Hej, hej, to ja! Dawno mnie tu nie było, znowu muszę nabrać formy... Ale zacznijmy od dobrych wieści! Na początek, blog zostaje odwieszony, a rozdziały zaczną się pojawiać w okolicach 16-stego każdego miesiąca. Moje pisarskie wakacje bardzo się udały, napisałam całe pięć rozdziałów, co daje duży zapas czasu. Natomiast z mniej przyjemnej strony... W tym roku mam maturę i naprawdę muszę wziąć się do roboty, niestety. :( Dlatego nie wiem, jak to będzie tutaj wyglądać, może być tak, że po raz kolejny zawieszę bloga na jakiś czas lub rozdział pojawi się z opóźnieniem albo wcale go nie będzie. Zobaczymy, na razie nie wybiegajmy na przód i skupmy się na pozytywach... A skoro o nich mowa, przed wami dalszy ciąg dramy z Debrą, pozytywnie zaczynamy, co? xD
***
Renn
***
Renn
Spojrzałam po wszystkich obecnych.
- Co masz na myśli? - zapytałam zachrypniętym głosem.
- Wpadłam na pomysł, jak pokonać Debrę jej własną bronią. - Rozalia uśmiechnęła się chytrze.
- W takim razie opowiedz - poprosił Lysander.
Sam i Rozalia rozejrzeli się podejrzliwie.
- Nie możemy o tym rozmawiać tutaj - mruknęła dziewczyna.
- Powinniśmy to zrobić poza szkołą, tam nikt nam nie przeszkodzi - dodał Sam.
- Racja, może spotkamy się u Renn?
- Dlaczego u mnie?
- Ponieważ nie ma tam Debry. Mamy pewność, że nas nie znajdzie, no i jeszcze u ciebie nie byłam.
- Roza! - oburzył się Lysander.
- No co?! Dwie pieczenie na jednym ogniu.
Uśmiechnęłam się niezauważalnie.
- Rena, myślę, że powinnaś iść do domu - nagle zwrócił się do mnie Sam.
- Ta, to dobry pomysł - przyznałam mu rację. - W takim razie... Może ja już pójdę. - Podniosłam się z ziemi.
- Odprowadzić cię? - zapytał Lysander z przejęciem.
- Nie, nie trzeba. - Zabrałam swoją torbę.
- Na pewno nie potrzebujesz pomocy Lysia?
- Roza! Co w ciebie dzisiaj wstąpiło? - zapytał z oburzeniem białowłosy.
Rozalia nic nie odpowiedziała, zrobiła tylko jedną z tych swoich naburmuszonych min.
- Przyjdźcie kiedy chcecie, będę czekać - rzuciłam przez ramię na odchodne. Chwyciłam za klamkę i wyszłam.
Sam
Rena zostawiła nas samych, mimo to nadal się o nią martwiłem. Wygląda dobrze, ale w środku musi mocno to wszystko przeżywać. Osoba, która była dla niej w pewien sposób ważna odtrąciła jej pomocną dłoń. Ludzie, których uważała za dobrych kolegów odwrócili się do niej plecami. Wszystko to przez jedną osobę. Oby dała sobie radę.
- O której się spotykamy? - zapytała rzeczowa Rozalia.
- Spotkajmy się zaraz po ostatniej lekcji pod szkołą i chodźmy razem - zaproponowałem nieobecnym tonem.
- Nie mogę od razu po lekcjach - jęknęła dziewczyna. - Muszę spotkać się z Leo.
- Wyśle ci adres - zaproponował Lysander.
- Ok, w takim razie zbieramy się razem do szesnastej. Pasuje? - Spojrzałem na nich.
Oboje przytaknęli.
- Świetnie, w takim razie do zobaczenia. - Wyszedłem z szatni.
Postanowiłem zażyć świeżego powietrza w ogrodzie, czułem się cholernie winny. Gdybym o nic jej nie poprosił Debra zostawiłaby ją w spokoju. Co ze mnie za kretyn.
Chodziłem tak w kółko, dopóki nie przemarzłem całkowicie i schowałem się w ciepłej szkole. Cały czas myślałem nad tym, co mogę jeszcze zrobić dla sprawy, ale nic nie przychodziło mi na myśl.
Wszedłem do klasy i zająłem swoje miejsce, prawie nikogo jeszcze tutaj nie było. Naglę do klasy wszedł Nataniel, rozejrzał się nerwowo, skupił na mnie wzrok i zdenerwowany podszedł.
- Możemy porozmawiać? - zapytał szeptem.
- Czego chcesz? - Spojrzałem na niego z lekką pogardą.
- Wiem, że możesz być na mnie zły, za to, co wcześniej powiedziałem, ale...
- Nie mamy już o czym rozmawiać. Wyraziłeś swoje zdanie, szanuję je i tyle, koniec. - Machnąłem ręką w geście odcinania czegoś.
- Zmieniłem zdanie! - zawołał zdesperowany. - Ja wiem o wszystkim, Amber mi powiedziała. - Speszony utkwił spojrzenie w podłodze.
- Co ci powiedziała? - Spojrzałem na niego podejrzliwie.
- Że się zemściła i nie dostanie za to kary. Wiesz, mojej siostrze nie było łatwo, dostało jej się za to, co niby zrobiłem. Dlatego tak bardzo nie lubi Debry...
- Poczekaj - przerwałem mu jego opowieść. - Skoro wiedziałeś, dlaczego nikomu nie powiedziałeś?
- Dowiedziałem się po fakcie, kiedy było już za późno. - Zacisnął dłonie w pięści. - Gdybym tylko wiedział wcześniej, na pewno bym coś zrobił.
- Słyszałeś o kłótni?
- Słyszałem kawałek, byli dość głośno. Zwłaszcza Kastiel. - Zrobił przerwę, spojrzał na mnie i z wahaniem zapytał: - A co z nią, jak się trzyma?
- W ogóle się nie trzyma. - Westchnąłem. - Kastiel tak nią wstrząsnął, że musiałem odesłać ją do domu.
- Cholera - mruknął Nataniel. - Czy mogę coś zrobić? Pomóc wam jakoś?
Zastanawiałem się przez chwilę.
