Wesołych świąt! Witam was w kolejnym rozdziale i korzystając z okazji życzę wam wszystkiego najlepszego, zdrowia, szczęścia, radości, bogatego gwiazdora i fantastycznego nowego roku. Co prawda nie przychodzę z żadnym świątecznym rozdziałem, ale liczę na to, że ten też będzie dobry. Co mogę więcej dodać? Do zobaczenia w roku 2018, moi mili! :D
***
Renn
Ulżyło mi. W drodze do domu czułam się niesamowicie lekka. Dodatkowo mój humor poprawiła Vanessa, która zaprosiła mnie jutro na wspólne zakupy z nią i Laeti. Zdecydowanie był to najlepszy dzień mego życia.
Następnego dnia wstałam z samego rana. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, więc szybko się uszykowałam, przebrałam w nowe ciuszki od Rozalii i wyprowadziłam psy na ponad godzinny spacer. Kiedy wróciłam do domu zabrałam kilka ważnych rzeczy, pieniądze, moją kartę, telefon i torbę, i popędziłam na autobus. O dziwo, dobiegłam tam dość szybko.
Oparłam się o jeden z boków przystanku i spoglądałam na krajobraz. Jesień szalała już w pełni, liście nabrały cudownych kolorów, a chłodny wiatr delikatnie nimi poruszał. Dzisiaj świeciło słońce, ale o wiele częściej zdarzały się dni, gdy padał deszcz. W tym roku jesień była bardzo piękna.
Zerknęłam w bok i wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia, Sam, Lysander, Kastiel i Nataniel właśnie szli w moją stronę. Chłopcy jeszcze mnie nie zauważyli, dzięki czemu mogłam otrząsnąć się z szoku jaki właśnie przeżyłam. Widzicie, to dość zabawna sprawa, ponieważ oni nigdy nie spędzają czasu z sobą samymi. Naprawdę, wiem co mówię, jeśli mają wpaść do mnie lub posiedzieć ze mną na przerwie to robią to bez dyskusji, prawie bez dyskusji, wtedy rozmawiają ze sobą albo przyjaźnie się ignorują, ale kiedy mnie zabraknie, nawet na siebie nie spojrzą. Kastiel olewa Nataniela, Nataniel olewa go, Lysander rozmawia wyłącznie z Kastielem, a Sam towarzysz mi, ewentualnie rozmawia z pozostałymi, ale osobno. Znając ich sytuacje przeżyłam naprawdę ogromny szok, serio był przepotężny.
- Cześć, panowie - przywitałam ich radośnie, kiedy już byli na tyle blisko by mnie usłyszeć.
Stanęli zaskoczeni i spojrzeli na mnie jak na ducha. Zignorowałam to i pomachałam im ze słodkim uśmieszkiem.
- Cześć. - Pierwszy rezon odzyskał Sam. - Co tutaj porabiasz? - Zlustrował mnie wzrokiem.
- Jadę na zakupy do naszego miasta. Vanessa namówiła mnie na wspólny wypad z nią i Laeti. A wy co porabiacie? - Przejechałam po ich buziach podejrzliwym wzrokiem.
- Mamy mały męski wypad - odpowiedział spokojnie Nataniel.
- Jasne. - Wywróciłam oczami.
- Zrobiłaś się strasznie podejrzliwa - zauważył Lysander lekkim tonem, ale on sam wydawał się czymś speszony.
- Właśnie, wyluzuj, Albinosie. - Kastiel posłał mi jeden ze swoich uśmiechów.
- Dobra, dobra. - Nie mogłam się powstrzymać i też się uśmiechnęłam. - Spadajcie stąd zanim zacznę was przesłuchiwać. - Ruchem głowy pokazałam im, że mają ruszać naprzód.
Pożegnali się ze mną i poszli przed siebie. Wodziłam za nimi wzrokiem dopóki nie zniknęli za zakrętem. Chwilę później przyjechał mój autobus.
Droga do centrum zajęła niecałą godzinę, o dziwo po drodze nie trafiłam na żaden korek. Kiedy już wysiadłam, musiałam złapać autobus miejski pod samą galerie. Poszło to trochę wolniej, ale dotarłam na czas.
Wprost przy wejściu czekały już moje przyjaciółki. Vanessa, która wyglądała jak mała dziewczynka w swojej różowej sukience i z wstążkami w tym samy kolorze, które podtrzymywały jej dwa wielkie kucyki. Za to Laeti wypadała przy niej jak zbuntowana nastolatka. Miała obcisłą koszulkę z wyciętymi ramionami i rękawem trzy czwarte. Na to założyła biała, luźną bluzkę, która zsunęła jej się z jednego ramienia, a na jej środku nadrukowano różowe serduszka. Do tego ubrała krótkie jeansowe spodenki, które przyozdobiła szerokim paskiem w niebieską zebrę. Pod spód założyła najdziwniejsze rajstopy jakie kiedykolwiek widziałam, a na nogi wsunęła ciemne buty do połowy łydki. W jej granatowych włosach związanych w kucyk było pełno wsuwek, spinek i spineczek w najdziwniejszych kolorach i kształtach, a jej wielkie, niebieskie oczy podkreśliła ładna, prosta, cienka kreska. Usta zaś błyszczały się od różowego błyszczyku.
Jeśli miałabym opisać wam jej charakter to mogę powiedzieć tylko jedno, kochliwa. Uwielbiam ją na wiele sposobów, jednak jej zdolność do budowania szybkich związków i zakochiwanie się w każdym napotkanym przystojniaku to za wiele, dlatego tak często ja i Van się z niej nabijamy.
- Rennnnnnnn! - Białowłosa rzuciła mi się na szyje.
- Renuś! - Laeti poszła w jej ślady.
- Cześć, dziewczyny! - Zachwiałam się pod ich ciężarem. - Ale możecie mnie już puścić - powiedziałam błagalnie.
- Jasne! - zawołały niemal jednocześnie i zostawiły mnie w spokoju.
- Dzięki.
- Wow! Wow! Wow! Co ci się stało?! - zapytała zdumiona Vanessa. - Wyglądasz inaczej.
- Faktycznie, nareszcie pozbyłaś się tych okropnych glanów - dodała radośnie niebieskooka.
- I tych swoich czarnych końcówek.
