Oczywiście przed poniedziałkiem czeka nas weekend, a ten będzie bardzo interesujący dla mnie i Sama. Zapytacie się, dlaczego? Otóż Van zaprosiła nas na imprezę w „starym stylu”, czyli kameralne pogaduszki ze znajomymi lekko zakrapiane alkoholem. Zgodziliśmy się na nie od razu, w końcu miło będzie zobaczyć naszą starą ekipę i porozmawiać o rzeczach, które ostatnio nas spotkały. Dawno tego nie robiliśmy, czuję, że będziemy się naprawdę świetnie bawić.
Impreza miała być w Starym Teatrze w sobotę wieczorem. Jednak najpierw musieliśmy zrobić zakupy, może Dez dał nam Teatr, ale nie zamierzał pomóc nam z zaopatrzeniem. Sam i ja postanowiliśmy pojechać do miasta jego samochodem i po drodze wpaść na bazar. Tym zajęłam się ja, bo kto inny, prawda? Wysiadłam z auta i szybko kupiłam wszystko, co było nam potrzebne, czyli dużą ilość chipsów i kilka piw, dla Sama specjalnie wybrałam piwo bezalkoholowe, żeby on też mógł sobie trochę poużywać tej nocy, albo chociaż udawać, że to robi.
- Jestem! - Wsiadłam do samochodu i rzuciłam zakupy na tylne siedzenia.
- Znalazłaś wszystko, co chciałaś? - zapytał przyjaźnie. Po jego twarzy widać było, że czuję się lepiej niż zwykle, pewnie cieszy się na nasze spotkanie. Pewnie wszyscy się cieszą.
- Tak. - Uśmiechnęłam się szeroko i zapięłam pas.
Ruszyliśmy w stronę naszego miasta, po godzinie z kawałkiem byliśmy już na miejscu. Stary Teatr wydawał się strasznie cichym i ponurym miejscem, kompletnie różnym od tego, w którym ostatnio grałam koncert Halloweenowy. Można powiedzieć, że teraz sam przypominał miejsce z horroru. Podążając za zapalonymi lampami dotarliśmy do Sali Barowej, która rozświetlona została ciepłym światłem lampek ledowych, które musiał zawiesić ktoś od nas.
- Spóźniliście się! - krzyknęła na nas obrażona Vanessa i rzuciła nam oskarżające spojrzenie.
- Korki - odpowiedzieliśmy z Samem jednocześnie, a na naszych twarzach pojawił się ten sam przepraszający grymas.
- Jasne. - Van przypominała rozwścieczonego króliczka, wyglądała bardziej rozkosznie niż groźnie. - Ciesze się, że was widzę! - krzyknęła radośnie i rzuciła się nam na szyję.
Ze śmiechem ją przytuliliśmy.
Van jak zwykle była cała w różu, tym razem zdecydowała się na śliczną sukienkę za kolano, która bardzo kojarzyła mi się z sukienką dla laleczki, do tego założyła grube rajstopy z wzorem w cukierki i śliczne białe kozaczki obite ciepłym futerkiem. Jej dwa wielkie kucyki były spięte przy pomocy gigantycznych frotek, oczywiście różowych.
- Kogo moje śliczne oczy widzą. - Dorian szarmancko oparł się o framugę.
- Hej. - Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- Cześć, stary. - Sam przybił z nim piątkę. - Kopę lat.
- Ano, tak się złożyło. - Uśmiechnął się szelmowsko.
Jak zwykle jego ciemne włosy były w nieładzie i przysłaniały mu jedno oko. Natomiast strój kompletnie różnił się od tego na koncercie, chłopak miał na sobie dobrze dopasowane spodnie i zwykłą białą koszulkę, a na nią założył czerwoną koszulę w kratę. Mimo to, nieważne w co Dorian się przystrajał, on zawsze wyglądał bosko, taki już jego dar.
- Renuś! - Laeti zamknęła mnie w niedźwiedzim uścisku. - Tak bardzo się stęskniłam. - Zrobiła minę jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Ja też. - Oddałam jej uścisk.
- Samuś! - Zaraz potem dziewczyna przytuliła się do mojego najlepszego przyjaciela.
- Cześć, maleńka. - Chłopak bez trudu podniósł ją i delikatnie ucałował jej policzek.
Dziewczyna w ogóle się nie zmieniła, standardowo uczesała swoje granatowe włosy w wysoki kucyk, najwyraźniej ten kolor jeszcze jej się nie znudził, i nawkładała do niego pełno kolorowych spinek, wsuwek i innych duperelów. Na szczęście jej strój był inny niż zazwyczaj, moja przyjaciółka zrezygnowała z dużego dekoltu na rzecz czarnego sweterka, który ładnie opinał jej kształty. Do tego ubrała materiałowe, ciemne spodnie z ładnym złotym paskiem, ale to nie wszystko, ponieważ dla dopełnienia kreacji założyła lakierowane botki na obcasie. Boże, gdybyście widzieli ten obcas, jak nic ponad dziesięć centymetrów.
