piątek, 15 czerwca 2018

Rozdział 39

Hej, to ja i kolejny rozdział. Mam wam kilka rzeczy do przekazania, ale będę się streszczać, ponieważ ten rozdział jest długi, tak bardzo długi. 
Po pierwsze maj jest już za mną, a razem z nim matura i szkoła, co oznacza, że mam przed sobą kilka miesięcy nic nierobienia, które wykorzystam by napisać jak najwięcej. Z tego też powodu ponownie wracam do systemu wrzucania rozdziałów co miesiąc, będą się one pojawiać między 15 i 16 dniem danego miesiąca. Mam nadzieje, że objaśniłam to dość jasno. :)
Po drugie w tym rozdziale użyłam oryginalnego tekstu z gry w scenach z przedstawieniem, zrobiłam to ponieważ uważam je za tekst sztuki, więc postacie mogą spokojnie mówić słowo w słowo jak w oryginale z gry.
To wszystko, co chciałam wam powiedzieć. Mam szczerą nadzieje, że rozdział się wam spodoba i będziecie się przy nim dobrze bawić. Do zobaczenia, kochani, już w przyszłym miesiącu. ^^

***

Renn
Dwie identyczne pary czerwonych oczu spoglądały na siebie, identyczne twarze utrzymywały, ten sam, nieodgadniony grymas.
- Po co przyjechałeś? - zapytałam wpatrując się w niego z nieprzeniknioną miną.
- Ustaliłem z mamą, że skoro jutro nasz dzień, to powinienem świętować go razem z tobą, a ona wpadnie jutro. - Uśmiechnął się przekonująco.
- Kłamca.
Chłopak nerwowo przełknął ślinę.
- Sam ustaliłeś, że tu wpadniesz i zwiałeś Tomowi sprzed nosa. - Usunęłam się z przejścia. - Właź.
- Spryciula z ciebie. - Uśmiechnął się złośliwie i wepchnął się do środka z wielką torbą.
- Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam? - zapytałam niby lekkim tonem, chociaż umierałam z ciekawości.
- Tom uwielbia zostawiać sobie stare SMS-y. - Wzruszył ramionami.
- Czyli nie tylko wymknąłeś się przy nim, ale jeszcze przejrzałeś jego prywatną korespondencje. - Zaśmiałam się. - A wszystko po to, żeby się ze mną spotkać. Czyżbyś tęsknił? - zapytałam złośliwie.
- Za czym? - Otaksował mnie wymownym spojrzeniem. - Za twoim wielkim tyłkiem, czy za twoimi płaskimi cyckami? - zapytał sarkastycznie.
Prychnęłam zirytowana.
- A może mam odpowiedzieć „Za tobą”?! - Zaczął się głośno śmiać.
- W takim razie, po co tu jesteś? - Rzuciłam mu badawcze spojrzenie.
- Niby nie musiałem tu wpadać, ale co to za urodziny bez mojego klona. - Ruszył wgłąb mieszkania.
Tak, jakbyście się nie domyślili, Rendy to mój brat bliźniak. W dodatku starszy o dziesięć minut, o, ironio, prawda? Jesteśmy identyczni po każdym względem, nawet nasze charaktery są podobne i właśnie to sprawia, że tak bardzo się nie znosimy. Razem jesteśmy jak klęska żywiołowa dla naszych znajomych.
- Poza tym, mam pewne życzenie. - Uśmiechnął się chytrze.
Właśnie, pozostaje jeszcze ta sprawa, nasza tradycja. Naszym słabym punktem, od zawsze, było robienie sobie prezentów urodzinowych, dlatego, w wieku dziewięciu lat, zamieniliśmy je na system życzeń. Jedno dowolne życzenie na głowę, wystarczy powiedzieć „Życzę sobie...”, a drugie z nas musi je spełnić. Oczywiście można wykorzystywać nieścisłości na swoją korzyść, ale pierwszeństwo zawsze przysługuje starszemu.
- Życzę sobie, byś traktowałam mnie jak gościa w swoim domu. - Spojrzał na mnie, a w jego oczach migotały iskierki złośliwości i satysfakcji.
- Dobra. - Wzruszyłam ramionami. - To czego chcesz?
- Po pierwsze, możesz to zanieść do mojego pokoju. - Rzucił we mnie swoją ogromną torbą.
Spojrzałam na niego oburzona.
- No dalej, na co czekasz? Ruchy! - Wykonał pospieszający gest ręką.
Zacisnęłam zęby, ale posłusznie ruszyłam w stronę schodów.
- I pamiętaj, żeby wszystko rozpakować! - zawołał za mną ze śmiechem. Naprawdę miał niezłą radochę pomiatając mną.
- Oczywiście - przytaknęłam mu drżącym z gniewu głosem.
Szybko wspięłam się na górę i ruszyłam do drzwi na końcu korytarza, po drodze przezornie zamykając pozostałe dwa pokoje na klucz.
Pokój gościnny był minimalistycznie urządzony. Nikomu nawet nie chciało się go malować, dlatego ściany pozostały białe. Najdroższą rzeczą w całym pomieszczeniu był kremowy, puchaty dywan, którym wyłożono całą podłogę. Oprócz tego w pokoju stało zwykłe, podwójne łóżko, obok niego mała szafka nocna, a jeszcze dalej wielka, biała szafa wbudowana w ścianę.
Rzuciłam bagaż na ziemię i podeszłam do szafy. Ze środka wydobyłam pościel, powlekłam ją i pościeliłam łóżko. Następnie chwyciłam torbę i rozłożyłam jej zawartość na pułkach. Z westchnieniem ulgi zamknęłam drzwi szafy i wyszłam na zewnątrz.
- Co tu robisz? - zapytałam zirytowana.
Randy jak oparzony odskoczył od klamki do mojego pokoju.
- Nie ładnie tak szperać w cudzych rzeczach - upomniałam go słodkim głosem i pogroziłam mu palcem.
- Zabawne - prychnął. - Mam ochotę na porządny obiad. Zrób coś. - Spojrzał na mnie z wyższością.
- Pędzę - mruknęłam pod nosem już nie próbując ukryć własnej irytacji.
Mogę przysiąc, że ten drań zaśmiał się złowieszczo w duchu.
I tak było przez resztę dnia, co chwile musiałam mu coś podać lub zrobić za niego. Dopiero kiedy łaskawie zasnął mogłam zatroszczyć się o siebie.
Następnego dnia z samego rana obudziło mnie natarczywe walenie do drzwi. Z jękiem wysunęłam się spod pościeli i na palcach podeszłam odsłonić okno. Zamarłam z zachwytu.
Na niebie nie było ani jednej chmurki, tylko samo słońce. W jego promieniach połyskiwały piękne, różnokolorowe liście.
- Wymarzony dzień na urodziny - szepnęłam do siebie z zachwytem.
- Wstałaś w końcu?! - zapytał zza drzwi zirytowany Rendy.
- Czego?! - zawołałam wkurzona. Szybkim krokiem podeszłam do drzwi i szarpnęłam za klamkę.
- Ej! - Chłopak wpadł do pokoju i wyłożył się na dywanie, jednak szybko poderwał głowę i gwałtownym ruchem rozejrzał się po całym pomieszczeniu. - Ładna jaskinia. - Podniósł się i otrzepał. - Jak na taką szkaradę. - Uśmiechnął się złośliwie.
- Czego chcesz? - warknęłam z irytacją.
- Nie rób takiej miny. - Dotknął palcem mojego nosa. - Wtedy wyglądasz jeszcze gorzej niż zwykle.
Przeszyłam go morderczym spojrzeniem.
A on tylko się zaśmiał, po czym dodał:
- Mam ochotę na naleśniki, jeśli łaska.
- Zaraz - mruknęłam. - A teraz wypad! - Siłą wypchnęłam go za drzwi.
Z prędkością światła ubrałam się i umyłam, a potem pobiegłam na dół zrobić te cholerne naleśniki.
- Dłużej nie mogłaś? - zapytał zniecierpliwiony Rendy.
- Mogłam zrobić jeszcze makijaż. - Uśmiechnęłam się złośliwie.
W odpowiedzi chłopak przewrócił oczami.
Bez zbędnej gadaniny zabrałam się za robienie śniadania, zajęło mi to zdecydowanie za dużo czasu. Kiedy skończyłam podsunęłam je Rendy'emu pod nos, a sama zjadłam jakąś małą kanapeczkę, ze stresu nie byłam w stanie zjeść niczego więcej.
Potem szybko popędziłam na górę, żeby się umalować i zabrać kilka niezbędnych rzeczy. Umówiłam się z chłopakami pod moim domem o wpół do dziewiątej, a było już dwadzieścia po. Wypuściłam psy do ogródka, a sama poleciałam po buty i kurtkę.
Rendy obserwował to wszystko z wielkim uśmiechem podjadając swoje naleśniki, niech mu staną w gardle.
Wpuściłam psy z powrotem do środka, została minuta. Zabrałam się do wychodzenia, a na odchodnym wypowiedziałam do brata moje urodzinowe życzenie:
- Życzę sobie, abyś nie odzywał się do mnie do końca przedstawienia.
- Co?! - krzyknął zdumiony.
- Pa pa - zawołałam śpiewnie i zamknęłam za sobą drzwi.
Ledwo wyszłam przed dom, a stanęłam twarzą w twarz z chłopakami.
- Hejka - przywitałam się radośnie.
Żaden z nich się nie poruszył.
Spojrzałam na nich badawczo, wyglądali na dość spiętych, zwłaszcza Nataniel. Zauważyłam, że stanęli przede mną w niewielkiej odległości.
Jak na komendę całą czwórką zaczęli śpiewać mi „Sto lat!”. Szło im bardzo niezgrabnie, myślałam, że wybuchnę śmiechem, ale jakimś cudem się powstrzymałam. Następnie, po skończeniu, każdy z nich wyciągnął przed siebie małe pudełeczko z kolorową kokardką na wierzchu. Z wyjątkiem Sama, on trzymał płaskie coś owinięte kolorowym papierem.
Spojrzałam na pudełko, a potem z niemym pytaniem w oczach na niego.
Delikatnie pokręcił głową.
Pierwszy obdarował mnie Kastiel, chociaż obdarował to za dużo powiedziane.
- Najlepszego - mruknął niewyraźnie. Po czym rzucił mi czerwone pudełeczko, które z trudem złapałam.
Następny podszedł Nataniel.
- Wsz-wszystkiego dobrego, Re-renn - wyjąkał speszony. Czerwony niczym burak wepchnął mi niebieskie pudełko do ręki.
Na sam koniec został Lysander, który dla odmiany postarał się z życzeniami.
- Wszystkiego najlepszego, zdrowia, szczęścia i pomyślności. - Uśmiechnął się delikatnie i wręczył mi zielone pudełko.
- Nie musieliście - wymamrotałam speszona.
- Otwieraj - nakazał mi stanowczo Sam.
Z lekkim ociąganiem otworzyłam prezenty. Spojrzałam na nie, a z moich ust wyrwało się westchnienie zachwytu.
- Są cudne! - Uśmiechnęłam się promiennie do każdego z chłopców.
W każdym pudełku leżała pozłacana bransoletka z zawieszką w kształcie serduszka. Jedyne co odróżniało od siebie te ozdoby to kamień, którym wysadzono serce. I tak od Nataniela dostałam niebieskie serduszko, od Kastiela czerwone, a od Lysandra zielone.
