Impreza Melanii zakończyła się wielkim sukcesem. Nabawiłam się za wszystkie czasy. Meli spodobały wszystkie prezenty.
Wstążka od Rozy wyglądała super, książka ode mnie była fantastyczna. Klementyna kupiła jubilatce zestaw spinek do włosów, ale prezent Violetty przebił wszystkie inne. Mela dostała od niej domowej roboty słodki, ciepły sweter - też taki chcę!
Wstążka od Rozy wyglądała super, książka ode mnie była fantastyczna. Klementyna kupiła jubilatce zestaw spinek do włosów, ale prezent Violetty przebił wszystkie inne. Mela dostała od niej domowej roboty słodki, ciepły sweter - też taki chcę!
Niestety impreza się skończyła i zaraz po wesołym śniadaniu musiałam iść do domu.
Wyprowadziłam psy na długi spacer. Miałam cichą nadzieje, że gdzieś spotkam Kastiela z Demonem. Ostatnio bardzo rzadko z nim rozmawiam, a jak już rozmawiamy jest opryskliwy i sarkastyczny. Okres...? Niestety nie spotkałam Pana Obrażonego, za to spotkałam dyrektorkę z tym swoim ohydnym mopsem. Udało mi się schować za drzewem nim mnie zauważyła. Tyle było spaceru. Może to i dobrze... Zdążę do pracy, juhu. Skacze z radości.
Chcąc nie chcąc ubrałam się w swój uniform - ciasny jak nie wiem.
Wybiegłam z domu do kawiarni. Kawiarnia „W Raju”, tak tu jest jak w raju - chyba, że to ty jesteś pracownikiem, wtedy to piekło.
Moja zmiana się zaczęła. Teraz zostałam tylko ja z tacą. Pierwsze parę godzin było całkiem znośnych - powolny ruch, parę filiżanek na tacy - normalnie sama przyjemność tu pracować. Szybko jednak musiałam zmierzyć się z porą obiadową. Wszyscy pracujący wyszli z biur, a jedynym czego teraz potrzebowali była kawa. Swobodny ruch przyspieszył, chodziłam jak w zegarku.
Zamówienie. Sprzątanie. Przyniesienie kawy. Podanie karty. I jeszcze raz. I znowu.
Cała burza trwała w nieskończoność, aż nagle... Jak szybko się zaczęło, tak szybko się skończyło. Powrócił leniwy, sielski rytm. Przy takiej atmosferze pozwoliłam sobie na chwile „polenienia się” przy barze.
Przy barze stał Zack, i jak codziennie po takim ruchu polerował filiżanki. Był lekko blady. Pewnie od nadmiaru swoich zajęć... Chwila, nie wspomniałam wam o ty?! Boże, syndrom Lysandra zaczyna się rozprzestrzeniać!!! Hahaha. Żartowałam. Spokojnie już wam wszystko tłumaczę.
Zack skończył już liceum, ale ponieważ jego rodzice są biedni nie może pójść na studia matematyczne, o których zawsze marzył. Własnie dlatego przeniósł się tutaj. Do swojej cioci - przez co jest moim sąsiadem. Pani Róża jest naprawdę do niego podobna, urocza kobieta... ale o tym kiedy indziej. Zack chce zarobić na zapas, po to by na studiach mógł poświęcić się tylko nauce. Dlatego chwyta się każdej pracy. Wiosna, lato wyprowadza psy, kosi trawniki, myje samochody. Dodatkowo pomaga sprzątać na wiosenne porządki i oferuje mycie okien na Wielkanoc. Jesienią grabi liście, pomaga przy zbiorach owoców w sadach za miastem i przy żniwach. Zimą odśnieża podjazdy, opiekuje się dziećmi z sąsiedztwa oraz pracuje na pobliskim lodowisku. Oczywiście, oprócz tego pomaga swojej cioci w sklepie i pracuje w kawiarni. A skoro lato idzie pełną parą ma teraz o wiele więcej zajęć niż w inne pory roku. Sama wiem tyle, że zbiera już od trzech lat i nadal nie ma potrzebnej sumy.
Wracajmy do baru, a więc usiadłam przy kontuarze.
- Kiepsko wyglądasz. - Zmierzyłam przyjaciela badawczym wzrokiem.
- Mógłbym powiedzieć to samo o tobie. - Uśmiechnął się lekko.
- Ja za dwie godziny będę siedziała w domu, a ty za dwie godziny ciągle będziesz pracował, prawda? - Jego spojrzenie mówiło samo za siebie.
- Ja za dwie godziny będę siedziała w domu, a ty za dwie godziny ciągle będziesz pracował, prawda? - Jego spojrzenie mówiło samo za siebie.
- Lepiej pracować do końca, inaczej szefowa urwie nam głowy albo gorzej - zmienił temat. - Co jeśli urwie nam coś z wypłaty? - Spojrzał mi w oczy z udawanym strachem.
- Na pewno tego nie zrobi, z resztą i tak już wyszła. - Zaśmiałam się lekko, a chłopak mi zawtórował.
- Tia. - Odwrócił się do ekspresu.
