DZIEŃ 6
Minął już cały dzień od kiedy pożegnałam się z Zackiem, nie płakałam. Obiecałam sobie, że nie będę płakać, a poza tym to nie w porządku. Pomógł mi w wielu sytuacjach, a teraz, po tylu latach ciężkiej pracy spełni swoje marzenie. Ja w zamian za to pomogę jego cioci Róży, jakoś muszę spłacić mój dług wdzięczności.
Pogoda też zaczęła się psuć, wczoraj nawet nie wyszłam na zewnątrz. Niestety, Tom dzisiaj się na mnie uparł i wykopał mnie za drzwi. Jako argument podał, że powinnam nacieszyć się ostatnim dniem plaży. Niby wszystko fajnie, ale dzisiejsza pogoda pozostawia wiele do życzenia.
Bez planu, kręciłam się po plaży w swoim kostiumie i ze swoją torbą. Myślami ciągle byłam przy Zacku... Kiedy znikąd coś mnie zaatakowało.
- Renn! - krzyknęła Roza. - Na początku myślałam, że to ktoś inny, ale kto oprócz ciebie miałby tak pofarbowane włosy? Tak się cieszę, że cię widzę.
Teraz rozumiecie dlaczego napisałam „zaatakowało”?
- Świetnie wyglądasz i ten kostium, starsza generacja, jest fantastyczny! Chociaż ja bym go wymieniła - piszczała dalej białowłosa.
- Dzięki Rozalio, ty też wyglądasz... - Odsunęłam się i otaksowałam ją wzrokiem.
Jej kostium prawie nic nie zasłaniał! Kostium był jednoczęściowy z fioletowego materiału i rozcięty do pępka - największy dekolt jaki w życiu widziałam. Rozcięcie zostało poprzekładane ciemnofioletową wstążką, która została umyślnie zastosowana do zasłonienia piersi.
- Cudownie? Super? Szałowo? - podpowiedziała mi przyjaciółka.
- Nie, wyglądasz jak ty.
- Powinnaś poćwiczyć mówienie komplementów. - Rozalia zrobiła kamienną twarz.
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Chodź. - Białowłosa pociągnęła mnie za rękę.
- Co?! Dokąd?! - próbowałam się zatrzymać, bezskutecznie.
- Dokąd, dokąd? Do reszty, nie myślałaś chyba, że przyjechałam tu sama?
- Oczywiście, że nie. To byłoby do ciebie niepodobne - mruknęłam.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko mocniej pociągnęła mnie w stronę tłumu ludzi. Zamiast rozmawiać, musiałam skupić się na omijaniu rozmaitych przeszkód i starać się się nadążyć za Rozą. Pędziłyśmy tak szybko, że dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, w którym miejscu się zatrzymałyśmy. Okazało się, że moja przyjaciółka wyciągnęła mnie na tyły ręcznikowego morza.
Było tu o wiele spokojniej niż myślałam, żadnych wrzasków, dołków, toreb, parasoli i innych rzeczy wkopanych w piasek. Podeszłyśmy do pustego ręcznika z rozstawionym obok parasolem. Roza rzuciła się na niego bez żadnych ceregieli. Obok leżały jeszcze dwa identyczne kremowe, a za tą wystawą leżała cała masa toreb, torebek i torebuszek. Usłyszałam za sobą ciche kroki oraz towarzyszące im dźwięk przesypywanego piasku.
- Hej, hej, patrzcie kogo wyhaczyłam. - Roza pomachała komuś za moimi plecami.
Szybko się odwróciłam i zobaczyłam moich znajomych braci. Leo ubrany był tak jak zawsze, chyba nie znosi plaży. Za to Lysander ubrał się zupełnie normalnie, miał na sobie cienką koszulę z podwiniętymi rękawami i spodenki kąpielowe. Normalne ciuchy zdecydowanie do niego nie pasują.
- Renn przestań pożerać Lysia wzrokiem - powiedziała na głos białowłosa.
Lysia? - zdziwiłam się w myślach, ale zamiast tego wrzasnęłam:
- Nie pożeram nikogo wzrokiem! - Zarumieniłam się lekko.
