niedziela, 16 października 2016

Rozdział 26

Beep, beep. Beep, beep. Beep, beep.
- No chyba nie. - Wyłączyłam budzik i przetarłam zaspana oczy.
Spojrzałam na wyświetlacz, dziesięć po siódmej... Zaspałam!
- Cholera jasna! - krzyknęłam i zerwałam się z łóżka.
Spanikowana wbiegałam do łazienki i zaczęła się szykować, dziesięć minut później byłam już w ogrodzie z psami i jadłam kanapkę. Za następne dwadzieścia minut stałam przed garażem ubrana w czarną skórzaną kurtkę i zapalałam moje maleństwo. Nawet nie wiecie jak ta bieganina mnie zmęczyła, dobrze, że istnieje coś takiego jak motor.
Pod szkołę dojechałam około siódmej czterdzieści sześć, zostawiłam na parkingu swoją bestie i popędziłam do szkoły. Na całym holu panował lekki ścisk, szło się dość ciężko, a musiałam jeszcze odebrać swój strój. Siłą dopchnęłam się do sali B, a w niej oprócz masy pudeł siedział jakiś mężczyzna w średnim wieku. Było on blondynem o średniej długości włosach związanych w kitkę, miał też niebieskie oczy. Mimo to jego ubranie o wiele bardziej mnie interesowało. Miał na sobie kowbojskie spodnie oraz bluzkę z cienkiego, opinającego się, niebieskiego materiału, która tak naprawdę nie zasłaniała jego niesamowitej muskulatury.
- Dzień dobry - wykrztusiłam z siebie w końcu.
- O, witaj. Przyszłaś pewnie po jeden ze strojów, co?
Przytaknęłam.
- Dobrze, podaj mi swoje nazwisko - poprosił nieznajomy.
- Perry, Renn Perry. Kim pan jest? - zapytałam lekko zmieszana, a mężczyzna odhaczył coś na liście.
- Nazywam się Borys, zostałem zatrudniony przez szkołę do pomocy przy biegu na orientację. - Wygrzebał coś z pudła obok siebie i mi to podał. - Proszę bardzo, w tym jest twój strój, przebież się w niego, a potem idź na dziedziniec. Równo o ósmej ma odbyć się tam apel.
- Dobrze, dziękuję. - Wzięłam pakunek i wyszłam z pomieszczenia.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę sali gimnastycznej do szatni. Kiedy tam weszłam zobaczyła całą damską część mojej klasy, oprócz Rozy, ona się zwolniła z tej całej bieganiny po lesie. Spojrzałam na czarną torbę, w której był mój strój, rozpakowałam go i zaczęłam się przebierać. Zdjęłam kurtkę i wrzuciłam ją razem z resztą do szafki. Moim strojem na bieg okazał się byś dres w kolorze bieli i zgniłej zieleni. Do zestawu dołączono też podobne adidasy i najzwyklejsze skarpetki. Założyłam wszystko na siebie, a bluzę rozpięłam odsłaniając w ten sposób swoją czarną koszulkę. Włosy związałam w warkocz.
Zamknęła szafkę i rozejrzałam się po innych dziewczynach, łatwo było określić kto jest z kim w parze. Iris z Melanią, Kim z Violettą, Amber z Li, Charlotta z Klementyną, a Peggy ze swoim sprzętem dziennikarskim (zakład, że ją też zwolnili).
- Cześć Renn. - Iris podeszła do mnie.
- O, hej. - Uśmiechnęłam się do niej.
- Wydaje mi się, czy gdzieś się spieszysz? - zapytała niby od niechcenia.
- Wiesz, muszę znaleźć swoją parę, a nie mam pojęcia gdzie on teraz jest. - Zaśmiałam się delikatnie.
- „On”? Jesteś w parze z chłopakiem? - Zrobiła zdziwioną minę.
- No, tak. Z Kastielem. - Mogę przysiąc, że kiedy to powiedziałam Iris opadła szczęka.
- Poprosiłaś Kastiela, a on się zgodził? - zapytała z niedowierzaniem.
- Nie, to on zapytał mnie.
- Wow. - Iris zrobiła się cała czerwona. - Tego bym się po nim nie spodziewała - mruknęła.
- Ja też nie, ale... - Spojrzałam na zegarek. - Muszę go jeszcze znaleźć, a czas leci, więc pa. - Posłałam jej uśmiech i wypadłam na dziedziniec.
