Witaj, Kastiel. Potrzebujesz czegoś ode mnie?...Nie, nie robię teraz nic istotnego. - Spojrzał na mnie kątem oka. - Jestem z Samem na zakupach... Dość nagła sprawa, musiałem wybrać coś na prezent dla Renn. ...Nie wiesz? Pod koniec listopada obchodzi urodziny. ...Tak, akurat dzisiaj odwołali nam dwie pierwsze lekcje. Dlaczego pytasz? ...Pomoc? ...Nie, nie jestem zdziwiony, tylko... Teraz? ...Nie, nie o to chodzi. Wiesz, że tobie nie odmówię, będę za chwilę. ...Razem? Dobrze zapytam. Do zobaczenia. - Lysander rozłączył się i schował telefon do kieszeni spodni. - Kastiel potrzebuje pomocy przy sprzątaniu, chcesz iść ze mną? - zapytał uprzejmie.
- Pewnie, nigdy nie odmawiam pomocy - odpowiedziałem zdecydowanie. - Może powinniśmy zadzwonić po Nataniela? - zaproponowałam.
- Nie, to nie jest najlepszy pomysł.
- Ciągle za sobą nie przepadają?
Lysander skrzywił się nieznacznie.
- Myślałem, że po tej całej przygodzie ich stosunki się ocieplą - mruknąłem z nutą zawodu.
- Oni się nigdy nie zmienią - westchnął Lysander. - Chyba nic nie jest w stanie ich pogodzić.
W czasie naszej rozmowy nieświadomie weszliśmy na ulicę, przy której mieszka Kastiel. Białowłosy poprowadził mnie kilka domów dalej i byliśmy już na miejscu. Weszliśmy na ganek i zapukaliśmy do drzwi. Ktoś przekręcił klucz i ze środka wypadł ujadający pies.
- Demon! - krzyknął karcąco właściciel.
Pies cofnął się ze spuszczonymi uszami. Spojrzałem na chłopaka. Kastiel wyglądał dość dobrze, był lekko potargany, ale oprócz tego było ok. Ubrał się w ciemne dresowe spodnie i szarą, dresową bluzę z czaszką na lewej stronie. Ciuchy wyglądały jakby nosił je kilka dni z rzędu, poplamione gdzieniegdzie i wygniecione, może nawet w nich spał.
- Super, że wpadłeś - mruknął bez przekonania i odsunął się w drzwiach.
- Nie wyglądasz najlepiej - rzucił Lysander w stronę przyjaciela.
- Ale czuje się świetnie! - warknął. - Zresztą będziemy tu tak stać czy zajmiemy się wynoszeniem gratów?
Nie wiedziałem jak się zachować w tej sytuacji. Nigdy nie byłem zbyt blisko z Kastielem, z Lysanderem i Natanielem potrafiłem znaleźć wspólny język, ale nie z nim. Ja i on nigdy za dużo nie rozmawialiśmy, miałem wrażenie, że uważa mnie za jakiegoś rywala, podczas organizacji koncertu zamieniliśmy z kilka zdań, nic więcej. Oczywiście nie zostałem zaproszony, ponieważ chłopak pałał do mnie specjalną sympatią, zostałem zaproszony, ponieważ byłem żywą informacją na temat Renn. Kastiel chciał mnie o nią wypytać i nic więcej.
- Co chcesz wynieść? - zapytałem rzeczowo.
- Zobaczycie. - Skinął na nas i zaczął wspinać się po schodach.
Poszliśmy za nim do jego pokoju. Wszędzie walały się ciuchy, płyty i masa innych gratów.
- Wszystko co muszę wywalić jest w szafie, w pudłach. No i tych blaszanych puszkach pod biurkiem. - Pokazał palcem w odpowiednich kierunkach. - Wszystko musimy znieść na dół na tyły do ogrodu i wsypać do kosza.
Zabraliśmy się do pracy najpierw znosiliśmy pudła, których zawartość nie była nam do końca znana, a potem znieśliśmy też puszki.
- Kastiel, co ty kombinujesz? - zapytał w pewnym momencie Lysander i rzucił przyjacielowi podejrzliwe spojrzenie. - To wszystko jest z czasów Debry, czy ty...
- Spokojnie, stary, wszystko w swoim czasie - uciął rozmowę. Sięgnął najbliższą z puszek i wyszedł z nią na zewnątrz.