Ruszyliśmy przed siebie w bardzo dobrych nastrojach.

Sam

Droga do szkoły minęła nam bardzo szybko, Renie cały czas oczy błyszczały z zachwytu. Wiedziałem, że ucieszy się z tych drobiazgów, dobrze, że namówiłem chłopaków by je pokupowali. Ciekawe, co powie na moją niespodziankę?
Przekroczyliśmy bramę szkoły i każdy poszedł w swoją stronę.
- Czekaj! - Chwyciłem moją przyjaciółkę za ramię.
- Tak? - zapytała zdziwiona.
- Mam coś dla ciebie. - Wyciągnąłem prezent zza pleców.
- Nie musiałeś - mruknęła speszona, ale z wdzięcznością rozerwała kolorowy papier.
W pełnym skupieniu obserwowałem wyraz jej twarzy, jak zmienia się z uśmiechniętego na całkowicie zaskoczony.
- Co to takiego? - zapytała zdziwiona.
Zerknąłem na gruby, czarny zeszyt, który jej podarowałem.
- Z moich obserwacji wynika, że to to, co widzisz - odpowiedziałem niby uczonym głosem.
- Zabawne. - Rzuciła mi zirytowane spojrzenie.
- Po prostu pomyślałem, że... - Przerwałem zakłopotany. - Twój pamiętnik się już kończy, dlatego pomyślałem, że potrzebujesz nowego. Nawet wygląda podobnie - dodałem szybko.
Renn spojrzała na mnie ze wzruszenie w oczach i mocno się do mnie przytuliła, ten gest wyrażał więcej niż tysiąc słów.
Odsunęliśmy się od siebie i poszliśmy w swoje strony, ona czekać na mamę, ja poszukać taty.
Przeszedłem całą szkołę kilka razy, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć. Spotkałem kilku uczniów z naszej szkoły i ich rodziców.
Najpierw natrafiłem na rodzinę Li, stali blisko drzwi wejściowych do szkoły.
Jej mama wyglądała na dość młodą kobietę. Do tego jej granatowa garsonka, schludnie uczesane w kok, czarne włosy i złoty wisiorek sprawiały wrażenie poważnej, majętnej pani domu.
Za to jej ojciec był widocznie starszy, jego niegdyś czarne włosy, siwizna zmieniła w brązowawe. Mimo to ubierał się dość dobrze, miał na sobie białą koszulę i czarne spodnie od garnituru, na to założył brązową marynarkę, a do tego nosił jakąś dziwną wariacje krawata z niebieskiej apaszki. Jedyną rzeczą, która upewniała mnie, że musi być przy kasie były jego okrągłe oprawki ze znanej marki.
Li była dość podobna do rodziców, mile takie same włosy i oczy. Nic nadzwyczajnego, tego się po niej spodziewałem.
Następnie natrafiłem na dwójkę rodziców dyskutujących o dekoracjach, z ich rozmowy wynikało, że są rodzicami Violetty i Iris.
Mamę Iris poznałem po podobieństwie do jej córki, takich samych oczu i rudych włosów nie ma nikt na świecie. Kobieta wyglądała naprawdę młodo, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Ubrana była w zwykłe czarne spodnie, białą koszulę i narzucony na nią niebieski sweter.
Za to tata Violetty wyglądał na znacznie starszą osobę, wskazywały na to już całkiem siwe włosy, ale niebieskie oczy miały w sobie jeszcze sporo młodzieńczej energii. Mężczyzna ubrał się w czarne jeansy i szary sweter, spod którego wystawał niechlujnie pogięty kołnierz białej koszuli.
Zignorowałem ich i przeniosłem wzrok na dwa małżeństwa, które kłóciły się o własnych synów. Mogłem się tylko domyślać, że byli oni rodzicami Kastiela i Nataniela. Po pierwsze dlatego, że pierwsza para wyglądała jakby właśnie wracała z pracy na lotnisku, a z tego co pamiętam rodzice Kastiela odnajdywali się w tych klimatach. Po drugie, ponieważ para z lotniska jasno i wyraźnie powtarzała imię rudzielca.
Mama Kastiela wyglądała na naprawdę ciepłą osobę, była dość niska, mniej więcej wzrostu Renn, i bardzo pyskata, prawie jak syn. Miała duże, ciepłe, brązowe oczy i była brunetką, ale końcówki swoich włosów pofarbowała na taki sam kolor jaki mają włosy Kastiela. Ubrała się w wyżej wspomniany strój stewardesy.
Jej mąż, a ojciec chłopaka, był kompletnie inny od swojej żony. Emanował aurą spokoju, zamiast podnosić głos starał się spokojnie wszystko wytłumaczyć. Miał ciemne oczy i włosy, a znakiem rozpoznawczym były wystające kości policzkowe i szpiczasty nos. Również ubrany był w strój pilota, tylko bez czapki i marynarki.
Drugie małżeństwo sprawiało kompletnie inne wrażenie, wokół nich unosiła się aura wyższości, snobizmu i bogactwa. Wyglądali naprawdę nieprzyjemnie, wystrojeni w drogie ubrania i robiący surowe miny. Jeżeli faktycznie są oni rodzicami Nataniela to... Lepiej o tym nie myśleć.
Kobieta miała jasne blond włosy sięgające łopatek i zielone oczy. Ubrana była w długą do ziemi, ekstrawagancką, bordową suknię, na ramiona zarzuciła jasnoróżowe bolerko, a szyję przystroiła drogą kolią ze szczerego złota i bursztynów.
Mężczyzna nosił zwyczajny garnitur jaki zakłada się do pracy w korporacji lub biurze, ale gdy się dobrze przyjrzeć można było zauważyć, że rzecz należy do tych z górnej pułki. Jego twarz przecinało kilka głębokich zmarszczek, szczególnie wokół jego małych ciemnobrązowych oczu. Włosy zaczesał do tyłu, a broda była równo przystrzyżona.
Chętnie zostałbym i poprzyglądał się sytuacji dłużej, w końcu niecodziennie mam okazje przypatrzeć się rodzicom naszego gospodarza. Niestety nie mogłem tego zrobić, ponieważ inna para zaczęła zwracać na mnie uwagę. Czy chciałem czy nie, musiałem ruszyć się z miejsca, dla niepoznaki. Jeszcze raz powiodłem wzrokiem po korytarzu. Przelotnie zerkając na moich obserwatorów. Oni byli... dziwni.
Kobieta miała mały, szpiczasty nos i wielkie, odstające uszy. Na głowie zamiast włosów widać było dredy związane w kitkę. Ubrana była w wytarte jeansy i dość dziwną czarną bluzkę, na którą narzuciła zielone coś, może kamizelkę? Do tego na jednej ręce miała pełno bransoletek, a na szyi zieloną apaszkę w gwiazdy.
Mężczyzna charakteryzował się brakiem włosów, zero brwi, zero brody. Miał na sobie zwyczajną, niebieską bluzkę z długim rękawem i czarne, szerokie spodnie. Na ubraniu bardzo dobrze odznaczał się jego wielki brzuch.
Ostatni raz przyjrzałem się kłótni i ruszyłem dalej, a uważne, zielone oczy dziwnej pary zostawiły mnie w spokoju.
W drugiej części korytarza również nie było mojego taty. Za to hałas był jeszcze większy niż tam. Spojrzałem w stronę jego źródła i zobaczyłem kolejne dwa małżeństwa kłócące się z dyrektorką. Po bliższym przypatrzeniu się można było zauważyć, i usłyszeć, że dyrektorka i jedna para naskakują na drugie małżeństwo. Obok nich stały Rozalia i Peggy, prawie na pewno kłócąc się o kostiumy.
Mama Rozy wyglądała naprawdę elegancko. Miała piękną, długą suknie w odcieniach niebieskiego, na nią zarzuciła bolerko z koronkowym wykończeniem rękawów. Na sukni pobłyskiwał piękny wisiorek ze srebra i z niebieskim kamieniem, o kolosalnych rozmiarach. Krótkie białe włosy zostały starannie uczesane, a niebieskie oczy podkreślał intensywny makijaż, tego samego koloru.
Mąż kobiety był ubrany w tej samej kolorystyce. Nosił on białe spodnie i wpuszczoną w nie koszule, a na to ciemnoniebieską kamizelkę. Jego żółte oczy bardzo przypominały oczy Rozy. Brązowe włosy mężczyzny wyglądały na nieuczesane, ale dodawały mu charakteru, tak jak jego dwudniowy zarost i wąs.
Z drugiej strony zaś byli rodzice Peggy, małżeństwo przy kości, walczący jak lwy.
Mama Peggy miała podobny kolor włosów jak córka i takie same ciemne oczy, które podkreślał mocny, ciemny makijaż. Nosiła zwykłe czarne spodnie i czarną bluzkę, na którą założyła jasnozieloną koszulę oraz zielony, luźny sweter.
Tata Peggy był kompletnie oderwany od swojej rodziny. Po pierwsze dlatego, że na tle ciemnych włosów jego ruda fryzura bardzo się wyróżniała, a jasnobrązowe oczy wręcz błyszczały. Po drugie, ponieważ jako jedyny miał piegi, a po trzecie, bo jego strój kompletnie nie pasował do pozostałej zieleni. Mężczyzna miał na sobie strój biurowy bez marynarki, czyli ciemne spodnie od garnituru, taki sam krawat i jasnoróżową koszulę.
Zostałem jeszcze minutkę by popatrzeć na tą niesamowitą kłótnie, a potem ruszyłem dalej, prosto na klatkę schodową. Tam spotkałem Klementynę i jej rodziców.
Jej matka wyglądała prawie jak córka. Rude włosy do ramion, lawendowe oczy, a na nich dopasowany makijaż, i ten sam rodzaj cwanego uśmieszku. Kobieta ubrana była jak bizneswoman, jasnoróżowa bluzka, na niej biały żakiet i ciemnofioletowa spódnica przed kolano.
Za to ojciec dziewczyny, wyglądał jak wyrwany z innej bajki, ponieważ był o wiele niższy od swojej żony i ledwo przerastał córkę. Mężczyzna miał granatowe oczy i brązowe włosy, spod których ukazywała się już łysina. On również wyglądał jak człowiek biznesu. Drogi, granatowy garnitur, co prawda nie tak kosztowny jak ten ojca Nataniela, ale jednak. Pod nim szara koszula z białym krawatem, równie wysokiej jakości.
- I gdzie te twoje koleżanki? - zapytała twardo matka dziewczyny.
- Są gdzieś w pobliżu, pewnie spotkacie je po przedstawieniu - odpowiedziała lekkim tonem Klem.
- Mam nadzieje, że nie są żadnym pospólstwem - mruknęła pod nosem kobieta i ruszyła przed siebie, a za nią pobiegł jej mąż.
Klementyna westchnęła cicho i powlekła się za rodzicami.
Cóż, to wiele wyjaśnia.
Wszedłem na piętro, ale tam nikogo nie było, więc ponownie wróciłem szukać taty na parterze. Nabiegałem się, co niemiara, a ostatecznie znalazłem go w klubie ogrodników. Serce mi stanęło, kiedy zobaczyłem obok niego inną babę.