Dzwonek przy drzwiach oznajmił nam nowego klienta. Zabrałam menu i podeszłam do stolika.
Dzwonek przy drzwiach oznajmił nam nowego klienta. Zabrałam menu i podeszłam do stolika.
- Witamy „W Raju”. Oto pańskie menu. - Położyłam gustowną kartę na stole. - Za chwilę podejdę, proszę się zastan...
- Nie trzeba, piękna - zamruczał męski głos. - Wezmę dużą czarną i kawałek ciasta marchewkowego. - Zapisałam wszystko w notesie.
- Nie trzeba, piękna - zamruczał męski głos. - Wezmę dużą czarną i kawałek ciasta marchewkowego. - Zapisałam wszystko w notesie.
- Dobrze, zaraz przyniosę. - Uciekłam przed spojrzeniem niebieskich oczu.
Wróciłam z powrotem do lady.
- Duża czarna z kawałkiem ciasta marchewkowego. - Oparłam się o kontuar i kątem oka obserwowałam Daniela.
- Jasne. Coś jeszcze? Renn. Halo. Ziemia! - Wzdrygnęłam się.
- Co? - zapytałam rozkojarzona.
- Pytam czy coś jeszcze?
- Nie, nic. - Znowu rzuciłam okiem na stolik bruneta.
- Na co się tak patrzysz? - Zack spojrzał za moim wzrokiem. - A raczej na kogo? - Uśmiechnął się głupkowato.
- Na nikogo. - Odwróciłam się speszona.
- Co to za chłopak? - Zack spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Nikt. - Uciekłam przed jego spojrzeniem.
- Jasne... - powiedział tonem starszego brata. - Twój znajomy?
- Można tak powiedzieć. - Wpadłam.
- A więc kto? Teraz musisz powiedzieć wszystko.
- Starszy brat mojej znajomej. Byłam u niej na imprezie urodzinowej i tyle. - Chłopak rzucił mi spojrzenie pełne troski.
- Uważaj na niego...
- Czemu? - Spojrzałam podejrzliwie.
- Nie chcę żeby ktoś cię skrzywdził. - Wyłożył zamówienie na moją tace. - Zaraz koniec, daj mu to.
Bez słowa zabrałam zamówienie i wróciłam do stolika Daniela. Wyłożyłam wszystko na blat. Ręce trzęsły mi się pod naciskiem spojrzenia niebieskich oczu. Czy on musiał się tak gapić?!
- Pańskie zamówienie - starałam się zamaskować drżenie głosu.
- Dziękuję. - Spojrzał mi w oczy. - Dosiądziesz się? - Poklepał miejsce obok siebie.
- Nie powinnam. - Uciekłam wzrokiem od krzesła.
- Daj spokój nikogo tu nie ma.
Rozejrzałam się po sali, faktycznie nikogo nie było. Nawet Zack gdzieś zniknął.
- Siadaj na pewno jesteś zmęczona.
Niepewnie usiadłam obok niego, odłożyłam tacę na skraj stołu. Daniel przysunął swoje krzesło do mojego.
Zaczęliśmy cichą rozmowę. Nie dowiedziałam się o nim zbyt wiele, był studentem medycyny na pierwszym roku. Porozmawialiśmy o tym co lubimy, a czego nie. No wiecie takie bzdety. Potem skończyłam zmianę i wybiegłam z pracy.
Pod kafejką czekało stare auto. Nie wiem jakie, nie znam się na samochodach. W środku siedział Daniel, otworzył okno i zapytał się:
- Podwieźć cię?
- Nie wiesz gdzie mieszkam.
- To mi powiesz. - Wysiadł z samochodu i z uśmiechem otworzył mi drzwi.
- Dzięki. - Wsiadłam lekko skołowana.
Student zamknął drzwi i wsiadł od strony kierowcy. Podałam mu adres i razem pojechaliśmy pod mój dom. Pod domem Daniel otworzył mi drzwi samochodu. Pożegnaliśmy się, a ja wróciłam do swoich normalnych obowiązków. W końcu jutro szkoła...
Student zamknął drzwi i wsiadł od strony kierowcy. Podałam mu adres i razem pojechaliśmy pod mój dom. Pod domem Daniel otworzył mi drzwi samochodu. Pożegnaliśmy się, a ja wróciłam do swoich normalnych obowiązków. W końcu jutro szkoła...
***
Poniedziałek... Jedyne co czuję w takie dni to niechęć, niechęć i jeszcze raz niechęć.
Sennym okiem spojrzałam na kalendarz przy biurku - cztery tygodnie dzieliły mnie od egzaminów końcowych. „Mogłabym zadzwonić do Nataniela. Przydałaby mi się mała pomoc z chemii...” pomyślałam sennie.
Zwlokłam się z łóżka i wyszłam na balkon. Termometr pokazywał dwadzieścia pięć stopni Celsjusza - lato szło pełną parą.
Dobra! Czas do szkoły, może wezmę ścigacz? Albo pospaceruje... W sumie spacer dobrze mi zrobi.
Szkoła była ciekawa. Cały dzień upłynął na gadaniu o imprezie Melanii. Klementyna nie odezwała się do mnie ani razu, ale czasem kiedy Blondi nie było w pobliżu posyłała mi dyskretny uśmiech.