Rozalia i Leo w odpowiedzi wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Lysander natomiast bez słowa zasłonił sobie twarz w geście „Ja się do nich nie przyznaję”. Prawdopodobnie powinnam zrobić coś podobnego, ale w ich towarzystwie poprawił mi się humor.
Zresztą przy Rozie mało o czym można myśleć, zwłaszcza, że zostałam od razu rzucona w wir zajęć. Najpierw zaciągnęła mnie do wody na orzeźwiającą kąpiel. Orzeźwiłam się jak nigdy, woda była strasznie zimna. Pluskałyśmy się w niej może ze trzydzieści minut, przy czym w połowie straciłam czucie w nogach. Moja przyjaciółka miała chyba podobne odczucie, ponieważ czym prędzej wyciągnęła mnie na plaże.
Wróciłyśmy do naszego „obozu” i owinęłyśmy się w ręczniki. Powolutku odzyskiwałam utracone ciepło, ale Rozalii ciągle było mało. Leo zostawił nas, żeby porozglądać się za jakimś domkiem albo pokojem do wynajęcia na jedną noc, a Lysander wyszukiwał inspiracji wpatrując się w morze od dobrej godziny. Dobrze, że mrugał, dawał nam znak, że żyję. Biedaczyna nie miał nic do roboty. Jego starszy brat zabrał mu notatnik, żeby ten go gdzieś nie zgubił. Białowłsoy czuł się pewnie samotny bez swojej papierowej duszy, ale nikomu nie chciałoby się przeszukiwać całej plaży w poszukiwaniu jednego zeszytu.
- Ej, Renn - zagadnęła Roza. - Chcesz zobaczyć tatuaż Lysia? - zapytała z entuzjazmem.
- Zobaczyć co? U kogo? - Spojrzałam na nią zszokowana.
- Nudzę się. - Padła na ręcznik.
- Aha, a jak ty to sobie wyobrażasz? - Wbiłam w nią mordercze spojrzenie.
- Wieje wiatr, udaj, że ci zimno, a wtedy Lysander...
- Da mi moją bluzę - ostudziłam jej zapał.
- Dobra no to może spróbujemy wyciągnąć go do wody?
- Nie jestem ani syreną, ani siłaczem. Poza tym woda jest za zimna.
- To może wrzucimy mu za kołnierz jakiegoś robaka, wtedy będzie musiał zdjąć koszulę, żeby go strzepnąć.
- A jak ty to sobie wyobrażasz? Mam biegać po plaży z kijem w poszukiwaniu robala? To już prościej jest się na niego rzucić i odsłonić mu ten tatuaż.
- Widzisz i to jest plan! Zrobimy tak...
- Nie, nie zrobimy! Jak ty to widzisz, mam go zagadać, a ty w tym czasie rzucisz się na niego i zerwiesz z niego koszulę?
- Nieee, ty to zrobisz. - Rozalia uśmiechnęła się szeroko.
- Zapomni. - Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Co?! Ale Renn...
Nie odpowiedziałam.
- Reeenn... Reeeeennuś, no nie gniewaj się. Renn! ...Dobra poddaje się, to był głupi plan.
- Bardzo głupi - przyznałam.
Milczałyśmy chwilę - błogosławiona ciszo, trwaj dalej!
- Wiem, chodźmy na zakupy! Kupimy ci nowe bikini!!! - wykrzyknęła z entuzjazmem.
- Nie, dzięki.
Tym razem moja odmowa nic nie dał. Roza w tempie światła zaciągnęła mnie na deptak w poszukiwaniu nowego stroju. Po drodze zgarnęła też Lysandra. Chodziliśmy od sklepu do sklepu, właściwie to Rozalia chodziła, a nasza dwójka była tam zaciągana siłą. W końcu doszliśmy do końca ulicy. Zabrzęczał czyjś telefon. Moja przyjaciółka wyciągnęła swoją komórkę i sprawdziła SMS-a.
- O, to Leo. Piszę, że czeka na mnie przy knajpce obok plaży. Zrobił się z niego prawdziwy romantyk, a szczególnie od czasu tej naszej kolacyjki w „Raju”. - Spojrzała na nas z wdzięcznością.