- A gdzie Mat i Raph? - zapytałam i rozejrzałam się po sali w ich poszukiwaniu.
- Poszli do sklepu po zaopatrzenie - odpowiedziała szybko Vanessa, która zaczęła grzebać coś przy miskach i kubkach.
- Kupiliście coś, prawda? Prawda? - Laeti spojrzała na nas wyczekująco.
- Oczywiście, że tak, za kogo nas macie? - Sam uśmiechnął się krzywo i uniósł wysoko w górę torbę z naszym prowiantem.
- Super. - Dorian zręcznym ruchem zabrał ją od niego i rzucił Van, która, o dziwo, ją złapała. Całe szczęście, inaczej nasze piwo by przepadło.
- Dobra robota, wy zawsze wiecie, czego mi potrzeba. - Uśmiechnęła się wesoło i wyciągnęła jedną z największych paczek chipsów jaką kupiliśmy.
Zabraliśmy się do pracy, ja, Laeti i Van porozdzielałyśmy jedzenie i ustawiłyśmy je na stole razem z alkoholem. W tym czasie chłopcy dostawili jeszcze jeden stół i dwie ławki, aby każdy z nas mógł usiąść przy stole.
Kiedy skończyliśmy to robić do środka weszli Mat i Raph, kolejno perkusista i drugi gitarzysta REM-u. Chłopcy byli mocno zmarznięci, a zamiast zwykłych przekąsek przynieśli nam trzy duże pizzę i jakieś gazowane napoje oraz sok.
Mat był strasznie wysoki i chudy, taka tyczka. Jego blond włosy zawsze były krzywo przycięte, a pod szarymi oczyma widać było spore worki. Wszystko dlatego, że sam zajmował się siódemką swojego młodszego rodzeństwa, mamą, która chorowała już od kilku lat na jakąś paskudną chorobę i jednocześnie chodził do jednej z bardziej wymagających szkół oraz pracował dorywczo. Ten człowiek zna się na wszystkim, podczas gdy jego ojciec pracuję za granicą, żeby utrzymać rodzinę, on, całkiem sam zajmuję się domem, gotuje, naprawia wszystkie usterki, a jego średnia zawsze utrzymuje się na poziomie co najmniej pięć i jedna dziesiąta. Mimo to w jego rodzinie się nie przelewa, nic więc dziwnego, że chłopak ubrał się dzisiaj w wyblakłą, zgniłozieloną bluzkę z długim rękawem i zwykłe sprane jeansy, a na nogi założył wysłużone buty zimowe, które przeżyły już dwie zimy, jak nie więcej. Mat ma w życiu ciężko, ale zawsze pozostaje miłym, kulturalnym i pomocnym człowiekiem w stosunku do innych.
Za to Raph był z kompletnie innej bajki, jego rodzice nie zarabiali kokosów, ale mogli pozwolić swojemu synowi na całkowitą samowolkę, którą to chętnie wykorzystywał. Życiem tego faceta były imprezy, jedna w tygodniu to absolutne minimum. Za to szkoła to jedno z najgorszych utrapień jego złotego życia, nic więc dziwnego, że Raph poszedł po najmniejszej linii oporu i wybrał zostanie mechanikiem samochodowym, przynajmniej to, w jakimś stopniu, go interesuję. O tak, ten chłopak posiada, tylko trzy umiejętności naprawianie aut, granie na gitarze i możliwość picia do białego rana. Lubi też przebywać na siłowni, dlatego wygląda jak wielka góra mięśni, jestem pewna, że wielu ludzi chciałoby mieć tak wyrzeźbione ciało jak on. Jego kwadratowa szczęka i ostre rysy twarzy nadają mu wygląd prawdziwego rozrabiaki, a dwudniowy, ciemny zarost i całkowicie ogolona głowa, tylko potęgują to wrażenie, tylko w tych zielonych oczach widać, że ten gość potrafi być dobrym kumplem. Mówię to zupełnie poważnie, Raph zawsze pomagał nam w potrzebie, nawet jeśli organizowaliśmy jakiś szalony i niebezpieczny plan on stał za nami murem. Ten facet jest też bardzo odporny na zimno, dla przykładu dzisiaj ubrał się w lekki podkoszulek bez rękawów, zwykłe, workowate, czarne spodnie i trampki. Pomimo, że śnieg i temperatura dają się we znaki znacznej większości naszego region. Wariat z niego, co nie?
- Kocham was! - Van szybko do nich doskoczyła i wyrwała im pizzę z rąk. - Jesteście najcudowniejszymi, najlepszymi kumplami, jakich mogłabym kiedykolwiek mieć. - Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Przekupka - zażartował cicho Dorian, a Sam zaśmiał się pod nosem na ten dowcip.