- W sumie to jest jedna rzecz - odpowiedziałem po chwili. - Rozalia ma plan jak pokonać Debrę, spotykamy się u Renn po lekcjach o szesnastej. Chcesz wpaść? - wyszeptałem.
- Pewnie, możesz na mnie liczyć.
Nataniel odszedł, a kilka minut później przyszła reszta klasy, razem z nauczycielką angielskiego.
Renn
Siedziałam sama już dwie godziny. Rozdzierała mnie wewnętrzna pustka, pojawiła się po zniknięciu Sama i reszty. Za wszelką cenę chciałam ją czymś wypełnić, więc otworzyłam drzwi do TEGO pokoju. Rozejrzałam się niewidzącym wzrokiem po całym pomieszczeniu i zasiadłam do instrumentu.
Zaczęłam cicho, umiarkowanie, dopiero potem przeszłam do mocnych, mrocznych tonów. Melodia była twarda, chłodna. Grałam z zamkniętymi oczami, instynktownie trafiając w odpowiednie klawisze. Czas zamarł, problemy przestały istnieć, była tylko okrutna pieśń. Wpadłam w trans, z którego wydobyła mnie czyjaś ciepła dłoń.
- Przerażająca.
- Miała taka być - powiedział głosem zimnym jak stal. Otworzyłam oczy i spojrzałam w twarz Lysandra.
- Mimo to, nadal piękna. - Uśmiechnął się do mnie.
Odpowiedziałam mu tym samym, ale nie wyszło to za dobrze.
- Nigdy nie widziałem twojego pokoju.
- I nadal go nie widzisz. - Odwróciłam się do niego.
- Naprawdę? - Rozejrzał się zdziwiony.
- Mój pokój jest naprzeciwko. - Pokazałam palcem na drzwi po drugiej stronie korytarza. - Widzisz?
- W takim razie to...
- To pokój Tytanii. - Podeszłam do szafki i otworzyłam ją. - Mam tu wszystkie jedenaście płyt.
- Co?! - wykrzyknął zdumiony. Podbiegł do mnie podekscytowany. - Przecież dostępnych jest tylko dziesięć.
- Bo tylko dziesięć wydano. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Jedną zostawiliśmy dla siebie.
- Wow - szepnął zdumiony. - Mogę posłuchać? - zapytał niemal z namaszczeniem.
Spuściłam oczy.
- Nie muszę, jeśli nie chcesz - zaprzeczył szybko.
- Mogę zagrać ci jeden kawałek - zaproponowałam nieśmiało.
- W takim razie chciałbym posłuchać Kompleksu Perfekcjonisty. - Uśmiechnął się delikatnie.
- Dobrze. - Usiedliśmy obok siebie.
Zaczęłam grać, a po chwili Lysander dołączył śpiewając. Piosenka w jego wykonaniu nabrała dla mnie innego znaczenia. Przymknęłam oczy wsłuchując się w to stare, a jednak nowe wykonanie.
- RENN, JUŻ JESTEŚMY!!! - wrzasnęła Roza z dołu.
Przerwałam w połowie, a Lysander nagle zamilkł. Usłyszałem jak dwie osoby wspinają się po schodach.
- Dziękuję, to było piękne. - Chłopak uśmiechnął się delikatnie.
- Po prostu świetny z nas duet - wymamrotałam nieśmiało.
- Racja, dobry z nas duet. - Spojrzał na mnie z jakąś czułością w oczach.
Zarumieniłam się, a on usiadł na kanapie.
- No hejka! - Rozalia wpadła do pokoju. - Masz odjazdowe mieszkanie.
- A ty tylko o jednym. - Przewróciłam oczami.
- Menda. - Wyszczerzyła do mnie zęby.
- Rena, jak się czujesz? - zapytał zza pleców dziewczyny Sam. Patrzył na mnie z lekką obawą.
- Dobrze - odpowiedziałam po chwili dość niepewnie.
- Świetnie zacznijmy naradę bojową - zakrzyknęła Roza. - Do pokoju Renn!
- Nie! - zaprotestowałam głośno i zagrodziłam jej drogę.
- Czemu?!
- Znając ciebie, będziesz chciała przejrzeć wszystkie moje szafy.
- Nieprawda. - Zrobiła naburmuszoną minę.
Spojrzałam na nią spode łba.
- Idę po coś do jedzenia, poczekajcie - powiedziałam uprzejmie i wyszłam z pokoju.
- Zaczekaj, pomogę ci. - Sam wybiegł za mną.
Zeszliśmy w ciszy do kuchni i nazbieraliśmy czipsów, cukierków oraz ciastek. Praktycznie wszystkiego, co było u mnie pod ręką. Dodaliśmy do tego dwa soki pomarańczowe, coś gazowanego i wodę. Sięgnęliśmy też naczynia, kilka misek oraz pięć szklanek.
- Sam, nas jest czterech. Odłóż jedną - poleciłam mu.
- Niekoniecznie. - Uśmiechnął się łobuzersko.
- Co masz na myśli? - zapytałam podejrzliwie.
- Zwerbowałem kogoś do naszego składu.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem i już chciałam wypytać o więcej, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.
Zdziwiona poszłam otworzyć, a za mną, z głupim uśmieszkiem na twarzy, podreptał chłopak.
- Nataniel?! - wykrzyknęłam zaskoczona.
- H-hej - mruknął zażenowany.
Staliśmy tak chwilę, aż doprowadziłam się do porządku i wpuściłam gościa do domu. Przywitali się z Samem, a potem wszyscy weszliśmy na górę.
Najpierw zobaczyłam Rozalię przy mojej szafie.
- Roza! - krzyknęłam na cały pokój.
Zignorowała mnie.
- Rozalio, proszę. - Lysander spróbował odciągnąć ją od szafy.
Zignorowała też jego.
- Skąd ty to masz?! - wykrzyknęła naglę i wyciągnęła ze środka kusą, koronkową bieliznę.
Chłopacy, oprócz Sama, zmienili się w pomidory. Szybko podbiegłam do przyjaciółki, wyrwałam jej rzecz i wrzuciłam ją do szafy.
- T-to szafa sceniczna! - pisnęłam zawstydzona.