- Miała czarne końcówki? - Laeti spojrzał zdumiona na Vanessę.
- Tak, kilka centymetrów. Wyobrażasz to sobie? - Prychnęła z dezaprobatą.
- O, fuj! - Zrobiła zniesmaczoną minę.
- Dziewczyny, ja ciągle tu jestem. - Spojrzałam na nie naburmuszona. - I wszystko słyszę - dodałam urażonym tonem.
- Wybacz! - Uśmiechnęły się przepraszająco.
- Kto cię tak załatwił? - zapytała Van ze zbyt radosnym uśmiechem, jak na moje.
Zrobiłam kamienną twarz.
- No dalej, przecież wiem, że sama w życiu byś ich nie obcięła! - Zaczęła dreptać w miejscu z podekscytowania.
- Rozalia, ale to był podstęp!
- Kto to Rozalia? - zapytał Laeti z ciekawością.
- Moja nowa znajoma z liceum.
- Powinnaś jej coś za to kupić - zauważyła rzeczowo.
- Wiem, mam to w planach. - Zbyłam ją machnięci ręki. - A tak właściwie, to co dzisiaj robimy? - Zerknęłam to na jedną, to na drugą.
Obie uśmiechnęły się jak dwa diabełki.
- Mam zamiar nakupować parę uwodzicielskich ciuszków - oznajmiła Laeti słodkim głosikiem.
Przewróciłam oczami, nic nowego.
- A ja muszę kupić prezent mojej koleżance z klasy, ale kompletnie nie wiem jak się do tego zabrać! - wykrzyknęła Van z rozpaczą. Ona nigdy nie była zbyt dobra w podarunkach. - Chciałam jej kupić książkę, ale nie wiem, co czyta. Chciałam jej kupić film albo muzykę, ale z tym mam podobny problem. - Zaczęła chodzić w te i z powrotem. - Pomyślałam o ciuchach, ale nie znam jej rozmiaru. Myślałam też o...
- Wielu rzeczach - dokończyła za nią Laeti. - Ale żadna nie jest dość dobra. - Wykonała dramatyczny gest w stylu swojej przyjaciółki. Zachichotałam.
- Kiedy tak jest! - krzyknęła zrozpaczona Vanessa. - A ty co chcesz kupić? - zapytała mnie już normalnym tonem.
- Cóż... - Odwróciłam wzrok. - Miałam ostatnio trochę problemów, ale znajomi z mojej szkoły mi pomogli, więc chce się odwdzięczyć. - Uśmiechnęłam się radośnie. - Mam w planach kupić coś dla każdego, czyli dla... - Odliczyłam ich na palcach. - Dla sześciu osób. - Wyszczerzyłam zęby jeszcze mocniej.
- Co?! - Van zrobiła wielkie oczy. - Jak ty sobie z tym poradzisz?!
- Nie jestem tobą - zauważyłam z kamienną twarzą.
- Fakt.
- Dość tego, ruszamy na podryw! - zawołała radośnie Laeti.
Rzuciłyśmy jej z Vanessą spojrzenie pełne dezaprobaty.
- I zakupy! - dodała szybko.
Zaśmiałyśmy się radośnie i wszystkie razem ruszyłyśmy na podbój sklepów.
Naszym pierwszym celem okazał się optyk, przypadkiem przechodziłyśmy obok niego i Van stwierdziła, że musi tam wpaść. W sklepie pełno było stojaków ze zwykłymi oprawkami, ale był też kącik z okularami przeciw słonecznymi. Zatrzymałyśmy się tam, aby popodziwiać, cena zbiła mnie z nóg.
- Może kupie jej coś w tym stylu? - zapytała sama siebie Vanessa.
- Po co? - Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Oczywiście, że na plaże. Wiesz ilu facetów się za tym obejrzy? - Laeti wskazała wybrane okulary w czerwonej oprawie.
- Ale wiecie, że do plaży jeszcze jakieś osiem, siedem miesięcy, tak? - Wodziłam wzrokiem od jednej do drugiej.
- Fakt - przyznała niechętnie Vanessa. - Chodźmy dalej! - krzyknęła radośnie.
- Ja i tak je kupie. - Laeti wzięła wybrane oprawki i poszła do kasy.
Poczekałyśmy, aż skończy i ruszyłyśmy na dalsze przygody. Zaraz przed optykiem był Julien. Nigdy nie zwracałyśmy na niego uwagi, bo to sklep z ciuchami męskimi. Jednak dzisiaj jego wystawa była tak kolorowa, że nie mogłam się oprzeć by nie zerknąć. Na wystawie pokazano wiele różnych strojów i kilka kompletnie niezgranych ze sobą kreacji, a nad wszystkim wisiał szyld „Wyprzedaż starych kolekcji.”. Większe szczęście nie mogło mi się trafić, tutaj na pewno znajdę coś dla Alexy'ego.
- Dziewczyny! - zawołałam podekscytowana. - Ja muszę tutaj wejść.
Obejrzały się na mnie zdziwione.
- Ale to męski sklep. - Laeti zrobiła zdziwioną minę.
- Wiem, wiem, ale chyba znalazłam coś dla mojego kolegi. - Ponownie przyjrzałam się wystawie.
- Leć, zaczekamy tu. - Vanessa puściła mi oczko.
Uśmiechnęłam się szeroko i wpadłam do środka.
W sklepie była cała masa tanich ciuchów. Wszystko wyglądało niesamowicie, Alexy'emu spodobałoby się tutaj. Przechodziłam między wieszakami i przeglądałam różne koszulki, najbardziej w oczy rzuciła mi się kolekcja komiksowa, było w niej pełno świetnych koszulek z różnymi napisami typu „Boom!” lub „Puff!!!”. Postanowiłam, że właśnie jedną z nich sprezentuje Alexy'emu. Poszukałam odpowiedni rozmiar, który dostałam od Rozalii, nie pytajcie mnie dlaczego i jak go zdobyła. Następnie szybko pomaszerowałam do kasy, kolejka była nieziemska. Czekając na swoją kolej zauważyłam stojaki z akcesoriami, na jednym drążku wisiały przywieszki do telefonu. Do głowy przyszła mi zawieszka Kastiela, mały, uroczy, biały kotek z dzwoneczkiem na końcu, którą ostatnio stracił, w nieznanych mi okolicznościach. Wyciągnęłam rękę i wybrałam zawieszkę w kształcie czarnej czaszki z czerwonymi oczami, coś w jego stylu! W końcu dotarłam do kasy, zapłaciłam i wróciłam do dziewczyn.