Nie miałam pojęcia gdzie zacząć go szukać, dlatego postanowiłam pójść w stronę naszej ławki, tam go nie było. Sprawdziłam pod pokojem gospodarzy, też nic. Poszłam w stronę piwnicy, zero. Zdenerwowana usiadłam na schodach. Zostało nam niecałe pięć minut do apelu, a on już zdążył przepaść jak kamień w wodę.
- Co tak sterczysz?
Odwróciłam się w stronę głosu i zobaczyłam znajomą czuprynę.
- Gdzieś ty był?! - krzyknęłam na rudzielca.
- Nie krzycz tak, byłem na dachu, musiałem zapalić. - Kastiel posłał mi jeden ze swoich uśmieszków.
- Świetnie, nie mogłeś wcześniej? Mamy kilka minut do apelu, a tobie zachciało się szwendać. - Dla uspokojenia westchnęłam cicho.
- Nie gorączkuj się tak, zdążymy, choć. - Pociągnął mnie za rękę i poprowadził na dziedziniec.
Na nasze szczęście zdążyliśmy na początek apelu, choć przyznam, że ta gadanina była nudna jak nie wiem co. Rozejrzałam się po całym otoczeniu. Przed bramom szkoły stało kilka autokarów - nasz transport. Popatrzyłam też po naszych klasach, wszystkie sprawiały wrażenie kompletnych. Zauważyłam Dajana z jakimś wysokim brunetem - pewnie to jego kolega z klubu koszykówki. Znudzona przeniosłam wzrok na scenę gdzie przemawiała dyrka. Nasza kochana pani dyrektor wyglądała tak jak zawsze. No może jej kok był nieco krzywy, ale tak poza tym żadnych zmian. Za nią stało nasze kochane grono pedagogiczne, Farazowski, Formułka (na nieszczęście), pan Borys i Jade. Ciekawe po co go tam wzięli...
Tym czasem dyrektorka skończyła swój długi wywód i zapakowała nas do autobusów. Postanowiłam usiąść z chłopakami gdzieś na tyłach. Usiadłam od strony okna, a obok mnie przysiadł się Kastiel. Natomiast przed nami usiedli Lysander i Nataniel (którzy stanowili kolejną z par w zawodach). Wywiązała się między nami krótka pogawędka. A zaczęło się od pytania Nataniela:
- Renn, z kim jesteś w parze?
Już miałam odpowiedzieć, kiedy...
- Ze mną, a co? - wtrącił się Kastiel.
Wszyscy zbaranieli.
- Jakim cudem się zgodziłaś? - dopytał blondyn.
Już otworzyłam usta...
- Widzisz, trzeba mieć urok osobisty - znowu wtrącił się Kastiel.
- Urok osobisty? - zapytał Lysander z niedowierzaniem.
- Jasne, wtedy ża...
- Ten jego urok podpada bardziej pod prześladowanie - przerwałam rudzielcowi.
- Możesz mi nie przerywać? - Mój partner spojrzał na mnie z irytacją.
- I kto to mówi - prychnęłam.
Nasi znajomi zaśmiali się.
- I co was tak bawi? - zapytaliśmy jednocześnie z Kastielem.
- Wybaczcie, ale nie widzę jakoś waszej współpracy - powiedział przez śmiech Lysander.
- Ja też - dodał Nataniel.
Kastiel zaczął się z nimi o to wykłócać - jak to on, a ja sięgnęłam po telefon i słuchawki, aby posłuchać sobie kilku kawałków zespołu REM. Nie nacieszyłam się tym jednak zbyt długo, ponieważ ktoś z tylnego siedzenia lekko postukał mnie w ramię. Wyjęłam słuchawki i spojrzałam za siebie. Za mną siedział Dajan.
- Hej Renn, czego tam tak słuchasz? - Zagadnął z zawadiackim uśmiechem.
- REM-u, a co? - Odwróciłam się mocniej w jego stronę.
- Ty zadufana bestio - zażartował.
- Ha ha ha, bardzo zabawne. - Uśmiechnęłam się lekko.
- Co to REM? - zapytał Lysander.
Odwróciłam się i zauważyłam, że teraz i moi znajomi przysłuchują się naszej pogawędce.
- REM to zespół muzyczny, dosyć znany zespół - wytłumaczyłam im.