Zamknęłam mebel, jego drzwi całe były w zdjęciach mojej byłej ekipy, a potem przekręciłam klucz. Jednak to nie był koniec moich problemów. Psy, które zostawiłam we własnej sypialni, nagle się obudziły i zaczęły przeraźliwie ujadać.
- Co to? - zapytała zdziwiona Roza.
Wszyscy spojrzeli na drzwi.
- Psy - westchnęłam.
Otworzyła pokój, a ze środka wybiegły dwa szybkie cienie. Ares nadal spał na łóżku, Herkules spojrzał na gości i uciekła na dół. Przy moim boku został Ramzes.
- Teraz powinien być spokój. - Usiadłam z powrotem na swoim miejscu, a pies uwalił się u moich stóp.
- Ok, czas na konkrety. - Sam usiadł obok Lysandra i Nataniela na kanapie. - Rozalio. - Skinął na dziewczynę.
- Dobra. - Rozalia spoważniała i ustawiła się pod zamkniętą szafą. - Długo nad tym myślałam, aż wpadłam na pewien pomysł. Debra świetnie manipuluje innymi, o czym niektórzy się już przekonali. - Spojrzała wymownie w moją stronę. - Dlatego musimy pokonać ją jej własną bronią. Zacznijmy od początku, Renn czy możesz opowiedzieć nam całą historie?
Skinęłam głową i opowiedziałam o wszystkim, od pierwszego spotkania Debry do dzisiejszego zajścia z wiadrem. Pominęłam osobiste i przykre sytuacje jak „rozmowa” z Kastielem, cały czas perfekcyjnie panując nad własnym głosem. Nataniel obserwował mnie smutnym wzrokiem, musiał czuć się winny za to, że wcześniej nas olał.
- Sami widzicie. - Rozalia pokazała na mnie ręką. - Debra to niebezpieczna przeciwniczka, przechytrzenie jej graniczy z cudem. - Spojrzała na każdego z osobna. - Ale nie jest to niemożliwe, dlatego wymyśliłam plan na wielką skale.
- Na wielką skale? - powtórzył bez przekonania Lysander.
- Tak jest. - Przytaknęła. - Zaproponujemy jej coś, czemu nie będzie mogła się oprzeć.
- Czyli? - zapytał rzeczowo Nataniel.
- Dajcie mi skończyć, to się dowiecie! - krzyknęła zdenerwowana. - Otóż - kontynuowała już spokojniej. - Debra ma wielką potrzebę sławy, a co jest bardziej kuszące niż propozycja od menadżera światowej klasy?
- To jest twój plan?! - Sam poderwał się z siedzenia. - A skąd ty wytrzaśniesz takiego gościa?!
- Leo go zagra. - Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Mój brat? - zapytał zaskoczony Lysander. - On nie nadaje się do takich rzeczy.
- To kwestia treningu. - Dziewczyna zbyła go machnięciem dłoni.
- Więc jak ty to widzisz? - zapytałam spokojnie.
- Wszystko powinniśmy zacząć jutro. Ja zajmę się wytrenowaniem Leo, a wy resztą rzeczy.
- Resztą rzeczy? - dopytałam ze zmarszczonym czołem.
- Potrzebny nam garnitur i dodatkowe informacje. Lysander ma podobny rozmiar, więc ty i on zajmiecie się strojem, a Sam i Nataniel poszperają w internecie. Pasuje? - Spojrzała na wszystkich.
Każdy z nas po kolei skinął twierdząco głową.
Następnego dnia wróciłam do szkoły w lepszym humorze, perspektywa powstrzymania Debry dodawała mi sił. Cały plan miał rozpocząć się w piątek, do tego czasu Leo musiał stać się wzorowym menadżerem. Ja i Lysander postanowiliśmy, że załatwimy naszą część już dzisiaj po szkole.
Postarałam się przyjść jak najpóźniej, właściwie to równo z nauczycielem, mimo to nie mogłam liczyć na odrobinę spokoju. Ludzie cały czas spoglądali na mnie nienawistnie, czasami ktoś głośno komentowała lub silił się na drobne złośliwości, raz nawet podłożono mi nogę na schodach. Krótko mówiąc, atmosfera była ciężka do zniesienia.
Wybiegłam ze szkoły jako pierwsza, czułam, że jeszcze chwila, a cała, ledwo odzyskana, radość przepadnie. Przystanęłam po przeciwnej stronie ulicy i wyczekiwałam Lysandra. Po jakimś czasie pojawił się sam. Pomachałam do niego.
- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał zatroskany.
- Dobrze. - Uśmiechnęłam się delikatnie dla potwierdzenia moich słów. - Gdzie idziemy? Do sklepu twojego brata? - zapytałam szybko zmieniając temat.
- Nie, on nie sprzedaje takich rzeczy. Musimy pojechać do sklepu w centrum.
- W takim razie ruszajmy. - Ruszyłam w stronę przystanku.
Lysander uśmiechnął się lekko i poszedł za mną.
Mieliśmy szczęście, ponieważ autobus do centrum akurat przyjechał. Wsiedliśmy do niego i już po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Potem Lysander poprowadził mnie do poszukiwanego sklepu. Wewnątrz było bardzo dużo półek i wieszaków pełnych garniturów, które ubrano też na kilkanaście sklepowych manekinów.
- Jak myślisz, co będzie najlepiej wyglądać? - zapytał rzeczowo.
- Nie mam pojęcia - mruknęłam. - Dez ubrałby się w szary garnitur z pomarańczową koszulą, ale on jest ekscentryczny. Przeważnie nosi się czarny garnitur, białą koszulę i ciemne okulary. Oczywiście wszystko powinno wyglądać na drogie. - Rozejrzałam się po sklepie. - Powinniśmy pójść w klasykę.
- Też tak sądzę. - Skinął głową i podszedł do jednego z wieszaków.
Przejrzeliśmy wiele garniturów z różnego materiału, kroju i z różną ceną, ale na żaden nie mogliśmy się zdecydować.
- Nie ma opcji, musisz to przymierzyć. - Pokręciłam głową.
- Ale po co? - Spojrzał na mnie z przestrachem.
- Żebyśmy mogli wybrać odpowiedni. - Przewróciłam oczami.
- Ten jest dobry. - Chwycił pierwszy z brzegu i zaczął iść do kasy.
Złapałam go za rękę.