- Mat, Raph! - Rzuciłem się im na szyję, tak dawno się nie widzieliśmy.
- Cześć, wariatko, jak tam życie? - zapytał Raph swoim donośnym i radosnym głosem.
- Świetnie - opowiedziałam energicznie.
- Dobrze wyglądasz - pochwalił mnie po przyjacielsku Mat.
- Ty też.
- Jasne, czuję się jak młody bóg - zaśmiał się ponuro.
- Mogło być gorzej. - Puściłam mu oczko.
Potem całą trójką wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
- Witam panów - powiedział do nich Sam, był przy tym bardzo oficjalny.
- Siema, stary. - Raph przybił z nim piątkę.
- Widzę, że jesteśmy w pełnym składzie. - Mat uścisnął z brunetem ręce.
- Na to wygląda. - Sam robił minę jakby właśnie znajdował się w niebie, cóż, w końcu byliśmy tu wszyscy razem, prawda?
- Super, fajnie, skończyliście wymieniać te swoje uprzejmości? - Laeti spojrzała na nas rozdrażniona.
- Co jest, księżniczko? - Raph wyszczerzył się w kierunku dziewczyny.
- To chyba ja powinnam o to zapytać - burknęła i wskazała na pizzę. - Co to ma być? - zapytał z pretensjami.
- Z moich obserwacji wynika, że to pizza - odpowiedział jej, z teatralną zadumą w głosie, Sam.
- Ha, ha, ha. - Ciemnowłosa wyglądał na niezadowoloną. - Czy wy wiecie ile będę musiała to spalać, nie mogliście zamówić dla mnie sałatki? - Zirytowana zaczęła tupać nogą.
- Daj spokój, od razu nie utyjesz - powiedziała z pełnymi ustami pizzy Vanessa, ten żarłok nigdy nie marnuje czasu, żeby się najeść.
- Dokładnie, a ja mogę załatwić ci zniżkę w siłowni mojej kuzynki - dodał pojednawczo Raph.
- Na siłowniach jest mnóstwo facetów, to świetna okazja, żeby poznać kogoś nowego - kusząco mruknął jej nad uchem Dorian.
- Ja... - Dziewczyna powoli zaczynała się łamać.
- Zrzucone kilogramy i siłownia pełna przystojniaków, na pewno się nie skusisz? - zapytałam kusząco, a jedną z rąk podałam jej kawałek pizzy z kurczakiem.
- Są niemożliwi - szepnął Sam do Mata.
- Gorzej, są jak wilki polujące na małą, niewinną sarnę.
- Dobrze. - Nasza przyjaciółka w końcu ustąpiła i wzięła kawałek w ręce. - Ale tylko jeden - zastrzegła niepewnie.
Oczywiście na jednym się nie skończyło, Laeti pochłonęła co najmniej trzy kawałki, jak nie pięć. Podczas tej małej uczty polał się również alkohol, w tym przypadku piwo. Nie byliśmy jednak ludźmi, którzy chcą upić się do nieprzytomności lub zarzygać pół podłogi, my piliśmy piwo dla smaku i stanu lekkiego upojenia, że już nie wspomnę o takich przypadkach jak Sam i Mat. Ci dwaj w ogóle nie tknęli niczego, co zawierało procenty, pierwszy, ponieważ prowadzi samochód, a drugi dla zasady. Nasz posiłek zaowocował wieloma rozmowami, przede wszystkim o tym, co ostatnio porabialiśmy, ja i Sam nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie wspomnieli o naszej nowej uczennicy.
- U nas też pojawił się nowy uczeń - wtrąciła Vanessa i połknęła całą garść chipsów na raz. Pominę fakt, że wcześniej zjadła pięć wielkich kawałków pizzy, a teraz zajadała się drugą największą paczką chipsów jakie mieliśmy na stanie, żołądek tej dziewczyny naprawdę nie ma dna. - Przyszedł chyba w środę, a może czwartek... Dorian? - zapytała chłopaka proszącym tonem.
- To był wtorek - odpowiedział jej z uśmiechem.
- Tak, dokładnie! - zawołała radośnie. - Nasz nowy kolega pojawił się we wtorek i popro...
- Jest przystojny? - zapytała nagle Laeti.
Całe towarzystwo, z wyjątkiem Van i nasze śmiałej podrywaczki, zachichotało.
- Emm... - Dziewczyna szybko zastanawiała się nad odpowiedzią. - Taki sobie, gra na puzonie - powiedziała powoli i uśmiechnęła się przepraszająco jakby to wszystko tłumaczyło.
Laeti westchnęła rozczarowana.
- Wracając. - Nasza przyjaciółka klasnęła w ręce i znowu zaczęła swoją opowieść: - Nasz kolega...
- Bruno - napomniał ją zmęczonym głosem Dorian.