Mój tata, Derek Cordnel, posiadacz średniej, ale sprawnej firmy transportowej, która jest głównym powodem naszego bogactwa. Firma została stworzona dawno temu, przez mojego pradziadka, a potem przeszła na dziadka, a później na tatę, a w dalekiej przyszłości dostanę ją ja. Wracając do taty, ja i on wyglądamy bardzo podobnie. Mamy takie same zielone oczy i podobne brązowe włosy, z tą różnicą, że włosy ojca są ciemniejsze, a teraz także przyprószone siwizną na skroniach. Tata zawsze nosi się jak prawdziwy biznesmen, z klasą i elegancją, czyli ubiera się w garnitury. Jego stroje są najwyższej jakości, dla przykładu dzisiaj ubrał szary garnitur, z jasnoszarą koszulą i intensywnie zielonym krawatem, a wszystko to zostało uszyte na miarę i kupione za cenę bardzo dobrego, używanego samochodu.
Ciężko mi, jednak, opisać jego charakter, rzadko ze sobą rozmawiamy, tak naprawdę rozmawiać zaczęliśmy dopiero po śmierci mamy, ale co chwile nasze drogi się rozjeżdżają przez firmowe sprawy. We własnym towarzystwie czujemy się dość spięci i niezręczni, przynajmniej takie mam wrażenie.
Co ważniejsze, kiedy już nasyciłem się widokiem ojca przeniosłem spojrzenie na panienkę, z którą tak radośnie sobie ćwierkał. Okazało się, że była to mama Renn, Astrid Perry!
Jeśli chcecie znać moje zdanie, to Rena i jej mama są jak dwie krople wody. Pani Perry, ma takie same rysy twarzy, podobny wzrost i sylwetkę jak Renn. Do tego obie mają okropnie jasne blond włosy, z tą różnicą, że Renn ma czerwone oczy po swojej babci, od strony mamy, a jej mama ma oczy błękitnie jak niebo. Gdyby obie założyły ciemne okulary, nikt nie byłby w stanie powiedzieć, która to matka, a która córka.
Mimo to z charakteru, były zupełnie różne. Mama Renn jest raczej ciepłą i rodzinną osobą. Zawsze stara się pomagać innym, gdy była jeszcze z mężem często organizowała imprezy charytatywne, zbiórki pieniędzy lub po prostu wyciągała pieniądze z rodzinnego konta i przekazywała je na słuszne cele. Pani Perry ma też świetną rękę do dzieci, potrafi je zainteresować i zabawić jak nikt inny oraz okazuje im wiele wyrozumiałości i cierpliwości. Chociaż pochodzi z bogatej rodziny nie boi się pracować ciężko, jedyną jej bolączką jest niezwykła chorowitość, to ogranicza ją najbardziej. Nawet dzisiaj, podczas słonecznej pogody, ona ubrała gruby niebieski sweter, ciepłe beżowe spodnie, a wokół szyi okręciła szary szalik.
- He-hej - wymamrotałem pod nosem do taty.
Nie usłyszał, ale pani Astrid zerknęła na mnie kontem oka i dyskretnie dała mi znak bym spróbował jeszcze raz.
- Tato - zawołałem już śmielej.
Znieruchomiał, a potem powolnym ruchem odwrócił się w moją stronę.
- Sam - zawołał zagadkowym tonem, a następnie podszedł do mnie i mocno uściskał.
Odpowiedziałem tym samym, staliśmy tak kilka chwil, a potem odsunęliśmy się od siebie i zapadła niezręczna cisza.
- Wiedziałeś, że Renn chodzi do tej szkoły? - zapytał zestresowany ojciec.
- Ta, chodzimy razem do klasy, znowu. - Zaśmiałem się nerwowo.
- Głupie pytanie... - Mężczyzna podrapał się z zakłopotaniem w tył głowy.
Wtedy z pomocą przyszła mama Renn:
- Sam, nie wiesz gdzie może być Renn? Szukałam jej po całej szkole, ale... - Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Rena czeka na panią przy głównej bramie. Tak jak się umówiłyście - przypomniałem jej nieco zdziwiony.
- Umówiłyśmy? - Przechyliła głowę na bok jak kot. - Ale Re... Rozumiem - Zrobiła zamyśloną minę. - Dobrze, pójdę do niej. Miłej zabawy. - Uśmiechnęła się promiennie i wyszła z ogrodu.
Po raz kolejny zaległa cisza.
- Może oprowadzę cię po szkole? - zaproponowałem speszony.
- Chętnie. - Skinął głową.
Wyszliśmy z ogrodu w kierunku drzwi do szkoły, po chwili ojciec odezwał się po raz drugi:
- Na święta zamierzam wrócić - oświadczył ze ściśniętym gardłem.
- To świetnie. - Uśmiechnąłem się zadowolony.
- Może opowiesz mi, co porabiałeś? - zaproponował cicho.
Przytaknąłem i opowiedziałem o wszystkim, o domu, o Renn, o naszych przygodach, zwykłych lekcjach i wielu innych rzeczach. Atmosfera się rozluźniła, zaczęliśmy lekko żartować i zaglądać do prawie każdego pomieszczenia w budynku.
Po drodze mijałem wielu rodziców z dziećmi, w tym moich kolegów.
Melania stała z mamą i tatą obok rodziców Nataniela, on sam też tam był i wyglądał na bardzo spiętego.
Matka Melanii wyglądała jak własna córka. Takie same niebieskie oczy, przysłonięte okularami i brązowe włosy sięgające wysokości jej brody. Ubrana była w czarną bluzkę z długim rękawem i długą czerwoną spódnice.
Tata naszej przewodniczącej wyglądał na znacznie starszego. Na głowi widniała spora łysina, a resztki włosów i ogromny wąs były już całkiem siwe. Był człowiekiem przy kości ubranym w pomarańczową koszulę z krótkim rękawkiem i sprane spodnie, prawdopodobnie robocze.
Gdzieś dalej zobaczyłem Kim i jej rodzinę. Stali i rozmawiali między sobą.
Tata Kim był czarnoskórym, wysokim mężczyzną. Nie miał żadnych włosów, przez co jego piwne oczy wydawały się ogromne. Ubrany był w zieloną koszulkę polo i zwykłe jeansy.
Mama dziewczyny była białoskóra i niższa od córki o głowę. Jej blond włosy zostały spięte w kucyk, a prosta grzywka prawie zakrywała intensywnie zielone oczy. Nosiła na sobie luźną, pomarańczową bluzkę z rękawami trzy czwarte i ciemnoróżowe leginsy, a w uszach w tym samym kolorze wisiały ogromne koła.
Gdzie indziej mignęli mi bliźniacy w towarzystwie latynoskiej kobiety i wysokiego blondyna.
Latynoska miała burze czarnych loków, która kończyła się za łopatkami, zielone oczy i czerwone usta. Ubrana była w pomarańczową bluzkę z rękawami do łokcia, a na nią założyła inną, żółtą, zwiewną oraz zwykłe szare leginsy przed kolano. Największą uwagę przyciągał pozłacany naszyjnik, a właściwie kilka naszyjników połączonych w jeden.
Drugi z nich blondyn o ulizanych włosach nie wyróżniał się tak strojem. Był ubrany w zwykłą czerwoną bluzkę z długim rękawem i nadrukiem oraz normalne szare jeansy. Uwagę przyciągał jego ciemniejszy od włosów zarost i brwi, które prawie zrastały się w jedną.
Sądząc po tym, że cała czwórka śmiała się w najlepsze, doszedłem do wniosku, że ta para to ich rodzice. Są kompletnie niepodobni!
Dalej na piętrze kątem oka wyłowiłem Lysandra i jego rodziców. Wtedy przeżyłem prawdziwy szok, co prawda chłopak opowiadał, że są specyficznie, ale aż tak?
Jego mama wyglądała jak wiejska gospodyni i nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie była babcią! Dosłownie, spod jej różowej chustki na głowie wystawało parę całkiem siwych włosów, że nie wspomnę o tym jak bardzo pomarszczona była. Mimo to w jej zielonych oczach było widać wiele ciepła, a zielona prosta suknia i biały fartuch, tylko wzmacniały to wrażenie.
Ojciec Lysandra wyglądał tak jak jego żona, był równie stary i pomarszczony. Nosił typowy strój gospodarza, czyli prostą, czerwoną koszulę w kratę, materiałowe, brązowe spodnie na szelkach, a na głowie miał mały kapelusz z szerokim rondem w kolorze spodni. Nie zdążyłem jednak zobaczyć jego oczu, ponieważ bardzo szybko się odwrócił, dostrzegłem tylko oprawki okularów i nic więcej.
Potem ponownie skupiłem się na rozmowie z tatą i tak minął nam cały czas, aż do dzwonka zwołującego na zebranie.

Renn

Stałam pod bramą około dwudziestu minut, ale nikogo jeszcze nie zauważyłam. Nie mogłam się doczekać, kiedy ją zobaczę, a ten czas tak wolno mijał! Dlatego z wielkim skupienie wpatrywałam się w drogę.
- Renn! - krzyknął znajomy głos.
Spojrzałam w tamtą stronę i zaniemówiłam, ona już tu była.
Moja mama była tutaj i szła w moją stronę! Nie patrząc na nikogo rzuciłam się w jej ramiona z okrzykiem szczęścia na ustach.
Tuliłyśmy się jak szalone, jakbyśmy chciały odbić sobie cały ten czas rozłąki.
- Co tutaj robisz? - zapytałam zdziwiona, kiedy już się od niej oderwałam.
- Przecież mówiłam, że wpadnę... Tylko... - Spojrzała na mnie skonsternowana. - Myślałam, że będziesz czekać na mnie w szkole, przy samych drzwiach.
- Dlaczego? - zapytałam zdziwiona.
- Zabawna sprawa. - Uśmiechnęła się delikatnie. - Przekazałam to Rendy'emu, ale on tobie nie.
- A to łajza! - warknęłam wkurzona. - Niech tylko go dorwę!
- Spokojnie - zaśmiała się. - Lepiej opowiedz mi czy nie dał ci wczoraj za wielkiego wycisku. - Chwyciła mnie pod ramię i zaczęłyśmy iść w stronę szkoły.
Opowiedziałam jej o wczorajszych życzeniach, a mama nie mogła przestać się śmiać.
- A jak ty się czujesz? - zapytałam lekko poddenerwowana.
- Żyję, nie umieram. - Mama uśmiechnęła się przekonująco. - A jak tam tata, czy on... no wiesz? - zapytała ledwo słyszalnie i momentalnie posmutniała.
- Nie, mieszkam sama. - Mocniej ścisnęłam jej rękę w geście wsparcia.
Szłyśmy chwilę w przyjemnej ciszy.
- Są bardzo ładne - powiedziała znikąd mama.
- Co takiego? - zapytałam zdezorientowana.
- Bransoletki. - Wskazała na jedną z nich.
- Dziękuje, dostałam je dzisiaj.
- Od kogo?
Zamilkłam i poczułam jak się czerwienie.
- Czyżby od twoich kolegów?
Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej.
Mama się zaśmiała.
Po raz kolejny zapadła lekka cisza, dopóki ktoś nas nie zawołał.
- Zaczekajcie! - krzyknął Rendy od strony bramy.
Odwróciłyśmy się do niego i poczekałyśmy, aż nas dogoni. Mój brat nadal miał na sobie te cholerne przeciwsłoneczne okulary, ożenił się z nimi czy co?
Brunet zignorował mnie, w końcu takie było moje życzenie, i przytulił mamę z głośnym okrzykiem:
- Mamusiu!