- Do przymierzalni - nakazałam stanowczo.
Lysander, z lekkim oporem, wykonał moje polecenie. Przymierzanie zajęło nam godzinę czasu, a garniturów nie ubyło. Przymierzaliśmy, właśnie któryś ze środka.
- I jak? - zapytał chłopak wychodząc z przymierzalni.
Podeszłam do niego i krytycznym okiem obejrzałam cały strój.
Lysander speszył się pod moim spojrzeniem.
- Wygodny? Luźny? Coś cię gryzie? Coś odstaje? - wypytywałam.
- J-jest dobry - zająknął się. - Czy możemy już skończyć? - Spojrzał na mnie błagalnie.
- Tak, ten będzie idealny.
Poczekałam, aż chłopak zdejmie wybrany strój, później chwyciłam garnitur i podeszłam do lady. Chłopak dołączył do mnie, kiedy chowałam portfel. Wyszliśmy na zewnątrz.
- Czemu za to zapłaciłaś? Mogliśmy się złożyć. - Spojrzał na mnie z pretensją.
- Robimy to ze względu na mnie. - Machnęłam torbą. - Z resztą taki zakup to dla mnie żaden kłopot, mam wystarczająco pieniędzy.
Lysander odebrał mi torbę, kiedy doszliśmy na przystanek.
Musieliśmy wracać do domu.
Sam
Przekładałem papiery ze stosu na stos obserwując dziedziniec. Za oknem mignęła mi dyrektorka.
- Wyszła! - krzyknąłem do Nataniela.
Chłopak podszedł do mnie, wyjrzał na zewnątrz.
- Faktycznie, choć. - Chwycił z biurka pęk kluczy.
Wyszliśmy na cichy, pusty korytarz. Nikogo nie było już w szkolę, więc bez problemu dotarliśmy do biblioteki. Nataniel zabrał się do otwierania drzwi.
- A, panowie, czego tu?! - krzyknął skrzekliwy głos.
Odwróciliśmy się.
- Muszę skorzystać z komputera, w strawach szkolnych. - Nataniel uśmiechnął się uprzejmie do zdenerwowanej sprzątaczki.
- A ten tu? - Pokazała na mnie palcem.
- Pomaga mi.
Skinąłem nieśmiało głową.
- Dobra, róbta co chceta - prychnęła i machnęła na nas ręką odchodząc.
Nataniel wsunął klucz do zamka i przekręcił. Wślizgnęliśmy się do środka, odpaliliśmy komputer, a potem zajęliśmy się zbieraniem informacji. Znaleźliśmy ich masę, informację o menadżerze, zespole Debry i atrakcyjnych ofertach muzycznych. Wydrukowaliśmy to i wyszliśmy na zewnątrz.
- Który z nas powinien to zanieść? - zapytał Nat. Ścisnął żółtą teczkę.
- Ja mogę to zrobić, mam po drodze. - Zabrałem od niego papiery.
Połowa już za nami, czas na atak.
Renn
Nastał kolejny dzień. Tym razem zmieniłam swoją strategię i przyszłam do szkoły jak najwcześniej. Ubrałam też czarną bluzę z kapturem, licząc na to, że dadzą mi spokój. Na wszelki wypadek postanowiłam przeczekać resztę wolnego czasu w piwnicy.
Szarpnęłam za klamkę, ale ta ani rusz. Zamknięte.
- Cholera - syknęłam pod nosem.
Odwróciłam się, a za mną stał Kastiel. Spojrzał na mnie smutnymi oczami. Zdębiałam.
- Słuchaj... Ja... - Spuścił wzrok. Nie wiedział, co powiedzieć.
Poczułam, że coś odrywa mnie od rzeczywistości.
- Nie chciałem... No wiesz, wtedy...
Spojrzałam mu prosto w oczy i... uciekłam do szatni. To nie była ostatnia taka sytuacja, na przerwie obiadowej schowałam się w mało uczęszczanym korytarzu, żeby móc spokojnie się najeść. Siedziałam w kącie pod ścianą, kiedy znikąd wyrosła przede mną grupka Amber.
- Patrzcie, patrzcie - zaczęła zaczepnie Blondi. - To nasza ulubiona Renn.
Zaśmiały się chórem.
- Czego chcesz? - warknęłam i zaczęłam się podnosić - Przyszłaś się nacieszyć?
- A żebyś wiedziała. - Amber stanęła naprzeciwko mnie, w bardzo bliskiej odległości. - Nie dość, że podpadłaś wszystkim, to jeszcze odsiedzisz moją kare. - Uśmiechnęła się szyderczo.
- Spadaj! - krzyknęłam i zamachnęła się na nią pięścią.
Odskoczyła i razem ze swoją świtą uciekła ze śmiechem.
Westchnęłam zmęczona, opierając czoło o ścianę.
- Renn, wszystko dobrze? - Ktoś delikatnie położył mi rękę na ramieniu.
Spojrzałam w bok, skąd dochodził głos i napotkałam zmartwioną twarz Violetty.
- Co tu robisz? - zapytałam chłodniej, niż chciałam.
- Dlaczego nie powiedziałaś dyrektorce, że to Amber zrzuciła wiadro? - Zapytała przejęta.
- Powiedziałam, ale nie uwierzyła. - Odwróciłam głowę w inną stronę, żeby na nią nie patrzeć.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam? Przecież razem mogli...
- A czy ktoś by mi uwierzył? - przerwałam jej. Spojrzałam prosto w fioletowe oczy, a te uciekły gdzieś w bok.
- No właśnie. - Odeszłam śmiejąc się ponuro.
Resztę przerwy przesiedziałam pod jedną z sal, gdzie miałam spotkać się z Rozą. Czekałam na nią słuchając jednej z pierwszych piosenek REM-u, aż w końcu pojawiła się, dosłownie na sekundę, przed dzwonkiem. Pocieszyła mnie i opisała postęp w szkoleniu Leo. Ustaliłyśmy, że wszystko rozpoczniemy w piątek na podwójnym okienku, z powodu rady nauczycielskiej, niestety brakowało nam kogoś, kto doprowadziłby naszego aktora do Debry bez podejrzeń. Potrzebowałyśmy kogoś, komu ufa, ale nigdzie nie było takiej osoby. Rozstałyśmy się lekko przygnębione, nic więcej tego dnia się nie wydarzyło.