- Serio, ma na imię Bruno?! - zapytała zaskoczona Van.
Spojrzenie jakie chłopak jej rzucił wyrażało więcej niż tysiąc słów.
- A więc Bruno przyszedł do nas we wtorek i nasz wychowawca poprosił mnie, żebym oprowadziła go po szkole. Ogólnie było bardzo fajnie, a sam Bruno był okropnie miły, ale miał niesamowitego pecha. Wyobraźcie sobie, że pod sam koniec dnia złamał sobie nos, biedak. - Dziewczyna wyglądała na zasmuconą, ale nie przeszkodziło jej to w zjedzeniu kolejnej, wielkiej porcji chipsów.
- Ładna historyjka Van, ale zapomniałaś wspomnieć, że zanim nasz Bruno złamał sobie nos dostał od ciebie kilka razy drzwiami, drzwiczkami twojej szafki, potem prawie zleciał przez ciebie ze schodów, zrzuciłaś na niego kilkanaście książek, jednocześnie, i przytrzasnęłaś mu palce klapą od fortepianu - dopowiedział poważnie Dorian, a my ledwo powstrzymywaliśmy się od śmiechu. - Dopiero później mieliśmy wspólną lekcję wychowania fizycznego...
- I co? - Dziewczyna wyglądała na obrażoną. - Sugerujesz, że to ja złamałam mu nos tą piłką?
- Nie, ale gdybyś ją złapała on na pewno wyglądałby teraz lepiej i przestał się przed tobą chować.
Nie wytrzymaliśmy i całą piątką ryknęliśmy głośnym śmiechem, po chwili dołączył do nas Dorian, a Van piorunowała nas morderczym spojrzeniem.
- Van, jesteś pewna, że nie należysz do mojej rodziny? - zapytał Mat ze śmiechem.
Dziewczyna zignorowała go z wkurzonym wyrazem twarzy.
- A co, też jesteście niezdarni? - zapytałam z zawadiackim uśmieszkiem.
- Niezdarni, nie. Przeklęci kulinarnie, jak najbardziej. - Zaśmiał się.
- No teraz, to mnie zainteresowałeś - mruknął Raph. - Gadaj coście zmalowali z tą twoją dzieciarnią - nakazał mu stanowczo.
- Dwa tygodnie temu tata wrócił z pracy na weekend, więc maluchy zarzuciły pomysł ze zrobieniem obiadu.
- Oho, nieźle się zaczyna. - Sam już zaczynał się szczerzyć, chociaż nic śmiesznego jeszcze nie padło.
- Pomyślałem, że z tej okazji możemy odrobinę zaszaleć i wykopałem jeden z przepisów na wołowinę po burgundzku.
- To, aż samo prosiło się o wypadek - wtrącił Dorian, a Raph i dziewczyny przytaknęły mu.
- Dajcie spokój, na początku szło nam całkiem dobrze. - Mat popatrzył na nas z dezaprobatą, że nie wierzymy w jego zdolności kulinarne i przywódcze. Cóż, ja w niego wierzyłam, ale w jego rodzeństwo... już nie całkiem. - Przeczytałem przepis kilka razy, zrobiłem porządną listę zakupów i wysłałem najstarszego do sklepu. Trochę mu to zajęło, ale kiedy wrócił od razu zabraliśmy się do pracy. Na początku szło nam pięknie, pokroiliśmy mięso, usmażyliśmy je i wrzuciliśmy do garnka, ale później... - Mat maiła na twarzy taki grymas, jakby same wspomnienia powodowały u niego najgorsze z koszmarów. - Później dzieciarnia zabrała się za cebule, łzy zaczęły płynąć ciurkiem po twarzach, a one w pisk. Trzylatka wylałam olej na całą kuchnię, a nasz rodzinny głupek chciał wskoczyć do piekarnika, ledwo go powstrzymałem. - Westchnął umęczony. - Pozwoliłem zabrać się dziewczynką za przyprawianie, ale wystarczyło, że odwróciłem wzrok na jedną chwilę, dosłownie na sekundę, a w garnku znalazło się pół solniczki i góra mąki. Na szczęście, jakimś cudem udało mi się to uratować.
- To musiało być coś - zauważyłam miękko i poklepałam chłopaka po ramieniu, żeby dodać mu choć odrobinę otuchy.
- Tak, a to jeszcze nie koniec! - wybuchnął naglę i z nową energią kontynuował historię: - Weszliśmy w fazę pieczenia, tutaj poszło nam bez większych przeszkód. Co prawda danie lekko się przypaliło, ale nadal było dobre. Wyjąłem je z pieca i po kolei dodałem ostatnie elementy sosu: wino, bulion, czosnek, liść laurowy i przecier pomidorowy albo raczej jego resztki, ponieważ bliźniaczki dorwały się do niego kiedy nie patrzyłem i wypiły wszystko na raz. W tym momencie straciłem jakąkolwiek nadzieje, że to się nam uda...