Jakiś czas później, kiedy byliśmy tylko we dwójkę chłopak zapytał niby lekko i od niechcenia:
- A co tam u Renn?
- Wiedziałem, że po to mnie tu ściągnąłeś. - Zerknąłem na niego. - Nie chce z tobą rozmawiać? - zapytałem kąśliwie.
- Dzwoniłem, ale nie odbiera. - Spuścił głowę. Musiało mu być naprawdę ciężko. - A więc? Jak to zniosła?
- Dobrze, na swój sposób - powiedziałem wymijająco.
Kastiel chciał jeszcze o coś zapytać, ale właśnie wszedł Lysander i musiał się zamknąć.
Po półgodzinie wynoszenia pudeł, całą trójką stanęliśmy przy metalowym kuble na śmieci. Na sygnał zaczęliśmy wsypywać zawartość pudeł do środka. Było tam mnóstwo ciuchów, drobnych prezentów, liścików i płyta Debry.
Kiedy nic już nie zostało Kastiel chwycił za kanister benzyny, którego wcześniej nie zauważyłem i polał zawartością wierzch śmieci.
- Dzięki za pomoc, możecie iść - odezwał się nad wyraz głośno.
Lysader bez słowa odszedł.
- Na pewno? - zapytałem niepewnie.
- Chcę zostać sam - odezwał się słabo.
- Dobra. - Westchnąłem ciężko i ruszyłem dogonić Lysandera. Tknięty przeczuciem obejrzałem się za siebie ostatni raz i zobaczyłem jak Kastiel wyrzuca swoją zawieszkę od telefon w kształcie białego kotka z dzwoneczkiem na końcu.

Renn
Punktualnie o ósmej do drzwi zadzwoniła Rozalia. Ja, w pełnym makijażu i ciuchach wyjściowych, poszłam otworzyć jej drzwi.
- Hejunia! - krzyknęła radośnie.
- Hej. - Uśmiechnęłam się krzywo.
Nie zdążyłam się odsunąć, a ona już stratowała mnie w korytarzu. Zapowiadał się cudowny dzień.
Bez zbędnych ceregieli Rozalia popędziła na górę do mojej sypialni, zanim ją dogoniłam ona już szperała w moich rzeczach.
- Mój Boże, czy ty nie masz serca?! - wykrzyknęła wymachując moim stanikiem. - Co to za ohyda? - Przyjrzała mu się z bliska. - Zero koronki, żadnych fikuśnych wzorków! Co to jest?! - wykrzykiwała zrozpaczona.
- To mój stanik, jeden z wielu. - Wyrwałam jej rzecz z ręki.
- Nie mów, że reszta wygląda tak samo! - Dziewczyna rzuciła się do odpowiedniej szuflady i zaczęła wywalać z niej wszystko jak leci. - Nie wierze! Wszystkie takie same! I do tego majtki do kompletu!!! - piszczała zrozpaczona. - Dość tego, wywalamy! Wszystko wywalamy!!! - Rzuciła we mnie workiem na śmieci.
- Ale wszystko? - zapytałam zrozpaczona.
- Wszystko!!!
Wywaliłam wszystko. Rozalia chodziła po całej sypialni i wyrzucała każdy mój ciuch, cały czas marudząc, jęcząc i lamentując. To samo spotkało moje buty i kosmetyki. Koniec końców skończyłam z jedną sukienką, kurtką, dwoma parami jeansów, trzema bluzkami, trampkami, wszystkimi szpilkami i pomarańczowym cieniem do powiek.
- Świetnie. - Roza radośnie zatarła ręce. - Perry, ile masz odłożonej kasy? - Spojrzała na mnie uważnie.
Wymamrotałam stan mojego kąta.
- O, cholera! Ja w życiu tyle nie uzbieram - wykrzyknęła zdumiona. - Bardzo dobrze, chodźmy zaszaleć! - Chwyciła mnie za rękę i zbiegła ze mną po schodach.
Ledwo sięgnęłam po kurtkę, a już wypadłyśmy na dwór. Rozalia zaciągnęła mnie do butiku Leo, bo gdzieżby indziej?
Weszłyśmy do środka, dziewczyna pobiegła buszować między wieszakami, a ja przywitałam się z Leo.
- Cześć, Leo, jak tam? - zapytałam radośnie.