- To znaczy, że możemy stąd iść? - zapytał z nadzieją Lysander.
- Nie, Leo czeka na MNIE, a wy musicie obejść jeszcze kilka sklepów i wybrać strój dla Renn.
- Żartujesz, prawda?! - Zrobiłam wielkie oczy.
- Sprawdźcie chociaż ten jeden sklep - poprosiła białowłosa. - Czuję, że ten z wystawy by ci pasował. Prooszę. - Zrobiła błagalne oczka i uciekła.
Spojrzeliśmy po sobie z Lysandrem.
- Zabije nas jak to olejemy? - spytałam.
- Na pewno. - Posłał mi żartobliwy uśmiech.
- Ok, załatwmy to szybko - zaśmiałam się.
Wparowaliśmy do sklepu jak błyskawica. Wyszukałam odpowiedni fason oraz rozmiar. Muszę przyznać kostium była naprawdę świetny, zrobiony w moim stylu. Bez ramiączek, biały, z materiałowymi kawałkami pod pachą, o kolorze czerwieni i we wzorze w kratę. Wszystko obszyte grubą czarną nicią, na dodatek z dwoma czarnymi guziczkami między piersiami - fajny akcencik. Dół wyglądał dokładnie tak samo, brakowało tylko guziczka. Rozalia naprawdę ma oko.
- Jak wyglądam? - spytałam mojego towarzysza przeglądając się w lustrze.
- Bardzo dobrze, ten strój podkreśla two-twoją sylwetkę - zająknął się zmieszany.
- Dziękuję. Powinnam go kupić. - Lekko się zarumieniłam.
Przebrałam się i poszłam z Lysandrem do kasy, a tam mój ulubiony blondasek. Czy ten człowiek codziennie zmienia miejsce pracy? I dlaczego zawsze muszę na niego wpaść?!
Bez słowa podałam mu swój kostium.
- Będziesz w nim świetnie wyglądać ślicznotko. - Puścił mi oczko.
Rzuciłam mu zimne spojrzenie.
- Uhu! Nie patrz tak na mnie, jeszcze się w tobie zakocham. - Posłał mi szelmowski uśmiech.
- Jasne - mruknęłam.
- Aż tak bardzo kochasz być zdobywana? Bo ja jestem gotowy zrobić dla ciebie wszystko - zapewnił żarliwie.
- A co pan, dokładnie, jest gotowy zrobić? - zapytał chłodno Lysander.
- Nie jestem żaden pan, ale Renn to już zupełnie inna historia. Można by powiedzieć, że łączy nas długa...
- Chyba żartujesz. - Przewróciłam oczami.
Zdenerwowana rzuciłam pieniądze na blat, chwyciłam zakupy i wyszłam trzaskając drzwiami. Wkurzyłam się.
- Kto to był? - Dogonił mnie Lysander.
- Nikt - rzuciłam mu przez ramię.
- O co mu chodziło z tym zdobywaniem i z tą inną historią? - Nie ustępował chłopak.
- O nic, potraktuj to jak paplanie idioty.
- Idiota się tak do ciebie nie szczerzy.
- Chodźmy coś zjeść. - Pociągnęłam chłopaka w stronę baru.
W milczeniu weszliśmy do lokalu i zamówiliśmy jedzenie. Nie rozmawialiśmy, temat Deka zawisł między nami jak niewidzialna ściana, ale wiedziałam, że jeszcze go nie skończyliśmy. Zamówiliśmy jedzenie i bez słowa usiedliśmy do posiłku.
- To co z tym „idiotą”? - Lysander znowu zaczął drążyć.
- Czy ty jesteś zazdrosny? - zapytałam go z wahaniem.
- Co?! Nie! Oczywiście, że nie! - Chłopak zrobił się czerwony.
- Naprawdę jesteś zazdrosny - zaczęłam się śmiać.
- Wcale nie! - Zaczerwienił się jeszcze bardziej.
Lysander na chwilę zamilkł, a ja powoli zaczęłam się uspokajać.