Lekcje minęły bez większych wrażeń.
Lekcje minęły bez większych wrażeń.
Wyszłam z klasy z chłopakami. Rozmawialiśmy o egzaminach.
- Jesteś pewny, że nie musisz się uczyć? - Lysander zapytał Kastiela.
- Nie zachowuj się jak moja matka! - fuknął rudzielec.
- Tylko potem nie płacz, że siedzisz połowę wakacji w szkolę, bo ci się nie chciało - powiedział zimno Nataniel.
- Zamknij się!
Spojrzeli na siebie wrogo.
- Po co te nerwy? - Starałam się rozładować napięcie. - Nie możemy pouczyć się razem? W ten sposób ja douczę się chemii, Lysander nie będzie się trząść nad nami jak nad jajkiem...
- Nie trzęsę się nad nami - przerwał urażony chłopak.
- Wcale. - Rzuciłam mu wymowne spojrzenie. - ... i nikt nie zginie. - Uśmiechnęłam się pojednawczo.
- Nigdy! - krzyknęli jednocześnie blondyn i czerwonowłosy.
Znowu spojrzeli na siebie wrogo.
- Dobra, to ja pouczę się z Natanielem, a ty z Lysandrem.
- To dobry plan - przytaknął białowłosy.
- Wcale, że nie! - krzyknął Kastiel.
- Czemu? - Lysander wydał się lekko urażony, znowu.
- Stary lubię cię, ale nauka z tobą jest niemożliwa.
- Czemu? - białowłosy powtórzył pytanie.
- Pamiętasz co było ostatnio?
Chłopak pokręcił głową - żadna nowość.
- Najpierw nie mogłeś znaleźć podręcznika, potem zgubiłeś zeszyt, a na końcu ten cholerny notatnik! - krzyknął rudy. - I cały dzień szukaliśmy twoich rzeczy, a wiesz gdzie były? Wiesz?!
Kolejne zaprzeczenie.
- Na twoim biurku!!! - wrzasnął Kastiel.
- Już? Wyszalałeś się? - zapytałam znudzona.
- Tak. - Czerwonowłosy odetchnął.
- To jaki masz pomysł? - Spojrzałam podejrzliwie.
- Możemy zostawić Lysandra Natanielowi, a ty i ja pouczylibyśmy się razem. - Uśmiechnął się łobuzersko. - To dobry plan.
- Wcale, że nie. - Pchnęłam drzwi wyjściowe.
Przed szkołą stał samochód, a przed nim był...
- Melania kończy dzisiaj później. - Nataniel podszedł do Daniela.
- Tylko, że ja tu nie wpadam po Melanie. - Zignorował blondyna i podszedł do mnie nie przejmując się pozostałą częścią męskiego grona. - Pomyślałem, że po szkole możemy gdzieś wyskoczyć Renn - wyszeptał moje imię tuż przy moim uchu.
Spojrzałam na chłopców, gdyby wzrok zabijał... Lysander w najlepszym przypadku wyglądał na zniesmaczonego. Kastiel tak mocno zaciskał pięści, aż pobielały mu wszystkie palce. Zęby na pewno za chwile by mu się połamały, a jego wzrok mówił „Jeszcze chwila, a posmaruje twoim ryjem asfalt.”. Nataniel wypalał dziurę w plecach Daniela i jestem pewna, że chętnie przytrzasnął by mu nos drzwiami samochodu. A mimo to brat Melanii stał przede mną lekko uśmiechnięty, chwycił mnie za rękę i szepnął:
- Naprawdę podziwiam powściągliwość twoich znajomych, ale chyba nie powinniśmy sprawdzać jak głęboko ona sięga. - Zakryłam usta ręką by ukryć uśmiech. - To co wyskoczymy do kafejki?
- Jasne... ale dzisiaj nie mogę, muszę się uczyć. - Uwolniłam rękę z jego dłoni.
- Hahaha. - Daniel lekko się zaśmiał.
- Co cię tak bawi? - Odsunęłam się od niego.
- Czasami zachowujesz się naprawdę głupiutko.
Złapał mnie za ręce i pociągnął do samochodu. Byłam lekko zaskoczona, ale i podniecona. Nigdy nie myślałam, że można być tak zdeterminowanym albo zdesperowanym. Ciekawie się zapowiadało.
- Tak myślisz? - Przymrużyłam zalotnie oczy.
- Tak. - wsiedliśmy do samochodu. - A wiesz czemu?
Zaprzeczyłam.
- Bo ja zawsze zdobywam to, czego chce.
***
Cześć wam. Nie spodziewaliście się takiego obrotu spraw, prawda? Nieee, wcale Fochatka, wcale. :P Ech, nie mam za bardzo o czym do was pisać, jestem trochę zarobiona bo w końcu już maj, a za chwilę wystawianie ocen, więc staram się uczyć. Choć nauczyciele sprawy nie ułatwiają, mam tyle sprawdzianów i prac klasowych, że chyba muszę przestać spać, żeby dobrze je napisać. No nic, kończę. Fochatka odmeldowuje się!