- U mnie w porządku, ale widzę, że z tobą nie najlepiej. - Otaksował mnie nieco zmartwiony.
- Twoja dziewczyna doprowadzi mnie do bankructwa - wymamrotałam strapiona.
- To dość prawdopodobne. - Uśmiechnął się delikatnie, prawie jak Lysander. - Nawet nie wiesz, ile radości jej to sprawia. Uwielbia robić takie rzeczy, a jeszcze lepiej, kiedy robi coś takiego dla przyjaciół - powiedział czułym głosem. Podczas całej rozmowy wodził za Rozalią wzrokiem pełnym miłości, ciekawe czy ktoś kiedyś też tak na mnie spojrzy?
- Renn, musisz to przymierzyć! - Roza podbiegła do mnie z naręczem ciuchów.
Nie zdążyłam nic powiedzieć, kiedy ta wepchnęła mnie do przymierzalni. Rozalia przyniosła mi dosłownie wszystko! Oprócz butów. Przymierzenie tej sterty ciuchów zajęło wieczność, a kiedy już skończyłam Rozalia wybrała dobre ciuchy i poszła do kasy. Leo dał mi solidny upust oraz kulturalnie przeprosił za własną dziewczynę.
Następnie wybrałyśmy się do dzielnicy handlowej, gdzie nakupowałyśmy mi butów i jeszcze więcej ciuchów. Oczywiście na każdym kroku Roza obrażała moją garderobę. Kupiłyśmy też masę bielizny z koronkami i fikuśnymi wzorkami, tak jak zarządziła białowłosa. Potem, całe obładowane, ruszyłyśmy na szukanie nowych kosmetyków. Rozalia ponownie obraziła mój wygląd i mój makijaż, co złego jest w czarnej szmince?! W każdym razie spór zakończył się kupieniem czerwonej szminki, dwóch błyszczyków w delikatnych odcieniach różu i brązowych cieni do powiek.
Niestety nadal to nie był koniec, ponieważ Roza zaprowadziła mnie w jeszcze jedno miejsce.
- Fryzjer?! - Spojrzałam na nią spanikowana.
- No co? - zapytała zdziwiona.
- Nie było mowy, o żadnym fryzjerze!!!
- Oj, bo wiedziałam, że się nie zgodzisz. - Zrobiła minkę słodkiej dziewczynki. - Dlatego zwabiłam cię tu moim chytrym planem.
- Podstępem! - Pokazałam na nią oskarżycielsko palcem.
- Raczej chytrym planem - wymamrotała. - Ale co ważniejsze, musimy pozbyć się tych ohydek! - Pokazała z obrzydzeniem na moje końcówki.
Krzyknęłam oburzona i zakryłam moje maleństwa ręką.
- Daj spokój, obetniemy tylko trochę - powiedziała jak do małego dziecka. - Sam końcóweczki, nic więcej.
- A będę mogła je... przefarbować? - zapytałam niepewnie.
- Zamorduje cię! - syknęła jadowicie.
- Ale... - Spojrzałam na nią błagalnie. - Nie możemy tego przedyskutować?
- Nie, nie możemy - ostro ucięła dyskusję.
Siłą wepchnęła mnie na fotel fryzjerski i przytrzymała na nim dopóki nie zjawił się fryzjer. Rozalia radośnie wyjaśniła mu, co ma robić. Jęknęłam zrozpaczona słysząc to wszystko. Mężczyzna chwycił nożyczki zabierając się do dzieła, wstrzymałam oddech. Pierwsze kosmyki spadły na podłogę.

Sam
Ziewnąłem zaspany. Była dopiero siódma rano, a ja, Lysander i Kastiel siedzieliśmy już w szkole. Wszystko dlatego, że ten ostatni chciał posprzątać swoją szafkę i potrzebował do tego pomocy. Nie mogliśmy mu odmówić.
- Popakujemy to w pudła, a ja zaniosę je do domu. - Chłopak otworzył drzwi własnej szafki pełnej magazynów o Debrze i dwóch kolejnych kopii jej płyty.
Lysander spojrzał z niemym pytaniem na przyjaciela, ale ten go zignorował i chwycił jedno z pudeł, które tu przynieśliśmy. Osobiście nie byłem zadziwiony tym widokiem, ale ja już go wcześniej widziałem.