- To o co tak naprawdę chodzi z tym typem? - zapytał jeszcze raz, tym razem bardziej „obojętnie”.
- Po prostu się do mnie przyczepił i już, od tego czasu często się spotykamy... Przypadkowo - dodałam szybko.
- Nie dziwię się, że się obok ciebie kręci. - Westchnął zmęczony.
- Lepiej mi opowiedz, o co chodzi z tym Lysiem? - Uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Ach, to... Rozalia tak na mnie mówi. Od czasu kiedy zaczęła chodzić z Leo postanowiła mnie jakoś przezwać. Padło na Lysia.
- Całkiem uroczo, Lysio. - Zaśmiałam się życzliwie.
Zjedliśmy i postanowiliśmy poszukać naszych gołąbeczków. Ledwo wyszliśmy, a pogoda już się pogorszyła. Niebo zaszło chmurami, wyglądało to tak jakby szykowała się porządna burza. Niedługo potem zaczął wiać też zimny wiatr. Zadrżałam.
- Zimno ci? - zapytał z troską Lysander.
- Troszkę - przyznałam.
Białowłosy bez słowa podał mi moją bluzę. I co, a nie mówiłam, że tak zrobi? Szliśmy przez deptak, a wiatr wiał coraz mocniej. Kiedy byliśmy już w połowie drogi na plaże z nieba lunął deszcz. Duże, zimne kroplę spadały mi na głowę, oczywiście nie zabrałam bluzy z kapturem, jak zawsze - moje parszywe szczęście.
- Chodź! - krzyknął Lysander.
Wbiegliśmy pod jakiś daszek. Niebo przeszył piorun, a do moich uszu dotarł dźwięk gromu.
- Musimy znaleźć Leo i Rozalię! - krzyknęłam chłopakowi do ucha.
- Dobra!
Lysander zarzucił na nas swoją koszulę, a ja wyciągnęłam telefon. Wybrałam numer przyjaciółki.
- Halo? Rozalia? Gdzie wy jesteście? - Usłyszałam jakieś szmery.
- W recepcji kurortu, próbujemy załatwić nocleg. A wy?
- W połowie drogi do plaży. Załatwiliście coś sobie?
- Nie, wszystko już pozajmowane - w głosie dziewczyny zabrzmiała irytacja.
- Ok, spotkajmy się na parkingu.
- Dobra, spróbujemy do tego czasu coś znaleźć.
Rozłączyłam się.
- Spotkamy się z nimi na parkingu! - krzyknęłam do mojego towarzysza.
Ten skinął głową na znak, że zrozumiał i już za chwilę pędziliśmy ulicą. Wszędzie w okół nas padało i grzmiało. Lysander zarzucił na nas koszulę, nigdy wcześniej nie byliśmy, aż tak blisko.
Mimowolnie przypomniał mi się mój wypad z Kastielem do kina. W drodze powrotnej też padało, też wracaliśmy tak jak teraz ja i Lysander. Przypomniała mi się skórzana kurtka rudzielca i jego zapach - mieszanka papierosów z fast foodem. Potem jeszcze u niego nocowałam i jadłam kolacje u niego w kuchni. Wszystko takie oderwane od rzeczywistości. Potem z pamięci wydobył się fragment nauki z białowłosym przed sprawdzianami, wtedy kiedy uczyliśmy się w parku i mnie objął.
Wróciłam do rzeczywistości. Pędziliśmy z Lysandrem przez zalaną deszczem drogę. Wdychałam powietrze o zapachu atramentu i książki. Koszula już prawie przemokła i teraz kapało nam z niej na głowy. Spojrzałam na Lysandra jego włosy już zrobiły się mokre, tak jak moje. Zaśmiałam się i przyspieszyłam.
Biegliśmy tak przez dobre piętnaście minut, aż dotarliśmy na parking, na miejscu czekali już na nas, pod parasolem nasi znajomi, oboje uśmiechnęli się na nasz widok. No tak, w końcu staliśmy razem pod koszulą, mokrzy i roześmiani.
- Miło widzieć, że jesteście cali. - Leo podał nam drugi parasol.