Właściwie wróciłam do Vanessy, która zupełnie sama siedziała na jednej z ławek, wyglądała jak zagubione dziecko.
- Jestem! - Usiadłam obok niej. - A gdzie Laeti? - Rozejrzałam się zdezorientowana.
- Weszła tam. - Van pokazała palcem na pokaźnych rozmiarów butik.
- Przystojniak czy buty? - zapytałam lekko rozbawiona.
- Najpiękniejsze buty jakie widziałam w życiu! - sparodiowała głos Laeti.
Zaśmiałyśmy się.
Czekałyśmy na naszą koleżankę piętnaście minut, potem zaczęłyśmy na zmianę do niej wydzwaniać. W końcu wyszła ze sklepu z dwiema torbami, jak widać nie próżnowała, i rozzłoszczoną miną.
- Co to miało być?! - wykrzyknęła oburzona.
- Ratowanie twojego portfela - odpowiedziała poważnym tonem Van.
- I naszych tyłków przed odciskami - dodałam żartobliwie.
Obie uśmiechnęłyśmy się do niej zadziornie.
Laeti zrobiła urażoną minę.
- Chodź! - Pociągnęłam ją za sobą i ruszyłyśmy dalej w centrum handlowe.
Teraz prowadziła nas Vanessa, kompletnie nie wiedziałyśmy gdzie idziemy, aż dobrnęłyśmy do sklepu z zabawkami.
- Co?! - Laeti znowu się rozdrażniła. - Wymieniłam mój butik z cudownym kasjerem na to?! Sklep dla dzieci? - Spojrzała złowrogo w stronę białowłosej.
- Dla cudownych dzieci. - Van zaśmiała się głupkowato i pobiegła oglądać lalki.
- Chodź, znajdziemy ci jakiegoś pluszaka do poderwania. - Zaśmiałam się i poklepałam ją przyjacielsku po plecach.
- Tylko takiego z krwi i kości - rzuciła urażona.
- Tak, tak, a najlepiej kasjera z butiku. - Popchnęłam ją miedzy pluszaki.
Laeti była grymaśna jak dziecko, a Van szalała po sklepie jak dziecko, tylko ja utrzymałam poziom i oglądałam pluszaki jak normalny człowiek, z głupim uśmiechem na ustach.
- Laeti, patrz! - Podniosłam jednego misia średniej wielkości. - Ten wygląda jak Sam. - Zachichotałam głupkowato.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, ale jej oczy rozbłysły rozbawieniem. Po jakimś czasie rzuciła żartobliwie:
- Nawet ubierają się tak samo. - Wskazała na koszulkę moro, w którą ubrano pluszaka.
- Chyba znalazłyśmy jego bratnią duszę. - Zachichotałam.
- Wróże im szczęśliwą przyszłość. - Zachichotał razem ze mną.
- Dziewczyny! Znalazłam prezent!!! - krzyknęła Van z drugiej strony.
Podbiegłyśmy do niej roześmiane, ale kiedy zobaczyłyśmy co wybrała, miny nam zrzedły. Vanessa „trzymała” białego misia z różową kokardą na szyi. Nic w tym niezwykłego, ale rozmiarem przypominał ją samą!
Szczęki opadłym nam do samej ziemi.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - wymamrotałam.
- Pewnie! Owinę go kolorowym papierem dodam gdzieś wstążeczkę i voilà. - Wyszczerzyła zęby.
- Wyrzuć papier, wstążkę zostaw - poradziła zszokowana Laeti.
- Jak ty to zabierzesz? - zapytałam trochę normalniejszym tonem.
- Zobaczysz. - Uśmiechnęła się przebiegle jak mały diabełek.
Vanessa podeszła do kasy, mina kasjerki była bezcenna. Ta kobieta naprawdę musiała wziąć Van za dziecko, ale sprzedała jej zabawkę bez problemu. Jesteście ciekawi jak moja przyjaciółka poradziła sobie z ogromnym miśkiem? Otóż wzięła go na barana i od tej pory chodziła z nami tak po sklepach. Twarze ludzi były bezcenne.
Skończyłyśmy oglądać całe pierwsze piętro, więc przeniosłyśmy się na górę zahaczając o Vingir. Byłam prawie pewna, że znajdę tam coś dla Nataniela i Lysandera.
Weszłyśmy do sklepu i rozejrzałyśmy po całym otoczeniu. Van znalazła coś dla siebie w dziale z muzyką klasyczną, a Laeti pobiegła za jakimś przystojniakiem na piętro. Wiedziałam czego szukam, przynajmniej dla Nataniela, więc przeszłam się do działu z kryminałami. Nie jestem specjalistką w dziedzinie literatury, ale czytałam w życiu jeden kryminał. Jeden jedyny kryminał, który pożyczył mi Tom, on też uwielbia tego typu książki. Desperacko spróbowałam sobie przypomnieć tytuł i autora. Najpierw skojarzyłam autorkę, Agathę Christie. Zaczęłam przeszukiwać odpowiednią półkę. Wiedziałam także, że głównym bohaterem był Herkules Poirot. Po mozolnych poszukiwaniach znalazłam ją, „Morderstwo w Orient Expressie” jedyny kryminał jaki w życiu czytałam.
Z książką pod ręką wjechałam na piętro, tam Laeti już urabiała swojego przystojniaka i jego kolegę, to się nazywa powodzenie. W drugiej części sklepu było sporo elektroniki np. słuchawek i materiałów papierniczych jak notatniki. Notatnik był niestety kiepskim pomysłem, wątpię żeby Lysander tak po prostu zostawił swojego starego przyjaciela. Nie wiedząc, co wybrać przechadzałam się po całym sklepie, aż natrafiłam na gadżet dla zapominalskich. Uśmiechnęłam się pod nosem, komuś takiemu jak Lysander bardzo by się to przydało. Wybrałam jeden zestaw i zjechałam na dół by zapłacić. Po drodze zgarnęłam Vanessę, a później we dwie zgarnęłyśmy naszą podrywaczkę. Strasznie się na nas zdenerwowała, najwyraźniej dobrze jej szło z tamtą dwójką. Na poprawę humoru wybrałyśmy się do Clara's.