- Ta, znany tylko i wyłącznie dlatego, że to właśnie tam śpiewała Tytania - dodał Dajan, a ja rzuciłam mu mordercze spojrzenie.
- Cham. - Koszykarz wyszczerzył do mnie swoje zęby. - Oprócz Tytani było tam jeszcze kilka innych osób, na przykład Dorian, ich wokalista.
- Tak, tak, ten gość był równie dobrze znany jak sama Tytania.
I tak do końca trasy toczyłam bój na temat wokalistów. Jednak nic, co dobre nie trwa wiecznie, w końcu dojechaliśmy do lasu i musieliśmy opuścić nasze autokary. Wszędzie było pełno ludzi i to nie tylko z naszej szkoły, co jakiś czas przed oczami migały mi inne mundurki z innych szkół. Czekając tak na dyrektorkę usadowiłam się obok naszych autobusów. Aż tu znikąd wyrosła przede mną blond czupryna, blond czupryna, tak dobrze (niestety) znajoma mi z plaży.
- Siemanko Renn, co tam u ciebie? - zapytał mój niedoszły amant.
- Dake - powiedziałam chłodno. - Wybacz, ale nie mam na ciebie czasu. - Spróbowałam wyminąć go i podejść bliżej podium.
- Serio? Szkoda... Wiesz, że mój wujek, Borys pomaga przy tej imprezie? - Natręt się nie poddawał.
- Słuchaj koleś, daj mi wreszcie święty spokój. - Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
Surfer chciał mi chyba coś jeszcze zaproponować, ale zanim zdążył wyrósł obok mnie bardzo wkurzony Kastiel.
- Cześć surferku - przywitał się jadowicie rudzielec. - Może nie ogarniasz, ale ta dziewczyna właśnie powiedziała, żebyś stąd spierd...
Zakryłam mu usta rękom, ale blondyna już nie było.
Rzuciła wkurzone spojrzenie Kastielowi, a ten uśmiechnął się do mnie łobuzersko.
Po tym małym zdarzeniu rozdano nam mapy i kazano znaleźć drogę do następnego etapu. Oczywiście, mój kolega od razu wyrwał mi kartkę z ręki, bo przecież „Na pewno ją zgubię”. Wszystkie pary ruszyły, dobiegliśmy do początku, więc poprosiłam Kastiela o mapę.
- Ok, Kastiel podaj mapę. - Wyciągnęłam rękę po kartkę.
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko spojrzał w ziemię.
- Kastiel, mapa.
Nadal nic.
- Daj te mapę.
Zero odpowiedzi.
Rzuciłam chłopakowi ostre spojrzenie.
- ...Zgubiłem ją - wymamrotał pod nosem.
- Co? Nic nie zrozumiałam.
- Zgubiłem ją! Kumasz, zgubiłem naszą mapę! - krzyknął chłopak.
- Co?! Jak to zgubiłeś?!
- No, normalnie! Boże, każdemu mogło się zdarzyć. - Rzucił mi wściekłe spojrzenie.
- No oczywiście i to akurat musiałeś być ty! Pan „Bo na pewno zgubisz”!!! - Złapałam się za głowę. - I jak my teraz znajdziemy punkt kontrolny?
- Normalnie, podczepimy się do jakiejś pary, która ma mapę i pójdziemy za nimi.
- A widzisz ty tu jeszcze jakieś pary? - Pokazałam na pustą drogę przed nami.
- Daj spokój, zaraz kogoś złapiemy.
Tak też się stało. Po kilku minutach kręcenia się w kółko Kastiel zauważył jakichś pierwszaków z innej szkoły. Tamta dwójka kompletnie nie radziła sobie z mapą, chociaż oni przynajmniej ją posiadali. Postanowiliśmy się do nich dołączyć, idąc kilkanaście kroków za nimi. Dobrze, że zajęci byli mapą i nas nie zauważyli.
- Widzisz to był dobry plan - powiedział Kastiel przedzierając się przez las.
- Masz rację, chociaż byłoby lepiej gdyby jakiś cholerny rudzielec nie zgubił naszej mapy - mruknęłam złośliwie.
- Serio? Rudzielec? To nie jest rudy. - Pokazał na swoje włosy.
- I co z tego? Fajnie to brzmi, rudzielcu. - Uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Mówi to dziewczyna z czerwonymi oczami... - mruknął. - Może ja też powinienem cię jakoś przezwać? - Odsunął gałąź pobliskiego drzewa.