Następny poranek minął mi podobnie, chociaż dzisiaj już nikt mi nie dokuczał, prawie nikt, większość osób przyjmowała mnie z cudownym milczeniem lub w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. Jednak pod koniec dnia zdarzyło się coś dziwnego.
Stałam przy swojej szafce szukając w niej podręczników. Nagle znikąd ktoś zamknął mi ją przed nosem. Przestraszona odskoczyłam i wpadłam na tego kogoś. Odwróciłam się napięcie i spojrzałam w górę, Kastiel. Cofnęłam się o krok wpadając plecami na szafki.
- Cz-czego chcesz? - zapytałam nie panując nad drżeniem własnego głosu.
- Pogadać. - Spojrzał na mnie pewnym wzrokiem.
W tym momencie tak bardzo chciałam uciec, stopić się z murem za mną lub zapaść się pod ziemię, ale nic takiego się nie stało.
- Dlaczego nic nie mówisz? - zapytał chłodno.
- Przecież kazałeś mi się do ciebie nie odzywać. - Spuściłam wzrok.
- Słuchaj, ja... - wykrztusił już cieplej. - Spójrz na mnie.
- Kazałeś mi się odwalić... - szepnęłam.
- Renn.
- ...więc to robię.
- Nie o to mi chodziło! - Oparł ręce po obu stronach mojej głowy odgradzając mi drogę ucieczki. - Dlaczego ty... Dlaczego nie możesz się cieszyć razem ze mną?
- Ona cię wykorzystuje! - krzyknęłam. - Zrozum to!
- Ja...
- Zostawi cię jak tylko nagra płytę. - Spojrzałam mu prosto w oczy, byłam zrozpaczona. - Jesteś gotowy zostawić swoich przyjaciół dla niej?
Kastiel się zmieszał. Dopiero teraz zauważyłam jak trudna jest dla niego ta decyzja. Z jednej strony ukochana dziewczyna i kariera, a z drugiej przyjaciele, szkoła, dom i rodzice. Spuściłam głowę, nie mogłam znieść jego widoku, nie teraz.
- Wypuść mnie - wychrypiałam.
Nie ruszył się.
- Wypuść mnie - powiedziałam głośniej.
Zero odpowiedzi.
- Powiedziałam puszczaj! - Popchnęłam go do przodu.
Zachwiał się, ale nie ustąpił.
- Dlaczego nie dasz mi tego powiedzieć?! - Przyszpilił mnie jeszcze mocniej.
- Bo sam w to nie wierzysz - pisnęłam.
Odsunął się jak oparzony.
- Nie wierzysz w swoje słowa. Nie okłamuj mnie, ani siebie. - Ruszyłam do wyjścia.
- A w co mam uwierzyć?! - ryknął za mną płaczliwie.
Nie obejrzałam się. Wybiegłam ze szkoły i uciekłam do domu, płacząc.
W czwartek znowu wszystko wyglądało jak zwykle. Nikt mi nie dokuczał, nawet na mnie nie spoglądali. Kastiel nie pojawił się ani razu, widziałam go tylko podczas lekcji, większość czasu musiał spędzać z Debrą.
Siedziałam cała zestresowana, Sama nie było, pomagał Rozie. Lysander zgubił notatnik i szukał go po całej szkole, a Nataniel gdzieś przepadł. Byłam sama, a nad tym wszystkim wisiał plan Rozalii.
Na długiej przerwie miałyśmy spotkać się w parku. Z utęsknieniem wyczekiwałam tej godziny, a kiedy nadeszła niemal poleciałam do wyjścia. Niemal, ponieważ ktoś wciągnął mnie do jednej z ciemnych, nieużywanych sal.
Przestraszona i pewna, że to Debra rzuciłam się do klamki, ale ten ktoś zdążył nas zakluczyć.
- Czego chcesz? - pisnęłam ni to zła, ni wystraszona.
Nikt mi nie odpowiedział, ani nikogo nie dostrzegłam. Debra zapaliła światło i okazała się być:
- Alexy? - Spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc.
Uśmiechnął się i przytulił mnie mocno do siebie. Spojrzałam w jego oczy, nie patrzyłam w nie od czasu zajścia na korytarzu. Tym razem były pełne ciepła.
- Stało się coś? - zapytałam nieśmiało.
- Już dawno powinienem był to zrobić. - Puścił mnie.
- Ale o co... - Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Zawsze byłem po twojej stronie! - oświadczył radośnie. - Trzymałem się blisko Debry, żeby wiedzieć co planuje.
- Co? - Otworzyłam usta ze zdziwienia.
- Na początku było mi jej szkoda, strasznie się na ciebie wściekłem, kiedy ją tak potraktowałaś, ale potem... Debra zaczęła wciskać wszystkim historyjkę, o tym jak ją potraktowałaś, tylko że... To nie trzymało się kupy. Do tego w domu Armin opowiedział mi o twoim włamaniu do pokoju nauczycielskiego, a jeszcze później Violetta podzieliła się ze mną informacją o wiadrze i Amber. Wtedy byłe już pewny, że coś jest z nią nie tak.
- To znaczy, że...
- Ufam ci i już zawsze będę. - Uśmiechnął się promiennie.
Na ten widok w oczach stanęły mi łzy. W końcu, chociaż ktoś mi uwierzył, to było takie, takie wspaniałe uczucie ulgi.
- Przepraszam, ale muszę już iść. Jeśli będziesz czegoś potrzebować to pisz. - Uśmiechnął się ostatni raz i wyszedł.
Tak mocno zatraciłam się w moim szczęściu, że dopiero dzwonek telefonu wrzucił mnie z powrotem w rzeczywistość. Spojrzałam na wyświetlacz, ale nie mogłam odczytać napisu. Przetarłam ręką oczy, pozbywając się łez i spojrzałam jeszcze raz, dzwoniła Rozalia.
- Tak? - zapytałam niepewnie.
- Czy ty masz pojęcie, ile już na ciebie czekamy?! - wrzasnęła po drugiej stronie moja przyjaciółka.
- Czekacie? - spytałam nadal niepewna, nie mogła zrozumieć o co jej chodzi.