W środku było sporo dziewczyn i wszystkie polowały na coś z nowej kolekcji jesiennej. Po raz kolejny rozbiegłyśmy się po sklepie. Ja poszłam poszukać czegoś dla Rozalii, Van przeglądała sukienki, a Laeti wpadła w szał zakupów i chwytała wszystko, co wpadło jej w ręce, a potem biegła z tym do przymierzalni. Tym razem nie znalazłam niczego, co mogłabym podarować Rozie. Van również wróciła do mnie z pustymi rękami.
- Niczego dla mnie nie ma - poskarżyła się dziecięcym głosem.
- Naprawdę? Nic ci się nie podoba? - zapytałam zdziwiona.
- Zero różowego, same brązy. To niesprawiedliwe! - Wyrzuciła ręce w górę.
Zaśmiałam się pod nosem.
- Nie waż się żartować, to poważny problem! - Spojrzała na mnie naburmuszona.
- Dziewczyny! - zawołała Laeti z przymierzalni. - Potrzebna mi pomoc!
Wzruszyłam ramionami i podeszłam do jej kabiny, a białowłosa posłusznie podreptała za mną.
- Co jest? - zapytałam odsłaniając zasłonkę.
- Jak wyglądam? - Laeti okręciła się wokół własnej osi.
- Brązowo - burknęła Van.
- I bluzka ci nie pasuje. - Uśmiechnęłam się szeroko.
Nasza przyjaciółka rzuciła nam zrozpaczone spojrzenie.
Ociągając się ruszyłyśmy na przechadzkę po sklepie, żeby pomóc jej w wyborze ciuchów. Doradzałyśmy, szukałyśmy i kłóciłyśmy się dobrą godzinę, dopiero głód wygonił Laeti z przymierzalni. Ilość rzeczy jakie kupiła wprawił mnie w istny podziw, jakim cudem można wydać tyle pieniędzy w jednym sklepie?! Nawet Roza nie przebiła tej ceny na naszych zakupach.
Gnane głodem weszłyśmy na teren restauracyjny, poszukałyśmy miejsca w jednej z tutejszych restauracji i weszłyśmy do środka. Rozsiadłam się wygodnie na krześle i chwyciłam menu.
- Co zamawiamy? - zapytałam rzeczowo.
- Nieważne co, ważne, że z frytkami!
- Uważaj, bo jeszcze się roztyjesz.
- Chciałabyś mieć takim metabolizm jak ja, co nie Laeti? - Van uśmiechnęła się złośliwie.
- Przynajmniej nie musiałabym ciągle chodzić do dietetyka. - Westchnęła udręczona.
- Nikt ci nie karze - zauważyłam z uśmieszkiem.
- Tak, pewnie! Najlepiej jak zarosnę tłuszczem na śmierć! - wybuchnęła i rzuciła nam gniewne spojrzenie.
- Co podać? - zapytał kelner, który pojawił się znikąd.
Zaskoczone spojrzałyśmy w górę. Nad nami stał wysoki chłopak o blond włosach i niebieskich oczach... O, nie! To był Dake! Na miłość boską, co on tutaj robi? Powinien siedzieć w Australii, niech go kangur kopnie!
- Danie obiadowe numer jeden - powiedziałam jakby nigdy nic.
- Danie obiadowe numer trzy z dodatkową porcją frytek. - Van spojrzała ukradkiem na blondyna.
- Sałatka wiosenna. - Laeti wpatrywała się w chłopaka jak w obrazek.
- Coś do picia?
- Pepsi - powiedziałyśmy równocześnie.
Dake zaśmiał się pod nosem.
- Twoje koleżanki są równie śliczne, co ty, Renn - powiedział uwodzicielsko, schował notatnik do kieszeni i z takim samym uśmiechem spojrzał mi głęboko w oczy.
Wzdrygnęłam się, naprawdę liczyłam na to, że mnie nie pozna. Dziewczyny wybałuszyły na mnie oczy.
- Wyglądasz przecudownie.
- Wiesz, co byłoby przecudowne, Dake? - wyplułam jego imię. - Gdybyś poszedł do kucharza i przekazał mu nasze zamówienie. - Uśmiechnęłam się bez cienia radości.
- Jasne, zaraz wracam. - Zaśmiał się i odszedł w stronę kuchni.
- O. Mój. Boże. - Laeti odprowadzała go wzrokiem. - Skąd znasz takie ciacho?! - Spojrzała na mnie oskarżycielsko. - Chodzisz z nim do szkoły? - Uniosła podejrzliwie brew.
- O Boże, nie! - zaprzeczyłam żarliwie. - Nigdy w życiu, za żadne skarby nie chciałabym być z nim w jednej klasie.
- Więc gdzie go poznałaś? - dociekała dalej.
- W te wakacje na plaży, przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona. Gdzie bym się nie ruszyła on tam zawsze był - wyżaliłam się.
- Przeznaczenie - podsumowała Vanessa ze złośliwym uśmieszkiem.
- Raczej okrutny żart. - Prychnęłam.
- Może, ale tyłek ma świetny!
- Laeti! - Spojrzałyśmy na nią oburzone.
- No co? - Zrobiła zdziwioną minę. - Ja tylko opisuje to, co widzę.
Pokręciłam głową z dezaprobatą.
W tym samym momencie Dake wrócił z naszymi napojami i sztućcami. Tym razem obeszło się bez żadnej gatki, tylko uśmiechał się powalająco, a Laeti odpowiadała mu tym samym.
- Zmieńmy temat - zaproponowała Van. - Chętnie się dowiem co tam u Sama. - Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
- O, to też niezły temat do rozmowy. Powiedz, ma dziewczynę? - Niebieskooka spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Ale nie wykluczam opcji, że już niedługo coś się może zmienić. Kto to wie... - Uśmiechnęłam się przebiegle.
Zachichotałyśmy.
- Pozbył się w końcu swojego moro? - zapytała zaciekawiona Vanessa.
- Coś ty, do końca życia będzie chodził w tych obleśnych spodniach. - Machnęłam lekceważąco ręką.