- Długo wytrzymałeś, ja odpuściłabym już na samym początku - wtrącił Laeti.
- Jaki był efekt końcowy?! No jaki, mów! - nakazała chłopakowi Vanessa, która tak wciągnęła się w tę historię, że nie mogła usiedzieć w jednym miejscu. Nie mam pojęcia dlaczego tak na to reagowała, to tylko katastrofa kulinarna na wielką skalę. Może kluczem jest słowo „kulinarna”?
- Koniec końców wołowina wyszła twarda jak kamień i spalona na węgiel, a sos był za słony i niejadalny. Nie mogliśmy jej nawet czymś obłożyć, ponieważ nasz „zaopatrzeniowiec” zapomniał kupić pieczarki. Nie wspomnę już o kuchni, która wyglądała jakby przetoczył się prze nią huragan albo dwa, ale rodzicom było miło, mają z nas polewkę do tej pory. - Mat zakrył twarz dłońmi, dla osoby takiej jak on ten „obiad” musiał być spełnieniem najgorszych obaw.
- Daj spokój, stary. - Dorian mocno klepnął go w plecy. - Wprowadziłeś nam tutaj grobową atmosferę, a miało być śmiesznie! - powiedział z wyrzutem, ale w oczach migotały mu iskierki rozbawienia.
- Wybacz, trauma nie wybiera. - W odpowiedzi blondyn posłał przyjacielowi krzywy uśmiech.
- Teraz potrzebna nam prawdziwa bomba. Na szczęście macie mnie. - Uśmiechnął się rozbrajająco. - A ja, moi drodzy, zawsze mam w rękawie jakiegoś asa, co powiecie na bajeczkę o moich miłosnych podbojach?
- Tak! - krzyknęła rozentuzjazmowana Laeti.
- Dawaj, rasowy podrywaczu! - krzyknęła Van i zachichotała pod nosem, przy okazji rozsypując resztki chipsów, które jadła.
- Skoro trzeba - mruknęłam niby znudzona i obojętna.
Chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia i pochylili się zainteresowani w stronę Doriana.
- Gotowi? To cudnie. - Popatrzył po nas wzrokiem, od którego dziewczyną miękły kolana. - W wakacje umówiłem się ze ślicznotką o długich nóżkach, miała na imię Carla.
- A to nie była Cassandra? - zapytała zdziwiona Laeti.
- Myślałam, że miała na imię Rebecca. - Van zamyśliła się głęboko, a po chwili dodała: - A może to była Victoria...
- Nie nie, z Victorią umawia się teraz, wcześniej był z Carlą, a jeszcze wcześniej z Rebeccą - poprawił je Raph.
- Przed Carlą była Rowan, a do Rebekki zaczął startować wczoraj - powiedział obojętnie Tom.
- Skąd ty to wiesz?! - zapytałam zaskoczona. Toma rzadko, jeśli w ogóle, interesowały takie tematy.
- Rowan chodzi do mojej szkoły, a z Rebeccą pracuje. - Uśmiechnął się lekko.
- Super. - Dorian był wyraźnie niezadowolony, że mu przerwaliśmy. - W każdym razie, Carla wymyśliła sobie, że powinniśmy wybrać się na romantyczny piknik do parku. Stwierdziłem, że to nawet niezły pomysł, poprzytulamy się na kocyku, podjemy, ona założy krótką sukienkę... - Zrobił rozmarzoną minę. - Po prostu bajka.
- Ale coś musiało się spieprzyć - zauważył Sam z cwanym uśmieszkiem.
- Oj tak, i to po całości. - Dorian wyszczerzył się szeroko. - Widzicie, siedzę obok niej na tym kocu, jem spokojnie kawałek tarty, aż tu nagle znikąd pojawia się osa. Laska jak to laska wpadła w panikę, mówię jej, że ma zachować spokój i się nie ruszać, a osa zaraz sobie poleci.
- Ruszyła się, prawda? Powiedz, że się ruszyła? Ruszyła się, no nie? - zapytała Vanessa tonem małego diabła. Była tak ciekawa, że ledwo mogła usiedzieć na swoim miejscu.
- Oczywiście, że się ruszyła, ale w jakim stylu! - Dorian zaśmiał się na samo wspomnienie tej chwili. - Najpierw skoczyła mi w ramiona, co byłoby mega urocze, gdyby magicznie nie sprowadziło na nas całego roju! Jak dziewczyna zobaczyła co się dzieje odskoczyła ode mnie i pobiegła pod drzewo, a osy za nią, potem wbiegła na mostek, rój dalej leciał za nią, później obiegła plac zabawa, ale osy nadal jej nie odpuściły, a na sam koniec potknęła się o kamień, legła jak długa, a osy pożądliły ją w każdy, możliwy, odsłoniętym miejscu.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, autentycznie wyobrażając sobie te scenę.