Ta jednak szybko wyrwała się z jego uścisku.
- Hej! - zawołał oburzony.
- Ciebie mam na co dzień, a jej nie - syknęła i mocniej chwyciła mnie pod ramię.
Cała trójką weszliśmy na główny korytarz, w środku było pełno rodziców i uczniów, jedni uciekali od rodziny, a inni próbowali ją znaleźć.
W pewnym momencie ktoś mnie potrącił.
- Uważaj! - warknęłam za rudą czupryną.
- Hm? - Kastiel odwrócił się w moją stronę. - A, to tylko ty. - Wzruszył ramionami i chciał odejść, ale zauważył moją mamę stojącą obok. - Czy to twoja siostra? - zapytał z jednym ze swoich uśmieszków.
Fala obrzydzenia jak mnie zalała na widok jego wyszczerzonej gęby mogła zwalić z nóg.
- Jestem jej mamą. - Zaśmiała się radośnie. - Ale miło mi to słyszeć.
Kastiel wyprostował się trochę i nieco grzeczniej powiedział:
- Miło mi panią poznać.
- Mi również. - Zlustrowała go całego. - Ty musisz być Kastiel, prawda?
- Zna mnie pani? - Zrobił zszokowaną minę.
- Tak, Renn często opowiada mi o swoich kolegach ze szkoły. - Uśmiechnęła się uprzejmie.
- Doprawdy? - Spojrzał na mnie z łobuzerskim uśmieszkiem. Nie zapomni mi tego.
- Kastiel! - usłyszeliśmy jak woła go jakaś kobieta.
- Cholera! - syknął pod nosem i zaczął iść przed siebie.
- A ty dokąd? - Kobieta z czerwonymi końcówkami i w stroju stewardesy złapała go za ramię.
- Donikąd - mruknął zrezygnowany.
- Wiesz jak ciężko było cię znaleźć? - Uwiesiła się jego ręki.
- Witam. - Siknął nam głową inny czarnowłosy mężczyzna w stroju pilota.
- Ach, przepraszam nie zauważyłam was! - Kobieta puściła Kastiela i przytuliła się do drugiego mężczyzny. - Jesteśmy rodzicami tego przystojniaka.
- Miło mi poznać, jestem mamą Renn. - Moja mama uśmiechnęła się radośnie.
- Dzień dobry - przywitałam się grzecznie.
- Renn, tak? - Mama Kastiela obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem. - To o niej ostatnio wspominałeś? - zapytała syna.
- Co?! Nie! - Kastiel się zaczerwienił.
- Na pewno? Pamiętam, że coś tam mamrotałeś pod nosem, a potem udawałeś, że nic nie mówiłeś - paplała radośnie.
Ja i mama zaczęłyśmy cicho chichotać, a Rendy spiął się jak nigdy i zaczął skanować rudzielca.
- Kochanie, uspokój się - upomniał delikatnie swoją żonę tata Kastiela.
- Racja, musimy już iść, choć Kassi. - Pociągnęła syna za rękę.
- Nie mów tak do mnie! - warknął, ale nie wyrwał się z jej uścisku.
- Renn, my też musimy iść. Muszę obejrzeć twoją szkołę. - Mama mocniej chwyciła mnie za ramię.
- Jasne - przytaknęłam i każdy ruszył w swoją stronę. - Do zobaczenia, Kassi! - zawołałam za Kastielem.
Chłopak spojrzał na mnie przez ramię i prychnął pod nosem.
Poszliśmy dalej w głąb korytarza, po drodze pokazałam moją szafkę, a potem natrafiliśmy na rodziców Nataniela i Amber. Poznałam po tym, że ich dzieci stały obok.
Rodzice chłopaka wyglądali na okropnie bogatych i zadufanych w sobie, jakbym już to gdzieś widziała.
Obok nich stali inni rodzice, chyba Melanii. Wyglądali podobnie do tych na zdjęciu w jej domu. Tak, to musieli być oni.
Minęliśmy ich bez słowa, a oni nawet na nas nie spojrzeli. Tylko Nataniel odwrócił głowę w moją stronę i posłał mi uśmiech, odpowiedziałam mu tym samym. Rendy po raz kolejny otaksował mojego kolegę, o co mu chodziło?
- Renn! - krzyknął ktoś, a raczej dwa ktosie, za nami.
Odwróciłam się równocześnie z mamą, a wtedy dopadli do nas bliźniacy.
- Renn! - zawołali radośnie.
- Hejka - przywitałam ich przyjaźnie. - Mamo, to są Armin i Alexy. - Wskazałam po kolei na każdego palcem.
- Miło mi was poznać. - Mama posłała im jeden z jej najlepszych uśmiechów.
- Pani jest jej mamą?! - zawołał zdumiony Armin.
- Niemożliwe! - krzyknął Alexy.
Po czym oboje zaczęli opowiadać jak to się ze mną świetnie pracuje, jaka pomocna jestem, odpowiedzialna, jak o wszystko dbam i tak bez końca. Moja mama słuchała ich tylko i nic nie mówiła, czasem się zaśmiała albo szerzej uśmiechnęła. Czułam jak jej serce rośnie, kiedy słucha pochwał pod moim adresem.
- Chłopcy. - Obok mnie pojawiła się kobieta z burzą czarnych włosów.
- Jeśli chcieliście nas zgubić, to niezbyt wam to wyszło. - Zaraz przy boku nieznajomej pojawił się wysoki blondyn.
- Sroki, zobaczyliśmy koleżankę i musieliśmy się przywitać. - Alexy posłał parze przepraszające spojrzenie.
- Mamo, tato,to jest Renn. - Armin obrócił mnie twarzą do rodziców.
- Dzi-dzień dobry - stęknęłam zaskoczona.
- Miło cię poznać. - Rodzice bliźniaków skinęli mi głowami na powitanie.
- Nasi chłopcy dużo nam o tobie opowiadali - dodała pospiesznie ich mama.
Porozmawialiśmy ze sobą kilka minut. Chłopcy bardzo dziwnie spoglądali na stojącego za mną Rendy'ego, ale nic nie powiedzieli.
Potem zaprowadziłam mamę na klatkę schodową, a stamtąd na pierwsze piętro, wtedy dopadła mnie para staruszków.
- Przepraszam, czy to ty jesteś Rozalia? - zapytał starszy pan.
- N-nie? - odpowiedziałam zdziwiona. - Rozalia to moja...
- Słucham?! - zapytał najgłośniej jak mógł, przy okazji przerywając mi.
- Mówiłam, że... - zaczęłam tłumaczyć głośniej.
- To nie jest Rozalia! - zawołała staruszka. - Ta dziewczyna jest w ogóle niepodobna do tej na zdjęciu, które ostatnio dał nam Leoś - dodała nieco ciszej.
- Faktycznie! - krzyknął zdumiony staruszek. - W takim razie, kim jesteś? - Spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Nazywam się... - zaczęłam po raz kolejny bardzo uprzejmym i łagodnym tonem.
- Mamo! Tato! Tutaj jesteście. - Lysander podbiegł do staruszków i odetchnął z ulgą.
Przeżyłam istny szok! Co prawda domyślałam się już kim są ci państwo, Leo i Rozalia są nie do pomylenia, ale to... Nadal szok! Wiem, że Lysander pochodzi ze wsi, jednak tego się nie spodziewałam.
Lysander przeniósł swój wzrok z rodziców na mnie, zobaczył moją wstrząśniętą minę i uśmiechnął się delikatnie.
- Mamo, tato - powiedział nieco głośniej niż zwykle. - To jest moja koleżanka z klasy, Renn. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Dzień dobry - przywitałam się grzecznie. - To moja mama. - Pokazałam na nią pospiesznie.
- Witam. - Kobieta uśmiechnęła się czarująco do naszych rozmówców.
- W ogóle cię nie kojarzę. - Ojciec Lysandra pokazał na mnie palcem.
- Opowiadałem wam o niej - Lysander nadal spokojnie wszystko tłumaczył.
- Naprawdę? - zapytał zdumiony mężczyzna.
Lysander skinął głową.
- To ta mała, co się mu podoba. Pamiętasz jak...
Chłopak szybko zakrył usta swojej mamy ręką. Był czerwony jak nigdy.
Poczerwieniałam całkowicie.
Moja mama zachichotała pod nosem.
Za to Rendy prześwietlił białowłosego, tak jak moich poprzednich kolegów. Serio, co z nim jest nie tak?!
- Nie słuchaj jej! - zawołał szybko.
Moja mama porozmawiała chwilę z rodzicami chłopaka.
Staliśmy obok siebie speszeni nie podnosząc wzroku jedno na drugie.
Po kilku minutach pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w głąb piętra. Niestety dalej nie udało nam się zajść. Ledwo dotarliśmy do sali biologicznej, gdy rozległ się dźwięk z głośników:
- Prosimy rodziców klas trzecich o zebranie się w sali B. Za chwilę rozpocznie się tam spotkanie z szanowną panią dyrektor - zakomunikowała rzeczowo Formułka.
- Och, tak szybko? - zapytała zawiedziona kobieta.
- Mamo. - Zaśmiałam się. - Choć, zaprowadzę cię pod sale. - Złapałam ją za rękę i poprowadziłam w stronę schodów.
Mama tylko westchnęła udręczona i posłusznie ruszyła za mną. Zebrania nigdy nie były jej mocną stroną.
- Hej, a ja?! - zapytał oburzony Rendy.
- Zrób coś ze sobą - warknęłam.
- Coś? - Rzucił mi powątpiewające spojrzenie.
- Możecie pójść razem do sali gimnastycznej - zaproponowała radośnie mama.
- Nie! - zaprzeczyliśmy jednocześnie.
- Więc może...
- Damy sobie radę! - rzuciliśmy przez ramię i poszliśmy w stronę sali gimnastycznej zostawiając ją pod klasą.
- Więc teraz idziesz szykować się do swojego show? - zapytał od niechcenia chłopak, ale po jego ustach błąkał się już ślad złośliwego uśmieszku.
- Tak.
- A co ja mam robić?
- Zaszyć się gdzieś i nie wychodzić - odpowiedziałam złośliwie.
Rendy prychnął i spojrzał na mnie z wyrzutem.
- A czego się spodziewałeś, że powiem „Ach, mój ukochany bracie, musisz iść tam ze mną, bez ciebie tego nie przeżyję!” - zawołałam dramatycznie.
- Nie! - krzyknął oburzony.
- Właśnie! Dlatego zaszyj się gdzieś i nie odzywaj do nikogo. - Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Czy ty się mnie wstydzisz? - zapytał nieco poważniej.
- Ja? Wstydzić się? - Spojrzałam na niego zdziwiona. - Oczywiście, że nie! - zaprzeczyłam gorliwie.
- Serio?! - Uśmiechnął się delikatnie, ale tym razem to był uśmiech ulgi. - W takim razie idę się ukryć. Do potem, klonie! - Pstryknął mnie w czoło i uciekł do ogrodu.
Zachichotałam pod nosem i skręciłam w drugą stronę do sali gimnastycznej. W środku było już kilka osób. Chłopacy ustawiali krzesła, dziewczyny dopracowywały scenografię, a nad tym wszystkim czuwała Rozalia.
- Przenieście to bardziej w lewo! W szóstym, prawym rzędzie brakuje trzech krzeseł! - krzyczała na całe gardło.