- A co tam w twojej szkole? - zapytała jakby od niechcenia Laeti.
- Pytasz o chłopaków? - Rzuciłam jej podejrzliwe spojrzenie.
- A o co innego miałabym pytać?!
- Wiesz... - Skupiłam wzrok na swojej szklance. - Jest paru przystojniaków. - Ze wszystkich sił starałam się nie zarumienić.
- Aha. - Zrobiła kamienną twarz. - Może rzucisz jakimś konkretem? - Uniosła lewą brew do góry.
- Ja...
- Proszę bardzo, wasze zamówienie. - Dake zaczął stawiać przed nami talerze z jedzeniem.
Pierwszy i ostatni raz to powiem... Znaczy napiszę. Gdyby nie on, ta niezręczna rozmowa trwałaby w najlepsze, dzięki mu za to, że ją przerwał!
- Długo tutaj pracujesz? - Laeti przeniosła na niego całą swoją uwagę.
- Tylko kilka dni, przyjechałem do wuja, więc grzechem byłoby czegoś tutaj nie zarobić. - Uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
- Więc wpadłeś tylko w odwiedziny? Szkoda. - Zrobiła smutną minkę. - A gdzie mieszkasz?
- W Australii.
- Wow, tam musi być super! - krzyknęła z entuzjazmem.
W tym momencie przestałam śledzić ich rozmowę i zajęłam się własnym posiłkiem, tak jak Van. Laeti i Dake flirtowali jeszcze chwilę, aż umówili się na mały wypad jak chłopak skończy zmianę za godzinę.
W końcu odszedł, a my skupiłyśmy się na własnych plotkach. Dowiedziałam się, że do szkoły Vanessy przyszedł nowy nauczyciel, bardzo miły i wyrozumiały. Za to Laeti uraczyła nas anegdotkami z kilku je poprzednich związków i przyznam, że były całkiem zabawne. Kiedy wszystko już zjadłyśmy i wypiłyśmy poprosiłyśmy o rachunek. Każda wyłożyła na siebie pieniądze. Miałyśmy wyjść, ale Laeti chciała zostać i pogadać jeszcze trochę z Dakem, nie protestowałyśmy i same ruszyłyśmy na dalsze zakupy. Dziewczyna obiecała, że wyśle nam SMS-a, gdzie mamy się spotkać jak już skończy.
Po raz kolejny wybrałyśmy się na obchód wszystkich sklepów, ponieważ nadal nie kupiłam prezentu dla Sam i Rozalii. Jeszcze raz zajrzałyśmy do Clara's, ale niczego tam nie znalazłam, nawet z pomocą Vanessy. Potem skoczyłyśmy do Vingira, tam Van kupiła płytę z muzyką klasyczną, którą wcześniej oglądała. Następnie w przypływie olśnienia zajrzałyśmy do sklepu z zabawkami, kupiłam w nim misia dla Sama. Dokładnie tego samego, puchatego, brązowego misia w koszulce moro, którego wcześniej oglądałam z Laeti. Później wpadłyśmy do optyka, ale tam również nie było nic dla Rozy. Zrezygnowana pomyślałam, że będę musiała kupić coś po powrocie do domu. Właśnie wtedy dostałam SMS-a od naszej flirciary, kazała nam przyjść do sklepu z bielizną. Zdziwiłyśmy się jak cholera, ale poszłyśmy pod wyznaczony sklep.
Laeti czekała przy samym wejściu i bez pytania wyjaśniła nam o co chodzi:
- Dake jest surferem i chce nauczyć mnie surfować, dlatego muszę kupić jakiś kostium. Najlepiej dwuczęściowy. - Uśmiechnęła się radośnie.
- Nowy... Kostium? - Vanessa spojrzała na nią jak na wariatkę.
- Po co? - dodałam zdziwiona.
- Och, jak wy nic nie rozumiecie! Musze pokazać się z jak najlepszej strony! - Wyrzuciła ramiona w górę.
Bez zbędnych dyskusji poszłyśmy za nią do środka, a tam mój wzrok przykuł piękny komplet bielizny. Był czerwony z cienkimi, pionowymi, czarnymi paskami i obszyty koronkom. Dokładnie w takim stylu, jaki Rozalia preferuje, fikuśny i z koronką. Szybko krzyknęłam dziewczynom, że idę coś przymierzyć, wybrałam odpowiedni rozmiar i weszłam do przymierzalni. Ja i Roza mamy bardzo podobne wymiary, więc jeśli komplet będzie pasować na mnie to na nią też. Na całe szczęście pasował idealnie. Cóż, bielizna to dla niej odpowiedni podarunek, ładny i zabawny.
Spojrzałam na siebie w lustrze i skromnie przyznam, że wyglądałam w tym świetnie. Błyskawicznie zdecydowałam, że sobie również sprawie taki prezent. Przebrałam się, znalazłam drugi komplet w tym samym rozmiarze i zapłaciłam. W tym czasie Van i Laeti wybrały kostium kąpielowy bez mojej pomocy. To był ostatni sklep jak razem odwiedziłyśmy, po tym wszystkim każda rozeszła się w swoją stronę.
Wróciłam do domu przed dwudziestą drugą. Następnego dnia kupiłam ozdobny papier i zapakowałam w niego większość rzeczy, tylko miś i zawieszka do telefonu zostały wrzucone do torebek prezentowych.
W poniedziałek ruszyłam do szkoły z torbą pełną podarunków dla znajomych. Już przy samej bramie natrafiłam na Sama. Zawołałam za nim, a kiedy przystanął od razu, bez słowa wręczyłam mu średnią torbę w moro, nie pytajcie jakim cudem ją znalazłam.
- Co to jest? - zapytał zdziwiony i spojrzał mi prosto w oczy.
- Prezent. - Wyprostowałam się jak struna.
- Za co? Z tego, co pamiętam nie zrobiłem ostatnio nic...
- Wspierałeś mnie w sprawie z Debrą, podnosiłeś mnie na duchu i wierzyłeś mi od samego początku. Nie wspominając, że to ty wyczułeś, że coś z nią nie tak. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Okej. - Sam z uśmiechem wziął ode mnie prezent. Jego mina była komiczna, kiedy zobaczył, że w środku jest pluszowy miś. - Serio? - Wyciągnął zabawkę ze śmiechem.