- A co ty robiłeś w tym czasie? - zapytałam rozbawiona.
- Siedziałem na trawie, jadłem tartę i krzyczałem do niej, żeby wskoczyła do wody. - Uśmiechnął się szelmowsko. Jego odpowiedź rozbawiła nas jeszcze bardziej.
- Dziewczyny i te ich wymysły. - Raph przewrócił oczami.
- A co to niby miało znaczyć? - zapytałam oburzona.
Zamrugał zdumiony i zamilkł, a ja i moje przyjaciółki wbiłyśmy w niego nasze groźne spojrzenia.
- Uważaj, stary - ostrzegł go Sam ze śmiechem. - Część naszego grona jest damska.
- Nie miałem na myśli was! - odpowiedział piskliwie. - Ja tylko... No wiecie no... - Szukał odpowiednich słów by nas udobruchać.
- Cóż za erudyta, tak pięknie dobiera słowa - powiedział Dorian teatralnym tonem, potem westchnął głośno i wytarł niewidzialną łezkę.
- Okrutnik - skwitował bruneta Tom.
- Ja? - Spojrzał na niego z miną niewiniątka. - Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
- Jasne, że nie - odpowiedział mu ze śmiechem.
- Emm... Ten tego... Wy jesteście mega rozgarnięte i w ogóle, ale... No... Wiecie, czasami zdarzają się takie przedstawicielki waszego gatunku...
- Gatunku? - prychnęłam przerywając tym samym nędzne próby tłumaczenia się chłopaka.
- Inne dziewczyny! - poprawił się szybko. - I to takie, po których w życiu nie spodziewałbyś się głupich pomysłów. Na przykład dziewczyna mojego kuzyna zrobiła domówkę po tym jak jej starzy pojechali za granicę, zaprosiła mnie, kuzyna i kilka innych osób...
- Impreza, to jest ten dziwny wybryk? - Laeti spojrzała na niego jak na idiotę.
- Co? Nie, nie! - Pokręcił głową z prędkością światła. - Impreza była super, sporo alko, mało bajzlu, tylko potem sprawy poszły trochę nie po naszej myśli. Ja, mój kuzyn i jeden z jej kolegów zostaliśmy, żeby posprzątać, zrobiło się dość późno, więc zostaliśmy na noc.
- Czy to historia o dziwacznym czworokącie? - Van przechyliła główkę na bok jak ciekawski kot.
- Nie! - zaprzeczył szybko Raph i lekko się zarumienił, na co reszta chłopaków wybuchła śmiechem. - Z samego rana do drzwi zastukali jej rodzice, okazało się, że wrócili o kilka godzin wcześniej. Laska spanikowała, nie wiedziała co z nami zrobić, więc wepchnęła nas trzech do swojej szafy.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Przecież ty sam jeden przypominasz szafę. - Laeti prawie popłakała się ze śmiechu.
Raph rzucił jej mordercze spojrzenie, przecież to były samem mięśnie!
- Rzecz w tym, że nasza trójka spędziła tam ponad godzinę czekając, aż ona zajmie czymś rodziców. Zaczęło nam się nudzić i wymyśliliśmy, że sami się stąd wydostaniem, skoro ona o nas zapomniała.
- I jaka jest puenta tej historii? - zapytałam rozbawiona.
- Taka, że niektóre rynny powinny być mocniej przymocowane, szczególnie wtedy, gdy mają po nich zjeżdżać trzej, wielcy faceci.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
- Naprawdę to zrobiliście?! - zapytał Van, co chwilę się śmiejąc.
Chłopak z powagą skinął głową, a dziewczyna zaczęła płakać ze śmiechu.
Kilka minut zajęło nam uspokojenie się, po tym czasie odezwała się Laeti.
- Naprawdę, to uważasz za kreatywną ucieczkę? - zapytała chłopaka, a jej lewa brew lekko się podniosła.
- O, a zrobiłaś coś lepszego? - zapytał ją Dorian z chytrym uśmiechem na ustach.
- Nie, ale znam pewnego pilota, który wywinął lepszy numer - odpowiedziała mu spokojnie, ale przeszyła go swoim przebiegłym spojrzeniem.
- Czy chodzi o jednego z facetów twojej matki? - Van podniosła rękę i zapytała ją tonem uczennicy z pierwszej klasy podstawówki.
Laeti uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi.
- Ok, zaciekawiłaś mnie, opowiadaj! - Sam pochylił się w jej stronę.
- Dobra, to było jakiś miesiąc temu, moja matka już od jakiegoś czasu z nim kręciła, aż w końcu zaprosiła go do nas na kolację. Przyszedł chwilę przed czasem, elegancki, w garniturze, przywitał się ze mną grzecznie w drzwiach, normalnie sama klasa. - Uśmiechnęła się szerzej, a potem nieco rozmarzona dodał: - Miał fantastycznie zielone oczy i słodkie piegi, do tego był okropnie wysoki. W każdym razie - sam przywołała się do porządku - kolacja była miła, trochę pogadaliśmy i parę razy opowiedział dowcip, potem pomógł nam posprzątać i pozmywać, a na sam koniec, kiedy ja poszłam „spać” usiadł z mamą w salonie i wypili kilka kieliszków wina.