- Naprawdę? Co byś takiego wymyślił... Rudooką? - Zaśmiałam się cicho.
- Nie, prędzej nazwał bym cię Albinoską.
- Nic kreatywniejszego nie wpadło ci do głowy? - Schyliłam się, żeby ominąć splot gałęzi.
Chłopak mi nie odpowiedział, zamiast tego wyciągnął rękę, aby mnie zatrzymać. Spojrzałam przed siebie, nasze pierwszaki dotarły już do punktu kontrolnego, a tam pan Farazowski poinstruował ich dalej. Odczekaliśmy kilka minut, aż para zniknie za zakrętem i wyszliśmy na przeciw naszemu wychowawcy.
- O, czekałem na was. Reszta klasy już dawno was minęła - powiedział na powitanie.
- Proszę nam wybaczyć pomyliliśmy drogę - powiedziałam patrząc na Kastiela.
- Och, to wielka szkoda... Ale cieszę się, że udało wam się tu dotrzeć w jednym kawałku. W takim razie postawie wam pieczątkę i... - Nauczyciel zaczął gorączkowo przeszukiwać kieszenie. - O nie, chyba zgubiłem pieczątkę. Dyrektorka mnie zabije!
Miałam ochotę się rozpłakać, spojrzałam na ziemię i zauważyłam mały czerwony stempel. Serio Farazowski, pomyślałam. Serio??? Schyliłam się i podniosłam pieczątkę.
- To chyba pana. - Podałam swoje znalezisko zrozpaczonemu wychowawcy.
- Moja pieczątka, gdzie ją znalazłaś Renn?
- Leżała przed panem, o tu. - Pokazałam na ziemię.
Usłyszałam jak Kastiel powstrzymuje się od śmiechu. Nauczyciel postawił nam pieczątki na lewych nadgarstkach oraz dał listę przedmiotów do znalezienia, oprócz tego dostaliśmy ołówek, słoik i pustą kartkę papieru. Ruszyliśmy do lasu, a Kastiel czytał na głos listę przedmiotów do zebrania.
- Według tego co tu piszę musimy znaleźć coś, co świeci, coś stworzone przez człowieka, liść o rozmiarze dłoni, robaka, jakiś odcisk i mieszkańca lasu. Z tym, że mieszkaniec nie może być robakiem. - Rudzielec złożył listę.
- O nie, tym razem ja to wezmę. - Wyrwałam mu kartkę z dłoni.
- Jak chcesz - mruknął. - Od czego zaczynamy?
- Wydaje mi się, że najłatwiej zacząć od czegoś zrobionego przez człowieka. - Rozejrzałam się po okolicy.
- Ok, łap. - Kastiel rzucił jakiś przedmiot w moim kierunku.
Złapałam go i obejrzałam, był to mały scyzoryk.
- Gdzieś ty to znalazł? - Spojrzałam na rudzielca wstrząśnięta.
- Leżało tam, obok drzewa. - Pokazał na wielkie drzewo z dziuplą.
- Aha, okej. W takim razie poszukajmy robaka i czegoś, co świeci.
- Jasne.
Szliśmy tak przez las uważnie patrząc na wszystko. Dotarliśmy na małą polanę z płynącym obok strumykiem. Ku mojemu zdziwieniu kręciły się tu Kim i Violetta, szukając czegoś, ale zanim do nich podeszłam zauważyłam kątem oka jakiś błysk przy wodzie. Podbiegłam do wody, a w niej leżało pełno sztucznych bryłek złota. Chwyciłam jedną i schowałam ją do kieszeni.
- Renn, mogę cię o coś zapytać? - Usłyszałam za sobą cichy głosik Violetty.
- Pewnie. - Uśmiechnęłam się i zachęciłam ją do rozmowy.
- Widzisz, ja i Kim szukamy już od jakiegoś czasu mieszkańca lasu, ale nie możemy go znaleźć...
- Ta, złapałyśmy nawet wiewiórkę, ale nauczyciele, tylko się z nas pośmiali i kazali nam ją wypuścić - wtrąciła Kim.
- Naprawdę? - zapytałam krztusząc się od śmiechu.
- Hej, to nie jest zabawne - oburzyła się Kim.
- Trochę jest. - Violetta delikatnie się uśmiechnęła.
- Dobra, jest zabawne. -  Na jej twarzy również zawitał uśmiech. - Mimo to musimy znaleźć mieszkańca lasu, Renn, wiesz może o co chodzi? - Spojrzała mi prosto w oczy.