- Hejka, pomóc w czymś? - zapytałam ją uprzejmie.
- Nie, dzięki, powinnaś zacząć wbijać się w swój kostium. Musisz założyć ciuchy, zrobić makijaż, uczesać włosy, a potem to wszystko poprawić. - Wyliczyła wszystko na palcach.
- Dobra, dobra, czaje. - Uniosłam ręce w obronnym geście.
- To świetnie. - Uśmiechnęła się radośnie, a potem wrzasnęła władczym głosem: - Hej! Pierwszy rząd jest krzywo!
- Świetnie się bawisz, co? - zapytałam bez emocji.
- Tia, to prawie jak pokaz mody! - zawołała radośnie. - A teraz zmykaj do szatni! - Władczym gestem wskazała mi kierunek, gdzie mam iść.
- Już idę, już idę. - Ze śmiechem poszłam tam, gdzie mi kazano.
W szatni panowała pustka, wszyscy biegali po sali z miejsca na miejsce szykując przedstawienie. Na środku pomieszczenia postawiono stojak na wieszaki, na którym rozwieszono kostiumy. Szybko znalazłam pokrowiec z moim imieniem, podeszłam do jednej z szafek i zaczęłam się przebierać. Poszło mi to dość sprawnie, zważywszy na ilość falbanek.
Gwar w szatni chłopców zwiększył się, miałam wrażenie, że ktoś tam nawet szczekał.
Do damskiej części też zaczęły wchodzić dziewczyny.
- Wow, wyglądasz świetnie! - zawołała radośnie Kim i przyjaznym gestem lekko uderzyła mnie w ramię.
- Dzięki - mruknęłam speszona.
Po chwili wpadła do nas Rozalia, porwała mnie do łazienki i zaczęła czesać oraz malować. Zrobiła mi naprawdę lekki, ledwo widoczny makijaż, a włosy rozczesała i zostawiła rozpuszczone.
Kiedy zostało pięć minut do przedstawienia, całą klasą weszliśmy na salę gimnastyczną. Chłopcy wręcz zaniemówili, kiedy mnie zobaczyli. Chętnie bym z nimi pogadała, ale nie było na to czasu!
Zrobiliśmy ostatnie poprawki w dekoracjach, ustawiliśmy się za kulisami i czekaliśmy na gości. Jednak nie naczekaliśmy się długo. Parę minut później do sali weszli wszyscy rodzice i inni z dyrektorką na czele. Tłum zajął miejsca, a dyrka weszła po schodach na scenę.
- Drodzy rodzice, uczniowie i nauczyciele! - zawołała uroczyście na całą salę. - Klasa trzecia B, pod skrzydłami pana Farazowskiego i pana Borysa, przygotowała dla was wyjątkowe przedstawienie. Zapraszam na spektakl pod tytułem „Śpiąca Królewna”. - Zaczęła bić brawo, a z nią cała sala. Po czym zeszła ze sceny.
Kastiel z Arminem prychnęli rozbawieni.
Na scenie pojawiła się Charlotte w galowym stroju i zaczęła opowiadać początek historii. Następnie była scena, gdzie wróżki obdarowują dziecko trzema darami i wejście Maleficenta, potem pokazano królów jak dyskutują o wspólnej przyszłości swoich dzieci.
- Mała Aurora dorosła. Stała się młodą kobietą, która właśnie świętowała swoje urodziny - ogłosiła Charlotte donośnym głosem.
Udałam, że właśnie wyszłam z domku.
- Jej ciotki chciały przygotować dla niej niespodziankę, dlatego wysłały ją po owoce. Aurora wyszła z domu, aby zrobić to, o co ją poproszono. - Dziewczyna schowała się za kurtyną.
- Ciekawe, co szykują... - Zrobiłam zamyśloną minę. - To do nich niepodobne, żeby wysyłały mnie tak samą! - Zaczęłam iść w stronę leśnej scenerii.
- Tak bardzo chciałabym zmienić to życie, poznać nowe osoby... I może spotkać miłość? - Rozmarzonym wzrokiem powiodłam po kartonowych drzewach. - Od tak dawna marzę o miłości... Mam nadzieję, że pewnego dnia będę miała szansę poznać przystojnego młodzieńca, który będzie umiał mnie zadowolić.
Widownia zaczęła się podśmiewać, a mój głupi brat śmiał się jawnie i najgłośniej jak mógł. Za kulisami również było głośno.
Siłą opanowałam mocny rumieniec i znacząco spojrzałam w stronę, z której miał nadejść Nataniel. Czekałam tak kilka chwil i nic się nie stało. Po jeszcze paru chwilach blondyn wkroczył na scenę, czerwony jak burak i speszony do granic możliwości.
- Wi-witaj p-piękna niezna-znajomo... W całym kró-rólestwie... Ni-nigdy nie widziałem... - mówił szybko i głośno, co chwilę zacinając się i jąkając.
- Takiej piękności - podpowiedziała mu Melania, wpatrując się w niego jak w obrazek.
- Ta-takiej pię-piękności...
Idealnie za nim Kastiel wybuchnął, wręczy ryknął śmiechem. Roza szybko podbiegła i zakryła rudzielcowi usta, żeby się zamknął.
Nataniel wyglądał jakby nagle osłabł, dyskretnym gestem nakazałam mu się uspokoić.
- Jeż-żeli pozwolisz, to mógłbym się do ciebie przyłączyć? - Wbił wzrok w ziemie, zamiast złapać mnie za ręce.
- Ja... Nie wiem... - Ze zmartwioną miną przycisnęłam ręce do piersi. Chwilę potem to JA chwyciłam go za ręce. - Gdybyś wiedział... Chyba się w tobie zakochałam! - wypaliłam na jednym wdechu.
Nataniel spojrzał mi prosto w oczy i zaciął się.
W odpowiedzi mocniej ścisnęłam go za ręce.
- Ja chyba też! - zawołał szybko.
- Ale zakochani musieli się rozdzielić. Nie zdążyli się nawet sobie przedstawić... - Charlotte wyszła zza kurtyny.
Odsunęłam się od blondyna, a ten uciekł jak najszybciej za kulisy, i poszłam w kierunku scenerii domku. Na twarzy miałam szeroki, radosny uśmiech.
- Księżniczka wraca do domu cała w skowronkach. Nie podejrzewa, że ciotki zaraz wyjawią jej straszną tajemnicę.
Ledwo widocznie przewróciłam oczami, po co nam narrator, który zdradza fabułę? Kto to pisał?!
- Mam nadzieje, że jeszcze go spotkam! - zawołałam rozmarzona i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Po czym dotarłam do scenerii domku.
- Wszystkiego najlepszego Auroro! - zawołały jednocześnie Kim, Li i Peggy, a potem uśmiechnęły się radośnie.
- Och! - Zaskoczona przytknęłam prawą rękę do ust. - To dlatego chciałyście, abym wyszła! Jesteście wspaniałe! - Przytuliłam je mocno do siebie.
Po chwili odsunęłyśmy się od siebie i kontynuowałyśmy scenę.
- Dzisiaj kończysz szesnaste urodziny... - Peggy udała zasmuconą. - Jak ten czas szybko leci!
- Zrobiłyśmy co w naszej mocy, abyś przeżyła niezapomniane urodziny! Spójrz, to ja upiekłam ciasto! - Li z entuzjazmem wskazała kartonową atrapę tortu.
- Dziękuję! Jesteście kochane!
- Widzę, że znalazłaś już prezent urodzinowy... Poprosiłyśmy Florę, aby schowała przed tobą tę sukienkę... - Kim westchnęłam męczeńsko. - Ale skoro właśnie ją nosisz, to pewnie zostawiła ją na twoim łóżku! - Spojrzała z wyrzutem na Peggy.
- Wybacz... - Ta uśmiechnęła się przepraszająco i odwróciła wzrok.
- Ha ha! Tak myślałam! - Zaśmiałam się krótko i sztucznie. - Dziękuję bardzo! Jest przepiękna! - Skinęłam im głową w podzięce i okręciłam się w okół własnej osi. - Wy też jesteście dzisiaj pięknie ubrane! To z okazji moich urodzin? - zapytałam zaciekawiona i przyjrzałam się bliżej ich strojom.
- Ach... - Li odwróciła speszona wzrok. - Tak, w pewnym sensie... - Spojrzała mi prosto w oczy i oświadczyła stanowczo: - Wiesz, powinnaś coś wiedzieć!
- Co takiego? - zapytałam niczego nieświadomym, niewinnym głosikiem.
- Opowiadałyśmy ci już historię o małej księżniczce, którą ukryłyśmy, aby nikt nie mógł jej zrobić krzywdy? - zapytała Peggy.
- O tak... Wiele razy! - odpowiedziałam radośnie.
- Ta księżniczka, to ty! - wyrzuciła brunetka na jednym wdechu. - Dzisiaj zabierzemy cię do twoich rodziców!
- Co, ale... ale... Właśnie kogoś poznałam i... - Cofnęłam się w stronę drzwi oszołomiona tą informacją.
- Przykro mi, ale tak to się odbędzie! - powiedziała twardo Li.
Zakryłam twarz dłońmi i udałam, że wybucham płaczem. Nie wyszło to najlepiej.
- Aurora przez cały dzień płakała na swoim łóżku. Czekała na moment, gdy pozna swoich prawdziwych rodziców. Wieczorem cztery kobiety spotkały się przed zamkiem, aby zabrać księżniczkę do jej królestwa - opowiedziała nam swoim monotonnym głosem Charlotte. Ona ma już chyba dosyć.
Szybko zmieniłyśmy scenerię na zamkową.
- Dobrze, udało nam się wejść tak, abyśmy nie zostały zauważone... - Peggy szła wolnym krokiem w stronę końca tła, a my za nią.
- Dlaczego musimy być takie dyskretne? - Przystanęłam w półkroku ze smutnym wyrazem twarzy.
- Aby czarodziej, który chcę cię skrzywdzić nie dowiedział się, że tu jesteś - odpowiedziała rzeczowo Kim. - Poczekaj tu na nas. Pójdziemy poszukać twoich rodziców! - nakazała mi.
- Dobrze... - mruknęłam pod nosem.
Wróżki zeszły ze sceny, a ktoś inny ukradkiem wsunął na nią kołowrotek.
- Trzy wróżki nie wiedziały jednak, że czarodziej już je odnalazł. - Charlotte mówiła już całkiem znudzonym i bezbarwnym głosem. - I bez problemu mógł zaczarować biedną Aurorę.
Zbliżyłam się do kołowrotka. Z wahaniem wyciągnęłam rękę w kierunku wrzeciona, nagle usłyszała realistyczne szczeknięcie, odwróciłam się gwałtownie w kierunku dźwięku i zahaczyłam palcem o karton. Zachwiałam się, a potem powoli osunęłam się na ziemię udając, że zasnęłam.
Wszystko co działo się potem oglądałam już zza kulis, doszliśmy do momentu walki Księcia i Maleficenta.
- Ile można?! - jęknął na całą salę Armin i spojrzał na blondyna ze znudzeniem. - Nie przejdziesz!
Zrobiłam wielkie oczy, tego nie było na próbach.
- Zaraz się przekonamy! - zawołał hardo Nataniel.
- Myślisz, że uda ci się mnie zabić przy pomocy tego mieczyka? Mam o wiele potężniejszą moc! Ja...