- TAK, CZEKAMY! JA I LEO. W PARKU. TAM GDZIE SIĘ UMÓWILIŚMY, KILKA DNI TEMU!!! - wrzasnęła na całe gardło rozzłoszczona do granic możliwości. - Pisałam do ciebie, a potem zadzwoniłam DWA RAZY! Co się z tobą dzieje?! - Zrobiła krótką przerwę.
- Wytłumaczę! - pisnęłam z prędkością światła.
Rozalia wzięła głęboki oddech i wymamrotała:
- No, słucham.
Więc opowiedziałam, przez całą drogę do parku opowiadałam jej o tym, co się dzisiaj stało. Moja historia udobruchała Rozę, która powitała mnie z wielkim uśmiechem na ustach. Odwzajemniłam go, a potem przeniosłam wzrok na Leo. Zatkało mnie.
Chłopak Rozalii wyglądał teraz jak prawdziwy profesjonalny menadżer z górnej półki. Garnitur, który wybraliśmy z Lysandrem, wyglądał na nim jakby został uszyty na miarę. Do tego markowe okulary przeciwsłoneczne i ta poza ważniaka, której najpewniej się wyuczył. Stuprocentowy menadżer gwiazd showbiznesu.
- I jak ci się podoba? - zapytała dziewczyna z dumnym uśmiechem.
- Wyglądasz fantastycznie przekonująco! - pochwaliłam go z entuzjazmem.
- Dziękuje. - Skinął lekko głową.
- Pozostało nam, tylko wkręcić cię do szkoły.
- Ale jak chcesz to zrobić?
- Spokojnie, Renn. Twoja najlepsza, najukochańsza i najmodniejsza przyjaciółka...
- Zapomniałaś o najskromniejszej.
- Bardzo zabawne. - Przewróciła oczami. - Skoro możesz już tak śmieszkować, to znaczy, że nie jest z tobą tak źle. - Uśmiechnęła się złośliwie, ale w jej oczach widoczne było uczucie ulgi.
- Ja zawsze mam ochotę do żartów. - Uśmiechnęłam się zadziornie.
- Rozalio, czy mogłabyś... - Leo spojrzał na nią stanowczo z nad okularów.
- A tak, tak. Przepraszam. - Jej spojrzenie momentalnie spoważniało, a głos stał się spokojniejszy. - Wszystko zacznie się jutro na długiej przerwie, wtedy, kiedy nauczyciele będą mieć radę pedagogiczną. Przemycimy Leo do szkoły, a ktoś z nas podstawi go Debrze pod nos.
- Ktoś z nas? - Uniosłam do góry prawą brew.
- Daj telefon - poleciła dziewczyna wyciągając rękę w geście oczekiwania.
Z lekkim wahanie podałam jej mój telefon. Szybko wystukała coś na klawiaturze i oddała mi go z powrotem.
- Pa pa - pożegnała się i uciekła ciągnąc za sobą swojego chłopaka.
- Do zobaczenia - rzucił do mnie w biegu.
Oniemiała sprawdziłam, co zrobiła z moim telefonem. Okazało się, że wysłała do Sama SMS-a. SMS głosił:
„Wszystko w twoich rękach. Znajdź Alexy'ego. Powodzenia.”
Sam
Wczoraj dostałem sygnał na rozpoczęcie mojej części planu, dlatego dzisiaj z samego rana ściągnąłem do parku i Alexy'ego, i Leo, w jego zwyczajnym ubraniu.
- Sam, dlaczego nas tutaj wezwałeś? - zapytał rzeczowo brat Lysandra.
- Właśnie, o co chodzi? - Alexy spojrzał na mnie nieco zaniepokojony.
- Musimy ustalić, jak to wszystko ma przebiegać. - Spojrzałem na nich i gestem, kazałem się do mnie zbliżyć. - Debra musi być pewna w stu procentach, że to prawdziwa propozycja - wyszeptałem.
- Wiem, Rozalia poinstruowałam mnie, co i jak mam powiedzieć.
- Wiem, ale chodzi, też o sam sposób dotarcia do Debry. Tutaj zaczyna się twoja rola. - Spojrzałem na Alexy'ego.
- Jasne, co mam zrobić? - zapytał lekko poddenerwowany.
- Musisz wprowadzić Leo do szkoły, najlepiej powiedz, że to jakiś znajomy Deza, Debra powinna wiedzieć kto to jest.
- A co dalej?
- Dalej musisz zostawić ich samych sobie, myślę, że to zadziała.
- Rozumiem. - Skinął głową, jego twarz była pełna powagi.
- W takim razie, do długiej przerwy.
Renn
- Przestań się wiercić! - syknęła mi do ucha Rozalia.
- To ty się wiercisz, a nie ja! - odwarknęłam.
- Słucham?! Czy tobie wydaje się...
- Cicho! Zaczynają.
Wychyliłam się zza szafek i obserwowałam całą scenę. Alexy nareszcie odszedł, puszczając oczko w naszą stronę, a Debra i przebrany Leo zostali sami. Chłopak Rozy zaczął odgrywać przykazaną mu role, kiedy skończył Debra zapytała:
- Więc to wszystko? Według pańskiej umowy mam zarabiać mniej w lepszej wytwórni? - Zrobiła niezadowoloną minę.
- Nie, źle mnie zrozumiałaś, kochana - zaprzeczył z wyuczonym profesjonalizmem. - Oferuje ci większe zasięgi, oczywiście, kosztem twojego zysku. Dodatkowo dobrą promocje sprawdzonej wytwórni z dużym doświadczeniem.
Debra spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Dlaczego wybrał pan akurat mnie? - Spojrzała na niego podejrzliwie.
- To proste, masz potencjał. - Spojrzał na nią z nad okularów. - Jakim człowiekiem bym był, gdybym zmarnował taką gwiazdę? Więc jak, zgadzasz się?
- Ale... - mruknęła zdenerwowana. - Ja nie mogę podjąć tej decyzji teraz. Muszę naradzić się z menadżerem i... I potrzebuje czasu - jęknęła.
- Nie mam go za wiele, jestem tu tylko dzisiaj - odparł twardo Leo.
- Kiedy ja... - Debra zrobiła słodką minkę.