- Wiadomo co stało się potem - dopowiedział Dorian z lubieżnym spojrzeniem.
- Wiadomo - przytaknęła mu rozbawiona Laeti. - No więc wstałam rano odsłoniłam rolety i zobaczyłam go jak wychodzić przez okno z sypialni mamy w samych majtkach. - Przerwał jej nasz wybuch śmiechu. - Ale nie to jest najlepsze! - zawołała rozbawiona. - Kiedy mnie zobaczył podszedł do mojego okna, spalił buraka i zapytał czy nie mogłabym mu przynieść płaszcza i butów. Odpowiedziałam, że ok, zrobiłam to, a on uciekł gdzie pieprz rośnie i już nigdy więcej o nim nie słyszałam.
- Ten facet musiał być magiczny! - powiedziałam roześmiana.
- I był! - zawtórowała mi przyjaciółka.
- Dobra, teraz ja wam coś opowiem! - zawołałam energicznie.
- No, no, zapowiada się dobrze. - Dorian puścił mi oczko.
- A więc jest to historia, o której dowiedziałam się przez przypadek...
- Co za tajemniczość! - zawołały jednocześnie Van i Laeti, po czym zachichotały.
- Czy mamy się bać? - zapytał mnie Tom z szerokim uśmiechem.
- Nie. - Machnęłam ręką. - Ok, gotowi na historię o tym jak Sam prawie się zabił? - wypaliłam jak z armaty.
- Co?! - wykrzyknęli wszyscy, w tym główny zainteresowany, chociaż on był raczej oburzony.
- Spokojnie, takie rzeczy są u nas na porządku dziennym - prychnęłam i machnęłam ręką lekceważąco.
- Kiedy to się stało?! - zapytał zaskoczony Tom.
- Jakoś tak, w tym tygodniu. - Wzruszyłam ramionami i zrobiłam minę w stylu „kogo to obchodzi”.
- Chcę to usłyszeć, gadaj! - zawołała rozemocjonowana Vanessa.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Wyszczerzyłam się do niej. - Wszystko zaczęło się, kiedy nasza naczelna gazetki szkolnej postanowiła rzucić robotę, a Sam jak jeleń dał się wrobić w jej zakład.
- Jaki zakład? - zapytał zaciekawiony Raph.
- Postawił ultimatum, że jeśli uda mi się napisać dobry artykuł to wtedy nie rzuci swojej pracy - odpowiedział Sam, który już wyglądał na mega zawstydzonego, a ja nawet jeszcze nie doszłam do najlepszej części.
- Dokładnie tak było - przyznałam mojemu najlepszemu przyjacielowi rację. - Nasz Samuel zebrał, więc swą drużynę i razem ruszyli na poszukiwania doskonałego tematu - opowiadałam teatralnym głosem. - Przeszli tedy przez sto korytarzy i tysiące stopni, mierzyli się z nauczycielami i uczniami, aż dotarli do pieczary smoka, pokoju nauczycielskiego, i włamali się doń. Tam znaleźli to czego pragnęli najbardziej ich Świętego Graala, Kamienia Nieskończoności, Smoczej Kuli...
- Skończ! - nakazał mi ostro Sam, który właśnie przechodził męki.
- ...Czyli informacji. Pozyskawszy je wrócili i zasiedli do Okrągłego Stołu, gdzie rozprawiali o tym co powinni zrobić, wtedy to nasz rycerz w lśniącej zbroi - Wszyscy zaczęli chichotać pod nosem, a Sam zarumienił się wściekle. - przystąpił do pisania artykułu, dzieła swego życia. Spędził nad nim całą noc, a następnego dnia jego wory pod oczami były tak wielkie, że mógł przy ich pomocy zburzyć Wielki Mur Chiński. Czas oddania pracy zbliżał się nieubłaganie, aż w końcu od godziny przeznaczenia dzieliło go jedno, chemia - wypowiedziałam groźnie. - Lekcja zaczęła się spokojnie i cicho, wtem wybuch zmusił nas do opuszczenia klasy i wyjścia na dziedziniec. Samuel postąpił jak wszyscy, ale w połowie drogi zdał sobie sprawę, że w klasie został jego Święty Graala, Kamień Nieskończoności i tak dalej, zawrócił więc ignorując zagrożenie pożarowe i skoczył w objęcia trucizny. - Zrobiłam krótką pauzę, a resztę opowiedziałam już normalnym głosem: - A potem zjawiłam się ja i główny gospodarz, wyciągnęliśmy tego debila na zewnątrz i oddaliśmy w ręce kochanej nauczycielce chemii. Najlepszą rzeczą z tego wszystkiego jest to, że Peggy wyśmiała jego pracę i powiedziała mu, że nie ma talentu pisarskiego, po czym sobie poszła. Koniec. - Zaśmiałam się tak jak wszyscy, tylko biedny Sam schował twarz w rękach, wyglądał na przybitego i zawstydzonego jednocześnie.