- Znaleźliście nam miejsce na noc? - zapytał Lysander.
- Nie, nic już nie mają. Sprawdziliśmy nawet w hotelu, ale tam tez nic nie ma - czarnowłosy odpowiedział bratu.
- Nie mamy noclegu, ani nie możemy wrócić do siebie. Jest za późno i za niebezpiecznie na dziesięciogodzinną eskapadę - dodała Roza.
Wszyscy się zasmucili. Mi samej zrobiło się żal znajomych, rozumiałam ich sytuacje i nie mogłam ich tak zostawić. Mogę ich zabrać do willi, pomyślałam. Oni przenocują, jutro wszyscy pojadą i będzie dobrze. Tom na pewno się nie pogniewa za niespodziewanych gości. Problem niestety polegał na tym, że niezbyt lubię się chwalić swoim stanem majątkowym. Wiecie, nie chodzi o to, że jestem jakąś sknerą, po prostu moi znajomi z Amorisu raczej nie są tego do końca świadomi. Oczywiście wiele się mówi, że jestem Perry i każdy o tym wie, każdy rozumie kim był mój ojciec i jakie bogactwo posiada, ale żaden z moich nowych przyjaciół nie miał z tą fortuną bezpośredniej styczności. Bałam się tego, że się przestraszą, a jednocześnie czułam, że muszę im pomóc. W końcu zdecydowałam.
- Słuchacie mam pomysł - głos mi się lekko załamał.
- Serio? Jaki? - zainteresowała się Rozalia, a reszta spojrzał w moim kierunku.
- Możecie zatrzymać się u mnie. Mam dodatkowy pokój i dużą rozkładaną kanapę w salonie.
- Jesteś kochana. - Roza rzuciła mi się na szyję.
- Dziękujemy - dodał Leo.
Lysander skinął mi głową w geście podziękowania.
- Ok, chodźcie, mamy kawałek do przejścia. - Oderwałam od siebie białowłosą.
Poprowadziłam moich nowych gości do domku, oby Tom się nie zezłościł. Doprowadziłam wszystkich na wzgórze, prosto do mojego wielkiego domku letniskowego.
- Ale wielka chata! - usłyszałam za sobą okrzyk podziwu Rozy.
- Dzięki - mruknęłam zmieszana.
Weszliśmy do środka. W domu było ciemno i dziwnie cicho, pewnie mój braciszek zasnął albo zaczytał się na śmierć. Usłyszałam w dali smacznie chrapiącego dobermana. Zaczęłam zdejmować buty, tak jak reszta, kiedy nagle coś złapało mnie od tyłu i podniosło.
- Gdzie się szwendasz? - usłyszałam przy uchu.
Wrzasnęłam przestraszona, Roza chyba też krzyknęła, ktoś się roześmiał. Krzyczałam tak długo, aż ktoś zapalił światło.
- Hahahaha. - Tom śmiał się ze mną w objęciach.
- Palant! - krzyknęłam na niego i zaczęłam okładać go pięściami.
Reszta stała i patrzyła się na całą sytuacje. Rozalia wyglądała tak jakby mi miała zrobić zaraz przesłuchanie odnośnie młodego i przystojnego studenta w moim salonie. Lysander był wyraźnie zszokowany i lekko zniesmaczony, a Leo, no cóż... To Leo, wyglądał na lekko zaskoczonego i tyle.
- Ykh. - odchrząknęła Rozalia. - Renn, możesz nam przedstawić tego przystojnego nieznajomego? - Spojrzała na mnie figlarnie.
- Tego idiotę! - Pokazałam na bruneta. - To tylko mój głupi, starszy brat!
- Głupi student prawa, Tom. - Uśmiechnął się mój braciszek.
Białowłosy wyraźnie się uspokoił.
- I do tego szpaner. - Mrugnęłam do Rozy.
- Nie wiedziałem, że sprowadzisz nam gości.
- Wiesz, to była spontaniczna decyzja. Chodźcie pokaże wam mieszkanie. - Skinęłam na resztę.