Sprzątaliśmy w całkowitej ciszy, już po piętnastu minutach wszystko zostało wpakowane do dwóch pudeł, a w szafce zostało tylko kilka podręczników. Kastiel bez słowa chwycił swoje rzeczy, skinął nam głową i poszedł zanieść je do swojego domu.

Renn
Z samego rana, o piątej, zadzwoniła do mnie Rozalia i poinformowała mnie, że wpadnie za półtorej godziny, żeby pomóc mi się przygotować. Choć tak naprawdę, po prostu chciała mnie samodzielnie wepchnąć w nowe ciuszki. Nie mając wielkiego wyboru wstałam z łóżka, zjadłam śniadanie i wyczekiwałam jej przyjścia.
Zjawiła się zdecydowanie za wcześnie, o jakieś trzydzieści minut! Wparowała do mojego domu bez pukania i zbeształa mnie za to, że jeszcze nic ze sobą nie zrobiłam, kolejny raz obrażając mój wygląd. Prychnęłam pod nosem, ale posłusznie zaczęłam się ogarniać. Wzięłam długi prysznic, oddalając spotkanie z moim katem, uczesałam się i ubrałam nowy komplet białej koronkowej bielizny.
W tym czasie Roza przejrzała całą zawartość mojej szafy, rozrzucając gdzieniegdzie jej części. Ledwo przekroczyłam próg, a przyjaciółka już doskoczyła do mnie z ubraniami. Z wielkim grymasem na twarzy założyłam na siebie granatową bokserkę, pomarańczowy sweter z odkrytymi ramionami i jeansy o intensywnym niebieskim kolorze. Następnie zostałam przez nią uczesana. To cud, że zostały mi jeszcze jakieś włosy, po tym koszmarze. Na całe szczęście Roza zostawiła je rozpuszczone. Kolejnym punktem był makijaż, tym razem delikatny i podkreślający. Jakby coś złego było w mocnym i wyraźnym! Moja przyjaciółka wykonała wspaniałe smokey eye i podkreśliła moje usta błyszczykiem w lekkim różowym odcieniu. Na sam koniec, tuż przed wyjściem, wręczono mi jeansową kurtkę i moje jedyne czarne trampki.
Wychodząc z domu zerknęłam w lustro. Wyglądałam inaczej... Bałam się, że Roza zrobi ze mnie klauna czy kogoś w tym stylu, ale wyglądałam całkiem nieźle. Nawet bez czarnej szminki i moich końcówek, ciągle nie mogę ich przeżyć, prezentowałam się nieziemsko. Roza to zauważyła i przez całą drogę do szkoły powtarzała z dumą „A nie mówiłam?” oraz wygłaszała pochlebne uwagi na temat mojej nowej stylizacji, cały czas trzymając moją rękę w żelaznym uścisku, jakbym miała uciec! No cóż... Gdybym miała okazję, na pewno bym spróbowała.
Do szkoły dotarłyśmy prawie na dzwonek. Na korytarzu ziało pustką, ale nauczyciele nie zdążyli jeszcze dojść do klas. Spięłam się i wyprostowałam jak struna.
- Nie martw się, będzie dobrze. - Roza posłała mi promienny uśmiech.
- Nie jestem tego taka pewna... - mruknęłam z powątpiewaniem i odwróciła od niej wzrok.
- Daj spokój. - Podeszła do mnie i przytuliła mnie na pocieszenie. - Kiedy wszyscy cię zobaczą zaczną przepraszać za całe zamieszanie i wychwalać twój nowy wygląd. Nie wspominając o tym, że chłopcy padną jak zauważą, co z ciebie zrobiłam. - Odsunęła się ode mnie i chwyciła za klamkę.
- Może masz rację - wymamrotałam i uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Pewnie, że mam! Odwagi, dziewczyno. - Rozalia puściła mi oczko i otworzyła drzwi.
Kiedy weszłam do środka zapanowała wielka cisza. Przełknęłam nerwowo ślinę. Usiadłam na swoim miejscu obok oniemiałego Sama i dyskretnie rozejrzałam się po klasie. Każdy na mnie spoglądał z większym lub mniejszym zainteresowaniem. Amber i jej ekipa z nienawiścią, pozostałe dziewczyny i Alexy ze zmartwienie, Lysander, Sam i Nataniel z zachwytem, tylko Peggy, Armin i Roza zbytnio się tym nie przejęli, za co jestem im wdzięczna.