- No co? Bardzo do siebie pasujecie. - Zaśmiałam się. - Nawet macie taki sam styl.
- Nigdy bym nie pomyślał, że dostane od kogoś misia przystrojonego w moro. - Uśmiechnął się szeroko.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz. - Odpowiedziałam mu tym samym.
Szybko się do siebie przytuliliśmy, a potem pobiegłam do pokoju gospodarzy. Jak zwykle wpadłam tam bez pukania, a Nataniel, jak zwykle, siedział na swoim miejscu. Melania jeszcze nie przyszła, więc musiał zająć się wszystkim sam.
- Mam coś dla ciebie - zawołałam od progu.
Zaskoczony podniósł głowę znad arkusza, który właśnie czytał.
- Ciekawa lektura? - zapytałam niby od niechcenia.
- Niezbyt, zwykłe papierkowe bzdety. Potrzebujesz czegoś? - zapytał uprzejmie.
- Niekoniecznie. - Podeszłam do biurka i sięgnęłam do torby. - Mam dla ciebie coś ciekawszego od szkolnej biurokracji. - Wyciągnęłam przed siebie książkę owiniętą w kolorowy papier.
- Co to? - zapytał zdziwiony.
- Prezent. Wiem, że lubisz kryminały, a to jedyny jaki czytałam i... - urwałam gdy zaczął rozrywać papier.
Blondyn zdziwiony spojrzał na książkę, a potem na mnie.
- Za co to?
- Jak to, za co? Przecież pomogłeś w sprawie Debry! - Zrobiłam minę w stylu „To oczywiste!”.
- Tak, ale najpierw odesłałem was z kwitkiem. - Spuścił winny głowę.
- Tak, ale to dzięki tobie wszyscy usłyszeli prawdę o Debrze i tej całej sprawie. Gdyby nie ty, nikt nigdy by się o tym nie dowiedział. Podoba ci się? - zapytałam nieśmiało wskazując na książkę.
- Tak! - odpowiedział szybko. - Uwielbiam książki Agathy Christy, zwłaszcza te, których bohaterem jest Herkules Poirot. Świetnie trafiłaś - pochwalił mnie.
- Naprawdę? - Uśmiechnęłam się szeroko. - W takim razie, nie będę ci już przeszkadzać.
Pożegnałam się z nim i wyszłam na korytarz. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdę resztę znajomych, ale mam jeszcze cały dzień by to załatwić. Na pewno dam sobie radę! Poszłam do swojej szafki, aby zgarnąć potrzebne książki, a tu niespodzianka, pod moją szafką właśnie stał Alexy, razem z Violettą. Nim do nich doszłam, Violetta zdążyła odejść.
- Cześć - przywitałam się wesoło z przyjacielem.
- O, hejka! - Przytulił mnie z wielkim uśmiechem. - Mam dla ciebie newsa!
- Serio? O co chodzi? - zapytałam z zainteresowaniem powoli sięgając do torby.
- Dyrektorka i nauczyciele zaplanowali jakieś wydarzenie. Niedługo nam je ogłoszą. Jak myślisz, co to będzie? - W jego oczach pełno było iskierek ekscytacji.
- Nie wiem, oby niekolejny bieg na orientacje!
- Hahaha, tak znowu się zgubisz. - Zaśmiał się wesoło.
- Wypraszam sobie! To była tylko i wyłącznie wina Kastiela - oburzyłam się i wyciągnęłam z torby zapakowaną koszulkę. - A skoro mowa o newsach, mam coś dla ciebie. - Wręczyłam mu pakunek.
- Dzięki. - Alexy z wielkim uśmiechem rozerwał papier. - Jesteś aniołem!!! - Przytulił mnie z całej siły.
- Czyli podoba ci się? - wysapałam ściśnięta.
- Jeszcze jak! Kupiłaś ją w Julienie, prawda? - Odsunął mnie od siebie na długość ramion.
- Tak, skąd wiedziałeś? - Wytrzeszczyłam na niego zdziwiona oczy.
- Mają teraz niesamowitą wyprzedaż. Od dawna chciałem tam coś kupić, ale brakowało mi kasy. Kocham cię! - Po raz kolejny mocno mnie do siebie przycisnął.
- Nie ma sprawy. Bardzo mi pomogłeś podczas sprawy z Debrą. Gdyby nie twoja pomoc Leo nawet nie mógłby się do niej zbliżyć - wymamrotałam speszona w jego ramionach.
- Wielkie dzięki! - Puścił mnie. - Zobaczymy się w klasie! - krzyknął na pożegnanie i rozpłynął się w tłumie.
Otworzyłam swoją szafkę, wzięłam potrzebne książki i ruszyłam w kierunku sali B, gdzie miała się odbyć pierwsza lekcja, akurat z naszym wychowawcą. Przy samej sali spotkałam Lysandera, który bardzo skwapliwie zapisywał coś w notatniku.
- Co piszesz? - zapytałam na starcie.
Zaskoczony podniósł głowę i rozejrzał się wokół, aż napotkał wzrokiem na moją postać. Jego twarz rozjaśnił delikatny uśmiech.
- Staram się coś narysować - odpowiedział spokojnie.
- Naprawdę? Mogę zobaczyć? - zapytałam podekscytowana.
- Wolałbym nie - odpowiedział szybko.
- Jasne, jak chcesz. To twój notatnik - wymamrotałam lekko zawiedziona.
- Chciałaś coś konkretnego? - zapytał po chwili milczenia.
- Tak. - Sięgnęłam do torby po prezent dla niego. - Ostatnio bardzo mi pomogłeś. Dlatego pomyślałam, że ja też postaram ci się pomóc. - Wyciągnęłam przed siebie zapakowany podarek.
Lysander schował notatnik do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza i z wahaniem odpakował mój prezent.
- Co to takiego? - zapytał zdziwiony.
- Gadżet dla zapominalskich - wyjaśniłam radośnie. - Musisz przykleić naklejkę na swój notatnik, a kiedy go zgubisz wystarczy, że naciśniesz przycisk na tym pilocie. Wtedy naklejka zacznie wydawać dźwięki, to prawie jak kluczyki i samochód. - Uśmiechnęłam się.