- Nie, ja i Kastiel nawet się do tego nie zabraliśmy - przyznałam cicho.
- No nic, musimy szukać dalej. - Violetta posłała mi ciepły uśmiech i obie z Kim poszły w swoją stronę.
Postanowiłam wrócić do rudzielca i poszukać z nim robaka. Podeszłam do chłopaka, ale coś było nie tak. Kastiel w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi, tylko wgapiał się w jakiś kamień. Postanowiłam zagadać:
- Kastiel, co ty robisz?
- Cicho, patrz. - Chłopak pokazał mi na kamień.
Przyjrzałam się skale, ale nic nie zauważyłam.
- Nie ma szans, nie wiem o co ci chodzi.
- Boże, aleś ty tępa. Tu jest żuk. - Pokazał mi robala palcem.
- Po pierwsze, nie jestem tępa, a po drugie, świetnie, bardzo mnie cieszy, że udało ci się znaleźć robaka. - Podałam mu słoik - Masz i go złap.
- Dlaczego ja? - zapytał oburzony.
- Jesteś facetem.
- Czyżbyś bała się robaków? - Na ustach chłopaka zaczął pojawiać się jeden z jego uśmieszków.
- Brzydzę się ich, a to jest różnica - natychmiast sprostowałam.
- Bać się, a brzydzić to to samo. - Rudzielec już jawnie się ze mnie śmiał.
- Nie, to JEST różnica.
- Dobra, już dobra. Stanę się twoim wybawcą i uratuje cię od tego żuczka - Westchnęłam.
- Po prostu wpakuj to ohydztwo do słoika i idziemy.
Tak też się stało. Zabraliśmy robala i ruszyliśmy dalej w las. Oczywiście cała droga mijała mi przy akompaniamencie docinków chłopaka. Powiedzcie mi, po co ja go w ogóle brałam, co? Gdzie ja miałam rozum zabierając ze sobą tego pajaca? Przecież wiedziałam, że tak będzie... Ech, no nic muszę to przeżyć i już.
Ja i chłopak dotarliśmy do kolejnej polany, tym razem było na niej wielkie drzewo. W życiu nie widziałam tak wielkiej rośliny...
- Na nim pewnie są liście większe od dłoni - zwrócił mi uwagę Kastiel.
- Pewnie tak... - Spojrzałam na gałęzie obrośnięte zielonymi liśćmi - Ktoś z nas musi tam wejść. - Pokazałam na najniższą gałąź.
- Taa... No cóż, Renn, czas się powspinać. - Chłopak posłał mi figlarne spojrzenie.
- Co?! Czemu ja?! - momentalnie się oburzyłam.
- Hej, obroniłem cię przed żukiem. Teraz twoja kolej.
- Ale ja znalazłam coś, co błyszczy - zauważyłam.
- Taaak, ale ja znalazłem coś zrobione przez człowieka. Co daje nam wynik dwa do jednego. Czas się powspinać, Perry. - Popchnął mnie lekko w kierunku drzewa.
- Może zamiast tego poszukamy odcisku? - zaproponowałam.
- Nie ma tak łatwo, najpierw liść. - Kastiel zagrodził mi drogę odwrotu.
- Nie uda mi się tam dostać, jest za wysoko. - Złapałam się swojej ostatniej deski ratunkowej.
Chłopak podszedł do drzewa, zgiął kolana, a z rąk uformował koszyczek.
- Podsadzę cię.
- Dobra, kumam. Wejdę na to przeklęte drzewo - poddałam się.
Postawiłam jedną nogę na rękach rudzielca, a ten mnie podsadził do góry. Złapałam się najniższej gałęzi i podciągnęłam na nią. Wspięłam się jeszcze troszeczkę, aż dotarłam do wyznaczonego celu. Sprawdziłam stabilność konaru, wydawał się być ok. Zaczęłam się przesuwać w kierunku liści.
- Renn, a co do tego pamiętnika... - zaczął Kastiel.
- Też sobie znalazł moment - mruknęłam cicho. - Czego znowu chcesz? - zapytałam lekko rozdrażniona.
- Nic, tylko zastanawiam się, co w nim piszesz.
- Prawdę - oparłam lakonicznie.
- Na przykład?