Najpierw wprowadziłam grupkę głębiej do salonu, w którym na fotelu drzemał jeden z moich skarbów. Drugi leżał w legowisku i gryzł zabawkę, a trzeci magicznie pojawił się przy mojej nodze.
- Renn, co wy tu trzymacie, jakieś psy obronne? - Leo lekko się cofnął.
- Nie, to moje domowe. - Zaśmiałam się.
Zszokowani goście popatrywali na każde zwierzę po kolei.
- To jest Ares, Herkules i Ramzes - przedstawiłam futrzaki po kolei. - Ale spokojnie, nie gryzą. Nic wam nie zrobią - dodałam na uspokojenie.
Potem otworzyłam drzwi do trzeciej sypialni na pierwszym piętrze i pokazałam wszystkim co i jak. Sypialnia była dwuosobowa, więc Leo i Rozalia mieli dużo prywatności. Pozwoliłam się wszystkim rozpakować, a sama pomogłam Tomowi przy kolacji. Wielki pan gospodarz wymyślił sobie fast foodową ucztę na ostatnią noc, a do tego miły wieczór gierek karcianych - głównie pokera, bo w to oboje jesteśmy dobrzy.
Kiedy wszystko było już gotowe, przenieśliśmy się do salonu i zaprosiliśmy moich znajomych do wspólnej gry i kolacji. Bawiliśmy się przednie, Tom szybko zdobył sympatię moich przyjaciół jak to on. W końcu nadszedł czas na spanie, ja, Leo i Rozalia posprzątaliśmy po kolacji, a mój brat z Lysandrem rozstawili sofę w pokoju. Potem każdy z nas rozszedł się do pokoju. Sama wróciłam do swojego i umyłam się. Później przebrałam się w swoją czarną koszulkę nocną i poszłam spać.
Zerwałam się gwałtownie z łóżka, musiał śnić mi się jakiś koszmar, ale go nie pamiętałam. Heh, kiedyś też śniło mi się coś podobnego, wtedy nie mogłam spać nawet do końca nocy. Strach przed nieznanym mi na to nie pozwalał, a do tego czułam się niemiłosiernie świadoma otoczenia i ciemności.
- Oj, mała, daj spokój, powinnaś zasnąć, a nie bać się jak jakaś głupia czterolatka.
Wtuliłam się w poduszkę i próbowałam zasnąć jeszcze raz. Nic, nie mogłam. Zaczęłam przekręcać się z boku na bok, ale nadal nie mogłam spać. Sięgnęłam po telefon, wyświetlacz na chwilę mnie oślepił. Przymknęłam jedno oko i odczytałam godzinę za trzynaście minut pierwsza. No to się naspałam.
Wstałam i ruszyłam na spacerek, może to mi jakoś pomorze. Bez namysłu wyszłam z pokoju i znalazłam schody na górę. Wspięłam się na piętro, przez szybę zauważyłam kogoś stojącego przy barierce tarasu. Rozsunęłam szklane drzwi i wyszłam na zewnątrz.
- O. - Postać odwróciła się w moją stronę. - Nie spodziewałem się, że tu przyjdziesz.
Lysander posłał mi ciepły uśmiech. Ubrany by w czarną koszulę z krótkim rękawem i długie, ciemne spodnie od pidżamy. W ręku trzymał notatnik, najwyraźniej coś pisał.
- Przerwałam ci? - Pokazałam na zeszyt.
- Co? - Podążył wzrokiem za moim palcem. - A, nie, już skończyłem. Naszedł mnie pomysł na piosenkę i chciałem go gdzieś spisać, a widok z balkonu jest bardzo inspirujący. Nie jesteś zła, że tak ci buszuje po domu? - zmartwił się lekko.
- Nie, no co ty. - Oparłam się o barierkę obok niego.
- Czemu tu przyszłaś? - On też wrócił do poprzedniej pozycji.
- Nie mogę spać, więc postanowiłam się przewietrzyć.
- A właśnie, zapomniałem ci podziękować za to, że nas przyjęłaś. - Posłał mi uśmiech.
- Nie ma o czym mówić, nie mogłabym was tak zostawić. Musiałam coś zrobić. - Zarumieniłam się lekko i spojrzałam przed siebie.