Nagle spod szaty Armina wypadł pies w stroju smoka. Armin upadł na scenę, a pies dyrektorki zamerdał wesoło ogonem.
- Aaa! Psie poczekaj, to jeszcze nie twoja kolej! - zawołał brat Alexy'ego z podłogi.
Kiki spojrzał na niego, zaszczekał parę razy i uciekł ze sceny.
Po sali rozniósł się krzyk rozsierdzonej dyrektorki:
- Złapcie go! NATYCHMIAST! AMBER!!!
- Słucham?! - pisnęła przerażona blondynka.
- Złap go!!!
- Ale...
- I tak nic nie robisz, przydaj się na coś!!!
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Blondi wstała z miejsca obok rodziców i popędziła za psem. W tym czasie Armin podniósł się z ziemi, a do niego dołączył Sam z właściwym smokiem. Dyrektorka go zabije.
Chłopcy założyli strój i groźnie ryknęli.
- Porażka... - mruknęła zrezygnowana Rozalia.
- A już myślałem, że sam będę musiał coś zepsuć - parsknął Kastiel.
- Przynajmniej coś się działo - wymamrotałam pod nosem.
Chłopcy zagrali scenę do końca, tym razem zgodnie z tekstem. Nadszedł czas sceny z pocałunkiem.
- Walcz! - Rozalia uderzyła mnie otwartą dłonią w plecy.
- Dzięki... - wysapałam i ułożyłam się na łóżku w scenerii z komnatą.
Zamknęłam oczy przez co nie mogłam zorientować się w sytuacji na scenie. Usłyszałam tylko jak ktoś, Nataniel, potyka się o kant sceny. Najwyraźniej ktoś musiał „pomóc mu” wyjść zza kulis.
- Kochana, ale jesteś piękna... - westchnął rozmarzony tuż nad moim uchem.
Za kulisami ludzie zaczęli dusić się ze śmiechu, siłą nakazałam sobie zachować spokojny wyraz twarzy.
- Wybudzę cię z tego s-s-snu... - wyjąkał chłopak i zbliżył swoją twarz do mojej.
Czułam go bardzo blisko siebie, a potem wyczułam nagły ruch powietrza, kiedy zdjął swój kapelusz i nas nim zasłonił.
- Nie było tak źle! - szepnęłam do niego z wielkim uśmiechem.
- Fakt. - Uśmiechnął się delikatnie, wziął duży wdech i odsłonił nas.
Wstałam z posłania, a reszta aktorów wybiegła zza kulis. Stanęliśmy na środku, ukłoniliśmy się publiczności, a nasza niezastąpiona narratorka zasłoniła kurtynę.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy znikąd przed Arminem wyrosła Rozalia.
- Pies dyrektorki? Naprawdę? - zapytała zirytowana. - Wszystko zepsułeś, idioto! - krzyknęła oburzona.
- Twój kostium był zbyt nijaki, musiałem coś zrobić, żeby publika nie zeszła z nudów...
- Słucham?! - Rozalia posłała mu mordercze spojrzenie.
- Mówię, że powi...
- Powinnaś mu wybaczyć. - Sam szybko zasłonił ręką usta Arminowi. - Twój kostium był ekstra, a on tylko chciał ożywić przedstawienie, serio. Twój kostium nie ma tu nic do rzeczy, naprawdę.
Roza przeniosła morderczy wzrok na Sama.
Miło było was znać, panowie.
Zaczęliśmy schodzić ze sceny i Rozalia w końcu oderwała się od tamtej dwójki.
Wpadłam do zatłoczonej damskiej szatni, nadal zła Rozalia pomogła mi się przebrać. Ponownie włożyłam swoje stare rzeczy i pomogłam poprzebierać się innym. Zajęło to trochę czasu, w tym samym momencie pozostali nauczyciele przygotowali wszystko do poczęstunku dla rodziców, którzy aktualnie siedzieli gdzieś i słuchali ględzenia dyrektorki.
Wyszłam na zewnątrz, gdzie czekał już na mnie Sam, poczekaliśmy razem na resztę chłopców i bliźniaków. Stanęliśmy pod sceną i zaczęliśmy rozmawiać o przedstawieniu.
- Byłaś niesamowita! - zawołał radośnie Alexy.
- Nie przesadzaj. - Zarumieniłam się delikatnie.
- Co za skromność - skomentował mnie sarkastycznie Kastiel.
Posłałam mu zabójcze spojrzenie.
- Tia, było zabawnie - mruknął Armin.
- Dyrektorka zabije nas za psa - westchnął udręczony Sam.
- I po co wam to było? - Wzruszyłam ramionami niby udręczona.
- Ktoś musiał odwrócić uwagę od naszej gwiazdy. Wielkiej, czerwonej gwiazdy.
- Z czym masz problem ?!
- Hej, panie gospodarzu, spokojnie. To nie twoja wina, że byłeś sztywny jak słup.
Nataniel i Kastiel zmierzyli się nienawistnym wzrokiem.
Nagle usłyszałam za nami wybuch śmiechu.
- Kochanie, to było cu-do-wne! - Rendy podszedł do mnie zwijając się ze śmiechu, kompletnie ignorując resztę towarzystwa.
Chłopcy spięli się niemiłosiernie, nawet Sam, ale czy można się im dziwić? Jakiś gość w ciemnych okularach, wyższy ode mnie o głowę podchodzi do nas i nazywa mnie „kochaniem”. To, aż się prosi o jakąś spinę.
- Miałeś się nie odzywać - syknęłam wrogo.
- Tak. - Uśmiechnął się szeroko. - Ale tylko do końca przedstawienia. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Ty, draniu! - krzyknęłam podirytowana.
Rendy zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Renn? - zapytał speszony Alexy.
- Co?
Mój brat odwrócił się w jego kierunku. Dopiero wtedy dotarło do niego w jak dziwacznej sytuacji mnie postawił.
- Czyżby nie było widać rodzinnego podobieństwa? - Uśmiechnął się półgębkiem i powoli zaczął ściągać przeciwsłoneczne okulary.
- Och, przestań dramatyzować! - Szybkim ruchem zerwałam jego śmieszne okularki i wystawiłam jego czerwone oczy na widok publiczny.
- Hej, nie pozwalaj sobie! - krzyknął zirytowany.
Zacisnęłam rękę w pięść, on zrobił podobnie.
- Dzieci, spokojnie. - Sam stanął między nami. - To jest Rendy, brat bliźniak Renn. - Sam uśmiechnął się do reszty.
- Ty masz bliźniaka?! - zawołali zszokowani bliźniacy.
Reszta stała jak wryta i obserwowała jak bardzo podobni do siebie jesteśmy.
- Nie! - krzyknęliśmy z Rendym jednocześnie i posłaliśmy sobie nienawistne spojrzenie.
Rendy po raz kolejny otaksowała moje towarzystwo.
- Chyba wrośli na dobre. Idziemy! - rozkazał i chwycił mnie za rękę.
- Spadaj! - Nadepnęłam mu na stopę.
- Ał! Ty wredna...
- Spokój! - Sam jeszcze raz nas rozdzielił. - Jesteście już dorośli, czas przestać zachowywać się jak dzieci.
- Znalazł się mądrala - prychną mój brat.
- Istny mędrzec! - dodałam z ironią.
- Może sam ma jakąś ukrytą, wkurzającą kopie? - zapytał złośliwie Rendy.
- Tak, pewnie zakopał ją we własnym ogródku - dodałam sarkastycznie.
- Dobra, dobra, czaje. Mam was zostawić w spokoju. - Podniósł ręce w obronnym geście.
- Brawo - rzuciliśmy bez emocji.
Rendy po raz kolejny otaksował chłopaków.
- To Kastiel, Lysander, Nataniel, Armin i Alexy - przedstawiłam ich po kolei.
- Wiem - warknął pod nosem. - Już ich dzisiaj widziałem, pamiętasz?
- Chociaż udawaj, że jesteś miły - syknęłam jadowicie.
Na sali zaczął pojawiać się tłum rodziców. Wszyscy to zauważyliśmy i rozeszliśmy się do swoich rodzin. Chłopcy byli strasznie wstrząśnięci po tym, co Rendy im zrobił, cholerne utrapienie!
- I jak było? - zapytałam podchodząc do mamy. Nadal nie mogę uwierzyć, że ona tu jest.
- Jak na zebraniu - odpowiedziała szybko. - Same nudy. - Przewróciła oczami.
- A jak ci się podobało przedstawienie? - zapytałam ze ściśniętym gardłem.
- Było cudownie! - zawołała radośnie i uśmiechnęła się szeroko.
- Nie przesadzajmy! - wtrącił się Rendy. - Było ok, ale niektóre sceny to porażka.
- Nikt cię nie pytał o zdanie - warknęłam na niego.
Chłopak prychnął rozbawiony.
- Randolph Perry, krytyk teatralny tego miasta - rzuciłam niby lekkim tonem.
- Nie nazywaj mnie tak - syknął podirytowany.
Po raz kolejny dzisiaj zacisnęliśmy dłonie w pięści i zbliżyliśmy się do siebie.
- Przestańcie w tej chwili - nakazała nam łagodnie mama.
Niechętnie, ale jednak zrobiliśmy to o co poprosiła.
- A teraz idziemy do stołu i zaczynamy zachowywać się jak normalna, zgrana rodzinka. Jasne? - zapytała radośnie.
- Jasne... - wymamrotaliśmy jednocześnie.
- To super! - Zachichotała pod nosem i wzięła nas pod ramiona.
Zajęliśmy swoje miejsca, ja po prawej stronie mojej rodzicielki, a ten pajac po lewej. Zaczęliśmy rozmawiać o rzeczach jakich jeszcze nie zdążyłam opowiedzieć przez telefon, najwięcej czasu zajęło mi opowiadanie o organizacji przedstawienia.
- Dzień dobry! Pani jest mamą Renn, prawda? - zapytał ktoś grzecznym tonem.
Wszyscy spojrzeliśmy przed siebie, naprzeciwko nas usiadła Rozalia.
- Mamo, to moja przyjaciółka Rozalia - przedstawiłam dziewczynę.
A ta uśmiechnęła się najpromienniej jak umiała.
- Och, to TA osławiona Rozalia? - zapytała zaciekawiona kobieta.
- Ta sama. - Skinęłam potwierdzająco głową i uśmiechnęłam się szeroko.
- Renn pani o mnie opowiadała? - Roza zrobiła wielkie oczy.
- Tak, bardzo często. - Moja mama uśmiechnęła się szeroko. - Ciesze się, że moja córka znalazła sobie tak wspaniałą przyjaciółkę.
- Proszę przestać. - Rozalia zarumieniła się zakłopotana.
- Wybacz. - Kobieta zaśmiała się dźwięcznie.
- Nic się nie stało. - Roza spojrzała na mnie. - Co sądzi pani o kostiumach? - wypaliła jak z armaty.
Momentalnie przywaliłam głową w stolik, jakim cudem można być tak... Ok, spokojnie, to tylko Rozalia. Rozalia tak po prostu ma i już, musisz się uspokoić Renn!
- Czyli to ty je uszyłaś? Były niesamowite, każdy z nich! - W oczach mojej mamy dostrzegłam iskierki zachwytu.
- Nie przesadzajmy! - Rendy ostudził atmosferę.
- Słucham?! - zawołała Roza.
- Były niezłe jak na szkolne przedstawienie. - Wzruszył obojętnie ramionami.