- Dziękuje, to bardzo miło z twojej strony, ale wątpię, żeby było to przydatne. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Znając mnie prawdopodobnie zgubie i notatnik, i pilot.
- Fakt! - Uderzyłam się ręką w czoło. - To było głupie - przyznałam po chwili zawstydzona.
- Nie martw się. Doceniam to, że spróbowałaś. - Delikatnie pogłaskał mnie po głowie. - Poza tym, najważniejszy jest gest. - Uśmiechnął się z wdzięcznością.
Przytaknęłam i razem weszliśmy do klasy, akurat wtedy zabrzmiał dzwonek. Powoli wszyscy zaczęli się pojawiać, wypatrzyłam Rozalię jak sama siada w ławce pod ścianą. Dobrze wiedzieć, że jest w szkole.
Na samym końcu, ledwo przed nauczycielem, pojawił się Kastiel. Nie zdążył dobrze się rozsiąść na krześle, a już zawołałam do niego:
- Kastiel!
Spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem.
Chciałam powiedzieć, że mam dla niego prezent, ale w tym momencie do klasy wszedł nasz wychowawca, a razem z nim dyrektorka.
Wszyscy nagle zamilkli, a ja w ekspresowym tempie napisałam na skrawku papieru „Mam coś dla ciebie.” i podałam to rudzielcowi.
Przyjął karteczkę, przeczytał, a potem odwrócił się w moją stronę z głupim, sugestywnym uśmieszkiem i lekko uniesioną brwią.
Nie wiem, co sobie wyobraził, ale niemal od razu zarumieniłam się po same uszy. Moje serce zabiło jak szalone, aby je uspokoić skupiłam się na monologu dyrektorki.
- Bardzo dobrze, a teraz przejdźmy do najważniejszego. - Powiodła wzrokiem po całej sali. Dziwnie radosnym głosem zaczęła mówić dalej: - Pieniądze z biegu na orientacje oraz koncertu zostały przeznaczona na projekt, o którym dzisiaj wam opowiem. Nie będzie to tak łatwe jak organizacja koncertu, dlatego tym razem pomogą wam nauczyciele. Organizujemy dzień otwarty! - zawołała radośnie.
Wszyscy wytrzeszczyli na nią oczy.
- Wasi rodzice zostali już o tym poinformowani.
Nataniel z wielkim hukiem upuścił podręcznik od historii.
- Nasi ro-rodzice? - zapytał zaskoczony i biały jak ściana.
Sam rzucił mu dziwne spojrzenie.
- Tak, wasi rodzice - odpowiedziała mu radośnie dyrektorka. - Wszystko odbędzie się pod koniec listopada, dokładnie w jego ostatnią sobotę.
Nerwowo przełknęłam ślinę, drzwi otwarte wypadają idealnie w moje urodziny.
- Zaplanowaliśmy na ten dzień kilka atrakcji, w tym przedstawienie, w którym zagra wasza klasa. Sami możecie wybrać sztukę, którą wystawicie i stroje, jakie założycie.
Rozalia spojrzała na dyrektorkę z wielką ciekawością.
- Co do reszty obowiązków. - Spojrzała na Frazia. - Pan Farazowski zajmie się przyjęciem rodziców i atrakcjami dla nich. Będzie również odpowiedzialny za zebranie z całym gronem pedagogicznym i waszymi rodzicami.
Nasz wychowawca wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.
- Za samo przedstawienie odpowiadać będzie pan Borys, ale o tym więcej dowiecie się jutro na lekcji wychowania fizycznego.
Nie sądzę, że to najlepszy pomysł. Pan Borys i przedstawienie, czy to jakiś koszmar?
- Do jutra musicie dostarczyć formularze z deklaracjami od rodziców do waszego wychowawcy. Oczywiście, o ile nie zawiadomiłam ich osobiście. - Spojrzała z kamienną twarzą w stronę Kastiela.
Chłopak wytrzymał jej spojrzenie, ale dyskretnie zacisnął ręce w pięści pod ławką. Chyba ten pomysł mu się nie spodobał.
- Natanielu, czy mógłbyś rozdać formularze? - poleciła rzeczowo dyrektorka.
Nataniel szybko podniósł się z krzesła i zaczął chodzić po klasie z plikiem kartek w ręce. Kiedy do nas podszedł zauważyłam, że bardzo mocno trzęsły mu się dłonie. Sam też to dostrzegł i teraz obserwował chłopaka z zamyślonym wyrazem twarzy.
- Proszę również o powiadomienie pana Farazowskiego, jeśli wasi rodzice nie będą mogli przyjść. Teraz wracajcie do lekcji. - Uśmiechnęła się i wyszła z klasy.
Wróciliśmy do lekcji, ale nikt nie mógł się na niej skupić, nawet sam nauczyciel. Koniec końców rozpoczęliśmy dyskusję na temat przedstawienia. Większości, w tym mi, bardzo podobał się ten pomysł. Rozalia z Alexy już planowali stroje, mimo że nikt nie wiedział, co zagramy. Sam cieszył się na spotkanie z tatą, a ja... Sama nie jestem pewna, znając życie ojciec jest gdzieś w Ameryce albo Anglii i załatwia swoje interesy. Najchętniej zobaczyłabym się z mamą, ale czy jej stan zdrowia pozwoli na przyjechanie w odwiedziny? Postanowiłam się tym nie zamartwiać.
Po lekcji wszyscy wybiegli na korytarz, ja też. Musiałam jak najszybciej znaleźć Kastiela. Na całe szczęście pamiętał o liściku i czekał na mnie przed salą. Był ostro wkurzony.
- Nie cieszysz się, że zobaczysz w końcu rodziców? - zapytałam nie wiedząc jak zacząć rozmowę.
- Nie! Nie wiem! - wybuchnął. - Zresztą nie mam ochoty gadać o tym cholernym przedstawieniu. Na sto procent zagramy coś w stylu Romea i Julii, będziemy się uczyć głupiego tekstu, a za kilka lat dostaniem nagrania od rodziców.
- Wow, jesteś strasznie drażliwy.
Spojrzał na mnie z mordem w oczach.