- Na przykład, że Kastiel to cham, dupek i idiota, który szasta moim życiem na prawo i lewo. - Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Do tego posiada on niezwykły urok osobisty oraz niepowtarzalny styl bycia. - Usłyszałam z dołu.
- Może byś tak skupił ten swój „urok” na szukaniu jakiegoś odcisku, co? - Zbliżałam się coraz bardziej do liści.
- Powinnaś mieć więcej wiary w swego wybawcę, ale pomyślę nad tym...
- Dzięki ci, nie wiem jakbym sobie bez ciebie poradziła.
Jeszcze kawałek i za chwilę chwycę ten listek.
- I po co ten sarkazm, Albinosie?
Nie odpowiedziałam, zamiast tego chwyciłam potrzebny nam liść.
Nie zdążyłam się tym dobrze nacieszyć, gdy gałąź na której siedziałam nagle pękła. Ledwo pisnęłam, a już zaczęłam spadać. Trwało to może parę sekund, jak wylądowałam na ziemi... Znaczy tak trochę na ziemi. Dokładniej spadłam Kastielowi na plecy, a ten wywalił się na ziemię. Szczęściara.
Rudzielec jęknął cicho, a ja wstałam i otrzepałam się z resztek liści oraz ziemi.
- Dziękuję za zamortyzowanie upadku, mój wybawco - powiedziałam mega ironicznie-słodkim głosem.
Chłopak bez słowa podniósł się i otrzepał z ziemi. W ręku trzymał kartkę i ołówek.
- Co chciałeś z tym zrobić? - Wskazałam na przedmioty.
- Pomyślałem, że można by zrobić odcisk drzewa. No wiesz, przyłożyć kartkę do...
- Tak, tak. Nie jestem, aż tak tępa, wiem o co ci chodzi - przerwałam mu. - Daj mi to. - Wyrwałam mu rzeczy z ręki, a w zamian wcisnęłam liść.
Zajęłam się bazgraniem po kartce.
- To co teraz? - zapytałam rudzielca.
- A co ma być? Znaleźliśmy już wszystko oprócz mieszkańca lasu.
- Ta, wszyscy mają z tym problem.
- Dziwisz się? Nie może być to żadne robak...
- Ani żywe zwierzę - dodałam.
Zapadła cisza.
- Wiesz, chyba wiem, co to jest. - Kastiel pstryknął palcami.
- Serio, co? - spytałam pełna entuzjazmu.
- Wtedy jak pomagaliśmy przy egzaminach miałem iść po plakaty z wynikami egzaminów końcowych. Poszedłem do nauczycielskiego, a tam minąłem się z Farazowskim jak niósł pudło pełne plastikowych królików. Olałem to i zająłem się swoją robotą, ale myślę...
- ... że to jest nas mieszkaniec lasu! - dokończyłam za niego.
- Dokładnie -  przytaknął mi.
- Czyli ukryto go nie na widoku, ale w miejscu do którego każdy mógłby sięgnąć. - Zaczęłam odtwarzać w myślach całą naszą drogę przez las. - Ach, nie mam pojęcia o jakie miejsce chodzi. - Złapałam się za głowę.
- Spokojnie, pospacerujmy jeszcze raz po lesie i szukajmy.
Spacerowaliśmy, nie jeden raz, a kilkanaście razy w te same strony. Zaglądaliśmy do każdej dziupli, dziury, za każdy kamień... I nic. Co z tego, że wiedzieliśmy o co chodzi skoro nigdzie tego nie było! Zaczęłam snuć już plany, że te króliczki są poprzyczepiane na drzewach. Robiłam się coraz bardziej zła, aż natrafiłam na pewną wielką, ciemną dziurę, której wcześniej nie widziałam.
- Ej, Kastiel, spójrz. - Wskazałam na swoje znalezisko.
- No, piękna dziura - wymamrotał chłopak.
- Nie sprawdzaliśmy jej, co nie?
- Chyba... Sprawdź.
Westchnęłam. Mimo to uklęknęłam na ziemi i włożyłam rękę do otwory. Dziura była głębsza niż myślałam, już miałam wyciągnąć rękę, kiedy moje palce natrafiły na jakiś kształt. Postanowiłam to wyciągnąć, ale nie mogłam dosięgnąć.
- Kastiel, tu coś jest, ale... Nie mogę dosięgnąć - wysapałam.
- Postaraj się mocniej. - Usłyszałam za plecami.
- Nie da rady, mam za krótką rękę.
- Wysil się - powiedział znudzonym tonem.