- Renn, kto to? - Roza całkowicie go olała i spojrzała na mnie.
- To mój... brat bliźniak - wyplułam po dłuższej chwili.
Rozalia zaskoczona spojrzała na mnie, a potem na niego.
- Faktycznie, identyczni! - wykrzyknęła zdumiona.
Odruchowo skrzywiliśmy się na te słowa. Ja i on nie znosimy być identyczni.
- Wracając do strojów. - Rzuciła Rendy'emu spojrzenie ostra jak piła tarczowa. - Co miałeś na myśli? - zapytała chłodno.
- To co słyszałaś - odpowiedział takim samym tonem. - W sensie, wszystko wyglądało dobrze i było utrzymane w podobnym stylu, nawet materiały należały do tych z wyższej pułki. Poza tym dopasowanie kolorystyczne było oszałamiające, naprawdę oszałamiające. Jedynym zgrzytem był kostium smoka, ale ciężko zrobić z tego coś przyzwoitego na poziomie szkolnego przedstawienia. W skrócie było dobrze, jak na szkolne przedstawienie. - Uśmiechnął się z wyższością.
- Interesujesz się modą? - zapytała pospiesznie Roza.
- Tak, trochę.
- Już lubię twojego brata. - Rozalia posłała mi uśmiech pełen aprobaty. - Bardzo dziękuję, za opinię, muszę już iść. - Skinęła z podziękowaniem mojej mamie i podniosła się z krzesła.
- Wracasz do rodziców? - zapytałam zaciekawiona.
- Nie, oni się gdzieś tam kręcą. - Pokazała na zbiorowisko rozmawiających ze sobą ludzi. - Muszę przepytać resztę osób, do zobaczenia. - Posłała mi figlarny uśmieszek i ruszyła do innej grupki osób.
- Jest bardzo... - zaczęła zmieszana mama.
- Rozaliowa? - podpowiedziałam jej rozbawiona.
- Tak, to odpowiednie słowo.
Zaśmiałyśmy się.
- Dobrze, że masz taką koleżankę - szepnęła do mnie z czułością.
- Wiem, mamo, wiem. - Uśmiechnęłam się pod nosem.
Rozejrzałam się po innych rodzinach siedzących przy stole. Przy samym początku stołu siedziała Peggy i jej rodzice, zawzięcie dyskutowali o sprawie z kostiumami Rozalii. Trochę dalej od nas siedziała Klementyna z mamą, jej ojciec zniknął w tłumie. Klem wyglądała jak szczeniaczek, co chwile potakiwała na coś, co mówiła jej matka.
Spojrzałam na tłum osób na środku sali, wypatrzyłam Rozalię, która biegała od rodzica do rodzica z tym samym pytaniem. Dalej na obrzeżach tej wielkiej grupy stali rodzice Nataniela i Melanii, wyglądali jakby znaleźli wspólny kontakt.
- Możesz iść.
- Słucham? - zapytała zdezorientowana i skupiłam wzrok na mamie.
- Powiedziałam, że możesz iść - powiedziała łagodnie.
- Ale ja... - wymamrotałam zmieszana.
- Sio! - zawołała rozkazująco.
Zachichotałam pod nosem, wstałam z miejsca i pobiegłam w stronę tłumu.
Szłam wypatrując kogoś z kim mogłabym porozmawiać, w końcu z nikim nie przedyskutowałam sprawy przedstawienia na poważnie.
- Renn.
Szybko odwróciłam się i zobaczyłam za sobą Lysandra.
- Hej! - przywitałam się radośnie. - Gdzie twoi rodzice? - Rozejrzałam się na wszystkie strony, ale ich nie znalazłam.
- Zostali przy stole. Zostawiłem ich jak zobaczyłem, że chodzisz po sali - wytłumaczył zwięźle.
- Jestem ważniejsza od twoich rodziców? - zapytałam żartobliwie.
- Chciałem z tobą porozmawiać - odpowiedział z kamienną miną. - O przedstawieniu - dodał po chwili.
- Było niesamowicie! - wykrzyknęłam z entuzjazmem.
- Tak, było bardzo przyjemnie... i wesoło. - Zrobił zmieszaną minę.
- W pewnym momencie można było wyczuć aurę śmierci - dodałam pół żartem, pół serio.
- Powiedziałbym raczej, że to była zapowiedź zagłady - odrzekł niby filozoficznie.
Zaśmiałam się rozbawiona, a Lysander uśmiechnął się odrobinę szerzej niż zwykle.
- Poza tym muszę pochwalić twój strój, wyglądałaś w nim spektakularnie. - Spojrzał na mnie z rozmarzeniem w oczach.
- O, dziękuję. - Zarumieniłam się. - Pewnie Roza i tak pokazała ci wszystkie projekty wcześniej, ale nadal... - Zawstydzona wbiłam wzrok w czubki moich butów.
- To prawda - przyznał mi rację. - Mimo to, wyglądałaś w tym pięknie, zdecydowanie lepiej niż na szkicu. Znaczy... Ty zawsze wyglądasz pięknie, ale dzisiaj... Dzisiaj jesteś wyjątkowo prześliczna! - zawołał zakłopotany.
Zerknęłam na niego, zrobił się czerwony jak burak. Podłapał moje spojrzenie i oboje zawstydziliśmy się jeszcze bardziej. Nastała minuta niezręcznej ciszy, podczas której zaciekle studiowaliśmy wygląd podłogi.
- Powinienem wrócić do rodziców - powiedział nieco spokojniej Lysander. - Nie chcę by znowu się zgubili - wytłumaczył swoim zwykłym tonem.
- Racja - przytaknęłam mu szybko. - Pokręcę się jeszcze chwilę i też wrócę do stolika. - Spojrzałam na niego przelotnie i zanurzyłam się w tłumie. Moje zawstydzenie zniknęło bez śladu, zamiast tego skupiłam się na poszukiwaniach znajomej twarzy. Gdzieś z tłumu wyłowiłam bliźniaków z rodzicami, którzy właśnie rozmawiali z Rozalią. Postanowiłam zostawić ich w spokoju, nigdy nie wiadomo w co mogą wpakować mnie Alexy i Roza razem wzięci. Lepiej nie ryzykować.
- Renn Perry! - ktoś mnie zawołał.
Zaczęłam przeczesywać tłum w poszukiwaniu tego kogoś. W tym czasie zawołano mnie jeszcze kilka razy, aż w końcu natrafiłam na źródło, mamę Kastiela.
- Dzień dobry - wymamrotałam zaskoczona jej widokiem.
Kobieta uwiesiła się na ramieniu własnego syna i siłą zmusiła go do podejścia bliżej, a za nią jak cień podążał jej nieźle rozbawiony mąż.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytałam najuprzejmiej jak mogłam, ale gdzieś w środku mój mózg doznał pewnego rodzaju zwarcia.
- Musze cię o to zapytać. - Mocniej ścisnęła rękę rudzielca. - Znaczy, to pytanie mojego syna, ale jest zbyt dumny by je zadać - wytłumaczyła szybko jak błyskawica.
- Hej! Nie pozwalaj sobie! - krzyknął zawstydzony Kastiel.
- Och, daj spokój. Renn, jak ci się podobało przedstawienie? - Spojrzała na mnie z entuzjazmem w oczach.
- Było bardzo... ciekawe. - Uśmiechnęłam się promiennie.
- Prawda?! - Kobieta uśmiechnęła się wesoło.
- Jasne - prychnął pogardliwie Kastiel. - To była męka. - Zrobił niezadowoloną minę.
- Pewnie. - Obrzuciłam go sceptycznym spojrzeniem. - Jesteś zbyt dumny, żeby przyznać, że dobrze się bawiłeś! - Pokazałam na niego oskarżająco palcem.
- Ja też tak myślę! - przytaknęła mi jego mama. - Ty po prostu nie umiesz okazywać swoich uczuć, Kassi!
- Przestań tak na mnie mówić! - krzyknął rozzłoszczony. - I nie klej się do mnie, jakbyś była moją ukochaną mamusią! - Gwałtownym ruchem wyrwał ramię z jej uścisku.
- Ale ja jestem twoją ukochaną mamusią! - zawołała głosem małej dziewczynki i wydęła policzki.
Zaczęli się ze sobą zażarcie kłócić, co musiało im sprawiać dużo frajdy.
- Chyba nic tu po nas - mruknął do mnie tata Kastiela. - Kiedy już zaczną mogą to robić całymi godzinami.
- Fakt - przytaknęłam grzecznie. - Chyba zostawię państwa samych. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Mądra decyzja - skwitował rozbawiony mężczyzna.
Pożegnałam się z nim i ruszyłam dalej szukając innych znajomych.
Długo nie musiałam szukać, bardzo szybko wpadłam na znudzonego Nataniela.
- Cześć, zostawiłeś swoich rodziców? - zapytałam zaciekawiona na powitanie.
Od razu zauważyłam, że to nie był najlepszy temat do rozmowy. Chłopak skrzywił się nieznacznie, ale miłym, choć spiętym głosem odpowiedział:
- Tak, ich rozmowy z rodzicami Melanii, i sama Melania, są strasznie męczące. - Uśmiechnął się bez przekonania.
- A jak im się podobało przedstawienie? Pytałeś już? - drążyłam dalej balansując na cienkiej granicy.
- Nie, jeszcze nie, a ty? - odpowiedział wymijająco.
- Moja mama jest zachwycona - powiedziałam z zachwytem.
- To super - mruknął pod nosem.
- Ok, zmieńmy temat! - zawołałam pospiesznie.
- Bardzo chętnie, ale powinienem już wracać. - Uśmiechnął się delikatnie, tym razem szczerze. - Do zobaczenia. - Szybko odszedł w stronę rodziców.
- Do zobaczenia - wymamrotałam zawiedziona.
- Ma skłonność do ucieczki, co? - zapytał ktoś blisko mojego ucha.
- A ty jak zwykle węszysz. Nie ładnie, Sam. - Odwróciłam się do mojego przyjaciela. - Co tym razem podsłuchałeś, hm?
- Hej, nikogo nie podsłuchuję! - oburzył się.
Moja lewa brew powędrowała do góry.
- Dobra, podsłuchiwałem. Ale tylko trochę - dodał na swoją obronę.
- I jakie masz rewelacje? - zapytałam od niechcenia.
- Jego ojciec jest dziwny...
Parsknęłam śmiechem przerywając mu.
- Serio? Jest dziwny, bo ma zwiększone wymagania wobec własnego syna? - zapytałam z pretensją w głosie.
- Nie o to mi chodzi! - zawołał szybko, ale łagodnie. - Cały czas pyta go o szkołę, o wszystko w szkolę, jakby na siłę szukał jakiegoś niedociągnięcia w jego zachowaniu. Do tego bez przerwy go krytykuje, zaczynając od stroju, kończąc na jakichś pierdołach - mówił z goryczą w głosie.
- Ok, i co w tym nienormalnego? - zapytałam znudzona tematem tego cyrku, który właśnie Sam odstawiał.
- Nic, nieważne. Zapomnij - mruknął wyraźnie zdenerwowany.
- Sam! - krzyknęłam za nim.
Nawet na mnie nie spojrzał, tylko ruszył przed siebie zręcznie omijając tłum.
Pobiegłam za nim, ale byłam wolniejsza, do tego wszystkiego trafił się on.