Spojrzałyśmy na siebie z Rozalią, jej pełna dumy twarz mówiła wszystko, nasz plan wypalił.
- Błagam, tylko dzień albo dwa - mruknęła kusząco Debra.
Ja i Roza szybko wróciłyśmy do podglądania. Debra właśnie wieszała się na Leo próbując go przekonać.
Rozalia sapnęła gniewnie.
- Spokojnie - szepnęłam w jej kierunku.
Brunetka pchnęła chłopaka na szafki i kusząco zakręciła biodrami. Dla Rozy było tego za dużo, wzburzona ruszyła szybkim krokiem w stronę tamtej dwójki. Szybko złapałam ją za rękę i pociągnęłam w stronę wyjścia. Rozalia miotała się i warczała dopóki nie opuściłyśmy szkoły.
- Co to miało być?! - krzyknęłam zdyszana.
- Co TO miało być?! - odkrzyknęła rozzłoszczona. - Ta małpa dobierała się do mojego chłopaka!
- Mogłaś nas wydać! - syknęłam.
- Kogo to obchodzi?! Nikt nie ma prawa dobierać się do Leo! - Założyła ręce na piersi w geście obrazy.
Pokręciłam głową z dezaprobatą i dodałam:
- Poczekaj, sama tam wrócę.
Kolejny raz weszłam do szkoły, jednak zatrzymał mnie Nataniel. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Nie ma ich tam - oznajmił szeptem. - Leo się nie złamał. Teraz Debra rozmawia z menadżerem w sali A.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
Wyminęłam go, ale w ostatniej chwili złapał mnie za rękę.
- Gdyby coś, cokolwiek poszło źle uciekaj do pokoju nauczycielskiego. Przygotowałem go dla ciebie.
Puścił mnie i oboje rozeszliśmy się w inne strony.
Podeszłam na palcach do wskazanej sali i przyłożyłam ucho do zimnego drewna. W środku faktycznie ktoś rozmawiał, dziewczyna, Debra. Lekko, nastawiając uszy, uchyliłam drzwi.
- ...Mógłby zrobić ze mnie gwiazdę. ...Tak, wiem. ...Czekaj, że co?! ...Nie, nie o to mi chodziło! Dobrze wiesz, że ja nigdy bym... Jaka?! ...Och, a więc o to ci chodzi! Gdybyś zarządzał lepiej moją karierą do niczego by nie doszło. ...Moja wina?! ...Widzę, że nie mamy o czym rozmawiać. ...I dobrze, przyjmę jego propozycję i jeszcze zobaczymy kto tu jest zadufany, dupku! - Usłyszałam jak wściekła rzuca telefonem.
Uśmiechnęłam się pod nosem, nasz plan wypalił. Debra dała się nabrać, wystarczy, że ktoś z nas ją o tym poinformuje. Szybko i cicho jak kot pobiegłam do swojej szafki udając, że czegoś w niej szukałam. W tym samym momencie, gdy ja kartkowałam zeszyt Debra wyszła z klasy.
- Nie ładnie, tak podsłuchiwać, Renn. - Pogroziła mi palcem w żartobliwy sposób.
- Nie musiałam, było cię słychać na całym korytarzu. - Ze znudzeniem wrzuciłam zeszyt do środka.
- Kłam sobie ile chcesz. - Prychnęła. - Właśnie dostałam szansę swojego życia, ale co ty możesz o tym wiedzieć? - Otaksowała mnie wymownym wzrokiem.
- Racja, co ja mogę o tym wiedzieć. - Uśmiechnęłam się pod nosem. Otworzyłam usta, żeby wyjawić jej prawdę, o „szansie”, którą dostała, ale ubiegł mnie ktoś inny.
- Ej, ty! - krzyknęła Rozalia. Kiedy szła korytarzem w naszą stronę wyglądała jak istne wcielenie furii. - Wstrętna żmijo, kto pozwolił ci wieszać się na moim chłopaku?!
- Co?! - Debra spojrzała na nią oburzona. - Nawet nie wiedziałam, że go masz! Poza tym, niby czemu miałabym to robić, hm? - Przyjęła postawę obronną.
- Rozalio uspokój się, ona o niczym nie wiedziała. - Powiedział spokojnie Leo, wychodząc z drugiego korytarza.
- Znasz ją? - Brunetka spojrzała na niego zdziwiona.
- To mój chłopak, idiotko! - oburzyła się Roza.
- Masz chłopaka menadżera?
- Nie! On jest sprzedawcą ubrań!
- Jak to?! Przecież mówiłeś, że jesteś... - Debra patrzyła na Leo z wyrzutem.
- Wybacz to kłamstwo. - Ściągnął swoje ciemne okulary. - Oszukałem cię, ponieważ według niektórych osób zasłużyłaś na solidną lekcję.
Debrę wbiło w podłogę, zaczęła błądzić wzrokiem po całym holu. Jej oczy zatrzymały się na mnie, błysnęło w nich zrozumienie... i nienawiść.
- Lekcja, tak? - syknęła jadowicie. - Tak?! - krzyknęła rozwścieczona.
Przełknęłam nerwowo ślinę i zerwałam się do biegu. Pędziłam tak szybko jak to było możliwe, a Debra tuż za mną. Po mojej głowie chodziła jedna myśl, pokój nauczycielski. Praktycznie wjechałam do niego na kolanach, chciałam wskoczyć za biurko, ale brunetka szarpnęła mnie za łokieć w ostatniej chwili. Krzyknęła zaskoczona i wpadłam na Debrę.
- No i co teraz, Renn? - zapytała miękko. - Jesteśmy tylko ty i ja. Nikt nie przyjdzie z pomocą. - Zacisnęła rękę na mojej szyi.
Zaczęłam się miotać jak szalona. Płuca domagały się tlenu, przed oczami stawały mroczki, a ona krzyczała:
- Zniszczyłaś moją karierę! Ty szmato, jak śmiałaś?! Mnie się nie oszukuje, rozumiesz?!
W rozpaczliwym zrywie kopnęłam ją w kostkę z całej siły. Krzyknęła i wypuściła mnie ze swoich rąk. Oparłam się o ścianę ciężko oddychając.