- Hahaha. - Lysander zaśmiał się delikatnie. - Z ciebie jest naprawdę miła osoba.
- Daj spokój. - Zarumieniłam się jeszcze bardziej. - Bałam się, że was spłoszę - przyznałam po chwili.
- Czemu tak mówisz? - zdziwił się chłopak.
- Wiesz, wielki, bogaty dom, wszędzie pełno przepychu... - urwałam.
- Daj spokój. Nie powinnaś tak histeryzować. - Białowłosy położył mi rękę na ramieniu.
- Może masz racje - westchnęłam. - Jak byłam mała uwielbiałam tu przyjeżdżać. Wpadaliśmy tu raz w roku całą rodziną na kilka dni, wtedy było tu całkiem inaczej... Żywiej i weselej, niż teraz. - Uśmiechnęłam się do wspomnień.
- Kiedyś, kiedy mieszkałem jeszcze u rodziców, na wsi była tam zagroda, a w niej króliki. Czasem wykradałem się z domu i przychodziłem do zagrody się z nimi pobawić. Och, patrz jak późno się zrobiło, powinniśmy iść spać. Chodź.
Oboje zeszliśmy na dół. Lysander odprowadził mnie do mojego pokoju, wszedł nawet na chwilę i zdziwił się, że prawie wszystko jest pozakrywane. Najbardziej zainteresował go stojący na środku pokoju fortepian, z ciekawości odsłonił klawisze.
- Nie powiedziałaś, że umiesz grać na fortepianie. W ogóle nie mówiłaś, że umiesz na czymś grać - zauważył zaskoczony.
- To było dawno i nie prawda. Teraz już nie dotykam pianina. - Uciekłam od spojrzenia białowłosego.
- Zagrasz coś? - poprosił chłopak.
- Wolałabym nie.
- No weź, na pewno coś jeszcze potrafisz - naciskał. - Nie daj się prosić.
- Dobra, ale tylko chwilę. - Usiadłam do instrumentu.
Przypomniałam sobie kawałek starszej melodii, którą kiedyś grywałam. Dawno przed nikim nie grałam, położyłam palce na klawiszach i zaczęłam grać. Muzyka wypełniła pokój i mnie, grałam z pamięci równie dobrze jak z nut. Ta chwilą trwała w nieskończoność, aż fragment się skończył, a ja odsunęłam ręce od klawiszy. Moje dłonie wisiały chwilę w powietrzu, a moje palce mimowolnie zadrżały.
- Wow, to było świetne. - Głos Lysandra przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Tak myślisz? - zapytałam na powrót zakrywając instrument.
- Jasne, dlaczego już nie grasz?
- Wiesz, tak się złożyło, nie mam już na to czasu.
Pożegnaliśmy się i każdy z nas poszedł spać.
***
DZIEŃ 7
Obudziłam się wcześnie i od samego rana zaczęła się gonitwa. Wszyscy coś jedli, pakowali, sprzątali i zamykali. Potem szybkie i wylewne pożegnanie, a później pęd do samochodu. Musieliśmy oddać też kluczę od domku.
W drodze nie mieliśmy wiele szczęścia, wszędzie były olbrzymie korki. Do domu dotarłam z niemałym opóźnienie - około dwudziestej byłam pod drzwiami. Do tego musiałam jeszcze wszystko rozpakować i nakarmić czymś braciszka, żeby ten nie wracał na głodnego. Dopiero po tym całym bieganiu mogłam pójść spać. Jestem taka padnięta... A jutro do pracy, ratunku!!!
***
Znów jetem! A ze mną jest rozdział! Wybaczcie, że tak późno niestety, miałam dziś wyjazd i niedawno wróciła, a tu ani korekty, ani akapitów... :( Starałam się najszybciej jak mogłam, więc mam nadzieje, że błędów nie uświadczycie. Och, uwielbiam ten rozdział, z dumom zaliczę go do swoich ulubionych. No nic, do zobaczenia wkrótce. A co wy sądzicie o tym rozdziale? Czekam na wasze opinię. ^^