- Spokojnie. - Uniosłam ręce w obronnym geście. - Nie wnikam, chciałam ci tylko dać coś na poprawę humoru. - Wyciągnęłam z torby małą, czarną paczuszkę.
Spojrzał na mnie zdziwiony, ale przyjął prezent i wyciągnął ze środka zawieszkę do telefonu.
- Po co mi to dajesz? - zapytał lodowato.
- Ponieważ ostatnio mieliśmy dość burzliwy okres i chcę to jakoś unormować. No i straciłeś swoją poprzednią zawieszkę, więc kupiłam ci jakąś na zastępstwo.
Kastiel prychnął pod nosem.
- Słuchaj, jeśli jej nie chcesz to mogę ją zabrać z powrotem - powiedziałam zirytowana.
- Spokojnie, Albinosie. - Obrócił zawieszkę wokół własnej osi. - Jest niezła, podoba mi się o wiele bardziej niż ta poprzednia. - Uśmiechnął się łobuzersko.
-To super. - Uśmiechnęłam się radośnie i zostawiłam go w spokoju.
Gdzieś w tłumie mignęła mi Rozalia, pobiegłam za nią, aż na klatkę schodową. Zastałam przyjaciółkę jak grzebie we własnej szafce.
- Hej - przywitałam się radośnie.
- Hejka - odpowiedziała mi tak samo. - Co tam, jak emocje przed przedstawieniem? - zapytała podekscytowana.
- Ciesze się, że je wystawimy. Mam nadzieje zaprosić mamę, a ty? - Spojrzałam na nią z rozbawieniem.
- Chcę uszyć kostiumy do tej sztuki. Nie interesuje mnie granie, tylko stroje się liczą. - Uśmiechnęła się szaleńczo.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że ktoś inny mo...
- Po moim tupie! - zawołała z pasją.
Zaśmiałam się i zaciągnęłam ją do piwnicy.
- Mam coś dla ciebie. - zawołałam gdy byłyśmy już w środku.
- Coś tak tajnego, że musimy się chować? - zapytała żartobliwie.
- Mniej więcej. Tadam! - Wyciągnęłam do niej rękę z prezentem.
- Co to? - zapytała zaciekawiona.
- Otwórz, a się dowiesz - odpowiedziałam tajemniczo.
Roza szybko podarła papier na kawałki i otworzyła pudełko.
- O mój, Boże! - Wyciągnęła czerwony stanik.
- To za pomoc z Debrą i mała zemsta za moją bieliznę. - Uśmiechnęłam się łobuzersko.
Rozalia zaczęła się śmiać.
- Nie wierze, że to kupiłaś!
- Nie martw się. - Odchyliłam lekko bluzkę i pokazałam jej ramiączko identycznego stanika. - Sam też sobie taki sprezentowałam.
- Przyznaj to, jestem genialną nauczycielką. - Puściła do mnie oczko.
- Nie przeczę. - Zachichotałam pod nosem.
Całe w skowronkach wyszłyśmy na zewnątrz, dobrze wiedzieć, że mój żarcik się jej spodobał.
Reszta dnia minęła bardzo szybko, byliśmy zbyt podekscytowani by skupić się na jakiejkolwiek lekcji. W pracy również spędziłam czas na rozmowach z Alexym i Arminem. Wspólnie zastanawialiśmy się, co zagramy na scenie.
Wróciłam do domu pełna energii. Od razu na wejściu chwyciłam za komórkę i formularz ze szkoły, usiadłam na krześle i zadzwoniłam do mamy. Byłam strasznie zdenerwowana, rozmawiałyśmy ze sobą raz w miesiącu, czasem dwa lub trzy, a o wizycie w ogóle nie było mowy. Miałam za dużo obowiązków, tak jak ona, do tego mama jest strasznie chorowita. Lekki wiatr, mały deszczyk i już łapie przeziębienie albo grypę. Na dodatek teraz cały dom stoi na jej głowie, miło byłoby ją tutaj sprowadzić chociaż na jeden dzień.
- Halo? - zapytał damski głos po drugiej stronie.
- Cześć, mamo - powiedziałam ze ściśniętym gardłem.
- Renuś! - zawołała radośnie do słuchawki. - Czemu dzwonisz tak późno, coś się stało? - W jej głosie zabrzmiała nutka niepokoju.
- Nie, nie, wszystko w porządku - uspokoiłam ją szybko. - Właśnie wróciłam z pracy i wiesz... - Urwałam na chwilę.
- Tak?
- Szkoła organizuje dzień otwarty, w ostania sobotę listopada...
- W twoje urodziny, prawda? - zapytała z ciekawością.
- Własnie, w moje urodziny - powtórzyłam głucho. - No i zastanawiałam się, czy nie chciałabyś wpaść? - zapytałam nieśmiało.
Nikt nie odpowiedział.
- Będziemy wystawiać jakieś przedstawienie i odbędzie się zebranie z nauczycielami - mówiłam dalej, a ręce zaczynały mi drżeć. - Ale, jeśli nie możesz to... - Głos mi się załamał. - To nic nie szkodzi. Wiem, że masz teraz sporo obowiązków. - Zamilkłam w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Moja droga - zaczęła powoli. - Czy ty myślisz, że przegapiłabym coś takiego?! I to w dodatku w urodziny mojej jedynej córki?! - zawołała radośnie. - Oczywiście, że przyjadę. Nie mogę odpuścić okazji zobaczenia mojej małej dziewczynki - powiedziała czule.
- To świetnie! - zawołałam radośnie. - Zaraz wypełnię formularz i... I obiecuje, że zagram główną rolę, nie ważne, co to będzie!
- Daj spokój, kogo obchodzą role, ważne że się zobaczymy. - Nagle coś brzęknęło w oddali. - Przepraszam, muszę kończyć! - zawołała przepraszająco.
- Nie ma sprawy, ja też powinnam już iść. - Odsunęłam telefon od ucha, chwilę później mama zakończyła połączenie.Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam skakać po pokoju jak dzika. Kiedy wyszalałam się do reszty usiadłam z powrotem na miejsce i wypełniłam formularz.
Nie wierzę w to! Kompletnie w to nie wierze!!! Już niedługo zobaczę moją mamę, w dodatku w moje urodziny! Obiecuję, że nieważne, co i jak zdobędę główną rolę, moja mama będzie ze mnie dumna.