- Co się z tobą stało?! - zapytał ze zdziwieniem Sam.
- Rozalia - westchnęłam, jakby to jedno słowo miała wyjaśnić wszystko.
- Czyli to z tobą poszła wczoraj na zakupy, tak? - zapytał Lysander, zupełnie nie okazując szoku w jakim był jeszcze chwile temu.
- Tak. - Skinęłam głową.
- To wiele tłumaczy - mruknął cicho.
- Na przykład? - Uniosłam lekko lewą brew.
- Na przykład dlaczego cieszyła się wczoraj jak dziecko, dlaczego śmiała się pod nosem co chwilę i dlaczego mój brat o tobie wspominał. - Zarumienił się przy tym ostatnim.
- I jak? Jak cie się podoba końcowy efekt? - zapytała stremowana.
- Wyglądasz czarująco - przyznał z podziwem. Uśmiechnął się szerzej niż zwykle i rozmarzony spojrzał na moją twarz.
Speszyłam się pod jego wzrokiem, ale zaraz odzyskałam rezon i zwróciłam się do Sama z tym samym pytaniem.
- Nareszcie ktoś wyrzucił te ohydne, grobowe szmaty - powiedział złośliwie posyłając mi jeden ze swoich złośliwych uśmiechów.
- Powiedział koleś w obleśnym moro - podsumowałam go i uśmiechnęłam się zadziornie.
- Ej! - Spojrzał na mnie z wyrzutem.
W odpowiedzi wzruszyłam niedbale ramionami.
Lysander zaśmiał się pod nosem, a chwile później cała nasza trójka chichotała w najlepsze.
Wszystko gwałtownie ucichło, kiedy do klasy wszedł pan Farazowski, a zaraz za nim Kastiel, który wyglądał zupełnie inaczej. Spojrzeliśmy na siebie i na moment nas zmroziło. Potem oboje odwróciliśmy wzrok, on usiadł obok swojego najlepszego przyjaciela, a ja zaczęłam nerwowo grzebać w torbie.
Lekcja dłużyła się w nieskończoność, a świadomość, że ja i Kastiel jesteśmy tak blisko siebie była boleśniejsza z każdą minutą. Zaraz po lekcji wszyscy zebrali się, żeby mnie przeprosić. Oczywiście wybaczyłam im ich pomyłkę, co tu dużo opowiadać? Cały dzień spędziłam z własną klasą, nawet Klementyna dyskretnie przeprosiła mnie za sytuacje z wiadrem. Udało mi się wyrwać dopiero na długiej przerwie, poszłam zanieść usprawiedliwienie do pokoju gospodarzy. Jak zwykle wpadłam bez pukania, a Nataniel, ja zwykle, siedział przy swoim biurku.
- Cześć mam coś dla ciebie - zawołałam do niego od progu.
- Naprawdę? - zapytał zdziwiony moim widokiem. Ledwo nasz wzrok się skrzyżował, a on już zrobił się czerwony jak burak.
- Usprawiedliwienie. - Pomachałam mu papierem przed twarzą.
- Jasne. - Zabrał papier i odłożył na bok.
Chciałam już wyjść, ale kiedy dotknęłam klamki...
- Zaczekaj! - krzyknął zdenerwowany blondyn. - Ja... Chcę powiedzieć, że...
- Tak? - Spojrzałam na niego zdziwiona.
Nataniel spojrzał mi prosto w oczy, wyprostował się jak struna i wyrzucił z siebie na jednym wdechu:
- Śliczniedzisiajwyglądasz,podobamisiętwójnowystyl.
Oszołomiona nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Nataniel też nie wiedział, co dalej robić, tylko siedział prosto i czerwienił się w najlepsze. Zlustrowałam go zdumiona, on też zmienił swój styl, zupełnie jak ja i Kastiel.
- Tobie też do twarzy w tych nowych łaszkach. - Uśmiechnęłam się krzywo.
- Se-serio?
- Jasne, ten krawat jest niesamowity.
- Też mi się podoba. - Nataniel nareszcie się uśmiechnął i przestał przypominać strunę od gitary.
Pogawędziłam z nim jeszcze chwile i wyszłam na korytarz. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, nie chciałam wracać do towarzystwa kolegów z klasy, bądź co bądź bycie w centrum uwagi jest męczące, a Sam i Lysander zniknęli. Przesiedzenie całej przerwy z Natanielem też nie było najlepszym pomysłem, nie chciałam przeszkadzać mu w pracy.