- Cześć, ślicznotko. - Dake zastąpił mi drogę.
- Dake. - Posłałam mu lodowate spojrzenie i spróbowałam go wyminąć.
- Hej, nie zapytasz co tutaj porabiam? - Złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę. - Mój wujek Borys, pomagał wam przy przedstawieniu i mnie zaprosił. Nie mogę uwierzyć, że chodzisz do tej szkoły! Poza tym wyglądałaś super ślicz...
- Nie interesują mnie twoje przemyślenia - przerwałam mu bez ogródek tonem tak chłodnym, że mógł go zamienić w sopel lodu.
- Daj mi dokończyć. - Uśmiechnął się szeroko, absolutnie nie zrażony moją niechęcią.
- Kochanie, czy on ci się naprzykrza? - Rendy wyrósł przy moim boku.
- Nie, Dake właśnie sobie idzie. - Rzuciłam chłopakowi groźne spojrzenie.
Blondyn spojrzał z przerażeniem na mojego brata, który założył swoje ciemne okulary, zrobił groźną pozę i dodatkowo był wyższy od blondaska o kilka centymetrów.
- Tak, dokładnie. - Zaśmiał się nerwowo. - Dake właśnie sobie idzie. - Po czym uciekł, gdzie pieprz rośnie.
- Jezu, naucz się panować na swoimi kochankami - powiedział do mnie z urazą Rendy.
- To nie jest, żaden kochanek! - zaprzeczyłam gwałtownie.
- To kto?!
- Rzep.
Bez słowa podeszliśmy do stolika, przy którym siedziała mama. Właśnie wtedy dyrektorka weszła ponownie na scenę i zaczęła przedstawiać nam zabawę zorganizowaną dla nas i rodziców, a były do podchody. W teorii polegało to na znalezieniu trzech przedmiotów, z których jeden był rozwiązaniem zagadki. Zagadki były trzy, po ich rozwiązaniu należało wrócić do pana Farazowskiego, najlepsza drużyna zostanie zwycięzcom.
W praktyce jednak polegało to na szybkości. Przedmioty były tak świetnie ukryte, że tylko ślepy by ich nie zauważył. I tak bardzo szybko znaleźliśmy rzeczy do pierwszej zagadki.
- Dobrze. - Mam sięgnęła kartkę z pierwszą zagadką i ją rozwinęła. - Mogę być słońcem, mogę być piaskiem i mogę być ptakiem. Kim jestem? - Spojrzała na nas z rozbawieniem w oczach.
- Mamy wybrać między kaktusem, zegarem i latawcem? - dopytał niezdecydowany Rendy.
- Tak - przytaknęła radośnie mama.
Spojrzeliśmy z bratem na siebie, nigdy nie lubiliśmy zagadek.
- Znasz odpowiedź, prawda? - zapytałam mamę, która ledwo powstrzymywała się od śmiechu.
W odpowiedzi uśmiechnęła się szerzej.
- Powiedz! - zażądaliśmy jak małe dzieci.
- Chodzi o zegar! - zawołała rozbawiona. - Latawiec, nie może być piaskiem, a kaktus ptakiem, więc zostaje zegar.
- Aha - mruknęliśmy oboje.
Ruszyliśmy na dalsze poszukiwania. Tym razem znaleźliśmy fajkę, brązowy kwiat i patyk.
Mama rozwinęła drugą karteczkę i przeczytała pytanie:
- Co przedstawia obraz René Magritta „To nie jest fajka”? - zapytała niepewnie.
Nastała minuta ciszy. Nie miałam pojęcia o jaki obraz może chodzić.
- O Boże - mruknął Rendy z udręczeniem. - To jeden z bardziej znanych obrazów, aż mi za was wstyd. Chodzi o fajkę!
-Serio? I ty spodziewasz się, że na to wpadnę? - zapytałam poirytowana.
Zlustrował mnie i z wrednym uśmieszkiem mruknął:
- Nie. - Zaczął iść w stronę schodów na piętro.
- Ej! A co to miało znaczyć? - zawołałam i pobiegłam za nim.
Szybko zapomniałam o jego docinkach i całą trójką pobiegliśmy po ostatnie rzeczy. Na moje szczęście pytanie musiało być muzyczne, ponieważ znaleźliśmy flet, trójkąt i spinacz.
Mama rozwinęła ostatnią karteczkę i zaczęła czytać pytanie głosem drżącym od ekscytacji, chciała wygrać równie mocno co my.
- Jestem instrumentem dętym blaszanym i mam bardzo oryginalny kształt, czym jestem?
Razem z Rendym spojrzeli na mnie.
- Co? - zapytałam zdziwiona ich zachowaniem.
- To pytanie do ciebie, panno muzyczny geniusz. - Rendy uśmiechnął się złośliwie.
W myślach szybko dokonałam selekcji i... nic nie pasowało.
- Nie mam bladego pojęcia - wydukałam zaskoczona.
- To niemożliwe, przecież musi być jakieś rozwiązanie! Znasz swoją szkołę i swoich nauczycieli, na co mogli wpaść? - Mama spojrzała na mnie z nadzieją w oczach.
Ponownie się zamyśliłam. Nasza szkoła wpadała na różne dziwactwa, a najdziwniej było wtedy, kiedy kończył się budżet. Budżet... A co jeśli...
- To będzie spinacz! - krzyknęłam pewna własnej odpowiedzi.
- Co?! To nawet nie instrument! - oburzył się Rendy.
- Właśnie, że instrument. Zastąpili nim prawdziwy puzon, ponieważ nie mieli tyle kasy by go kupić, a poza tym to gdzie schował byś puzon? - Spojrzałam na niego z triumfem wypisanym na twarzy.
- Dobra - syknął wkurzony.
Mama schowała kartki i pobiegliśmy do sali gimnastycznej, było tam parę osób. Przez chwilę myślałam, że już znaleźli zwycięzców i trochę się przestraszyłam.
- Dzień dobry. - Mama podeszła do pana Farazowskiego z wielkim uśmiechem.
- Dzi-dzień dobry! - Mój wychowawca stanął jak wryty, kiedy ją zobaczył.
Szybko zabrał od nas kartki i zweryfikował nasze odpowiedzi.
- Byliście pierwszą drużyną ze wszystkimi dobrymi odpowiedziami. Gratuluję. - Podał nam mały, srebrny puchar.
Podziękowaliśmy i odeszliśmy spory kawałek, by nikt nie zauważył jak szeroko uśmiechamy się ze szczęścia. Kiedy już nam przeszło wróciliśmy do stolika i czekaliśmy na resztę rodziców rozmawiając o różnych rzeczach. W końcu sala się zapełniła. Ukradkiem spojrzałam na zegarek, była prawie trzynasta, a mimo to nikt nie zbierał się do domu. Dopóki nie stało się to.
Spokojnie rozmawiałam z mamą, kiedy usłyszałam znajome głosy. Przeprosiłam i pobiegłam w tamtą stronę.
- Jesteś żałosny! - warknął Kastiel.
- Zamknij się - powiedział cicho zdenerwowany Nataniel.
- Ty jakoś nie mogłeś, kiedy dyrka ściągała tu moich rodziców.
Spojrzałam na jednego i drugiego, tylko nie teraz!
- Zamknij się! - krzyknął blondyn i wyciągnął rękę by chwycić rudzielca za kołnierz.
- NATANIEL! - Jego ojciec wyrósł jak z pod ziemi i złapał chłopaka za rękę, a potem ostro przyciągnął syna do siebie. - Co to za raban?! Jak ty się zachowujesz?! Rozum ci odjęło?! - krzyczał wniebogłosy.
- Nie... Ja... - Nataniel zaczerwienił się ze wstydu. Wyglądał na tak zszokowanego, że nie mógł wypowiedzieć sensownego zdania.
Ja też się wystraszyłam, prawa ręka drgnęła, co tylko pogłębiło moje przerażenie.
- Cicho! Porozmawiamy o tym później. Amber! - zawołał swoją córkę najłagodniej jak mógł.
Czerwona i zawstydzona jak nigdy Blondi przebiegła przez salę i uciekła na zewnątrz. Zaraz za nią, szybkim krokiem wyszła jej matka. Ojciec Nataniela puścił go i popchnął w kierunku drzwi.
Sala gimnastyczna wypełniła się ciszą, wszyscy byli w niesamowitym szoku. Dopiero po kilku chwilach zaczęto między sobą rozmawiać, wszyscy zbierali się do domów.
- Renn. - Mama delikatnie położyła mi rękę na ramieniu. - Chodź. - Lekko popchnęła mnie w stronę wyjścia.
Tak samo zrobiła z Rendym, on też był zszokowany i przerażony całym zajściem.
Wyszliśmy na zewnątrz, przeszliśmy przez bramę i stanęliśmy przy samochodzie, którym Tom, kilka miesięcy temu, zawiózł mnie na plażę.
- Naprawdę musicie jechać? - zapytałam głosem małej dziewczynki.
- Niestety tak - odpowiedział głośno mój brat. - Ale chyba nie będziesz za mną tęsknić co? - zapytał złośliwie i uśmiechnął się przebiegle.
- Za tobą? Nigdy! - prychnęłam najgłośniej jak mogłam.
- To super!
- To świetnie!
Przytuliłam się do niego najmocniej jak mogłam, a on objął mnie najmocniej jak mógł.
- Nienawidzę cię - szepnął mi do ucha.
- Ja ciebie też, klonie - odszepnęłam mu.
W tym samy momencie odskoczyliśmy od siebie. On wsiadł do samochodu, a ja odwróciłam się w stronę mamy, która trzymała w rękach prezent.
- Nie musiałaś - mruknęłam zaskoczona.
- Jesteś moją jedyną córką i właśnie skończyłaś osiemnaście lat, musiałam - powiedziała zdecydowanie i wepchnęła mi w ręce pakunek. - Otwieraj! - zażądała twardo.
Spojrzałam na nią zaskoczona, a potem niepewnie rozdarłam papier. Ze zdziwieniem wyciągnęłam wielki zeszyt do nut.
- Dziękuję, ale... - Spojrzałam na mamę ze smutkiem w oczach.
- Nie podoba ci się, jesteś zawiedziona? - zapytał z bólem w głosie i wbiła wzrok w ziemię.
- Nie, nie o to chodzi! - zawołałam pospiesznie. - Tylko ja... Ja już nie gram - mruknęłam ledwo słyszalnie, wypowiedzenie tego na głos zabolało o wiele bardziej niż myślałam.
- I to tyle?
Zaskoczona spojrzałam na moją mamę, wyglądała jakby to, co właśnie powiedziałam nie miało żadnego znaczenia.
- To, że nie grasz, nie oznacza, że już nigdy nie będziesz grać. - Uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. - Powinnaś do tego wrócić.
Zaskoczona tym wszystkim, co powiedziała ledwo pamiętam jak się z nią żegnałam i widziałam jak oboje odjeżdżają do domu.
Wszystko wróciło do normy, kiedy weszła do mojego pustego domu, w którym czekały na mnie tylko psy. Wiedziałam, że muszę zadzwonić do Sama. Przeprosić go i przyznać mu rację, po raz kolejny, obgadać nasz plan i zrobić masę innych rzeczy, ale było we mnie tak wiele emocji...
Nie, nie mogłam się zająć Natanielem, nie w tamtej chwili. Musiałam odpocząć, zanim wszystko znowu się spieprzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Domi L