Powoli starałam się to jakoś przysunąć.
- No weź, pomóż mi! - krzyknęłam poddenerwowana.
- Wybacz, jestem zajęty.
- Zajęty? Niby czym?! - zapytałam oburzona.
- Podziwianiem widoków natury.
Czy on właśnie...? Moje policzki zapłonęły czerwienią.
Nie wiem jakim cudem to zrobiłam, może pragnienie zakopania tego rudego łba w tym lesie mi pomogło, ale w końcu udało mi się chwycić to coś. Szybko wstałam i obejrzałam swoje znalezisko. Faktycznie był to mały, biały, plastikowy króliczek. Usłyszałam za sobą jęk rozczarowania.
- Co ty taki zawiedziony, co?! - krzyknęłam w stronę chłopaka.
- Myślałem, że zajmie ci to jeszcze trochę. - Położył mi rękę na ramieniu. - Ej, nie chciałabyś poszukać tam jeszcze jakiegoś mieszkańca lasu, tak na zapas? - zapytał z nonszalanckim uśmiechem.
- Sam sobie szukaj. - Strząsnęłam jego łapę i ruszyłam przed siebie. - Musimy przejść jeszcze trzeci etap, choć.
Znów ruszyliśmy przez las, po kilku minutkach staliśmy przed początkiem ostatniego etapu. Jeszcze jedno wyzwanie i koniec. Tym razem do pokonania mieliśmy całkiem prostą ścieżkę. Ktoś do nas podszedł, był to Jade.
- Już myślałem, że nikt tu nie dotrze. - Uśmiechnął się do nas.
- Ta, ten królik, był straszny - przyznałam.
- Racja, nauczyciele chcieli wam dać wskazówkę, ale jak widać nie musieli. Dobra, podajcie mi te wszystkie rzeczy i listę. - Wyciągnął ręce w kierunku naszych znajdziek.
Oddaliśmy mu nasze znaleziska, a on czytając listę sprawdził, czy wszystko jest. Odstawił to na bok i podał nam kolejny arkusz papieru oraz ołówek.
- Widzę, że poradziliście sobie z drugim etapem. Teraz czas na etap trzeci. Zasady są takie, musicie przejść się tą drogą, aż do polany i spisać literki, które zostały wyryte na drzewach. Potem tą samą ścieżką wracacie do mnie i układacie z liter hasło. Czy to jasne?
- Jak słońce. - Pomachałam mu i ruszyłam z Kastielem na poszukiwania.
Samego wyzwania nie ma co długo opisywać, bo niewiele się działo i niewiele się rozmawiało. Po prostu szliśmy w całkowitej ciszy i szukaliśmy liter. Od czasu do czasu wpadło nam „S”, „I”,„A”,„P” i „R”. Dotarliśmy tak do polany i zawróciliśmy, wtedy zdarzyło się coś bardzo ciekawego. Kiedy my wychodziliśmy już z polany, na nią wchodzili Nataniel i Lysander.
- No proszę, popatrz Renn, to nasi koledzy - powiedział głośno Kastiel.
- Faktycznie, masz rację. Ej, czy to nie ci sami, którzy mówili nam, że nie możemy współpracować? - podłapałam zabawę chłopaka.
- Tak, to właśnie oni.
- Dobra, dobra. Zrozumieliśmy swój błąd - powiedział Lysander.
- Serio? - zapytałam z niedowierzającą miną.
- Tak, nawet bardzo, serio - przyznał Nataniel.
- To super, bo mamy zamiar wygrać! - krzyknęłam i zerwałam się do biegu.
Usłyszałam za sobą śmiejącego się Kastiela.
Biegnąc tak ramię w ramię dotarliśmy do punktu kontrolnego. Przyszedł czas na zmierzenie się z zagadką. Myślałam nad tymi literami, aż zaświtało mi w głowię jedno słowo „PARIS”. Wpisałam je na arkusz i podałam swojemu koledze. Zrobiłam to równocześnie z Natanielem. Spojrzeliśmy na siebie i jakby na komendę rozpoczęliśmy bieg. On i Lysander zaczęli nas powoli wyprzedzać. Nagle Kastiel pociągnął mnie w stronę ledwo widocznej ścieżynki.
- Choć tędy, będzie szybciej! - krzyknął mi do ucha.