- O, stary... - Tom spróbował go pocieszyć, ale ponownie zaczął się śmiać.
- Sammy. - Van posłała mu współczujące spojrzenia, a po chwili pełna radości zwróciła się do mnie: - Dobra robota, Renuś!
- Jestem tylko skromną sługą tłumu - powiedziałam udając skromną i skłoniłam się.
- Jak ty się o tym w ogóle dowiedziałaś? - zapytał mnie nagle Sam.
- Po pierwsze, bo wiedziałam, że coś kręcisz. Po drugie, bo widziałam jak gadałeś z Peggy. I po trzecie, Armin urządził sobie na nią mały rant podczas pracy, a tego ciężko było nie usłyszeć. Nie mogłam w to uwierzyć, więc podpytałam Alexy'ego, później zadzwoniłam do Rozalii, a na sam koniec potwierdziłam wszystko u Iris. - Uśmiechnęłam się z wyższością.
- Nienawidzę cię - syknął chłopak.
- O, nie musisz mi mówić jak mądra i sprytna jestem! - Pacnęłam go w ramię.
- Ta, na tyle mądra i sprytna, żeby się zgubić. - Uśmiechnął się przebiegle, a mi nagle przestało się podobać dokąd ten dialog zmierza. - Hej, wiecie, że Rena zgubiła się w lesie podczas biegu orientacyjnego? - zapytał nagle wszystkich.
Śmiech ucichł i wszyscy spojrzeli na Sama, a potem na mnie i znowu na niego.
- Ona i jej kolega wybrali złą ścieżkę w lesie i zabłądzili tak dobrze, że szukano ich po nocy.
- Bez jaj! - wykrzyknął Raph.
- Nie podawaj błędny faktów! - warknęłam. - To nie ja się zgubiłam, tylko Kastiel nas zgubił!
- Biegliście jedną ścieżką, jakim cudem niczego nie zauważyliście? - zapytał mnie rozbawiony.
- Bo BIEGLIŚMY, jak sam zauważyłeś.
- Aha, a ta mapa to wypadła wam przypadkowo? - Uśmiechnął się szeroko, a reszta ledwo powstrzymywała śmiech.
- To też nie była moja wina, tylko jego! - wykrzyknęłam oburzona. - To on wziął ten papierek, a potem go zgubił.
- A, czyli ty jesteś po prostu niewinną ofiarą? - zapytał z ironią.
- Zaraz ci coś zrobię, Cordnel! - ostrzegłam go.
- Daj spokój, to tylko takie żarty. - Zaśmiał się sztucznie.
- Żarty to będą jak pożegnasz się z prostym nosem! - warknęłam.
Reszta ekipy przyglądała się nam i miała z tego niezły ubaw.
Oczywiście Sam nie pożegnał się ze swoim nosem, ani inną prostą kością, za to my tym akcentem pożegnaliśmy opowiadanie historyjek i wróciliśmy do zwykłej gadki-szmatki. Koniec końców zrobiło się tak późno, że nie pozostało nam nic innego jak posprzątanie po sobie i rozejście się do domów. Mimo to nawet w samochodzie ja i Sam nie mogliśmy przestać gadać, żadne z nas nie miało drugiemu za złe tych przekomarzanek i nie braliśmy ich na poważnie.
Późną nocą wysiadłam z auta przyjaciela na własnym podjeździe, pożegnałam go i weszłam do środka. To spotkanie napełniło mnie nową energią, a więc mimo, że pora była późna zasiadła do klawiszy i skomponowała dwa utwory. To było fantastyczne spotkanie.
***
To ja, a razem ze mną nowy, zabawny rozdział. Tym razem postawiłam na luźne i śmieszne historyjki, więc jeśli udało mi się kogoś z was rozbawić to uznaję swój cel za osiągnięty. Poza tym niedługo moja pierwsza sesja. -_- Nie wiem czego się spodziewać, ale mam sporo nauki i weny. ^^ A to oznacza, że nowe rozdziały powstają, przeważnie na nudnych wykładach, ale są! W każdym razie nie mam już nic więcej do zakomunikowania. Wesołych Świąt i fantastycznego Nowego Roku, kochani! Bawcie się dobrze i odpocznijcie od codziennych zajęć, a jeśli znajdziecie czas i ochotę to możecie napisać, która z historyjek podobała wam się najbardziej i dlaczego. Do zobaczenia w 2019! :D