- Ale ty możesz oszukiwać innych - wycharczałam. - Złamanie serca Kastielowi po raz drugi i zmanipulowanie starych znajomych jest dozwolone, tak? - Spojrzałam na nią z dezaprobatą.
- Masz na myśli tych idiotów z Kastielem na czele? - Zaśmiała się. - To nie moja wina, że są tak tępi. Okręcenie ich sobie w okół małego palca zajęło mi jeden dzień, a kilka łez i ckliwa historyjka sprawiły, że cię znienawidzili. - Uśmiechnęła się szyderczo. - To nawet nie było łatwe.
Zdenerwowana zamachnęłam się na nią pięścią trafiając w podbródek. Dziewczyna poleciała na biurko i strąciła z niego mikrofon, wtedy obie zauważyłyśmy jeden szczegół. Ja ze szczęściem, ona z przerażeniem, spojrzałyśmy na świecącą, czerwoną lampkę, mikrofon był włączony. Cała szkoła właśnie usłyszała prawdę.
- Ty! - ryknęła wściekła i ponownie rzuciła się w moją stronę.
Siła rozpędu zwaliła mnie z nóg, zaczęłyśmy tarzać się po ziemi. Po raz kolejny okazało się, że jestem od niej słabsza. Dziewczyna ponownie wbiła mi paznokcie w policzki, tak jak zrobiła to ostatnio. Czułam jak moja skóra pęka, krzyczałam jak opętana bezskutecznie starając się zrzucić napastniczkę. Krew spływała mi do ust, zostawiając nieprzyjemny posmak oraz wpadała do nosa. Myślałam, że już po mnie, ale w ostatniej chwili pojawiła się odsiecz.
Sam i Lysander siłą ściągnęli ze mnie Debrę, a potem któryś z nich pomógł mi wstać.
- Wszystko dobrze? - zapytał zmartwiony Sam.
Nie odpowiedziałam, tylko zaczęłam wypluwać krew zmieszaną ze śliną.
- Chcesz iść do pielęgniarki? - zapytał zatroskany Lysander. Trzymał mnie mocno za ramię, to pewnie on podniósł mnie z ziemi.
- Nie - opowiedziałam słabo. - Jest ok.
Puściłam jego rękę i założyłam kaptur na głowę. Debra podniosła się z trudem i wyszła z sali jakiś czas temu. Teraz słychać było jakiś raban na korytarzu, a potem czyjś płacz. Całą trójką poczekaliśmy, aż wszystko ucichnie i wtedy wyszliśmy na zewnątrz. Bez słowa odeszłam od chłopców i poszłam odbyć swoją karę, za żart z wiadrem, do sali A. W środku czekał na mnie pan Farazowski.
- Nareszcie, już myślałem, że się nie zjawisz. Na miłość boską, jak ty wyglądasz?! - krzyknął przerażony i podbiegł do mnie.
- Miałam mały wypadek - mruknęłam. Dotknęłam prawego policzka, krew nadal wypływała z ranek, a sam policzek prawdopodobnie był nią całkowicie ubrudzony. Drugi musiał wyglądać tak samo. - Czy mogę skorzystać z toalety? - zapytałam nieśmiało.
- Tak, o-oczywiści, że tak. Koniecznie! - krzyknął zestresowany pedagog. Wyszperał coś z pod biurka. - Weź to! - Rzucił we mnie mini apteczką.
Skinęłam w podziękowaniu głową i ruszyłam do damskiej toalety. Na korytarzu było dziwnie cicho, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się z Debrą. Większość uczniów siedziała na lekcji, niektórzy już wyszli do domu lub zaszyli się w jakimś cichym kącie, jak biblioteka albo odbywali kary, jak ja.
W łazience również nikogo nie zastałam, podeszłam do zlewów i odłożyłam apteczkę pana Farazwoskiego obok jednego z nich. Zdjęłam kaptur z głowy i spojrzałam na swoje odbicie. W lustrze stała blada dziewczyna, z policzkami w kolorze jej oczu. Na lewym policzku widać było pięć małych ranek, a na prawym dziesięć, Debra przez przypadek zdarła mi strupy, żadna ranka już nie krwawiła.
Drzwi do łazienki trzasnęły, spojrzałam z przestrachem w kierunku nowego towarzystwa, to był Kastiel. Stał w progu jak zbity pies, na mój widok kompletnie go zmroziło, ze mną było tak samo.
- Wyglądasz okropnie - wychrypiał niemrawo.
- Ty też - mruknęłam cicho.
Znowu zapadło milczenie. Odkręciłam kran i wyjęłam jedną z gaz, namoczyłam ją wodą i uniosłam do jednego z policzków. Kastiel bez słowa podszedł i zabrał gazę z mojej ręki. Stałam jak wryta, kiedy przemywał mi policzki. Był bardzo delikatny, a jego twarz wyglądała tak łagodnie.
- Pamiętasz, jak ty pomagałaś mi ogarnąć się po bójce z Natanielem? To bardzo podobna sytuacja, można powiedzieć, że właśnie spłacam swój dług - mówił rozbawionym tonem, ale pod spodem można było wyczuć zdenerwowanie. - Ale to cię teraz nie interesuję, prawda? Pewnie wolałabyś posłuchać czegoś o Debrze, co? - Posmutniał. Sięgnął następną gazę i polał ją wodą utlenioną. - Naprawdę nie miałem pojęcia, że taka jest. Wydawało mi się, że mnie kocha albo chociaż lubi, a okazał się wstrętną żmiją. Oszukała nas wszystkich! A ja zachowałem się wobec ciebie jak rasowy dupek, naprawdę bardzo mi... - zawahał się i zamilkł.
W ciszy poprzyklejał plastry, a potem zamknął apteczkę.
- Renn, naprawdę jest mi... - Spojrzał na mnie z błaganiem w oczach.
Spuściła wzrok. Nie wiem, dlaczego z moich ust nie padło żadne ciepłe słowo, żadna zachęta albo chociaż zwykłe „Przepraszam”. Nie wiem, o czym wtedy myślałam. Może bałam się kolejnego zranienia, może nie chciałam mu wybaczyć lub najzwyczajniej w świecie stchórzyłam.
- Muszę wracać do kozy - powiedziałam bezbarwnym tonem i wyszłam zostawiając go samego.