Spragniona słońca i jesiennego wiatru postanowiłam wyjść na dach. Tam na pewno nikt mi nie przeszkodzi, nawet nie pomyślą by mnie tam szukać. Wspięłam się po schodach na samą górę, zignorowałam ostrzeżenie i pchnęłam ciężkie drzwi, owiało mnie chłodne, orzeźwiające powietrze. Podeszłam bliżej krawędzi napawając się widokiem miasta. To tutaj zaczęła się moja znajomość z Kastielem. Pierwszego dnia szkoły wpadłam na ten dach, żeby obgadać z nim projekt zadany nam przez Fraza, komponował wtedy jedną ze swoich piosenek. Uśmiechnęłam się na myśl o naszym spotkaniu. Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Wystraszona nie na żarty odwróciłam się w stronę przybysza, spodziewałam się Formułki, która zacznie na mnie wrzeszczeć, ale się pomyliłam. Na dach wszedł Kastiel.
Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni i po raz kolejny odwróciliśmy wzrok. Nadal czuliśmy się niezręcznie w swoim towarzystwie. Cisza przeciągała się, kiedy w końcu on się odezwał.
- Nieźle wyglądasz - wymamrotał ze ściśniętym gardłem.
- Ty też. - Spojrzałam na niego niepewnie. - Jak widać dłuższe przerwy nam służą - dodałam nieśmiało.
- Trochę. - Spojrzał mi prosto w oczy. - Chciałem z tobą pogadać - oznajmił zdecydowanie.
- Ja też - przyznałam po chwili. - Szkoda, że wcześniej nie było okazji.
- Tak, mamy zwariowany dzień. - Uśmiechnął się pod nosem.
- Wszyscy mają dzisiaj zwariowany dzień. - Zamilkłam na chwile. - To o czym chciałeś pogadać?
Zapadła cisza.
- O Debrzę - wymamrotał w końcu rudzielec. - Naprawdę ją lubiłem, z nikim nigdy nie byłem tak blisko. - Zerknął na mnie sprawdzając, jak znoszę jego wywód i zaczął krążyć po dachu. - Uwielbiałem jej styl bycia, tą kokieteryjną otoczkę i zadziorność. Była też okropnie atrakcyjna. Kiedy wyjechała poczułem się jak... Jakby ktoś zdzielił mnie po głowie, brakowało mi jej, ale się z tego otrząsnąłem. Zapanowałem nad własnym życiem, mocniej zakumplowałem się z Lysandrem i zerwałem kontakt z Natanielem, a potem pojawiłaś się ty. - Przystanął i znowu na mnie zerknął. W jego oczach było coś innego niż zwykle, jakby czułość. - Wtedy kompletnie zapomniałem o tym co się stało. Jakby rozstanie z Debrą mnie nie dotyczyło, a potem... Ona wróciła... Z życiową propozycją, ładnymi słówkami i to wszystko powróciło. Nasz związek... Czułem się jakby nic z wcześniej nie miało miejsca, jakbyśmy się nie rozstali. Tak bardzo mi na tym zależało, coś, co chciałem osiągnąć było na wyciągnięcie ręki, ale nie mogłem was zostawić. No i... Resztę już znasz. - Westchnął kończąc swoją przemowę i podszedł do mnie. Staliśmy bardzo blisko siebie.
- Wiem co masz na myśli - powiedziałam zmieszana. - Zachowałam się jak wścibska żmija, wepchnęłam nos w nieswoje sprawy, ale... Nie mogłam patrzeć jak ona cię wykorzystuje, jak wszystkich wykorzystuje. - Spuściłam wzrok speszona.
- Albinosie. - Kastiel chwycił mój podbródek i zmusił, żebym na niego spojrzała. - Jestem dupkiem i całkowitym kretynem, powinienem powiedzieć to wcześniej. Przepraszam - powiedział drżącym głosem, w którym brzmiała skrucha.
- Daj spokój, to nie nasza wina. - Uśmiechnęłam się przepraszająco.
Oboje jak na sygnał zaśmialiśmy się nerwowo i podeszliśmy na skraj dachu. Usiedliśmy na nim blisko siebie, mieliśmy sobie tyle do opowiedzenia, a ta przerwa należała tylko do nas.
Szablon wykonała Domi L