Nie byłam przekonana co do trasy, ale zgodziłam się na zmianę kierunku. To był błąd. Biegliśmy i biegliśmy, a końca drogi widać nie było. Po pewnym czasie zmęczona zaczęłam iść.
- Kastiel, chyba się...
- Cicho, to dobra droga - usłyszałam w odpowiedzi.
Powtarzaliśmy ten dialog kilka razy, aż ta „dobra droga” gdzieś zniknęła, a słońce zaczynało już zachodzić. Kręciliśmy się po omacku w ciemnym lesie. Ja i wkurzony rudzielec, świetnie.
- Świetnie, zgubiliśmy się! - Kastiel zaczął się pieklić.
- Przestań - mruknęłam.
- To twoja wina! - Spojrzał na mnie.
- Moja?! Z tego co pamiętam, to ty wybrałeś nam ten cholerny skrót! - zaczęłam krzyczeć.
- Mogłaś mnie powstrzymać!!!
- Oczywiście! Na pewno myślałam, że tak to się skończy!!!
- Super, zgubiliśmy się, jest ciemno, czy może być jeszcze gorzej?!
Jakby na jego życzenie zaczęło padać.
- Fantastycznie!!! - Kastiel dalej się wydzierał. - Może jeszcze zacznie g...
- Nic już nie mów. - Zakryłam mu ust rękami.
Podbiegłam pod pierwsze lepsze drzewo i osunęłam się na ziemię. Nie miałam, ani siły, ani ochoty na dalszą wędrówkę i do tego w deszczu. Rudzielec też usiadł pod drzewem. Nie odzywaliśmy się. W pewnym momencie rzucił mi swoją bluzę.
- Masz, będzie ci cieplej.
- Dzięki, ale nie chcę. - Oddałam mu ubranie.
- Jakaś ty uparta, no nic. - Chłopak powoli ułożył głowę na moich kolanach.
- Em... - Zaczerwieniłam się po same uszy. - Kastiel?
- Cicho, będę odpoczywał.
- Ale...
- Odpoczywam.
Zrzuciłam chłopaka na ziemię.
- Ej! - krzyknął oburzony.
- Nie jestem leżanką! - odkrzyknęłam mu.
Wywiązałaby się między nami ostra kłótnia, gdyby nie pan Farazowski, który wyłonił się zza krzaków. Okazało się, że od kiedy nie wróciliśmy zaczął nas szukać... I znalazł. Pomógł nam wydostać się z lasu, zapakował nas do swojego samochodu i zawiózł do szkoły po nasze rzeczy.
Będąc w szatni zabrałam się za suszenie siebie, przebrałam się w suche ubrania oraz chciałam wysuszyć swoje włosy. Chwyciłam ręcznik i zaczęłam wycierać głowę. Robiłam to powoli, żeby za bardzo ich nie poplątać. Ktoś wszedł.
- Daj to.
Kastiel zabrał ręcznik i zaczął wycierać moje końcówki.
- Przepraszam, że nas zgubiłem - powiedział po chwili.
- Przepraszam, że zepchnęłam cię na ziemię.
- Nic się nie stało, zasłużyłem.
- Ale było fajnie. - Odwróciłam się w jego stronę. - Co prawda zgubiliśmy mapę, siebie, a ja spadłam z drzewa... Ale było fajnie.
- Nie zapomnij o deszczu - dodał ze śmiechem.
Zaśmialiśmy się życzliwie.
- Ok, czas wracać do domu, powiesz Farazowskiemu, że wracam motorem? - zapytałam pakując już swoją torbę.
- Pewnie, i tak muszę mu powiedzieć, że wracam swoim samochodem.
- Super, dzięki.
Tak skończyła się moja przygoda z lasem. Mam nadzieje, że dyrektorka nas nie pozabija.

***

Witam moi drodzy! Dzisiaj 16, czyli czas na kolejny rozdział (chyba najdłuższy w historii tego bloga). Tym razem postarałam się podejść do tematu z dużym humorem i mam wielką nadzieje, że całość wam się spodobała. O dziwo rozdział udało mi się skończyć wcześniej. Zapewne pomogła mi w tym moja choroba, która uziemiła mnie na tydzień w domu. :) Niestety nadal nie mam czasu na pisanie, ale spokojnie następny rozdział dopiero za miesiąc, więc powinnam się wyrobić. Napiszcie co sądzicie o mojej wersji biegu na orientację, i do zobaczenia już 16 listopada. :D
Szablon wykonała Domi L